Rozdział 24
Bitwa o Manhattan nie była taka zła.
To znaczy - przyniosła herosom wiele nieszczęść, strat i cierpienia. Doprowadziła do spadku liczebności greckich herosów. Zginęła dawna koleżanka Diany, Silena, jej chłopak Charles, Luke Castellan i mnóstwo innych wspaniałych ludzi. Zapoczątkowała czasy wiecznych wojen, które ciągnęły się aż po dziś dzień.
A jednak w porównaniu do tego, co w tej chwili się działo, wydawała się całkiem błahym wydarzeniem. I nadal takim by była w oczach półbogów. No, chyba, że główny wróg - Kronos - powróciłby, by połączyć siły z aktualnym przeciwnikiem. Ale nie. To było niemożliwe.
Tylko że właśnie się stawało.
Diana z szeroko otwartymi oczami nasłuchiwała, błagając bogów (tych, którzy stali po jej stronie), by był to żart. Ta nadzieja została brutalnie podeptana niczym drogi smartfon upuszczony w gęstym tłumie ludzi wędrujących w tę i we w tę.
Zerknęła w stronę Harper - równie zszokowanej jak ona sama, a następnie odwróciła się do Lei. I wtedy zaniemówiła.
Dziewczyna w jednej ręce trzymała strzałę, a drugą wyciągała łuk. Diana tak bardzo chciała do niej krzyknąć, ale nie mogła zdradzić pozycji.
Tymczasem w głowie Lei panował bałagan sto razy większy niż zazwyczaj. Skoro miały powstrzymać Mortona, to właśnie powinny zrobić, prawda? Ale czy miały jakieś szanse, skoro on (pomijając, że sam stanowił zagrożenie) przyprowadził sobie czterech strażników i właśnie wzywał Pana Tytanów?
Naciągnęła cięciwę i uniosła łuk. Kątem oka zerknęła na Dianę, która właśnie posyłała jej przez spojrzenia wyraźny przekaz: "Nie rób tego".
Lea zignorowała ją.
W kogo powinna strzelić? Pierwsza myśl podpowiedziała jej natychmiast, że w Mortona. Tyle, że wtedy ci strażnicy mogą się na nich rzucić... Ale on chyba był bardziej niebezpieczny, prawda?
Gdyby był tu Nico... Albo Hazel...
Sarkofag tymczasem błyszczał coraz jaśniej. Czy dało się jeszcze powstrzymać przebudzenie Kronosa? Morton prosił go, by przemówił, jednak tytan nie mógł przyjąć swojego prawdziwego kształtu. Potrzebowałby kogoś jak Luke Castellan, kto podarowałby mu własne, przynajmniej na jakiś okres czasu. Chyba że...
Nagle przyszła jej do głowy przerażająca myśl. Co, jeśli Morton będzie chciał dać mu swoje ciało?
Nie - zaprotestowała natychmiast. To było zbyt absurdalne. W końcu Kronos prędzej czy później przybrałby prawdziwą postać, spalając Mortona na popiół. Facet nie był aż tak głupi, musiał zdawać sobie z tego sprawę.
Lea potrzebowała więcej informacji. Uznała, że poczeka, więc opuściła łuk. Diana odetchnęła z ulgą, bynajmniej na moment.
Blask bijący od sarkofagu stawał się wręcz oślepiający. Morton zmrużył oczy i powtórzył:
- Odezwij się, Kronosie! Przemów do nas!
Lea z trudem powstrzymała krzyk. Światło zaczęło ją razić. Jeśli dalej tak pójdzie...
Rozległo się westchnięcie - jakby ktoś budził się z długiego snu. Morton, zaciskając mocno powieki, otworzył sarkofag. Rozbłysło jeszcze bardziej i mężczyzna omal nie zatoczył się do tyłu.
W tym momencie nawet zmarli, którzy stali nieruchomo jak na straży, wydali z siebie jeszcze parę syków i uklękli. Harper, Diana i Lea wciągnęły powietrze w płuca. Oni wszyscy w tej jednej chwili po prostu czuli obecność Kronosa. Powietrze zdawało się drżeć i spinać od mającej nadejść fali mroku.
A Lea Farewall powinna dostać nagrodę Największej Wariatki Stulecia za to, co następnie zrobiła.
Nie mogła już czekać, po prostu instynkt jej na to nie pozwalał. Jeśli Kronos by się obudził, oznaczałaby to koniec. Po prostu koniec.
Wyskoczyła zza tronu Hermesa. Tutaj światło było jeszcze bardziej rażące. Uczyła się strzelać z łuku, odkąd skończyła osiem lat. Teraz miała piętnaście. Może wreszcie zrobię oficjalny test zdolności na najwyższym poziomie - pomyślała.
Niby patrzyła przed siebie, ale widziała tylko fragmenty obrazu usiane żółtymi plamami. Starała się przywołać w pamięci, w którym miejscu stał Morton. A potem - impulsywnie, zdając się bardziej na wyczucie niż na zdrowy rozsądek - uniosła łuk i strzeliła. Gdyby udało jej się trafić go gdziekolwiek, by się tylko rozproszył...
