Rozdział 21

Zebranie miało miejsce niecałe pół godziny później. Według ostatecznej decyzji Franka Zhanga i Hazel Levesque zwołano na nie wszystkich obozowiczów. Co za tym szło - wraz z greckimi i rzymskimi herosami na salę wtargnęło okropne zamieszanie, stworzone przez liczne rozemocjowane rozmowy (od dyskretnych szeptów między sobą do krzyków z jednego końca pomieszczenia na drugi), przypadkowe lub nie przewracanie krzesełek, szelest opakowania po gumie do żucia (Lavinia chciała tylko ich poczęstować) i wiele innych dźwięków, z których nie wszystkie dało się zidentyfikować.

Taki stan rzeczy właściwie nie budził zaskoczenia. Na przełomie września i października minionego roku pretorzy ogłosili bowiem, że zbieranie na naradę całego obozu - codziennie - tylko po to, by ogłosić porażkę, jest bezsensowne. Obiecali więc, że zaproszą ich wszystkich tylko wtedy, gdy faktycznie zrobią krok dalej. Skoro teraz tak właśnie zrobili - musieli mieć jakiś powód. Po tylu miesiącach bezradności, klęski i strachu przed atakami - wreszcie pojawił się płomyk nadziei, światełko na końcu ciemnego tunelu. Obozowicze niewątpliwie dawali się podnieść radości, nie dbając o to, jak wielki hałas powstaje. Wymieniali się teoriami, domysłami, co chwilę zerkając na uczestników misji. Ci najbardziej podekscytowani usiłowali się nawet do nich przecisnąć przez całą salę. I choć niektórzy - jak na przykład Lavinia - chcieli udzielić odpowiedzi, to pytań było tak wiele, że wyłapanie choćby jednego graniczyło z cudem.

Chaos (ten zwykły, nie ich największy wróg) powielał się w ten sposób z każdą chwilą. Gdy kilkoro półbogów dostało się jakoś do Tylera Clarke'a, zasypując go pytaniami, on wywrócił oczami, oparł głowę o oparcie i zatkał uszy, omal nie dźgnąwszy kogoś łokciem.

- Jak się nie zamkniecie - zawołał - to nic wam nie powiem! - ale po chwili dodał też: - A nie, właściwie to i tak wam nic nie powiem.

Oburzeni herosi zaczęli jeszcze bardziej domagać się odpowiedzi.

- Ej, Tyler - Luis złapał go za ramię. - Tylko bardziej ich prowokujesz.

Dwie dziewczyny zerknęły na siedzącą obok nich Leę, oczekując jakiejś reakcji, ale ona tylko rozłożyła ręce. "Radźcie sobie sami" - mówiła jej postawa.

Tymczasem Laurel wystukiwała rytm nogą, rozkładając się ze zniesmaczoną miną.

- Która godzina? - zwróciła się w końcu do swojego chłopaka.

Owen zerknął na zegarek.

- Za minutę się zacznie.

Za minutę.

Laurel podniosła się.

- Hej, hej - zawołał Owen. - Co...

Dziewczyna zamknęła oczy, usiłując się skupić. Spojrzała na tłum przed sobą i przypomniała sobie, jak na misji musiała używać czaromowy. Szkoła  była liczna, więc na każdym korytarzu spotykała z Claudią masę śmiertelników. Co za tym szło - musiała każdego z nich przekonywać za pomocą magicznego głosu, że wcale sobie tutaj nie chodzi.

Jeszcze dwa lata temu zemdlałaby po takim czymś. Ale w ciągu dwóch lat jej czaromowa naprawdę się wzmocniła. Po zaczarowaniu tak wielu osób... Była lekko zmęczona. Jednak nie jakoś strasznie.

Mimo to ryzykownie w tej chwili mogło odcisnąć niezbyt przyjemne konsekwencje. Nie - pomyślała Laurel. - Nie użyję jej teraz. Za bardzo się rozpędzam.

Ale...

Odsunęła swoje krzesło. Niebieskie oczy omiotły całą salę - od siedzących na samym końcu dzieci Ceres aż do pierwszego rzędu. A następnie pojawił się w nich blask.

- CISZA!!! - krzyknęła.

Pilnowała się, by nie skorzystać ani trochę z magicznego głosu. I nie zrobiła tego. A jednak w jednej chwili ucichły wszystkie rozmowy - nawet te w najdalszej części sali - ucichły. Wzrok wszystkich zwrócił się na nią (nawet Tyler podniósł lekko głowę i odwrócił się).

Laurel skinęła głową, poprawiła sweterek i usiadła.

- Dziękuję.

Owen otworzył usta i już miał coś powiedzieć, ale w tym momencie wbiegła Hazel.

- Wybaczcie, że się spóźniliśmy! - zawołała, gdy Frank wchodził zaraz za nią. - Możemy zaczynać, prawda?

Rozległy się potaknięcia. Parę osób szepnęło "tak".

Już po chwili pretorzy poprosili Lavinię, aby krótko streściła przebieg misji. Sama wiadomość, że miały miejsce dwie akcje, była nowością. Jednak entuzjazm, jaki nastał na sali, został natychmiast ugaszony przez Franka.

- Ejże, moment. Nadal nie mamy pojęcia, skąd wziął się ten orzeł. Ani też o pożarze nie wiemy wiele.

A następnie opowiedział o akcji w księgarni: to znaczy o tym, jak Ella wygłosiła przepowiednię. Harper wręczyła mu notes, by mógł przeczytać ją wszystkim zebranym.

