Rozdział 28

I natychmiast wszystko poszło nie tak.

Harper odskoczyła, gdy bazyliszek zionął na nią ogniem, a następnie spróbowała zaatakować go włócznią od tyłu. Niemniej jednak było to cięższe, niż myślała - potwór poruszał się oszałamiająco szybko. Zaraz odwrócił się do niej i plunął - tym razem trującym jadem, którego uniknięcie sprawiło dziewczynie już więcej trudności.

Bazyliszki rozbiegły się po całym Nowym Rzymie, docierając też na teren obozu. Ci, którzy nie byli obecni przy przemowie Chaosu, nie bardzo wiedzieli, co się dzieje - ale ruszyli do ataku.

Trzy dni. Te słowa mimowolnie zapadły w pamięć. Jak tu się spokojnie położyć spać tylko po to, by rano wstać z myślą: Zostały trzy dni do wojny?

A zresztą, pomyślała Harper, jeśli dziś zginę, to nie położę się spokojnie spać.

Próbowała sobie przypomnieć wszystko, co wiedziała o bazyliszkach z lekcji w szkole oraz z opowieści w Obozie Herosów. Kiedyś Frank Zhang pokonał je za pomocą magicznej włóczni od Marsa (znanej także jako Szary), ale już jej nie miał. Co zaś do słabości tych stworzeń... Nie miała zielonego pojęcia, co nie rysowało dla niej zbyt kolorowej przyszłości.

Gdyby tylko coś wymyślić... Gdyby Mgła działała na potwory.... Albo gdyby...

I właśnie wtedy pomyślała o sztylecie, który dała Dianie. (Tylko gdzie była Diana?). Nadałaby się też tarcza. Skoro była tak potężna, że pokonała kiedyś boginię Eris...

- Zaraz wrócę! - krzyknęła Harper do Owena, po czym pobiegła, co chwilę uchylając się przed ogniem i jadem (prawdopodobnie, gdyby nie typowe dla herosów ADHD i napędzająca adrenalina już by oberwała).

- Super, dzięki - mruknął chłopak.

Udało mu się trafić bazyliszka - wąż rozpłynął się w pył, jednak w jego miejsce przypełzły dwa następne.

Julia, przybrana córka Terminusa, wyglądała przez okno. Niektórych herosów naprawdę zaskoczył atak, jednak po chwili wzięli się w garść. Jakaś kobieta wyglądająca, jakby właśnie wybiegła z biura (w zapinanej śnieżnobiałej koszuli, materiałowych spodniach w kolorze miedzi i białej marynarce, z upiętymi elegancko włosami) celowała do bazyliszków z łuku. Obozowicze również wkroczyli do akcji - a nawet duchy natury z Lavinią Asimov na czele.

- To jest w ogóle legalne? - Sean Bryant siedzący na fotelu obok Julii, zmarszczył brwi. - Broń na terenie Nowego Rzymu?

Dziewczynka pociągnęła lekko za swoje warkoczyki z przewiązanymi na dole wstążkami, których pomarańczowy odcień komponował się ładnie z sukienką.

- Mmm, jakiś czas temu było - wyjaśniła spokojnie. - Ale od paru miesięcy wystarczy się zadeklarować i broń nie jest ci odbierana przy wejściu. Nie dostałeś przypadkiem regulaminu?

Skinęła głową na stół, gdzie leżały papiery zapakowane w przezroczysto-niebieską teczkę z guzikiem.

Sean wywrócił kpiąco oczami.

- I co, myślisz, że to czytałem?

Julia przechyliła głowę, przyglądając mu się uważnie. Wyglądała na naprawdę zmartwioną aktualnym stanem obozu. W jej oczach brakowało nawet zwyczajnych wesołych iskierek.

- Powinieneś był. Ja to zrobiłam, jak tylko nauczyłam się czytać. A wcześniej słuchałam. - Mierzyła go wciąż  wzrokiem. - Wiesz, poza kolorem oczu i włosów w ogóle nie przypominasz innych dzieci Apollina. Jak ten Will Solace albo...

- Sam wiem lepiej, co powinienem - odparł z lekkim oburzeniem w głosie, po czym przekręcił się do niej tyłem na obrotowym fotelu.

Tymczasem Frank Zhang usiłował doprowadzić legion do porządku. Rzymianie zwykle walczyli, mając określoną strategię - teraz jednak po prostu rzucili się z mieczami, włóczami i tarczami. Choć początkowo pretor się obawiał, finalnie szło im bardzo dobrze.

Tyle, że liczba bazyliszków nieustannie rosła, co było irytujące. Frank bardzo chciał móc nacisnąć jakiś przycisk STOP produkcji.

U jego boku walczyła jego przyrodnio-grecka siostra, Diana Granger, ale tylko do momentu, aż pojawiła się Harper. Wymieniły razem krótką rozmowę, której Frank przez hałas nie usłyszał. Potem Diana skinęła mu głową i pobiegła za córką Nemezis. Co one planowały?

Nagle Frankowi skończyły się strzały w kołczanie. Nie miał ochoty sięgać po miecz. Zamiast tego zmienił się w słonia (pierwsze zwierzę, jakie mu wpadło do głowy) i zaczął deptać po bazyliszkach.

Ale ich nadal przybywało. Część baraków zajmowała się ogniem na oczach Franka, a on nie mógł nic zrobić.