To wszystko działo się tak szybko, że Diana, która chciała do niej zawołać, nie zrobiła tego. Głos ugrzązł jej w gardle, gdy strzała mknęła naprzód, aż wreszcie wbiła się w ramię Mortona.
Mężczyzna krzyknął. Chwycił się za nie obiema dłońmi, a wtedy wieko opadło. Blask zniknął, tak samo jak uczucie obecności Kronosa.
To była dobra wiadomość - ale jedyna.
Gdy już szok Mortona minął (co trwało jakieś pół sekundy) brązowe oczy padły na Leę i zapłonęły wściekłością.
- Cholerni półbogowie - mruknął. - Wiedziałem. Do ataku! - krzyknął do czterech zmarłych.
Zjawy natychmiast rzuciły się naprzód, wydając z siebie te same syki, co wcześniej, ale jeszcze głośniejsze. Harper wyskoczyła zza tronu Posejdona, w mgnieniu oka zmieniając spinkę w włócznię, a następnie dźgnęła pierwszego z dziwacznych, cielesnych duchów. Diana też nie stała bezczynnie - zaatakowała mieczem dwa następne, które zaczęły oszałamiająco sprawnie robić uniki.
Morton błyskawicznie się podniósł, wyciągając miecz. Zaklął pod nosem, twarz wykrzywiła mu się z bólu - ale wyjął strzałę z ramienia i rzucił się przed siebie.
Lea pospiesznie naciągnęła następną na cięciwę i oddała kolejny strzał, jednak tym razem Morton go uniknął. Dziewczyna wymamrotała pod nosem krótki, dość mocny zwrot po starogrecku, po czym sięgnęła po sztylet.
Gdy Morton zaatakował, chciała natychmiast zablokować uderzenie, ale zrobiła to o sekundę za późno. Ostrze miecza nacięło jej policzek, a dalej przejechało już po klindze sztyletu. Lea zacisnęła zęby i odskoczyła.
Harper próbowała jej pomóc, ale jeden ze zmarlaków był najwyraźniej wściekły za zabicie poprzedniego i zawzięcie ją od tego powstrzymywał. Diana nadal zmagała się z pozostałymi dwoma.
Mgła - pomyślała Lea.
Oczywiście, Morton mógł też umieć nad nią panować, więc wiele ryzykowała. Ale musiała spróbować. Gdy tylko przeciwnik uniósł miecz, gotując się do następnego ciosu, stworzyła iluzję.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio starała się tak bardzo. Tylko raz w życiu, krótko przed ostatnią bitwą, kiedy poszła z Tylerem do pałacu Nyks, włożyła w to nieco więcej wysiłku. Zwykle używała tej umiejętności do drobniejszych spraw - na przykład do oszukania śmiertelników, gdy razem z Tylerem i Luisem przypadkowo rozwalili miasto. Ale tym razem chodziło o coś innego, może trochę ważniejszego. Czyli o jej życie.
Morton natarł, by zakończyć ten pojedynek. I, patrząc na sprawę z jego perspektywy, udało się. Klinga miecza utonęła w piersi Lei, zachodząc krwią.
Mężczyzna uśmiechnął się z satysfakcją. Wyciągnął ostrze. W oczach dziewczyny pojawiło się zdumienie, a następnie jej ciało opadło bezwładnie na ziemię. Morton wyciągnął z kieszeni chusteczkę i zaczął wycierać klingę.
Zaraz potem się odwrócił. Na początku nie podniósł wzroku. Wydawało się oczywiste, że śmierć Lei zbije z tropu Dianę i Harper.
- Spójrzcie tylko na to! - zawołał z dumą. - Już niedługo wszyscy skończycie jak ona. Naprawdę nie chcecie dołączyć do...
Podniósł już głowę, by zobaczyć zdruzgotanie w oczach półbogiń. Ale widok, jaki zamiast tego zastał, oszołomił go całkowicie.
Diana i Harper zniknęły. Po prostu, ot tak, nie zostawiając po sobie śladu. Niby niemożliwe, bo nie zdołałyby uciec w tak krótkim czasie - a jednak. Dusze z Podziemia, z którymi walczyły, rozpływały się teraz we mgłę na pałacowej podłodze. A sarkofag - jakby się rozpłynął.
Kiedy już pierwszy szok minął, z ust Mortona posypały się przekleństwa.
- Co, do stu tysięcy... - odwrócił się i znów go zamurowało.
Tam, gdzie jeszcze przed chwilą leżało ciało Lei, również nic nie było.
Morton wpadł we wściekłość. Chciał natychmiast zareagować, ale nagle poczuł dziwaczne ukłucie w umyśle. I wtedy zrozumiał. Dał się po prostu oszukać przez Mgłę, którą władała Lea. Ona dosłownie... zatrzymała czas dla niego. A ten fakt jeszcze bardziej rozzłościł mężczyznę, którego rozdygotana dłoń powędrowała z powrotem do rękojeści miecza. Jeszcze nigdy nie odczuwał większego pragnienia mordu. Rzucił się biegiem do wyjścia.
