Rozdział 6

Percy czuł się tak, jakby to wszystko było tylko snem.

Owen grzebał w kieszeni, szukając czegoś (zapewne portmonetki). Harper cofnęła się z drogi - w ostatniej chwili, bo w tym momencie usłyszeli z oddali dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Dziewczyna nie zdążyła nawet mrugnąć, a pojawiło się przed nimi poobijane, stare auto - taksówka.

Okno po stronie kierowcy odsunęło się, ukazując kierowcę. Była to staruszka z grzywą posiwiałych, lepkich włosów zasłaniającą większą część twarzy. Pomarszczone dłonie zaciskała na kierownicy. Krzywe, żółte zęby miała wyszczerzone w uśmiechu.

- Witamy, witamy - powiedziała ochrypłym głosem. - Jaki kurs?

- Daly City - odparła Harper, biorąc od brata trzy złote drachmy i podając je kierowcy. - Troje pasażerów.

- Troje, tak? - staruszka odebrała zapłatę, schowała ją i zaczęła węszyć nosem. - Ha! Czuć ocean! Znajomo... czyżbym miała przyjemność znów cię spotkać, Percy Jacksonie?

Percy miał taką minę, jakby piłeczka pingopongowa utknęła mu w gardle.

- Ja, yyy...

Zwrócił się do Harper, już powoli się wycofując. Zapewne miał ochotę rzucić tylko parę słów na pożegnanie i uciec z krzykiem, ale w tym momencie z okna wychyliła się druga starucha.

- Percy Jackson? - zapytała. - Czy ja się nie przesłyszałam? Ten Percy Jackson?

- Cicho siedź, Złośnico! - pierwsza wepchnęła jej głowę do środka. - Ja pierwsza go wyczułam!

Owen zerknął szybko na Percy'ego, a potem na szalone siwe babcie.

- No dobra! - zawołał. - Możemy już zasiadać w tym oto luksusowym wozie, proszę pani?

Staruszka siedząca za kierownicą zarechotała.

- Oczywiście.

Tylne drzwiczki otwarły się. Percy chciał dać nogi za pas, ale Owen błyskawicznie wepchnął jego i Harper do taksówki.

Złośnica odwróciła się do nich.

- Lepiej zapnijcie pasy - ostrzegła. - Czeka nas ostra przejażdżka.

- Pasy - powiedział Owen. - Jasne.

Odwrócił się i już próbował sięgnąć po pas bezpieczeństwa, gdy staruszki odpaliły samochód i pomknęły przed siebie.

A mówiąc pomknęły, chodzi o to, że ich taksówka ruszyła tak prędko, że Owen przyrżnął głową o oparcie przy siedzeniu kierowcy.

- O, cholera - jęknął.

Percy spojrzał na niego rozbieganym wzrokiem.

- To był zły pomysł. Usiłowałem wam to powiedzieć.

Owen pomasował sobie czoło, po czym uśmiechnął się.

- Oj, nie przesadzaj. Jakoś dojedziemy, prawda, szanowne panie? - zwrócił się do trzech staruszek.

Trzecia z nich, która dotąd się nie odzywała, odwróciła się. Była bardzo podobna do sióstr, jednak grzywkę odsunęła na bok, ukazując jedno nienaturalnie duże oko i jeden pusty oczodół.

- Nie mamy gwarancji, że podróż będzie bezpieczna - oznajmiła z uśmiechem, szczerząc swój ząb. Też jeden.

Owen i Percy zapinali pasy. Harper też się za to zabrała, ale zaraz podniosła wzrok na staruszkę. Zamrugała, jakby chciała się upewnić, że nic się jej nie przewidziało.

- Ty... oko...

Ta prychnęła w odpowiedzi.

- Akurat ty nie powinnaś komentować, dziewczyno! Ale tak, mamy jedno oko.

Percy zerknął na Owena.

- Nie wiedzieliście?

Chłopak rozłożył ręce.

- Hazel nam je poleciła! Słowo "Starki" nam nic nie mówiło. Choć teraz mi się kojarzy. Jedno oko, jeden ząb... aha.

- Ale... dzielą się nim - mamrotała Harper pod nosem, po czym podniosła rękę do swojego oka, jakby chciała się upewnić, że zostało na miejscu. Zaraz potem otrząsnęła się. - Ech, to nieważne! Ale skoro kierowca nie ma oka, to jak jedzie?

Starka, która nadal była do nich odwrócona, zarechotała.

- To proste - przed siebie!

Złośnica chwyciła ją za ramię i pociągnęła do siebie, powarkując. Gdyby miała choćby jednego zęba, mogłaby go obnażyć.

- Ty chciwa ropucho! - ryknęła. - Oddawaj to oko!

Po czym dosłownie wydrapała jej oko z gałki, wywołując tym ruchem wojnę między siostrami: obie rzuciły się na nią. Ta, która wcześniej prowadziła, puściła kierownicę i zaczęła przeklinać po starogrecku, szarpiąc się ze Złośnicą.

