Rozdział 43

Śmiertelnicy, którzy nie potrafili przejrzeć Mgły, mieli w zasadzie ogromne szczęście.

Mogli prowadzić spokojne, codziennie życie, zamartwiając się w głównej mierze błahostkami i nie mając pojęcia, że następnego dnia nastąpi koniec świata. Nowy Jork tętnił życiem jakby nigdy nic. Nikt ze zwyczajnych ludzi nie miał pojęcia, że stojąca w kawiarni kobieta w czarnym płaszczu jest w rzeczywistości Eris, boginią kłótni. Właściwie nikt nie zwracał uwagi ani na nią, ani na jej towarzyszkę - dziewczynę w podobnym wieku (przynajmniej z wyglądu), która podeszła z nią do lady.

Obecni ludzie rozmawiali ze sobą, niektórzy przeglądali telefony, czekając na zamówienie. Było aż zbyt spokojnie i zbyt normalnie.

Eris uśmiechnęła się figlarsko, zakładając pod stołem nogę na nogę. Łokcie oparła o blat i złożyła dłonie w taki sposób, by móc położyć na nich podbródek. Nie próbowała nawet tuszować wyrazu twarzy typowego u seryjnej morderczyni. Jej oczy błyszczały radośnie i trochę przerażająco, gdy mieniły się w nich diabelskie iskierki.

- Masz wyjątkowe szczęście - powiedziała dziarskim tonem. - Nieczęsto rozmawiam z nieprzyjaciółmi, nie zabijając ich przy tym.

Dziewczyna poruszyła się na swoim siedzeniu. W przeciwieństwie do bogini, wyglądała bardzo niepozornie, ale tylko na pierwszy rzut oka. Miała na sobie zielone dżinsy i kurtkę dżinsową, a pod nią - białą koszulkę, która kontrastowała z lekko ciemniejszym kolorem jej skóry. Zdjęta krótko po wejściu zimowa kurtka spoczywała teraz na oparciu krzesła. Czekoladowe włosy, zaplecione z boku w drobnego warkoczyka, przechodziły następnie w kucyka, przez co jej oczy wydawały się jeszcze większe i bardziej zdumiewające.

- O, popatrz - Eris spojrzała nagle w bok, uśmiechając się. - Nasze zamówienie.

Baristka podeszła do nich z tacą, podając dwie filiżanki kawy i dwa kawałki ciasta na talerzykach. Koński ogon uczesany z gęstych jasnych włosów falował przy każdym jej ruchu i trząsł się, gdy odchodziła, dopóki nie zniknęła za ladą.

Może to było tylko wrażenie. Może to przez komiczną sytuację, w jakiej ona się właśnie znalazła (pogawędka przy kawie z wrogą boginią). A jednak w tym momencie poczuła, że w kawiarni robi się jakby chłodniej.

Spojrzała Eris odważnie w oczy.

- Milutko się zrobiło. Wiesz, nadal się dziwię, że tyle rozsądnych bogów dąży do własnej zagłady. Gdybyśmy zjednoczyli siły przeciwko Chaosowi... wtedy mielibyśmy szanse.

Czuła się pewnie - i to jej się podobało. Gdyby jeszcze dwa lata temu znalazła się w takiej sytuacji, niewątpliwie siedziałaby tu spanikowana. Ale doświadczenie nauczyło ją radzić sobie w obliczu zagrożenia, zachowując przy tym spokój. Oczywiście, nie mogła zbyt się rozluźniać. Miała świadomość, że nadchodzącej dyskusji nie można zaliczyć do najłatwiejszych oraz że podejmuje się ryzyka zostania spaloną na popiół.

Eris rzuciła jej spojrzenie spode łba.

- Hm? Próbujesz mi schlebiać? Złoty język twojej matki tutaj nie zadziała - chwyciła uszko od swojej filiżanki, a jej ciemne oczy rozbłysły. - Chcę przedstawić ci ofertę, Piper McLean, i mam nadzieję, że jej nie odrzucisz.

Chyba powstrzymywała się przed dodaniem: "...bo jeśli odrzucisz, zabiję cię w wyjątkowo drastyczny i nieprzyjemny sposób".

Piper upiła łyk kawy. Pomyślała o swoich przyjaciołach w Obozie Herosów. Na tę rozmowę było wielu chętnych, ale Chejron uznał, że nie są odpowiedni. Byli zdecydowanie zbyt narwani (jak na przykład Damien White, syn Nemezis). A tu potrzebny był ktoś ze zdolnościami dyplomatycznymi i spokojem. Więc padło na nią, a ona się zgodziła.

