Rozdział 36
Jeden z nielicznych plusów sytuacji - przez naprawdę długi czas nic w Obozie Jupiter nie eksplodowało.
Zaraz po przedpołudniowym treningu szermierki odbyły się manewry, które wygrała Trzecia Kohorta. Jeden z nowicjuszy wykazał się w walce koło murów, tym samym stając się pełnoprawnym legionistą. Jeśli fakt ów napawał go radością, chłopak nie dał tego po sobie poznać. Podobnie jak inni wyczuwał napięcie - czarną chmurę wiszącą nad wszystkimi. Nie ma się z czego cieszyć. I tak zginiecie.
- Siódmy lutego... - mamrotała Hazel, przeglądając stosik papierów. - Chyba uda nam się z nimi skontaktować.
Ostatniej nocy razem z Frankiem, Idą, Lavinią, Larrym i Owenem nie natknęła się na nic przyciągającego uwagę. Z jednej strony pozwalało jej to odetchnąć z ulgą, z drugiej - niepokoiło. Trzy dni z pewnością zlecą, nim zdąży się obejrzeć. Potrzebowali więcej wskazówek. W tej chwili cała nadzieja leżała w Harper, Owenie i Nicu, którzy pojechali do Nowego Jorku.
- Myślisz, że Łowczynie Artemidy odpowiedzą na wezwanie? - spytał Frank. - To znaczy, zwykle przed wojnami zajmują się jakimiś innymi komplikacjami, więc...
- Jeśli nie dadzą rady, będziemy zdani na siebie - Hazel odłożyła w końcu papiery na biurko. - Ale musimy spróbować. Pamiętasz, co mówiła Reyna o Thalii?
Frank przypomniał sobie i zacytował określenie, jakim ją nazwała.
- Dobra korespondentka. Pamiętam.
Hazel uniosła lekko jeden kącik ust.
- Tak. Powinna szybko odpowiedzieć. Zawiadomimy też Amazonki.
Frank walczył z wrażeniem, że to żałosne. Nie mieli nawet większości greckich herosów do pomocy. A nawet, gdyby ci się znaleźli - wciąż byli beznadziejnie bezradni. Pozostawała jedynie nadzieja, że dziś się to zmieni.
Herosi tymczasem korzystali z wolnych chwil przed następnymi w kolejce tragediami.
Siedząc na dachu dzwonnicy uniwersytetu, skąd widoczny był w całości Ogród Bachusa, Lea mimowolnie wracała myślami do pamiętnego dnia, gdy razem z Dianą i Harper powstrzymała powstanie Kronosa. Dziwił ją nie tyle fakt, że zapobiegnięcie katastrofie zdolnej zniszczyć pół świata odbyło się tak szybko - ale również rozmowa z bratem, którą później musiała przetrwać. Zaraz po powrocie do obozu wykonała do niego szybki iryfon. A przynajmniej planowała, by był szybki.
Krótka wymiana zdań mająca miejsce w Nowym Jorku zdecydowanie nie wystarczała Danielowi Farewall. Ale jako że wówczas półbogini miała na tropie paru wrogów i brakowało jej choćby chwili, dalsza rozmowa musiała poczekać. Oczywiście - brak chęci czy też umiejętności zdradzania szczegółów w opowieściach dawał się u Lei we znaki (No i wtedy my ten tam-tam, a potem tam), ale w końcu opisała mniej więcej przygodę na Olimpie i aktualny stan rzeczy.
Tak bardzo chciała, żeby to wszystko dobiegło już końca. Pomijając fakt, że nie mieli szans, a ich przyszłość nie malowała się szczególnie kolorowo, było mnóstwo innych zmartwień. Co, jeśli bogini ich okłamała, a w domu Harper i Owena nie ma żadnej wskazówki? Co, jeśli zamiast tego jest tam pułapka? O co chodzi z rozmowami Nica i Percy'ego, o których dowiedziała się od Lavinii (która z kolei dowiedziała się od nimf, które powtórzyły jedną z licznych wśród Rzymian plotek)? Czy powinna siedzieć tak spokojnie w prawie bezpiecznym obozie, popijając soczek w kartoniku i opierając się wygodnie plecami, podczas gdy Ikelos może mieć kłopoty? No ale co innego ma robić, jak niby mu pomóc? Co, jeśli wrogowie wyrobią się wcześniej i zaatakują z wyprzedzeniem, podczas gdy obozowicze nie będą jeszcze gotowi? I (pytanie popularne od około pół roku) jak, do licha, zniknął Obóz Herosów? Co się z nim stało, gdzie teraz był? I gdzie byli półbogowie, którzy toczyli tam walkę?
- Lea.
Głos siedzącej obok córki Terpsychory wyrwał ją z rozmyślań. Lavinia wpatrywała się w dal dużymi brązowymi oczami, jakby oczekiwała, że za chwilę spadnie tam meteoryt.
Lea zamrugała parę razy, by oprzytomnieć.
- No?
Lavinia odwróciła się na chwilę, sprawdzając, czy nikt im się zbyt uporczywie nie przygląda albo nie podsłuchuje. Na pierwszy rzut oka miała wrażenie, że nie - driady i fauny żywo rozprawiali, grali na piszczałkach lub w jakikolwiek inny sposób byli zajęci. Ale gdy dziewczyna chciała już przejść do rzeczy, z tłumu wyłoniła się Ida, której wzrok powędrował prosto w ich kierunku.
