Rozdział 44

Najdziwniejsze myśli przychodzą do głowy w najdziwniejszych chwilach, ale często właśnie dzięki temu można znaleźć wyjście z trudnej sytuacji.

Will przypomniał sobie, jak wczoraj po przyjściu do biblioteki zupełnie przypadkowo natknął się na Leę Farewall siedzącą przy stoliku z książką w twardej okładce zatytułowaną "Mitologia słowiańska" i włosami rozsypanymi luźno na ramionach. Oczy miała czerwone, najwyraźniej od zmęczenia, jakby spędziła nad grubymi tomami całą noc. Odwracała właśnie książkę na drugą stronę, gdy Will się odezwał:

- Cześć. Nie przeszkadzam?

Lea drgnęła jak rażona prądem, zorientowawszy się dopiero teraz, że nie jest sama. A potem pokręciła głową.

- Nie, nie. Cześć.

Zegar z okrągłą tarczą, który wisiał na ścianie, był najwyraźniej zepsuty, bo wskazywał godzinę dwunastą, a zatrzymany koło trójki sekundnik się nie ruszał.

- Gwoli prawdy... - wymamrotała Lea, odsuwając książkę na bok tak, że Will dostrzegł czerwony cień rogatego zwierzęcia na okładce. - Dobrze, że jesteś.

Chłopak usiadł naprzeciwko niej, po czym uniósł brew.

- Mitologia słowiańska? Czytałaś o niej?

- Tak, ale tylko o jednej rzeczy - odparła. - Wiesz, wojna będzie już pojutrze, a mnie zastanawia data, siódmy lutego.

Will zamyślił się.

- Chyba żaden rzymski bóg nie ma wtedy święta, prawda? Drugiego lutego jest Paganalii, następnie dziewiątego Apollina.

- Prawda - zgodziła się Lea. - Ale poprzednie wojny nie wypadały w przypadkowe dni. Finalne starcie z Kronosem, szesnaste urodziny Percy'ego. Przebudzenie Gai, święto Spes. To tylko założenie, ale wydaje mi się, że siódmy lutego także coś oznacza. Najpierw sprawdziłam tę datę w internecie i znalazłam mnóstwo wydarzeń, które miały miejsce tego dnia. Dwa lata temu Laura Chinchilla została prezydentem w Kostaryce, w dwa tysiące ósmym wystąpiło obrączkowe zaćmienie słońca, mamy Święto Niepodległości w Grenadzie, księżyc ukaże się w pełni... No, ale to nie jest ważne. - Zagarnęła palcem włosy za ucho. - Pomyślałam, że może nie trzeba ograniczać się tylko do mitów greckich i rzymskich.

Will wcześniej na to nie wpadł, ale po słowach Lei przyszło mu coś do głowy.

- No, w sumie racja. Skoro i greckie, i rzymskie wierzenia są prawdziwe, to może pozostałe także nie są kompletną bujdą.

- Właśnie. A więc... liczba siedem, dokładnie tyle było wybranych herosów w czasie wojny z Gają. To szczęśliwa liczba Apollina, ale na przykład według Franka w mitologii chińskiej oznacza nieszczęście. Biorąc pod uwagę, co się ma wydarzyć akurat tego roku, ostatnia interpretacja wygląda na najtrafniejszą. - Odwróciła się, by skinąć podbródkiem na książkę o wierzeniach Chińczyków, która leżała na półce za jej plecami. - No i jeszcze... Siedem, jako suma czwórki symbolizującej świat oraz trójki symbolizującej bóstwo oznacza Wszechświat. Przynajmniej tak uważali pitagorejczycy.

- A to już ironia - Will skrzywił się. - Zniszczyć Wszechświat siódmego dnia miesiąca, gdy siódemka kojarzy się ze Wszechświatem.

Lea westchnęła.

- Oczywiście, ta cyfra może symbolizować jeszcze mnóstwo rzeczy. W chrześcijaństwie oznacza doskonałość, bo siódmego dnia Bóg skończył tworzyć świat. Rzym został zbudowany na siedmiu wzgórzach i od założenia miasta rządziło nim siedmiu królów. Minotaur w dawnych czasach co roku zjadał siedmiu chłopców i siedem dziewcząt. Jest też siedem nimf Plejad. I tak dalej, ale to nie bardzo pasuje. Natomiast luty...

- Można przyjąć, jako że to drugi miesiąc roku - stwierdził Will. - I dwójka też ma wiele znaczeń.

Lea potaknęła, poprawiając się na krześle. Kołnierzyk od jej granatowej bluzy był wywinięty, ale albo nie zwracała na to uwagi, albo tego nie dostrzegała.