Tymczasem Harper, Diana i Lea były już na podnóżu Olimpu. Sarkofag, który między sobą niosły, nie był może uderzająco ciężki, a jednak trochę je spowalniał. Gdyby jednak zostawiły go Mortonowi, Kronos by się obudził. A na to nie mogły pozwolić.
- Byłaś niesamowita! - zawołała Harper, jeszcze raz się odwracając, by sprawdzić, czy ich wróg nie biegnie.
Lea miała twarz tego samego niebieskozielonego koloru co jej włosy. Nie odpowiedziała.
- Morton zaraz tu będzie! - krzyknęła Diana. - Naprawdę będziemy nieść przez ulicę szczątki Pana Tytanów?
- Racja - Harper zatrzymała się. - Poczekaj, mam pomysł. Chodźcie tam!
- Gdzie?
Córka Nemezis skinęła głową w kierunku drobnej budowli, która jako jedyna nie rozpadła się jakoś strasznie. Była wykonana z białego marmuru. W środku znajdowało się miejsce na ognisko, nad którym, jakby czuwając, stała figura długowłosej kobiety w sukni.
- To świątynia Hestii, prawda? - wyszeptała Lea.
Harper potaknęła.
- Ona jest jedną z lepszych bogów. To znaczy... tych chętnych do pomocy herosom. Jeśli się szybko pomodlimy i postawimy tu ten sarkofag, to może...
- To ryzykowny pomysł - rzekła Diana. - W dodatku jeśli się nie uda, co bardzo prawdopodobne, zginiemy marnie. A teraz to zróbmy.
Razem z Leą pomogła wnieść do świątyni sarkofag. Harper uklękła.
- O Hestio, bogini ogniska domowego. W tobie wszelka nadzieja... Czy przyjęłabyś w ofierze od nas szczątki Kronosa? Bo... no, jeżeli nie, to zginiemy, więc w sumie byłoby miło...
- Harper! - zawołała Diana. - Bardziej oficjalnie!
A jednak w tym momencie, tuż przed sarkofagiem zapalił się maleńki płomyk, który zdawał się odbić w oczach posągu. Złota skrzynia zniknęła.
- O, na bogów! - Harper wstała. - Udało się!
- Plus pięćdziesiąt do spostrzegawczości - córka Aresa złapała ją za ramię. - Spadajmy, co?
Spojrzała w kierunku pałacu i dostrzegła wybiegającą postać. Harper szybko wstała i razem ze swoimi towarzyszkami zaczęła biec do windy. Świątynia Hestii wcale nie znajdowała się szczególnie daleko od głównej siedziby Zeusa.
Następne kilkanaście sekund było istnym koszmarem. Lea miała wrażenie, że gdyby Morton startował z choć odrobinę bliższego miejsca, to by je dogonił. W dodatku, gdy już prawie wbiegała do windy, usłyszała jego głos:
- I tak wszyscy zginiecie! Lea Farewall, nie licz już na pomoc tamtego zdradzieckiego boga! On też jest już jedną nogą w Tartarze!
A następnie drzwi windy zatrzasnęły się. Lea zdusiła w piersi krzyk.
Zdradziecki bóg. To jasne, że chodziło mu o Ikelosa. Jedną nogą w Tartarze...
Nie. To nie mogło być prawdą. Półbogini może i nie była do końca pewna, czy chce z nim... no, chodzić... ale na pewno nie chciała, żeby miał poważniejsze kłopoty.
Musiała mieć naprawdę zbity z tropu wyraz twarzy, bo Diana spytała ją:
- Wszystko w porządku? On mówił o Ikelosie, prawda?
- Możemy... później o tym pogadać? - wymamrotała Lea.
Diana przyglądała się jej uważnie, ale chyba wiedziała, że naciskanie nie było dobrym pomysłem.
- Ach. No jasne. W porządku. Co do naszego powrotu, zakładając, że po wysiadce z windy nie spotkamy tego jak-mu-tam-było... Mortona...
- Nie wiem, czy proszenie Nica o pomoc to dobre rozwiązanie - wtrąciła Harper - ale, jeśli faktycznie...
- Nie będziemy prosić go o pomoc - oznajmiła Lea.
Harper i Diana spojrzały na nią.
Dziewczyna odetchnęła. Wyciągnęła ręce z kieszeni.
- Słyszałam, że Nico kiedyś trochę nadużywał swojej mocy i teraz ma z nią problemy. Trzeba mieć przygotowane inne środki. Jesteśmy w Nowym Jorku, w Midtown. A tak się składa, że akurat tutaj mam kogoś znajomego.
I machnęła ręką, tworząc iryfoniczną wizję.
_____
Hej!
Uf, mamy kolejny rozdział. Btw, to może nikogo nie interesować, ale we wtorek lub środę prawdopodobnie przyjdzie mi "Wieża Nerona" i jestem tak podjarana, bo będzie tam Nico i Will, i podobno Percy z Ann. I ogólnie zapowiada się świetnie! Czytał już to ktoś?
Do następnego i ave!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top