Rozdział 42

Czego jak czego, ale akurat trzęsienia ziemi Nico się nie spodziewał.

Bo to bardziej pasowało do Gai. Czy Chaos naprawdę nie mógł zdobyć się na trochę oryginalności? Najpierw wahania pogody, zupełnie jak za czasów Kronosa, a teraz to?

Gdy razem z Willem zdołali wybiec na zewnątrz, przyszło mu coś do głowy. Natychmiast powstydził się tej myśli, a jednak nie mógł sobie samemu zaprzeczać - po części się cieszył, że coś go uratowało od udzielania odpowiedzi na bardzo, ale to bardzo niewygodne pytanie.

Oparł się o budynek kawiarni, żeby nie upaść na ziemię. Część mieszkańców Nowego Rzymu również wyszła, by sprawdzić, co się dzieje. Pozostali zostali w domach. Może zbyt się obawiali, a może przez to trzęsienie mieli problemy z dotarciem do wyjścia.

Wiatr zawiał jeszcze mocniej, grad zaczął padać gęściej. Zadaszenie nad kawiarnią było niewielkie. Will zarzucił kaptur na głowę, a Nico zaraz zrobił to samo. Gdyby nie fakt, że mieli poważniejsze problemy na głowie, wzięliby ze sobą kurtki. Ale inni herosi również byli tak przejęci, że nie zwracali uwagi na okrycie. Parę osób wybiegło nawet w krótkich rękawkach, więc może włożenie samych bluz nie uchodziło za aż tak głupie posunięcie.

Gdy Nico zaczął ciskać pod nosem wyjątkowo kreatywnymi sformułowaniami po włosku (szczególnie rzadko używanymi archaizmami, za które zwrócono by mu uwagę, gdyby tylko znalazł się ktokolwiek poza nim rozumiejący te słowa), trzęsienie nieoczekiwanie ustało. Chłopak zamilkł, puszczając się swojego podparcia z lekkim wahaniem - przez chwilę walczył z obawą, że bez niego się przewróci - lecz w końcu stanął pewniej.

Tymczasem gwar na ulicach nie dość, że nie ustawał, to jeszcze narastał.

Nico poczuł dotyk Willa na swoim ramieniu. Głos rozległ się tuż koło jego ucha:

- To dąży do dekoncetracji obozowiczów. Nie trać czujności.

Nico skinął głową. Wiedział.

Przeleciał w pamięci listę znanych bogów i potworów z mitologii. Kto z nich mógł wywołać takie zamieszanie? Trzęsienia ziemi były działką Posejdona, ale czy Pan Mórz obróciłby się przeciwko nim? Nie, to przecież nie w jego stylu. Chociaż, w sytuacji w której wszystko stało na głowie...

Nagle nastąpił kolejny wstrząs. O wiele krótszy, bo nie trwał nawet trzech sekund, za to zdecydowanie mocniejszy. Will złapał Nica za ramię.

- Świątynne Wzgórze - rzucił.

- Że co?

- To tam się najbardziej trzęsło. Tam musi być źródło.

Puścił go... i w tej chwili świat stanął dla Nica do góry nogami. Obraz przed oczami mu się przyćmił, tempo działania umysłu znacznie spadło - jakby za chwilę miał stracić przytomność. Podniósł wzrok na Willa. Prosto na jego oczy. Tak uderzająco błękitne.

Ten błękit go ocucił.

- Nico, wszystko w porządku? - zapytał Will. - Musimy tam iść!

Nico był pewien, że z nim jest wszystko w porządku - ale w tym momencie obawy zebrały się wokół Willa. Bardzo chciał sobie zaprzeczyć, przyznać, że się pomylił albo że przez ten cały stres jego podziemne moce zaczynają fiksować. Ale kiedy ostatnio próbował tak sobie wmówić, Harper znalazła swojego ojca martwego. Di Angelo obiecał, że więcej nie pozwoli na takie zakończenie.