Dopiero teraz przysunęła do siebie książkę o słowiańskich mitach. Otworzyła ją na którejś stronie, gdzie miała zakładkę.

- W Rzymie liczba dwa nie kojarzyła się za dobrze - przypomniał sobie Will. - Była liczbą Plutona, tak? Dlaczego Rzymianie obchodzili jego święto drugiego dnia drugiego miesiąca.

- Mhm - wymamrotała Lea. - A w Grecji to była żeńska zasada czy coś takiego. Ale jeśli mielibyśmy się skupić na lutym jako... no, nie-liczbie, mitologia helleńska i rzymska odpadają, bo tam uznawali inne miesiące. Za to u Słowian coś znalazłam.

Wskazała na tytuł rozdziału w książce, brzmiący LUTYCY. Dopiero teraz poprawiła kołnierzyk.

- Czytałam całe i jest tu mnóstwo informacji, ale w skrócie rzecz ujmując... Dla Słowian, podobnie jak dla Rzymian, kluczowym zwierzęciem według wierzeń był wilk. Plemię, o którym mowa, czyli Lutycy, tłumaczy się jako Wilcy, rzadziej dzicy. Luty był wilczym miesiącem i dlatego jego nazwa pochodzi właśnie od nich. - Lea przewróciła kolejną stronę. - Tutaj nawet jest, mmm, wypowiedź Herodota na temat ludu Neurów. Podawali się podobno za czarodziejów, którzy potrafili na kilka dni w roku zmienić się w wilki, a potem wrócić do ludzkiej postaci.

Will zerknął na fragment w książce, delikatnie zaznaczony ołówkiem.

- Rozumiem. Czyli wierzenia Słowian były tak samo porąbane jak Greków i Rzymian, ale istnieje szansa, że były również prawdziwe.

Lea uśmiechnęła się słabo.

- Aha.

- No więc w Rzymie jest jeden szczególny wilk, Lupa. Ale ona zajmuje się tylko szkoleniem rekrutów do obozu. Praktycznie się nie pokazuje i nie uczestniczy w wojnach.

- Prawda - Lea zamknęła książkę. - To wszystko tylko teorie. Może się okazać, że po prostu do siódmego lutego Chaos zdąży zebrać siły. I tyle.

Odsunęła krzesło i wstała, rzucając Willowi spojrzenie mówiące: "Poczekaj chwilę". Pobiegła odłożyć książkę na półkę. Po drodze zgarnęła też tę o mitologii chińskiej, która najwyraźniej miała leżeć gdzieś indziej.

I tyle - ostatnie słowa dziewczyny rozbrzmiewały w głowie Willa. Czy ta data naprawdę mogła być przypadkowa?

Wątpliwe. Bardzo mało prawdopodobne. Każdy heros z czasem uczy się, by zwracać uwagę na szczegóły - mogą one odegrać później dużą rolę. Lea była mniej więcej w wieku Willa, ale, z tego co wiedział, dowiedziała się o swoim boskim pochodzeniu wcześniej od niego. Musiała więc zdawać sobie z tego sprawę, bo by nie podjęła się gnicia nad książkami z innych mitologii i poszukiwania tylu wiadomości.

- Will?

Chłopak podniósł wzrok. Lea już odłożyła książki i podeszła do niego, ale nie usiadła. Jej wyraz twarzy szczerze Willa zdziwił. Widział już córkę Iris w różnych humorach (wliczając nawet tę trochę przekraczającą granicę normalności radość, gdy prowadziła samochód), ale teraz to było coś nowego. Niepokój na najwyższym możliwym poziomie.

- Tak?

Oczy Lei rozbłysły.

- Myślałam jeszcze nad jedną rzeczą, po przeczytaniu innych rozdziałów tamtej książki. - Syn Apollina domyślił się, że miała na myśli słowiańskie mity. - W ich wierzeniach jest sporo demonów. I w ogóle... Skoro Chaos burzy porządek całego świata, to równie dobrze może wymieszać kilka wierzeń ze sobą, prawda?

Will pamiętał moment, gdy o to pytała, nad wyraz dobrze. Zielone tęczówki z oliwkowymi plamkami błyszczały za soczewkami, a jeden z otulających jej twarz loków zabłąkał się na czoło. Dziewczyna patrzyła prosto na niego.

Dlaczego przypomniał sobie tę rozmowę akurat w takim momencie, nie wiedział, ale dziękował za to bogom. Lea Farewall próbowała powiedzieć później coś więcej na temat demonów, jednak sama najwyraźniej wyczerpała trochę bajty pamięci. Nie mogła sobie przypomnieć imion, a nie chciała ponownie iść po książkę. Ale to nie było istotne.