- Właściwie to ja powinnam je mieć!

- Teraz moja kolej, stara oszustko!

- Ale ja prowadzę!

- Oddawaj! Strasznie jedzie ci z gęby!

- I WZAJEMNIE, TY WIEDŹMO!!!

Percy miał taką minę, jakby zamierzał zaraz pochylić się i zwymiotować. Owen przymocował wreszcie pasy i rozsiadł się z dumą na swoim siedzeniu, choć gdy zobaczył, z jaką prędkością jedzie samochód, jego uśmiech trochę przybladł. Harper trzymała się kurczowo rączki nad drzwiami.

- Och - wymamrotała, patrząc na kłócące się Starki. - To trochę obrzydliwe.

Jedna ze staruszek podniosła na nią wzrok.

- Dziękuję!

Najstraszniejsze było to, że chyba faktycznie potraktowała uwagę Harper jako komplement.

- Mogę stąd iść? - zapytał Percy.

- Zaczekaj - poprosił Owen. - Może ktoś powinien zająć się tym...

Wychylił się do przodu - przynajmniej na tyle, na ile pozwalał mu pas, po czym objął jedną ręką kierownicę. Taksówka nadal pędziła, a przerażeni ludzcy kierowcy zatrzymywali swoje samochody i zsuwali się im z drogi. Ktoś musiał powstrzymać staruszki, zanim śmiertelnicy zadzwonią na policję. Starki zapewne wyszłyby z tego bez konsekwencji, ale herosi... cóż, niekoniecznie.

- Owen, nie - ostrzegł Percy lekko znudzonym głosem. - Nie masz prawa jazdy.

Złośnica wybałuszyłaby oczy - gdyby je miała.

- Potrzeba prawa jazdy, żeby prowadzić? - zapytała takim zaskoczonym tonem, jakby mówiła: "Widziałeś kosmitów?".

Siostra przyrżnęła jej w głowę, zabierając ząb.

- Swoją drogą - zaskrzeczała - wybieracie się na misję, półbogowie?

- Nie - odparła Harper. - Na egzamin po prawo jazdy.

Starka zmarszczyła nos.

- To miał być sarkazm, prawda?

- Wcale nie! - Harper odpięła pasy i wychyliła się do przodu, operując przy biegach, podczas gdy Owen nadal zajmował się kierownicą i właśnie zjechał na odpowiedni pas. - Nie zamierzamy umrzeć jako przegrywy bez prawa!

Owen skinął głową.

Percy westchnął ciężko.

- Po co ja się na to godziłem? - mruknął do siebie.

Taksówka zwolniła, gdy Starki prawie zabijały się wzajemnie po stronie pasażera.

Złośnica zawyła z wściekłości, gdy jedna siostra wyrwała jej ząb, a druga oko, po czym obie zaczęły się mocować.

- No nie! W takim tempie nigdzie nie dotrzemy!

- Robimy próbę przed jazdami! - zawołała Harper, po czym zwróciła się do Percy'ego: - Wiesz, Percy... Zamierzaliśmy zrobić to zaraz po szesnastych urodzinach, ale jakoś nie mogliśmy się zebrać. Potem doszła sprawa z ujawnieniem się naszej drogiej mamuśki, no i zanim się obejrzeliśmy, stuknęła siedemnastka. A potem... ach, Chaos, to wszystko przez niego. Teraz kończy się styczeń, a w marcu kończymy osiemnaście lat. Już czas.

- Osiemnaście... - Owen zamyślił się. - O rany, osiemnaście. Dlaczego czuję się tak staro? Na wojnę z Chaosem przyjadę chyba na wózku inwalidzkim.

- Nie przypominaj mi - odparła Harper.

Owen odpiął pasy i przeskoczył szybko na siedzenie kierowcy, po czym rozejrzał się.

- Jesteśmy na miejscu - stwierdził. - Dobra, ja parkuję.

Percy skulił się na swoim fotelu.

Złośnica usiłowała dostać się do kierownicy, jednocześnie odbierając siostrom oko i ząb, jednak one nadal szarpały się i ściskały na tym jednym siedzeniu. Każda wytrwale walczyła o swoje, popychając pozostałe.

Harper opadła z powrotem na swoje miejsce. Owen prowadził, więc nie martwiła się o to, że zginą w tak mało chwalebny i trochę żałosny jak na herosa sposób - w wypadku samochodowym.

Chłopak zaparkował, po czym zwrócił się do Starek.

- No, moje panie, to była milutka podróż. Żegnamy, prawda? - odwrócił się do Harper i Percy'ego.

Dwie staruchy nie zwróciły na niego uwagi, ale Złośnica spojrzała na niego (no dobra - właściwie to nie spojrzała, ale podniosła głowę w jego kierunku). Na jej ustach pojawił się szyderczy i trochę tajemniczy uśmiech. Owen już kładł rękę na klamce i zamierzał wysiąść, ale ona powstrzymała go.

