Rozdział 27
Chaos.
Słysząc to słowo, każdy heros za czasów przygotowań do tej wojny wyobrażał sobie bardzo wysokiego mężczyznę o długich do połowy pleców ciemnych włosach oraz czarnych oczach, ubranego w starogrecką szatę. Pod taką postacią się najczęściej ukazywał. Tak naprawdę wiele osób ignorowało fakt, że jest on bogiem, więc może przybrać dowolny kształt.
Chaos w końcu o tym przypomniał.
Owen nie spodziewał się, jak wiele niespodzianek go jeszcze czeka, gdy razem z Nikiem i Willem wrócił do obozu. Dochodził wtedy już wieczór. Po zdaniu relacji Frankowi i Hazel plotki rozeszły się wśród herosów w tempie błyskawicznym. Z jednej strony, wywołało to radość i nadzieję, no bo w końcu rozjaśnił się jeszcze jeden fragment przepowiedni. Z drugiej - niepokój i bezradność. Nadal nie wiedzieli, co z tym zrobić. A Chaos miał powstać już za kilka dni.
W pierwszej kolejności chłopak miał ochotę pobiec do kohorty, rzucić się na łóżko i pójść spać - ale ostatecznie dał się namówić Harper na wypad do Nowego Rzymu. Na (oczywiście) czekoladę. Owen może nie uwielbiał jej aż tak bardzo jak jego siostra bliźniaczka, ale jednak. Więc zgodził się bez zastanowienia.
Już wkrótce siedzieli razem przy stoliku. Czekolada naprawdę mu smakowała. Przysunął kubek bliżej siebie, spoglądając przez okno. Na zewnątrz siedziało kilka młodych par lub małżeństw. Ich dzieci bawiły się, grając w piłkę. Przez ten widok Owen poczuł lekkie ciarki na całym ciele. Te dzieci... Spędzały czas tak beztrosko. Zapewne były zbyt małe, by móc zrozumieć powagę sytuacji (większość około cztery, pięć lat), ale ich rodzice wydawali się wyraźnie spięci. Nie wiedzieli, co robić, więc całą nadzieję pokładali w obozowiczach. Między innymi - właśnie w Owenie. Syn Nemezis powinien pracować w tej chwili z greckimi dzieciakami Ateny, radząc się ich co do ulepszenia swojego supergenialnego, błyskotliwego planu.
Och, zaraz... Nie było żadnych dzieci Ateny! Większość zaginęła, a najlepsza strateg spośród nich (Annabeth Chase) umarła ostatniego lata! Aaa... i nie było też wymyślonego przez Owena supergenialnego, błyskotliwego planu!
Chłopak zaciskał palce na kubku z czekoladą tak mocno, że jego knykcie pobielały.
- Owen! - głos Harper wyrwał go z rozmyślań.
- Eee... no co?
Córka Nemezis zmarszczyła brwi.
- Powtarzałam twoje imię dwa razy. Nie słyszałeś?
- Eee... uch. Nie?
Harper westchnęła. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, zanim się znów nie odezwała.
- Słuchaj... może już wracajmy, co?
Dopiła do końca swoją czekoladę. Owen zerknął do własnego kubka. Zostało mu naprawdę niewiele. Już chciał przychylić kubek, ale coś go powstrzymało. Nieprzyjemny ucisk w żołądku. Pyszny napój w jego ustach natychmiast stracił smak.
- Ta...
- Wtedy, gdy Kronos prawie się obudził - Harper wstała, odrzuciła do tyłu włosy i zaczęła wkładać ręce w rękawy koszuli ze sztruksu - coś mi się przypomniało. Pamiętasz, jak bracia Hood byli na misji z Lavinią i Billie?
Owen zmusił się do wypicia reszty czekolady. Ucisk nie ustał.
- No, to co?
Dziewczyna nie odpowiadała. Podniósł na nią wzrok - miała tę swoją typową minę pod tytułem: Dalej, wysil umysł. I wtedy sobie przypomniał, a w jego oczach pojawił się błysk.
- Ach. No jasne! Mówisz o tej wiadomości od Thalii Grace?
Jak wynikało z opowieści herosów - Łowczynie Artemidy poza mapą przekazały im jeszcze krótką informację, która podobno miała się przydać Owenowi, ale była tak absurdalna, że nie wiedział, jak ma ją kiedykolwiek wykorzystać.
A jednak... Skoro była tak ważna... Może w przyszłości miał nadejść moment, w którym się przyda?
- No tak. Pamiętam - powiedział.
Siostra skinęła mu głową.
- Już myślałam. Nie wiem, dlaczego przyszło mi to do głowy akurat w takiej chwili, ale...
Nie dokończyła.