A teraz miał przed sobą bardzo podobną sytuację. Will zawsze promieniował takim ciepłem i radością. Teraz jednak tę aurę przysłaniało coś innego - coś, co sprawiało, że Nico czuł kręcenie w brzuchu.

- Zaczekaj! - złapał go za rękę, gdy już kierował się w stronę wzgórza. - Nie powinieneś!

To jeszcze da się powstrzymać - pomyślał.

Will spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Ktoś przecież musi to sprawdzić - powiedział oczywistym tonem. - Jeśli nie chcesz, mogę iść sam...

- Nie! - krzyknął Nico. - Po prostu... nie, proszę, zostań tu.

Czuł, że zrobił się jeszcze bledszy niż zwykle. Miał nadzieję, że nie widać tego za bardzo. Potrafił rozpoznać tę energię, która otaczała syna Apollina. I, na jego nieszczęście, była naprawdę jednoznaczna.

- Niby dlaczego?

- Nie możesz mi zaufać? Zostań!

- Nie wygłupiaj się - Will odtrącił jego rękę. - Ufam ci, ale w takim przypadku...

- Will!

Nico zacisnął pięści, kiedy chłopak odwrócił się i pobiegł. W każdej chwili mógł nastąpić kolejny wstrząs, atak lub nie wiadomo co jeszcze. Ale skoro Solace już zdecydował się tam poleźć, to nie było siły, która mogłaby go od tego odciągnąć. Syn Hadesa przypomniał sobie iryfon, który dostał od Percy'ego jeszcze tego dnia oraz relację z rozmowy z nimfą. Może to dlatego musieli poczekać. Może chodziło o to, by Nico mógł uczestniczyć w tej akcji.

W każdym razie - w obecnej sytuacji widział tylko jedno wyjście. I było to pobiegnięcie za Willem.



***



Podczas gdy burza w dalszym ciągu nie ustawała, znalazło się zaskakująco wielu idiotów preferujących wyczekiwanie końca świata na zewnątrz - by mieć lepszy widok i móc szybciej zareagować (i zapewne szybciej zginąć). Zgromadzili się wszyscy na Polu Marsowym, a wyszło tak, że wśród nich byli - bo dlaczego nie - Owen McRae i Luis Ward.

Owen nie miał pewności, czy jego zegarek jest wodoodporny. Wolał nie ryzykować, więc trzymał go w formie miecza pod kurtką - będącą jedyną rzeczą, którą zabrał z pryczy, wybiegając z niej w pośpiechu. Teraz żałował, że nie wziął przynajmniej czapki i co chwilę odgarniał z czoła mokre brązowe kosmyki, z których jeszcze kapała woda.

Herosi zachowywali ogólną ciszę jak na tak sporą gromadę, zapewne dlatego, że musieli pozostać czujni. Zerkali tylko dookoła z niepokojem w oczach spod nasuniętych mocno kapturów (niektórzy ponasuwali je tak mocno, że było widać tylko oczy). Niemniej jednak parę osób od czasu do czasu szepnęło coś między sobą albo przeszło się kawałek, by nie zmarznąć.

Larry, potomek Merkurego (który miał czapkę), spojrzał w pewnym momencie w górę z dłonią w pozycji poziomej przytkniętą do czoła.

- Może to nie bogowie zesłali tę burzę. Może to wrogowie przejęli kontrolę nad barierą i zaraz tu przyjdą nas wszystkich wysadzić w powietrze - skomentował wystarczająco głośno, by przyciągnąć uwagę większości osób.

Owen wywrócił oczami.

- To się nazywa podniesienie moralów grupy. Dzięki, w imieniu wszystkich.

Larry rzucił mu spojrzenie spode łba.

- Ja tylko stwierdzam, co może być możliwe. Jestem realistą.

Laurel Spencer stojąca nieco dalej od nich miała skrzyżowane ręce na piersi. Patrzyła sceptycznym wzrokiem, ale nic nie powiedziała.

- I tu błąd - odparł Luis. - Trzeba być optymistą, bo inaczej skończy się świat.

