Rozdział 62

Iris pstryknęła palcami i po drugiej stronie biurka pojawiło się krzesełko dla Lei. Dziewczyna zaklnęła w duchu, ale podeszła. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy bogini przechyliła głowę w bok, wypatrując swojej asystentki. Wzrok miała lekko zabiegany.

- Dziękuję ci, Runo. Popilnuj tych potworów na zewnątrz, dobrze?

- Jasne, szefowo! - Runo posłała im ostatni szeroki uśmiech, po czym oddaliła się.

Lea dopiero co usiadła na krześle, a już zakręciło jej się w głowie. Spojrzała matce w oczy.

- Na zewnątrz są potwory?

Iris wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic wielkiego.

- Och, tak. Często się tu kręcą. Ale nie wejdą do środka. - Zaczęła zawiązywać rzemyk i westchnęła. - Mamy nowe kadzidło, zapach bukietu kwiatów. Czujesz?

- Eee... nie bardzo.

Iris spojrzała na nią ze zdziwieniem. Miała oczy w kolorze kawy, a gęste czarne włosy związała z tyłu, w niedbałego koka na dole. Naprawdę nie była do niej podobna, nie licząc tego uśmiechu i oliwkowej skóry.

- Hm, musisz mieć katar - stwierdziła tonem medyków z Obozu Jupiter, po czym sięgnęła do szuflady. - Może zielona herbata z kiełkami pszenicy...

- Nie! - wypaliła Lea. - To znaczy... nie trzeba, już czuję.

Zaczęła się zastanawiać, jak długo była nieprzytomna. W tym sklepie nigdzie nie było zegarka. Może bitwa dawno dobiegła końca, a wszyscy zginęli?

- Mamo - czuła się dziwnie, mówiąc tak do praktycznie nieznajomej bogini, ale jak niby miała do niej mówić? - Przyprowadziłaś mnie tu, żeby... pokazać mi kadzidło?

Iris roześmiała się, ale z wahaniem. W pewnym stopniu musiało o to chodzić.

- Nie, nie. Chciałam z tobą porozmawiać o czymś bardziej skomplikowanym. Pewnie się domyślasz.

Lea poczuła taką suchość w ustach, że mogłaby się jednak zgodzić na tę herbatę.

- O wojnie. Chaos powstaje.

Chciała dodać coś o Lavinii, ale się powstrzymała. Wątpiła, że da radę o niej wspomnieć bez rozpłakania się.

Bogini tymczasem się skrzywiła.

- Tak uważasz? Wszyscy o tym gadają. To przynudzające.

- No ale... nie bierzesz w niej udziału?

Iris machnęła ręką.

- Teoretycznie biorę. Częścią siebie.

Jej postać zamigała. Przez ułamek sekundy Lea zobaczyła pole bitwy- Iris jadącą w rydwanie, mierzącą się z jakimś bogiem. W tle walczyli inni nieśmiertelni. A potem wszystko wróciło do normy. Bogini siedziała przy swojej ladzie, obracając w dłoniach naszyjnik z bursztynów. Na palcach miała pierścienie z turkusami.

- Sama wiesz, Lea, powstanie Chaosu to wydarzenie na strasznie dużą skalę - ciągnęła. - Obawiam się, że przez zniszczenie świata nasz wróg rozumie również zniszczenie mojego sklepu. Nie mogę do tego dopuścić.

Lea wolała nie pytać, czy to żart.

- Dlatego zajmuję się tym sklepem, póki mogę. Czasami trzeba sobie odpocząć, nie sądzisz? Porobić coś przyjemnego.

Rzuciła córce znaczące spojrzenie. Lea zrozumiała. W oczach większości bogów "przyjemność dla herosów" oznacza wykonywanie dla nich jakiś misji. Ciekawe, o co poprosiłaby bogini tęczy. Poradzić coś na problemy z iryfonem? Wypić zieloną herbatę z kiełkami pszenicy? Załatwić jej dożywotni zapas Skittlesów? Popilnować sklepu?

- To znaczy, że mam zadanie do wykonania?

Iris wywróciła oczami.

- Myślisz, że zleciłabym ci coś takiego?

- Bogowie zwykle tak robią - odparła Lea. - Więc przyszło mi do głowy...

Iris parsknęła, jednak w jej głosie nadal nie było złości.

- Ha. Nie jestem taka jak inni bogowie. Wiesz co, właśnie sobie przypomniałam ostatnich półbogów, którzy mnie odwiedzili. Percy, Frank i Hazel.

Lea zmarszczyła brwi. Obiło jej się o uszy, że ta trójka była razem na misji. Ale nie wiedziała, że po drodze spotkali jej matkę. Wyobraziła ich sobie, siedzących w tym śmiesznym sklepie bogini tęczy. To było dziwne.