- Chcecie już odchodzić, herosi? - spytała. - Cóż, droga wolna, ale wtedy nie otrzymacie żadnych informacji.

- Informacji? - zapytała Harper. - Co niby chcecie nam powiedzieć?

Złośnica zarechotała.

Jedna z jej sióstr jęknęła.

- Nie rób tego! Nie mów im zbyt wiele! - błagała.

Ale Złośnica zdawała się jej nie słuchać.

- Owenie McRae, w dniu ostatecznej bitwy będziesz musiał przejść samego siebie, bo w przeciwnym razie świat ulegnie zagładzie. Ale nie tylko ty. Ta urocza córka Afrodyty, twoja dziewczyna, też ma rolę do odegrania.

Owen przestał się uśmiechać.

- Laurel?

Percy wyglądał, jakby zamierzał coś dopowiedzieć, ale się powstrzymywał.

- No nie wiem, Owen, masz inną dziewczynę? - wymamrotała Złośnica. - Tak, chyba tak właśnie się nazywa.

Harper odpięła pasy i otworzyła drzwiczki po swojej stronie, ale nie wysiadała.

- Jaką rolę ma w tym wszystkim Laurel? Jest coś, co wiecie... co i my powinniśmy wiedzieć?

Spojrzała Starce prosto w oczy... a właściwie oczodoły.

- Złośnico! - wydusiła inna starucha. - Przymknij się wreszcie!

Lecz zdobycie oka znajdowało się na jej liście priorytetów znacznie wyżej niż pilnowanie siostry przed odtajaniem informacji. Zaraz więc zajęła się z powrotem sprzeczką.

- Och, to już musicie sami odkryć! - zawołała podekscytowanym głosem Złośnica. - Chaos zaczął działać dawno temu! Jeśli wasza koleżanka się nie pospieszy... cóż, wiele dusz w Podziemiu może cierpieć. Szczególnie tych ważnych dla niej - wyszczerzyła żółte zęby.

Owen zmarszczył brwi.

- Jakich znowu dusz?

- Złośnico! - stęknęła Starka-kierowca.

- Och, ale będzie zabawa! - zawołała staruszka, po czym zwróciła się do Harper: - A ty, moja droga, wcale nie będziesz miała łatwiej od brata. Przygotuj się już wkrótce na cios prosto w serce, bo to ty znajdziesz go pierwsza!

Harper wstrzymała oddech.

- Ale...

- Percy Jackson! - Złośnica zwróciła się na końcu do niego. - Naprawdę uważasz, że ten muzyk miał taki dobry pomysł? - uniosła krzaczastą brew. - Naprawdę chcesz iść w jego ślady? Przemyśl to dobrze, herosie.

Owen przeniósł wzrok na Percy'ego.

- Jackson... o czym ona mówi?

Percy przełknął ślinę.

- N-nie wiem.

- Nie wie! - prychnęła Złośnica. - Kłamca, kłamca!

- Złośnico! - zawyły teraz obie jej siostry.

Następnie wszystko działo się szybko. Złośnica próbowała się bronić, ale jej dwie siostry wypchnęły herosów z taksówki, zanim ci się w ogóle zorientowali. Jedna z nich wychyliła tylko głowę przez okno, syknęła: "Żegnajcie!" i odjechała.

Harper spojrzała na swoich towarzyszy. Owen najwyraźniej ciągle nie doszedł do siebie po tym, co powiedziała mu Złośnica o Laurel. Percy wpatrywał się w horyzont. Włosy stały mu dęba na głowie, a wzrok miał jeszcze bardziej dziki i zagubiony niż zwykle.

Dziewczyna sama z trudem przetrawiła informację, którą niedawno dostała. Niby kogo znajdzie pierwsza? Dlaczego to ma ją zranić?

Poprawiła czapkę na głowie. To była ta czapka, którą nosiła w Wigilię - nie tę, ale poprzednią - kiedy Diana pocałowała ją po raz pierwszy. Od tamtego czasu Harper bardzo ją lubiła i nie nosiła żadnej innej. Ot - zwykła kremowa czapka z lekkim pomponem z tyłu, a jednak potrafiła dać jej tyle radości.

Przynajmniej zazwyczaj, bo teraz nawet ta szczęśliwa czapka nie poprawiała jej humoru. Harper z trudem wyprostowała się. Zwróciła się do Percy'ego. Już miała pytać, o co chodziło z tym muzykiem. Dlaczego syn Posejdona miałby iść w jego ślady?

Ale gdy dostrzegła spojrzenie Percy'ego, zrezygnowała. To nie był dobry czas na takie pytania.

- No dobra, chłopaki - powiedziała. - Wstawajcie i chodźmy. Naprawdę nie zamierzam oblać tych jazd. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top