- Skończy się tak czy tak - burknął Larry, aczkolwiek już ciszej.

Nikt się dalej nie trudził, by ciągnąć z nim tę kłótnię.

Owen zerknął na Luisa. Jego niebieskie oczy, które w odpowiednim oświetleniu wydawały się mieć lekko fioletowy pobłysk, były wlepione w dal - identycznie jak wtedy, gdy ledwo kilkanaście dni temu wracali samochodem do Obozu Jupiter. Czy naprawdę te kilkanaście dni robiło aż taką różnicę? W końcu wtedy wszystko wyglądało inaczej: może i brakowało im jeszcze wielu wskazówek, ale przynajmniej mieli jeszcze trochę czasu, luzu. Teraz wszyscy się denerwowali. To był  już ostatni, naprawdę ostatni dzień.

Owen odwrócił wzrok. Czekał na kolejny wstrząs, ale nic takiego się nie wydarzyło. Po ostatnim, krótkim, została jedynie burza. Rozległ się kolejny grzmot, błyskawica przecięła niebo.

A jednak Owen miał dziwne wrażenie, że zaraz coś się wydarzy. Wypomniał Larry'emu psucie atmosfery, która i tak była beznadziejna, ale zrobił to dla przekonania samego siebie. Tymczasem wątpliwości właśnie zaczęły powracać.

Wyciągnął miecz spod kurtki. Krople deszczu i gradu zmoczyły klingę. Ale to przecież nie miało znaczenia.

Chłopak się rozejrzał.

- Za chwilę... - wymamrotał, nie do końca świadomy, że mówi to na głos. Zaraz jednak się otrząsnął i wyprostował, a potem nagle coś przyszło mu do głowy. - Jest ktoś na Świątynnym Wzgórzu?

Larry spojrzał na niego dziwnie.

- A skąd niby mamy to wiedzieć? Przeleć się jak chcesz.

- Ale pomyśl - odparł Owen. - Skoro dużo osób obserwuje Nowy Rzym, my jesteśmy tutaj, w obozie... no a co jeśli atak zacznie się tam?

Luis zmarszczył brwi.

- Właściwie...

- No, chyba Chaos ma porządną armię - prychnął Larry. - I jak zaatakuje, zauważymy to już stąd.

Owen przygryzł wargę. Wcisnął grzywkę pod kaptur po raz kolejny.

- Może - wymamrotał.





***





Po dotarciu na Świątynne Wzgórze ziemia znów się zatrzęsła.

Ale zrobiła to lekko - tylko w okolicy świątyni Jupitera. Willowi rozbłysły oczy.

- To tam - stwierdził, przyspieszając kroku.

Była jedna zaleta tej sytuacji: we wnętrzu świątyni przynajmniej nie padał deszcz, nie wiał wiatr, no i z pewnością nie było tak chłodno jak na zewnątrz. Ale Nico jakoś nie potrafił cieszyć się tym jednym plusem.

Chciał powiedzieć Willowi, dlaczego tak bardzo go powstrzymywał. Wiedział jednak, że nie da rady. Nie da rady wypowiedzieć tego słowa, patrząc w twarz Solace'a.

Cholerny Chaos. Gdyby nie on, mogliby teraz żyć spokojnie, siedząc razem w Obozie Herosów przy stoliku Apollina i zajmując się jakimiś prostymi, codziennymi rzeczami. Mogliby być teraz szczęśliwi. Niestety - życie żadnego herosa nigdy nie będzie w pełni szczęśliwe.

Nico przypomniał sobie czasy sprzed wojny z Gają. Rozmowę z ojcem, Hadesem, podczas misji z Reyną i trenerem Hedge'em. Bóg umarłych powiedział mu wtedy, że pewnym śmierciom nie wolno próbować zapobiec. Nicowi nie do końca się to podobało, jednak w końcu zrozumiał i zaakceptował. Dlatego nie powstrzymywał Oktawiana przed wystrzeleniem samego siebie w powietrze.