- Rozmawiałaś z nimi?

- Głównie z Frankiem. Mógłby ci opowiedzieć. Ta cała akcja z drewienkiem, od którego zależało jego życie, no i z jego darem... - wzruszyła ramionami. - Spędziliśmy miło czas.

Dym wokół kadzidła zaczął rzednąć. Bogini machnęła ręką w jego stronę i znów się zagęścił. Zapach był teraz tak intensywny, że Lea go poczuła. Całkiem przyjemny.

- Frank jest teraz pretorem Nowego Rzymu, prawda? Ponieważ dawno temu zdecydował, że chce iść w tę stronę. Mógł zostać tęczokooperantem...

- Kim?!

- ...ale wypełnił przepowiednię. Dołączył do Wielkiej Siódemki. Uwolnił Tanatosa na Alasce, pomógł pokonać Gaję, a potem zajął najwyższe stanowisko w Obozie Jupiter. - Iris spojrzała na nią tak, jakby była prowadzącą teleturnieju, która właśnie miała wyczytać pytanie. - Teraz twoja kolej, moja droga. Jakie ty wybierzesz przeznaczenie? Którą drogę?

Lei wydawało się, że ma język zwinięty w supeł. A więc taka była jej matka? Widziała ją wcześniej tylko raz w życiu - podczas bitwy w Kalifornii, pędzącą przez niebo w latającym rydwanie. Rozmawiała z nią po raz pierwszy i być może ostatni. I co się okazało? Że Iris jest uderzająco optymistyczna, pewna siebie i trochę szurnięta. Prowadzi sklep z ekologiczną żywnością. Czy Lea naprawdę nie mogła odziedziczyć tych cech? No, poza dwiema ostatnimi?

Skrzyżowała ręce na piersiach.

- Mam do wyboru jakieś drogi? Przecież dzisiaj jest wojna. Conajmniej większość z nas zginie.

- A ty znowu o tym - wypomniała jej Iris. - Trenujesz od siódmego roku życia. Naprawdę myślisz, że nie dasz rady tego wykorzystać?

Lea zacisnęła usta.

- Wciąż próbuję. Ale czasami ginie się tak nagle. Poza tym... - zmarszczyła nos. - Wiesz, jak długo...

- Jestem posłanką bogów - odparła Iris. - Przekazuję dużo wiadomości. Wiem co nieco. Zwłaszcza, że jesteś moim dzieckiem. Obserwuję cię od dawna.

Machnęła przed sobą ręką - dokładnie w taki sam sposób, jak robiła to Lea, gdy przywoływała iryfon.

Dziewczyna przygryza nerwowo wargę. Pomyślała, że Iris przywoła teraz jakąś wizję z jej życia, z której będzie musiała wyciągnąć wnioski. W życiu herosów często się tak działo. Ale gdy w powietrzu zamigała tęcza, pojawił się w niej obraz pałacu Nyks.

Jak przystało na siedzibę Nocy, wszystko tonęło w mroku. Jednak po wytężeniu wzroku dostrzegła boginię o krótkich, ciemnych włosach klęczącą na podłodze. Ręce miała złożone. Bogowie zazwyczaj nie klękają przed nikim - chyba że przed innymi, potężniejszymi bogami.

Apate - pomyślała Lea.

Przypomniała sobie niedawną walkę z nią w towarzystwie Luisa i Tylera (no i Terminusa). Apate trzymała się po niej dziwnie dobrze. Gdy podniosła wzrok, jej twarz rozjaśnił upiorny uśmiech.

- Już niedługo - westchnęła, podpychając dłonie pod podbródek. - Dam ci drugie życie.

Do Lei dotarło, że ona z kimś rozmawia. Coś musiało siedzieć w ciemności... nawet jeśli ona tego nie widziała.

Wizja rozpłynęła się. Lea znów patrzyła w oczy Iris.

- Mmm, czyli Apate...

- Ona jest boginią zdrady - wyjaśniła Iris. - Oficjalnie stoi po stronie Chaosu, ale niezupełnie. Ma swój własny cel. Sama nie jestem pewna, co zamierza zrobić.

- Musimy ją powstrzymać - zgadła Lea.

Iris pokręciła głową.

- Jeszcze nie na to pora. Zrealizowanie jej planu wymaga czasu. Możliwe, że zajmie się tym inne pokolenie herosów - chwyciła kolejną garść bursztynów i rzemyk.

- W takim razie możemy znaleźć ją już teraz - powiedziała Lea. - Już teraz zapobiec tragedii.

- Chciałabym, by to było takie proste - mruknęła bogini. - Niestety, Apate zaczęła się niedawno ukrywać. Nie przyjdzie na dzisiejszą wojnę. Prędko jej nie zobaczymy.