Will wątpił, by to, co działo się z posągiem Jupitera, było faktycznie robotą Pana Niebios. Bo nawet, gdyby on stracił kontrolę, miał Atenę, Artemidę oraz innych rozsądniejszych bogów i boginie, którzy by go powstrzymali. To coś, co wpływało na posąg, z pewnością pochodziło od wroga. Albo, jeśli założenia Lei Farewall były słuszne, nawet z innych mitologii.

Nieważne - pomyślał Will. Priorytet stanowiło zapobiegnięcie trzęsieniom ziemi, zanim ich siła zrówna z ziemią Obóz Jupiter. Obiecał Nicowi, że się jeszcze spotkają. Zrobił to pod wpływem emocji, ale teraz przynajmniej miał motywację do wykonania swojego zadania porządnie. Aura śmierci pewnie się nie myliła, niemniej jednak... może zdołałby przeciągnąć swoją śmierć, by móc jeszcze porozmawiać z synem Hadesa? Miał wielką nadzieję, że się to uda.

Posąg Jupitera był naprawdę duży. Miał świecące oczy. I na pierwszy rzut oka, nie dało się go powstrzymać - no bo niby jak? Niemniej Will wpadł na pomysł. Szalony, bo szalony, z dość przeciętnymi szansami na powodzenie. Ale jednak pomysł. Cokolwiek siedziało we wnętrzu posągu, musiało być podobne do ejdolona - niematerialny duch/bóg/potwór/demon, który potrafi wejść w jakąś rzecz lub czyjeś ciało. Jakkolwiek beznadziejnie optymistycznie to brzmiało, Will cieszył się, że padło akurat na rzeźbę, a nie na żywą osobę. Z tego mogłoby wyniknąć znacznie więcej problemów.

Tak czy siak - duch, który zdołał wejść w ogromnego Jupitera, najwyraźniej miał problemy z objęciem pełnej kontroli. Inaczej trzęsienia ziemi byłyby silniejsze i nieprzerwane. Istniała więc szansa, że po wydobyciu wroga na zewnątrz rozproszy się on - przynajmniej trochę.

Will rzadko miał potrzebę prywatnych modlitw do bogów - może poza tymi do Apollina lub Asklepiosa, gdy musiał wyleczyć kogoś ciężko rannego. Tym jednak razem chodziło o życia naprawdę wielu herosów. Z nadzieją, że Olimpijczycy nadal słuchają błagań śmiertelników, poprosił swojego ojca o całą potrzebną moc, a Zeusa o wybaczenie. (Jeśli posąg boga zniszczy się w słusznym celu, to nie jest obraza dla niego, prawda?)

To wszystko trwało tylko chwilę. I nawet nie było szczególnie widowiskowe.

Will potrafił zapanować nad swoją mocą przeraźliwego gwizdania, które samym dźwiękiem rozbrajało przeciwników. Jeszcze nigdy nie próbował przelewać tej energii na jakiś przedmiot, ale musiał mieć nadzieję, że się uda i przy okazji nie zwali na niego całego posągu Jupitera.

Modlitwy nie zostały najwyraźniej zignorowane.

Wraz z chwilą dotknięcia posągu pojawiło się na nim pęknięcie - niezbyt duże, a jednak głębokie. Oczy zaświeciły się znowu, rozległ się ostatni wstrząs (w tym momencie Will pomyślał, że jego głupi plan nie wypalił i wszyscy teraz zginą), ale zaraz ustał. Oczy wróciły do normalności. Udało się. Rozległ się nawet rozbłysk światła. A może tylko mu się wydawało.

I to była jedyna dobra rzecz.

Will słyszał o programach w telewizji, w których śmiertelnicy opowiadali o spotkaniu z duchami. Niektórzy utrzymywali, że nadprzyrodzone istoty dosłownie przez nich przeszły, obniżając temperaturę ciała o parę stopni. Jeśli mówili prawdę, Will poczuł się właśnie tak samo. Jednak poza wywołującym drgawki zimnem poczuł jeszcze piekielny ból w piersi, jakby ktoś uderzył go od środka. Nawet, gdy chłód minął, a duch/demon/cokolwiek to było najwyraźniej zniknął, to wrażenie pozostało. I kolejny błysk.

Nico - tak brzmiała jego pierwsza sensowna myśl.

Jeszcze żył, a więc musiał do niego wrócić. Tak, jak przysiągł na Styks.