Ale wtedy chodziło o Oktawiana. Synowi Hadesa trochę zależało na jego życiu - jakby nie patrzeć, próbował powstrzymać Matkę Ziemię tak jak oni - ale nie ukrywał, że strasznie go nie znosił. Dla odmiany, za Willem Solace'em mógłby skoczyć w ogień. Pomijając już fakt, że ten chłopak był jedynym powodem powstrzymującym Nica przed odejściem z Obozu Herosów, każdy by się chyba zgodził, że zasługiwał na o wiele więcej niż miał. Akurat on powinien przeżyć tę wojnę. Obozowicze potrzebowali go i jego zdolności. A za dwa lata planował przecież zdawać maturę i iść na studia. Nie mógł umrzeć ot tak sobie.

Gdy Nico o tym myślał, panowała prawie absolutna cisza - nie licząc wiejącego na zewnątrz wiatru oraz gradu obijającego się o dach świątyni. Will podchodził do ogromnego posągu Jupitera, jakby spodziewał się, że bóg nagle ożyje. W sumie nie było to jakoś bardzo nieprawdopodobne.

Nico rozluźnił na chwilę mięśnie ramion. Nic się nie działo. A zaraz potem we wspomnieniach zamigało mu ciało mężczyzny leżące w kałuży krwi.

Nie. To się nie może powtórzyć.

Podbiegł do Willa i złapał go za ramię.

- Proszę cię - powiedział cicho, ale nagląco. - Bo stanie się coś złego.

Ale zanim Will zdołał jakkolwiek zareagować, posąg Jupitera buchnął nagle czerwonym światłem. Przez jakieś pięć sekund ziemia znów się trzęsła.

- Coś złego? - zapytał syn Apollina, obejmując go ramieniem. - Masz jakieś przeczucie? Jestem blisko śmierci?

Nicowi głos ugrzązł w gardle. W punkt, pomyślał.

Tak bardzo nie wiedział, co robić. I tak bardzo go przerażało, z jakim spokojem Solace wypowiada to pytanie.

- Mmm...

Trzęsienie ustało. Will odwrócił się do Nica z lekkim uśmiechem.

- Czyli to prawda - wywnioskował. - To nic. Chodź, musimy coś z tym zrobić.

Jego głos był tak opanowany, jakby Nico potwierdził stłuczenie szklanki, a nie przepowiednię śmierci.

- Żartujesz sobie?! - krzyknął di Angelo, gdy Will odsunął się od niego i zaczął podchodzić do Jupitera. - Musisz uważać! Nie powinno cię tu w ogóle być!

Nie chciał przyznać tego na głos, ale w tym momencie aura śmierci wokół Willa wydawała się jeszcze silniejsza.

Syn Apollina jakby nigdy nic dotknął posągu. Nie zauważył na nim nic szczególnego. Nie było nawet napisu Chaos po starogrecku, żadnego znaku, symbolu. I przez chwilę nadal nic się nie działo.

Nico był pewien, że to metaforyczna cisza przed burzą.

- Will, nic nie poradzisz - powiedział, czując, że zaraz dostanie drgawek. - Może przejdzie samo?

Will spojrzał na niego spode łba. Okej, to było słabe. Oboje wiedzieli, że nie przejdzie. A jednak Nico już naprawdę chciał spanikować.

- Jeszcze dwa dni - powiedział. - Trzeba przeżyć dzisiaj i jutro. Później będzie już dobrze, prawda? Więc nie umieraj!

Posąg rozbłysł ponownie takim samym światłem i znów wszystko się zatrzęsło. Tym jednak razem trwało to dłużej.

Nico widział w tej sytuacji dwa wytłumaczenia: albo Zeus naprawdę sobie nie radził, albo był na nich naprawdę obrażony.

Ale w tej chwili nie było czasu, by się nad tym zastanawiać.

Podbiegł do Willa, omal się przy tym nie przewracając. Chłopak miał odwróconą twarz w stronę posągu, więc Nico nie widział, jak zaciska usta.