Teraz stała przed poważnym wyzwaniem. Owszem, miała swoją czaromowę, ale wątpiła, że zadziała to na boginię. Musiała sobie radzić bez niej. Walka też odpadała, bo przed spotkaniem obie przysięgły na Styks wstrzymywać się od ataków. (Piper miała w rękawie kurtki nóż, ale tylko na wszelki wypadek). Była więc zdana tylko i wyłącznie na swoje własne, zupełnie niemagiczne umiejętności przekonywania.

Nie mogę dać się sprowokować - pomyślała McLean. - Przyjaciele na mnie liczą.

Upiła łyk kawy.

- Słucham.

Eris uśmiechnęła się tak, jakby już odniosła zwycięstwo.

- Powiedz mi, Piper, czy ciebie nie frustruje zachowanie twojej matki? - uniosła brew. - Kiedy dopiero odkrywałaś, że opowieści nazywane mitami są w rzeczywistości prawdą, wydawała się poświęcać ci tak wiele uwagi. Uznanie przy ognisku, błogosławieństwo pięknem, rozmowa podczas snu, nawet pieniądze i nowe ubrania, gdy akurat potrzebowaliście ich na misji.

Piper stanął przed oczami trener Hedge w koszmarnym żółtym garniturze.

- Skąd niby to wiesz? - zapytała. - Byłaś w tym czasie w Tartarze. Razem z Nyks i innymi bogami...

Eris zignorowała jej pytanie.

- Potem, gdy szykowaliście się na wyjazd do Obozu Jupiter, Afrodyta przestała się odzywać. Przypomniała sobie o twoim istnieniu dopiero, gdy zjawiłaś się w White Point Gardens koło zatoki Charleston. I co było dalej? Zaczęła opowiadać o wzlotach i upadkach w miłości, o swoich głupich wartościach, którymi się kieruje. - Oczy bogini błyszczały w tym momencie naprawdę dziko, a Piper starała się nie zwracać uwagi na czerwone plamy na jej lewej dłoni, które właśnie dostrzegła. - Jakoś się nie odezwała, gdy twój chłopak zginął.

Piper zacisnęła pięści. Eris może i nie należała do dwunastki głównych bogów, ale potrafiła być równie niebezpieczna. I właśnie uderzyła w jej czuły punkt.

- Zerwałam z Jasonem, zanim umarł - powiedziała, siląc się na spokojny ton. - To była moja decyzja. Finalnie byliśmy tylko przyjaciółmi, a moja matka nie miała już nic do gadania. Poza tym, bogowie nie mogą utrzymywać stałych kontaktów ze śmiertelnymi dziećmi.

Eris prychnęła.

- Ach, tak? Zawsze ta sama wymówka! Nie zastanawiałaś się czasami, dlaczego tego nie mogą? Co ich powstrzymuje?

Piper odłożyła filiżankę.

- Dwa światy nie mogą się łączyć. Taki jest porządek...

- Więc zburzmy ten porządek! - Eris wychyliła się do niej, a czerwona ciecz odbiła się na blacie stolika. - Kiedy zapanuje Chaos, wszystko będzie prostsze! Ułożymy nasze własne zasady!

Kątem oka Piper zerknęła na ludzi przy innych stolikach, a potem na tę blondynkę przy ladzie, która zajmowała się teraz swoim telefonem. Jeśli ktokolwiek zwrócił uwagę na niepokojące zachowanie bogini, to nie dawał tego po sobie poznać.

Skup się - napomniała się w duchu. - Staraj się. Staraj się bardziej.

- Wykluczone - rzekła. - Jeżeli Chaos faktycznie zwycięży, co się nie stanie, nikt nie będzie dbał o żaden porządek. Niebo wymiesza się z Ziemią, a nawet z Podziemiem i Tartarem. Każdy będzie robił, na co ma ochotę. I to bez żadnych konsekwencji.

- Do tego dążymy! - krzyknęła Eris.

Piper wyobraziła sobie świat, w którym rządziłyby szalone boginie ze skłonnościami do morderstw. Otrząsnęła się szybko z tej wizji. Musiała działać.

Pomyślała o Annabeth Chase. (Tak dawno się nie widziały! Miała nadzieję, że u niej wszystko w porządku). Annabeth pewnie by się zgodziła, że podstawą do pokonania przeciwnika jest wiedza. Ale co ona wiedziała o Eris? Czy wystąpiła w jakimś micie?