- Kiedy ci ostatnio mówiłam... - zaczęła szeptem Lavinia, ale w porę urwała.
- Tu jesteście! - zawołała Ida. Dwa grube warkocze spływające po jej ramionach podskakiwały lekko podczas biegu. - Chodźcie, kazali mi wszystkich zawołać.
Lea zacisnęła palce na pustym już kartoniku. Spojrzenie Lavinii pod tytułem Później ci powiem skwitowała ledwie zauważalnym skinięciem głowy.
- Zawołać? - spytała, podnosząc się. - Kto niby? I na co?
Te pytania jakby zakłopotały centurionkę. Spuściła wzrok, muskając swoje warkocze.
- Mmm, długo by tłumaczyć. Po prostu chodźcie.
Odwróciła się na pięcie, już zmierzając do odejścia, gdy nagle przystanęła. Kąciki jej ust powędrowały delikatniej w górę. Oczy wlepiła w znajdujący się w dole Ogród Bachusa.
- A swoją drogą... Ładne stąd widoki.
- To niesprawiedliwe, że w Obozie Jupiter tyle się dzieje - skarżyła się Julia. - A w Nowym Rzymie to już nic. Też bym chciała jakąś superakcję!
Sean wywrócił oczami.
- Nie wystarczył ci atak bazyliszków?
Nie przyglądał się, jak dziewczynka w pośpiechu zakłada buty, zapina sweterek (myląc się przy tym o jeden guzik) i zmierza do wyjścia, rzucając tylko przedtem:
- No, właściwie to tak. Ale było jednorazowe i nawet nie widziałam tych płomieni. Gdyby wydarzyło się coś naprawdę niezwykłego... - westchnęła. - Coś naprawdę ekstra! A teraz już lecę!
Pomachała mu, na co nie zareagował, po czym rzuciła się biegiem w stronę granicy dzielącej obóz z miastem.
Tłok na ulicach Nowego Rzymu rósł. Dwójka rodziców szła na spacer, popychając wózek z trojaczkami w niemal jednakowych ubrankach (różniły się tylko kolorami: niebieski, zielony i żółty). Wokół kawiarni - tej samej, gdzie jeszcze wczoraj miało miejsce wielkie zamieszanie - teraz kręciło się mnóstwo ludzi. Zdawali się wyluzowani, jakby atak bazyliszków nigdy nie miał tu miejsca. Spokojne rozmowy dotyczące zwykłych, codziennych spraw były ledwo słyszalne z miejsca, w którym stał Sean.
Chłopiec usiadł prosto. Zaraz potem pochylił się jednak do przodu, opierając podbródek na dłoniach. Znudzone niebieskie oczy lustrowały uważnie okolicę, by w końcu zatrzymać się na dwóch postaciach stojących w oddali.
To byli bez wątpienia obozowicze, na co wskazywały fioletowe koszulki z logo SPQR pod rozpiętymi bluzami. Gdyby Sean przyglądał się uważniej, mógłby ocenić płeć tych osób - ale jego uwagę pochłonął inny szczegół.
Herosi opierali się o wysoki, łososiowy budynek, koło którego zaparkowano z siedem samochodów. Nad drzwiami z dużą klamką wisiała jakaś tabliczka. Choć Sean posiadał to szczęście, że jako nieliczny z półbogów nie miał dysleksji, to z takiej odległości i tak nie mógł przeczytać.
W pewnym momencie nadbiegła inna postać - we fioletowej nie koszulce, a bluzie - zwracając się natychmiast do dwójki obozowiczów. Najwyraźniej odbyli krótką rozmowę, a następnie wszyscy razem pobiegli do obozu.
Sean zmarszczył brwi - dość ciemne, w odróżnieniu od jego jasnych włosów. Więc w Obozie Jupiter musiało się coś dziać. Kolejna misja?
Chłopiec wstał, wzdychając teatralnie. Właściwie to nie chciał wychodzić razem z Julią na dwór, ale go zmusiła. (Tylko na chwilę, dopóki nie pójdę do Terminusa! Cały dzień siedzisz w domu!). Posiedzieli tylko przed jego domem lub w pobliżu, a on przez cały czas narzekał, że jest okropnie nudno. A teraz Julia już poszła.
Patrzył z nadal zmarszczonymi brwiami, jak trójka herosów znika mu z oczu. Cała sprawa z Chaosem, o jakiej ostatnio dosłownie wszyscy rozmawiali, była...
No właśnie. Jakie słowo by tu pasowało? Irytująca? Doprowadzająca do szału? Albo głupia, tak prościej? Przede wszystkim Seana męczyło to przyglądanie się wszystkiemu z boku. Miał ochotę wyrwać się do obozu, dowiedzieć się więcej. Te plotki roznoszące się po mieście z pewnością były ubarwiane. Najlepiej było szukać odpowiedzi u źródła.
Ale, oczywiście, drogę zagradzał mu Terminus, który pilnował granicy razem z Julią.
Tymczasem półbogowie skręcili za dużym budynkiem, znikając z pola widzenia.
____
Także... hej?
Wiem, że rozdział jest trochę nudny i nijaki, ale ostatnio brakowało mi jakoś weny... No a pomniejsze wydarzenia też trzeba gdzieś wepchnąć. Długo zajęło mi pisanie, bo po jakiś 200-iluś tam słowach utknęłam w kropce i nie wiedziałam, co ma być dalej. Następne rozdziały postaram się już napisać lepiej.
No więc, dzięki za przeczytanie i ave, do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top