Nagle z dworu zaczęły dobiegać krzyki. Mieszkańcy Nowego Rzymu rozglądali się ze zdezorientowaniem, by następnie rzucić się do ucieczki. Dzieci pobiegły do swoich rodziców - jeden chłopiec chwycił tylko w pośpiechu piłkę. Harper i Owen wymienili spojrzenia, a następnie wypadli na zewnątrz.
Powód zamieszania niemal natychmiast rzucił się im w oczy - przed budynkiem znajdującym się na skos od nich tańczyły języki ognia.
I... No dobrze. Tańczyły języki ognia - taki opis może przywodzić na myśl maleńkie płomyki jak z zapałki, na które wystarczy nadepnąć, by je ugasić. Rzeczywistość różniła się trochę od tej wizji. Płomyków było mnóstwo, a każdy wielkości minimum pięciu metrów. Co ciekawe, nie rozniecały się dalej, ale owijały wokół siebie. Ot tak, na środku ulicy. A więc to nie mógł być zwykły ogień.
- Co jest?! - krzyknął jeden z Rzymian, który również wybiegł. - Niech ktoś to uga...
I właśnie wtedy nastąpił wybuch.
Dopiero parę sekund później Owen uświadomił sobie, że to wcale nie był wybuch, ale na początku naprawdę miał takie wrażenie. Płomienie wzrosły conajmniej pięciokrotnie, a podmuch odrzucił ludzi do tyłu z taką łatwością, jakby zrzucał śmieci ze stołu. Wszystkie odłamki i kamienie, a nawet stojące na zewnątrz rośliny doniczkowe również odleciały. Gdy chłopak uderzył plecami o ścianę budynku, który stał za nim, chciał odwrócić się do Harper - ale coś małego wpadło mu do oka. Zacisnął powieki, z trudem powstrzymując łzawienie i zasłonił się zgiętą ręką z przodu, zanim oberwał kamieniem w czoło. Krzyki Rzymian były jakby stłumione przez wiatr.
A potem rozległ się głos:
~ Zostało już mało czasu.
Owen zmrużył jedno oko, by spojrzeć przed siebie. Harper stała niedaleko niego, również opierając się o ścianę i patrząc - na ogień, który nadal szalał. Wiatr nie pozwalał im ruszyć się naprzód.
I ten głos, tak bardzo znajomy...
~ Niedługo zostaną wam tylko trzy dni. Dlaczego się nie poddacie?
Owen chętnie by odpowiedział - gdyby najpierw dał radę wydobyć z siebie głos, a potem przekrzyczeć wiatr. Otarł łzę, która popłynęła mu po policzku. Oko nadal szczypało.
~ Naprawdę myślicie, że ten obóz was ochroni? Żałosne. Gdybym chciał, w tym momencie wszyscy byście zginęli. Ale muszę ograniczyć się tylko do tego.
Po tych słowach ogień zniknął, a i wiatr ustał. Rozległ się płacz młodszych dzieci, które przytulały się do rodziców. A następnie pojawiły się one.
Żółtookie stwory grubości i długości mniej więcej ludzkiego ramienia wyłoniły się właściwie znikąd, jednak w bardzo licznych grupach oraz - cóż - niezbyt przyjaźnie nastawione. To nie powinno być możliwe. W końcu Zeus nałożył na Obóz Jupiter specjalną ochronną barierę przed atakami. Ale po tym, jak Chaos ukazał się herosom w formie gigantycznych płomieni, nie wydawało się to wcale takie dziwne.
Prawa ręka Owena powędrowała natychmiast do lewej - tam koło nadgarstka miał zegarek. Nacisnął mocno na zgrubienie i już po chwili trzymał w dłoni miecz.
- Teraz się zacznie zabawa, prawda? - wymamrotał do Harper.
Zamknął na chwilę oczy, a gdy otworzył je znowu, ból powrócił. Przymrużył więc znowu jedno. Ciężko będzie się tak skupić na walce, ale jakoś...
- Aha - potaknęła dziewczyna, trzymając już w dłoni włócznię. - I potrwa bardzo długo.
Oboje naprawdę nie mieli ochoty na zmaganie się z bazyliszkami, które ziały ogniem i pluły jadem. Po pełnym wrażeń dniu należał się chyba odpoczynek. A jednak, nie mając wyjścia - zaczęli walkę.
____
Ta. Ja wiem, że miały być częściej rozdziały, ale nie przewidziałam, że po Wieży Nerona będę miała takiego kaca. I przez jakiś czas nie mogłam nic napisać - do tego rozdziału było chyba z pięć podejść.
Ale w każdym razie już mi trochę przeszło, więc postaram się wrzucać więcej. Dzięki za przeczytanie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top