Zresztą... nawet, gdyby nie święta rzeka, każda obietnica złożona Nicowi była dla niego wiążąca.

- Di immortales - wymamrotał, ściskając we frustracji bluzę z przodu. Nie mógł dać się rozproszyć bólem, więc pobiegł w kierunku wyjścia ze świątyni.

Jeszcze chwilę.

Nico wyłonił się z cienia dokładnie w chwili, gdy Will wyszedł na zewnątrz.

- Nie zrobiłeś niczego głupiego, prawda? - zapytał od razu, automatycznie.

Will uśmiechnął się słabo.

- Hm, powinno się uspokoić - powiedział. - Oczy Jupitera się już nie świecą. Ani nic nie...

Urwał. Albo świat zaczął wirować, albo to on tracił władzę w nogach. Obraz przed oczami zdawał się rozmywać.

- Will! - krzyknął Nico, przerzucając jego ramię na swoje. - Nie waż się. Mamy jeszcze dużo do zrobienia. - Głos zaczął mu się łamać. - Obóz Herosów. Wrócimy tam razem.

Syn Apollina spojrzał na niego.

- Wiesz...

- To wszystko się skończy. Pokonamy Chaos. Będzie tak, jak dawniej. Będziemy razem, prawda?

- Nico...

- Bo zanim to się zaczęło, po wojnie z Gają, było super - zamrugał parę razy, a oczy mu błyszczały. - Z tobą. Najlepsze dni w moim życiu. Dzięki tobie. Pokonajmy tę ostatnią przeszkodę i wróćmy do tego, okej?

Chciał iść, ale Will go powstrzymał. W spojrzeniu Nica pojawiła się panika.

- Nie, nie, nie - wymamrotał. - Nie wygłupiaj się. Będzie dobrze. Będziemy już zawsze razem. Nie powtórzy się to, co w... - zawahał się. - Jeszcze dwa lata. Stuknie nam... tobie osiemnastka. Matura, studia, tak? Będziesz świetnym lekarzem. Świat potrzebuje Willa Solace'a, rozumiesz?

Will roześmiałby się, gdyby nie ucisk w piersi. Zdobył się tylko na uśmiech.

- Dobrze jest iść do przodu - powiedział. -  Powinieneś zawsze to robić.

- Percy chce pójść do Podziemia - wypalił Nico. - Po Annabeth. O tym ze mną rozmawiał. W nocy...

- To nie jest teraz ważne - odparł Will. - Ostatnia rzecz, którą chcę ci powiedzieć...

- Nie zostawiaj mnie! - trawa wokół stóp Nica zrobiła się szara.

Will go pocałował.

- Próbowałem ci powiedzieć, odkąd zaczęliśmy się przyjaźnić. Nie chcę, żebyś po mojej śmierci znowu się od wszystkich odsuwał. Nie oczekuję, że osobowość ci się zmieni o sto osiemdziesiąt stopni, ale... Bądź szczęśliwy dla mnie, dobrze?

Nico zacisnął pięści. Czuł już wilgoć pod powiekami.

- Chodź do obozu. Istnieją inni medycy, więc nie...

Chciał powiedzieć Nie umrzesz, ale głos zatrzymał mu się w gardle.

Will oparł głowę na jego ramieniu.

- Kocham cię - szepnął.

Nico nie potrzebował już tych medyków z Obozu Jupiter. Sam poczuł, że nie będą w stanie teraz pomóc.

Ale to było po prostu niesprawiedliwe. Najpierw Bianca, potem Jason, a w końcu Will Solace.

Chciał być zły, ale czuł się tylko beznadziejnie bezradny. Wojna nawet się nie zaczęła, a on już stracił najważniejszą osobę w swoim życiu.

Osunął się na kolana, nie potrafiąc nawet znaleźć odpowiednio mocnego przekleństwa, by wyrazić emocje. Przytulił się do Willa, powoli wszystko sobie uświadamiając. Oto był ostateczny koniec. Syn Apollina nie żył. Już nigdy nie wypomni mu, jak wyczerpujące i niebezpieczne są podróże cieniem. Nigdy go nie pocałuje ani nawet nie spojrzy na niego tymi uderzająco błękitnymi oczami.

Pierwsza racjonalna myśl, jaka przyszła Nicowi do głowy, była o Percym. Muszą jeszcze trochę poczekać.

A potem pójdzie do Hadesu z Percym Jacksonem.



_____

Ha! Mówiłam, że będzie fajnie.

A teraz idę się zaszyć w bunkrze pod ziemią jak Neith, także ✨ave✨ i do następnego!




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top