W tym samym czasie Diana uskoczyła, wciąż trzymając rękę Harper. Jeden z bazyliszków celował w jakiś obiekt w oddali, jednak jego jad prawie dosięgnął twarzy dziewczyny. Taki obrót spraw przyciągnął uwagę węża, który szybko podpełzł, by ponownie zaatakować - ale Diana odcięła mu głowę mieczem i ruszyła dalej.

- Na pewno pamiętasz, która to była kohorta? - zawołała zaraz.

Harper próbowała skinąć głową, choć w biegu średnio jej to wyszło.

- Trzecia. Dam sobie uciąć rękę.

Miały niewyobrażalne szczęście - bo zaraz po dotarciu na miejsce natknęły się na Hanka, centuriona. Harper wyjaśniła sprawę tak szybko, jak tylko potrafiła - ale i tak pod koniec rozmowy musieli upaść na ziemię, gdy grupa bazyliszków zionęła ogniem, a następnie je pozabijać.

Hank skrzywił się.

- Powiedzmy, że ten plan wypali. Że niby... moc tych broni odeśle wszystkie bazyliszki na dobre, nawet jeśli zranimy nimi niewielu...

- Oczywiście, że wypali! - Diana uniosła miecz i przez chwilę nie dało się ocenić, czy chce go wymierzyć w mityczne węże czy w niego. - Pojawiają się tu magicznie, więc pewnie są wysyłane z jednego miejsca. A ten sztylet i tarcza mają niezwykłe moce...

- Po prostu powiedz, gdzie jest tarcza! - krzyknęła Harper, odwracając się na moment w celu przebicia bazyliszka grotem włóczni.

- Pff, dobra!

Hank wbiegł do kohorty, już po chwili wracając z niewinne wyglądając srebrną piłeczką. Jednak gdy tylko Harper ją chwyciła i przycisnęła mocno, zmieniła się w srebrną tarczę.

Jak zwykle przy używaniu tak potężnej magicznej broni - dziewczynę ogarnęło uczucie wyczerpania, jakby ktoś wysysał z niej energię. Szybko zdzieliła tarczą bazyliszka, który właśnie do niej podbiegł.

W chwili zetknięcia z tarczą wąż wyparował - a wraz z nim ze dwadzieścia kolejnych. Choć nie zginęły wszystkie, twarz Harper i tak rozjaśnił szeroki, pełen ulgi uśmiech. Złożyła tarczę, by chwilę odetchnąć i nie zemdleć, a następnie wróciła do walki - co jakiś czas używając też swojej zwykłej włóczni. Diana wyciągnęła sztylet.

Kącik ust Hanka drgnął lekko ku górze.

- To jednak ma szanse się udać - wymamrotał chłopak.

A potem znów odskoczył w bok - bo jakiś bazyliszek zionął na niego jadem.

Bitwa była wyczerpująca. Gdy tylko Diana i Harper, a także inni herosi, pozbyli się bazyliszków, półboginie pobiegły w stronę głównej bramy. Minąwszy Pole Marsowe, przez Dom Senatu i Forum dotarły wreszcie do miasta - bo tam krążyło najwięcej złowrogie węży.

- Nowy Rzym to piękne miejsce - skomentowała Diana.

Otarła z czoła krople potu. Dotychczasowe ataki kosztowały ją naprawdę dużo energii. Schowała więc sztylet, sięgając zamiast tego po miecz.

- Aha - zgodziła się Harper. - O ile nie krążą tam chmary krwiożerczych bazyliszków.

- Kretynko. Dobrze wiesz, co mam na myśli. - Diana cięła kolejnego węża. - Miło byłoby tam mieszkać. Po, no wiesz, zakończeniu herosowej kariery i bez ciężaru kolejnych przepowiedni na sobie. Po prostu spokój... chyba że zdarzy się wyjątkowa sytuacja. Jak ta.

Ale Harper się skrzywiła.

- Niee. Za bardzo rzymsko. Nie chciałabym tu mieszkać. Lepiej już wśród śmiertelników, mogłybyśmy...

Diana uniosła brew.

- My? Sugerujesz coś? W Nowym Rzymie już byłoby lepiej, nie sądzisz?

- Eee...

To miał być żart. Może i kończyły już w tym roku osiemnaście lat, ale w obecnej sytuacji mało którzy herosi myśleli na poważnie o przyszłości. W dodatku one nie skończyły nawet szkoła średniej. A jednak coś w podświadomości Harper podeszła do komentarza Diany na serio.

Miło byłoby tam zamieszkać. W Nowym Rzymie już byłoby lepiej, nie sądzisz?

Nie - pomyślała Harper. Obóz Jupiter i Rzymianie po prostu do niej nie przemawiali. Gdyby już miała coś planować, to wolałaby zostać w Nowym Jorku. Bliżej domu rodzinnego, bliżej ojca, któremu i tak razem z Owenem regularnie podnosili ciśnienie śmiertelnie niebezpiecznymi bitwami.

Wpatrywała się w twarz Diany. W jej spięte nisko włosy z wypuszczoną grzywką (rozłożoną lekko na boki) oraz dwoma dłuższymi kosmykami. I bystre, brązowe oczy... Mimowolnie wróciła pamięcią do dnia ich pierwszego pocałunku w parku, w Wigilię. To było tak dawno... I od tego czasu tak wiele się zmieniło.

Harper coś nagle ścisnęło w żołądku. Dziwne uczucie.

Zmieniła znów piłeczkę w tarczę. Z tymi brońmi obozowicze zyskali już znaczną przewagę - bazyliszków nie przybywało już. Dziewczyna przyspieszyła bieg. Musiała tylko dobić pozostałe węże.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top