Wysiliła pamięć. I wreszcie na to wpadła.

- Ty... ty rzuciłaś jabłko niezgody - powiedziała, a zablokowane szufladki w jej umyśle zaczęły się otwierać. - Pomiędzy trzy boginie. Herę, Atenę i...

Zawahała się. Eris wywróciła oczami.

- Ach, mówisz o...

- ...i Afrodytę! - dokończyła Piper. - Złoty owoc z napisem "Dla najpiękniejszej". I to zapoczątkowało ogromny spór. Przez ciebie zaczęła się wojna trojańska.

Piper przypomniała sobie, jak za dawnych czasów czytała ten mit z ojcem i ogarnęła ją fala ciepła. Zaraz potem miłe uczucie ustąpiło miejsca ponurym wnioskom. Eris była gorsza, niż się wydawało.

Bogini wzruszyła ramionami, jakby zapoczątkowanie wojny trojańskiej było rzeczą tak zwyczajną jak wypad na zakupy.

- Mhm. Dobrze. Później poproszono Parysa, by roztrzygnął ten spór. On nie mógł zdecydować, ale skusił się na propozycję twojej matki, która oferowała mu rękę najpiękniejszej śmiertelniczki na świecie. Afrodyta dostała jabłko, Parys porwał Helenę, wybuchła wojna, bla bla bla... - Eris uśmiechnęła się. - Żałuj, że cię tam nie było, Piper McLean! To wyglądało tak zabawnie, kiedy trzy boginie kłóciły się o głupi owoc jak opętane. A później rozlew krwi, gdy wszyscy...

- Wystarczy - przerwała Piper. - Powiedz, o co chodzi z tą propozycją.

Oczy Eris rozbłysły figlarnie.

- Wybacz, rozkręciłam się. Stare dobre czasy... - westchnęła z rozmarzeniem. - No więc, Piper, możemy oszczędzić was, herosów, w nadchodzącej bitwie. Powstrzymam się nawet przed zabiciem Leona Valdeza... Chociaż bardzo mam na to ochotę.

Półbogini rzuciła jej podejrzliwe spojrzenie.

- Przysięgam na Styks - dodała szybko Eris. - To wasz jedyny ratunek. Gdy Chaos powstanie, wszyscy umrzecie.

- Nie bądźcie tacy pewni! - parsknęła Piper. - Ale teoretycznie, gdybym chciała się zgodzić... Jakie są warunki?

Spojrzenie bogini było dosłownie chłodne. Dziewczyna poczuła dreszcze na plecach.

- Myślę, że dobrze wiesz.

Piper dopiła kawę, ale ciasto w jej ustach zrobiło się nagle tak mdląco słodkie, że miała ochotę zwymiotować.

- Chcesz wiedzieć, gdzie się ukrywamy.

- Wszyscy chcemy! - zawołała Eris. - I nawet nie wiesz, jak bardzo. Dawno nie byłam osobiście w Obozie Herosów.

Piper wstrzymała oddech. Pokręciła głową.

- Nie. Nie ma mowy.

- Na pewno? - Eris wbiła w nią wzrok. - Będziesz tego żało...

- Nie. Po prostu to nie wchodzi w grę - odparła zdecydowanym tonem Piper.

Na chwilę zapadła cisza pomiędzy nimi.

Córka Afrodyty pamiętała, co powiedział jej Chejron. Obóz Herosów miał większe znaczenie, niż się mogło wydawać.

Eris gwałtownie wstała, zaciskając pięści. Podniosła wzrok. Uśmiechała się, ale w oczach nie miała już przekory, a nienawiść.

- Zrobiłaś sobie wroga w nieodpowiedniej osobie, Piper McLean - jej tęczówki zrobiły się krwistoczerwone. - Nie jestem wyrocznią, ale jedno mogę ci przepowiedzieć. Część z twoich przyjaciół zginie, zanim rozpocznie się ta wojna!

Piper odwróciła wzrok, gdy Eris przyjmowała swoją pełną boską formę i znikała w rozbłysku światła.

Mgła powinna dobrze działać. Śmiertelnicy nie powinni nic zobaczyć. A jednak baristka podniosła nagle wzrok znad komórki i zmarszczyła brwi. Oczy miała piwne, niesamiwicie przenikliwe. I patrzyła prosto w kierunku McLean.

- Wszystko w porządku? - spytała podejrzliwe.

Piper odwróciła się do niej, myśląc nadal o tym, co powiedziała jej Eris.

Ostatnie zdanie było jedynie groźbą.

Prawda?...



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top