Kosmyk jej ciemnych włosów wymknął się gdzieś z upięcia. Zagarnęła go palcem za ucho.

- Mówisz, że wszyscy możemy dziś umrzeć - bogini podjęła przerwany wątek. - Może masz rację. Ale właśnie to powinno cię motywować do działania.

To powinno zdenerwować Leę. Zawsze, gdy słyszała podobne wypowiedzi, wydawały się jej bardziej demotywujące niż zachęcające do działania. A jednak błysk w oku Iris i ton jej głosu wcale nie irytował. Jeszcze bardziej pobudzał do refleksji. Jakby zajrzała w głąb jej umysłu i mówiła o niespotykanym zjawisku, jakiego tam doświadczyła.

- Pomyśl - powiedziała bogini. - Możesz wrócić do Obozu Jupiter i dalej brać udział w bitwie. Ale przeciwników przybywa z każdą chwilą. Jeśli chcesz, uderz w źródło.

- Źródło - powtórzyła Lea. - Skąd się biorą te potwory, tak? Chaos je wysyła. - Zamyśliła się. - Z pałacu Nyks?

- Może.

- No to...

- Jest jeszcze trzecia droga - dodała Iris. - Jeśli Harper i Owen uporają się z Chaosem, pałac się zapadnie. Potwory przestaną atakować obóz. A inni herosi z pewnością powstrzymają tych, których mogą. Po prostu przeczekaj.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Ale wielu z nich zginie. To nie jest bardzo... właściwe?

Bogini rozłożyła ręce.

- Sama uznaj, co właściwe, a co nie. Możesz pomóc zająć się moim sklepem. To też bardzo ważne. Dołącz do tęczokooperantów!

Zabrzmiało jak koszmarna reklama w telewizji. Uśmiechnięta Iris na ekranie, wokół plakat z logo sklepu i rażący kolorowy napis: DOŁĄCZ DO TĘCZOKOOPERANTÓW!

Lea poruszyła się na krześle.

- To ja może pójdę do tej Nyks.

Iris poprawiła okrągłe okulary na nosie.

- Jesteś pewna? To nie będzie łatwe zadanie. Ostatnim razem sama widziałaś...

No, tak. Nie musiała przypominać. Odkąd Lea była w pałacu Nyks ostatnim razem, żaden heros tam nie zaglądał.

- To będzie najwłaściwsze - stwierdziła dziewczyna. - Tylko że... Wiesz, jak tam jest? Jak mam ich powstrzymać?

- Czyli ostateczna decyzja? - Iris zignorowała jej pytania.

- Eee... no tak.

Drzwi w głębi sklepu trzasnęły. Rozległy się kroki.

- Gotowe! - Runo wyłoniła się zza ściany. - Mam dwie wiadomości, dobrą i złą.

Iris uśmiechnęła się i zachęciła nimfę do podejścia.

- Chodź, opowiedz.

- Dobra jest taka, że potwory sobie poszły - Runo oparła dłonie o ladę. - A zła, że poszły zaatakować rzymski obóz.

Bogini przygryzła wargę. W jej brązowych oczach po raz pierwszy pojawiło się zmartwienie.

- Mamy mniej czasu, niż przewidywałam - mruknęła, po czym spojrzała na Leę. - Chcesz jeszcze zmienić zdanie?

Lea zacisnęła usta w wąską kreskę.

- Nie.

- A więc musisz wiedzieć, jak poruszać się po pałacu Nyks. Ostatnio korytarze się pozmieniały. Hmmm, gdzie to było...

Zaczęła grzebać w szufladzie. Lea nie przyglądała się zbytnio, ale kątem oka zobaczyła, że porządku tam trochę brakuje. Oho - nowy wpis na listę nielicznych podobieństw z boginią tęczy.

- Tu jest! - Iris z dumą wyciągnęła zawinięty rulon związany niebieską gumką recepturką i podsunęła go Lei. - Korzystaj z niej dobrze.

Runo podeszła do lady po stronie swojej szefowej. Wzięła spod spodu jakąś przezroczystą żółtą teczkę i oddaliła się.

Lea wzięła to coś, co zapewne było mapą. Odruchowo chciała zdjąć gumkę i ją odwinąć, ale powstrzymała się. Spojrzała na matkę.

- Hm, dziękuję.

Iris zasunęła szufladę.

- Nie musisz dziękować. Skoro wybrałaś już, co chcesz zrobić, przyłóż się do tego. Nie jestem wyrocznią. Mogę jednak zdradzić, że wszystkie twoje umiejętności będą potrzebne.

To zabrzmiało jak słowa wyroczni.

Iris obdarzyła Leę ostatnim życzliwym uśmiechem i ścisnęła jej rękę. A drugą sięgnęła do innej szuflady.

- Powodzenia. Chcesz trochę bezglutenowych babeczek na drogę?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top