- Rozmawiałem niedawno z Owenem McRae - powiedział w końcu, ignorując prośbę. - Ale nie dokończyliśmy rozmowy. Kiedy będziesz miał okazję, spytaj go, co miał na myśli, dobrze? To ważne.

Podłoże przestało się trząść, ale Nico przytulił się do Willa.

- O co ci chodzi? Sam go zapytasz - starał się mówić pewnie, ale nie potrafił powstrzymać drżenia głosu.

Oczy posągu nagle rozbłysły. Albo to Nico dostawał już halucynacji?

- Może - wymamrotał Will.

Sytuacja, która na pierwszy rzut oka wydawała się beznadziejna, w rzeczywistości wcale taka nie była. W ten chwili oboje usiłowali na coś wpaść i oboje doszli do jednakowego wniosku.

Zniknięcie Obozu Herosów. Podziemne problemy z przepowiedni wyrecytowanej przez Ellę. Ruiny w miejscu dawnego Olimpu. A teraz to trzęsienie ziemi spowodowane przez boga, co się nawet trzęsieniami ziemi nie zajmował. To wszystko było kompletnie nie na miejscu... ale może właśnie dlatego się ze sobą łączyło? Chaos już przystąpił do działań - po prostu nieoficjalnie, zaprowadzając ukradkiem zamieszanie wśród herosów, bogów i mitologicznego porządku.

W tym momencie posąg zaczął się trząść - ale tylko on. Wszystko wokół pozostało całkowicie nieruchomo. Nie pozwoliło to jednak Willowi i Nicowi odetchnąć z ulgą, ponieważ w tym momencie oczy Jupitera rozbłysły - i to nie były tylko halucynacje. Mogli mieć tę pewność, ponieważ zaczęło się z nich wydobywać rażące światło - identyczne jak od bogów w ich pełnej formie. Błyszczało coraz jaśniej i jaśniej.

Will odciągnął syna Hadesa na bok tak, by móc spojrzeć mu w oczy i nie spłonąć od światła z posągu.

- Posłuchaj mnie teraz, dobrze?

Aura śmierci wokół niego jeszcze się zagęściła.

- Ale będziesz na siebie uważał, prawda? - zapytał Nico.

- Postaram się. Ale posłuchaj - chłopak spojrzał mu w oczy przenikliwie, a przy tym z ciepłem. - To może być coś poważnego, więc będzie potrzebne wsparcie. Musimy się rozdzielić.

- Niby dlaczego?

- Ktoś musi tu zostać i to powstrzymać.

Nicowi tak bardzo, tak rozpaczliwie się to nie podobało. Mógłby wyrecytować długą listę argumentów przeciw temu pomysłowi, gdyby nie to, że czuł potworny ucisk w gardle.

- Ale...

Will się uśmiechnął.

- Dam sobie radę, Kumplu Śmierci.

- Ale co zamierzasz zrobić? - Nico dalej patrzył na niego z niepewnością.

- Długo by tłumaczyć. Obiecuję, że się jeszcze spotkamy - odparł Solace. - Bo muszę ci jeszcze coś powiedzieć. Póki co, czas ucieka. Przysięgam na Styks.

Okej - ostatnie zdanie było przekonujące. Zwłaszcza, że zaraz po nim Will go pocałował.

Nico nie pozbył się swoich wątpliwości. Niemniej jednak, nie miał wyboru. Jego chłopak ewidentnie coś sobie postanowił i nie zamierzał zmienić zdania.

- Zabiję cię, jeśli umrzesz - mruknął Nico.

Rzucił mu ostatnie spojrzenie i pobiegł, w nadziei, że nie zatrzyma go kolejne trzęsienie ziemi.








______

Uff, to był zdecydowanie jeden z dłuższych rozdziałów. Wynagrodzenie za to, że wszystkie poprzednie były krótkie i bez żadnych wyjątkowych akcji.

Dopiero teraz zaczynamy zabawę.

Ave, do następnego!








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top