- No, świetnie - skomentował senator Larry. - Tylko co to w ogóle znaczy?

- Pierwszy wers jest o podziemnych sprawach - Owen przeczesał ręką włosy, po czym zerknął na Hazel i Nica. - Może najpierw spytajmy, co na to specjaliści.

- Już o tym myśleliśmy - rzekła Hazel. - Chodzi o to, że Plu... to znaczy Hades nie pojawił się na bitwie w te wakacje. To nie może nic nie znaczyć, szczególnie po tym, jak zaczął wreszcie współpracować z Olimpem. - Odchrząknęła. - No, lećmy dalej.

Wymieniła ukradkiem spojrzenia z Owenem. Było jasne, że to nie wszystko, co należało powiedzieć. Ale wcześniej uzgodnili, że porozmawiają z Laurel później, na osobności.

- Każdy zmoży swe obawy - przeczytał Frank, a następnie podniósł wzrok na tłum obozowiczów. - To jako jedyne jest jasne. Musimy się przełamać i stawić czoło wyzwaniu. - Zerknął na notes. - Na nowo musi odmłodnieć morze. To jest to... czego nie rozumiemy.

- Potrzebujemy chyba Percy'ego - odezwała się Diana. - Jak zwykle.

- Tak, Percy'ego - Frank skinął głową. - Ale zastanawiałem się, o co może chodzić... Ma ktoś jakieś propozycje?

Owen zmarszczył brwi, jakby głowił się nad zadaniem z matematyki. Nikt się nie odezwał.

- No dobrze, więc dalej - rzekła Hazel. - A fundamentu brak pomoże.

- Fundament musi być tu przenośnią - odezwała się Lea.

Jako że rzadko zabierała głos na naradach, wszyscy odwrócili się w jej stronę. Półbogini przez chwilę wyglądała, jakby miała zwymiotować, ale kontynuowała:

- No... Chodzi o to, że coś, na czym się opieramy. Też w przenośni. Źródło całej naszej siły. Więc chyba nie chodzi o nasz fundament, tylko o ich.

Tyler westchnął i wyprostował się.

- Ta. Teoretycznie źródłem ich siły jest Chaos, ale on sam...

W tym momencie z trzeciego rzędu podniosła się dziewczyna o czarnych, pofalowanych włosach do ramion z farbowanymi srebrnymi pasemkami z przodu - centurionka Ida.

- Byliście tam, prawda? - spytała, patrząc Tylerowi w oczy. - Ty, Lea i Luis. Co jest ich... fundamentem?

Tyler miał taką minę, jakby chciał zdzielić każdego z zebranych w twarz.

- Właśnie do tego dążę - burknął - że nie wiemy.

Luis odchrząknął.

- Cała potęga Chaosu wynika z tego, że jest bogiem. Równie dobrze można spytać, skąd Zeus bierze siłę. Albo Posejdon, Hera czy kto tam.

Tyler wymamrotał pod nosem pewne wulgarne określenie, dodając do niego "wie, skąd".

Harper zamyśliła się.

- Może nie chodzi więc o to, skąd Chaos bierze siłę. Może... dojdziemy do tego z czasem, podczas odkrywania reszty rzeczy.

- W tych trudnych chwilach zrozumieć trzeba / Że pewnych rzeczy powstrzymać się nie da - zacytowała Hazel, po czym zamknęła notes i wyciągnęła go do Harper. - Super. Kto zgłasza się na odwiedziny u Percy'ego Jacksona?

- Nie pojedziemy do niego całą gromadą - zaznaczył Frank.

Na sali zapanowała cisza. Dopiero po chwili Will podniósł rękę.

- Tak właściwie, powinniśmy z tym poczekać - oznajmił. - Percy niedawno wyjechał. Może nie narzucajmy mu się tak.

Hazel zmierzyła go wzrokiem.

- Racja. A więc jutro. Will, pojedziesz?

Chłopak wytrzeszczył oczy.

- E, ale...

- Nico, Owen? - pretorka spojrzała na nich. - Zgodzicie się?

Wymienili spojrzenia i po krótkiej dyskusji uznali, że właściwie nie mają nic przeciwko.

Na koniec Frank spytał, czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania. Nikt się nie zgłosił, więc zebranie zostało oficjalnie zakończone. Herosi rozeszli się wreszcie.

Jednakże wśród nich wszystkich Nico di Angelo był jedyną osobą, która wiedziała, że Percy nie będzie wcale zdziwiony ich wizytą.

Tymczasem Owen, gdy tylko oddalił się od pozostałych wraz z Laurel, opowiedział jej o przepowiedni od Starek.

Córka Afrodyty wytrzeszczyła oczy.

- Jeśli... się nie pospieszę? - zmarszczyła brwi. - Jakieś dusze w Hadesie... będą cierpieć? Przecież one są już martwe. Jak mogą cierpieć?

- Czyli rozumiem, że nie wiesz, o co chodzi - wywnioskował Owen.

- Nie mam pojęcia.

Dziewczyna pokręciła głową, jednakże on dostrzegł w jej błękitnych oczach cień niepokoju - jakby właśnie przyszło jej coś do głowy, ale było tak straszne, że bała się powiedzieć o tym na głos.

- Najpierw zajmijmy się sprawą z Percym - powiedziała w końcu. - Właściwie to... Chodź, Owen.

Po tych słowach złapała go za rękę i pociągnęła za sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top