Rozdział 12
Następny dzień był dokładnie tak beznadziejny, jak Owen przewidywał, że będzie.
Gdyby jego budzik nie był zarazem jego telefonem, chłopak niewątpliwie potraktowałby go kilofem i zrzucił z sześćsetnego piętra Empire State Building. Ale że był jego telefonem, Owen finalnie musiał dźwignąć się na nogi i zacząć przygotowywać się do śniadania.
Z pół godziny poświęcił swoim włosom, które w ramach wdzięczności za te starania czochrały się dwa razy bardziej niż zazwyczaj. W końcu chłopak się poddał. Narzucił tylko zwykłe dresy, bluzę i adidasy, po czym wraz z innymi ruszył na wspólny posiłek.
Tego dnia Owen nigdzie nie jechał. O ile dawniej starał się uczestniczyć w większości misji, po pewnym czasie uznał, że lepszym pomysłem będzie jeździć mniej więcej co dwa dni - by móc poświęcić także czas treningowi i (krótkiemu, bo krótkiemu, ale jednak) wypoczynkowi psychicznemu.
Poza tym, nawet, gdyby chciał, lista uczestników i tak była pełna. Dowódcą misji została Lavinia Asimov, a do jej drużyny zapisało się mnóstwo herosów z Piątej Kohorty oraz trójka z Drugiej: Luis, Tyler i Lea.
Przed wyjściem Owen dotknął jeszcze swojego zegarka. Nacisnął zgrubienie, zmieniając go w miecz. Na klindze nadal widniał napis z wiadomością od Nemezis. Chłopak zastanawiał się, czy zniknie, gdy rozwiążą już zagadkę. Jeśli tak - pragnął, by to jak najszybciej się stało. Za każdym razem, kiedy chciał spokojnie potrenować, nie mógł oderwać wzroku od tych liter. One z kolei wzbudzały w nim same negatywne emocje, jakby przypominając - Nie możesz się rozluźniać, bo umrzesz.
Cóż to było za niezwykłe podniesienie na duchu!
Owen schował miecz. Zegarek na jego nadgarstku wskazywał siódmą czterdzieści. Za pięć minut zaczynało się śniadanie.
W pawilonie, jak zwykle, panował lekki chaos. Owenowi udało się przemknąć tam i zająć miejsce przy stole, zanim nimfy zaczęły rozstawiać talerze i tace przysmaków jak latające kelnerki. Robiły to tak szybko, że gdyby jakiś heros próbował nagłym ruchem wstać, istniało poważne ryzyko dostania twardym naczyniem w głowę.
Ale Owen takiej sytuacji uniknął, zajmując szybko miejsce między Luisem Wardem a Harper. W ostatniej chwili - setną sekundę później przeleciała mu koło ucha szklanka, lądując obok jego talerza. Chłopak objął ją i przysunął do siebie. Podleciała nimfa z dużym dzbankiem, nalewając mu soku pomarańczowego.
- Cześć, śpiąca królewno - powitała go Harper, przekrajając rogalika na pół. - Jak ci się spało?
Jak zwykle, była gotowa o wiele wcześniej. Długie, lśniąco czarne włosy miała odgarnięte do tyłu fioletową opaską, która pasowała do koszulki. W pasie przewiązała sobie koszulę ze sztruksu. Nie zabrakło też jej ulubionych butów - prostych, białych tenisówek, które nosiła jeszcze za czasów szkolnych. Były już trochę podniszczone, ale nadal nadawały się do użytku. Jedynie z przodu leciutko się przecierały, no i dość szybko brudziły.
- Daruj sobie - Owen poprawił jeszcze raz włosy. - Ale dzięki, koszmarów nie było. - Zmarszczył brwi. - Może nie powinienem był tego mówić.
Harper uśmiechnęła się, jednak jej uśmiech po chwili zbladł. Zabrała się za swojego rogalika.
Po drugiej stronie Luis zacisnął palce na swojej szklance z brązowym bąbelkowatym napojem, który prawdopodobnie był coca-colą, a w nim natychmiast pojawiły się dwie kostki lodu.
Chłopak upił łyka, po czym przeniósł wzrok na Owena. Jego oczy wydawały się wpadać w intensywniejszy fiolet niż zwykle.
- Hej, Owen - otrzepał dłonie. - Napis na klindze nie znika, prawda?
Mówiąc to, miał zapewne dobre intencje. A jednak coś w brzuchu McRae'a aż ścisnęło się ze złości. Akurat teraz nie potrzebował przypomnienia o wiadomości od matki.
- Nie znika - potwierdził. - Czemu pytasz?
- A nie pojawiło się też nic nowego? - brwi Luisa powędrowały w górę.
Harper wychyliła się do chłopaków, powstrzymując brata przed odpowiedzią.
- Niby dlaczego miałoby się pojawić coś nowego?
- Bo widzicie... - zaczął Luis, ale Lea mu przerwała.
Jak dotąd siedziała obok swojego przyjaciela z trochę nieobecnym spojrzeniem. Choć teoretycznie ciałem znajdowała się w pawilonie, zdawało się, że jej dusza błądzi gdzieś w kosmosie. Teraz jednak zmarszczyła nos, zwracając się do trójki rozmówców.
- Idiota - mruknęła do Luisa.
- No ej! - zaprotestował natychmiast. - Ja tylko...
- Potrafię sama mówić. Zamierzałam zrobić to później. - Przeniosła niechętnie wzrok na Owena i Harper, a wtedy resztki blasku w jej oczach przygasły. - Widzicie, mamy nowe informacje. Został nam tydzień do powstania Chaosu.
Harper omal nie wypluła swojego rogalika. Owen wytrzeszczył oczy.
- Tydzień?
- W sumie niecały - sprecyzował Luis.
- Ale...
- Nie tak głośno - skarciła ich Harper, widząc niepewną minę Lei. - To prawda? Miałaś jakiś sen?
- Mhm. Ale nie rozgłaszajcie tego za bardzo, dobra? - córka Iris rozejrzała się, jakby w obawie, że ktoś podsłucha. - Nie chcemy wzbudzać niepotrzebnie paniki, nie przed oficjalnym ogłoszeniem przez pretorów. Wiecie tylko wy, Tyler, Lavinia i Frank z Hazel.
- To będzie siódmy lutego - wtrącił Luis.
Lea rozejrzała się jeszcze, ale nikt nie zwracał uwagi zarówno na nich, jak i na temat ich rozmowy.
Owen sączył sok pomarańczowy. Był tak pyszny, że szklanka w okamgnieniu zrobiła się pusta. Półbóg postawił ją na stole i skinął jednej z nimf, a ta natychmiast podleciała, trzymając kolejny dzbanek.
Pochyliła się nad stołem. Jak to miały w zwyczaju wszystkie boginki z Obozu Jupiter - była jak zwykle w znakomitym humorze i ręką zakrywała usta, by ukryć chichot. O ile zazwyczaj Owen nie zwracał uwagi na nie, a na wypełniającą się piciem szklankę, to tym razem podniósł wzrok. I coś mu się przypomniało.
Nimfa na pierwszy rzut oka wyglądała zwyczajnie - tak jak jej siostry, nosiła długą białą suknię, miała spiczaste uszy, elfie rysy i łobuzerski uśmiech. A jednak to właśnie ona przypominała chłopakowi najadę Alfejosu.
Ściślej rzecz ujmując, mogła być jej odpowiedniczką jako nimfa wiatru. Taki sam radosny wyraz twarzy, zadarty lekko wąski nos i średniej długości proste, brązowe włosy. Oczy miała szare, ale o podobnym kształcie i błysku w nich.
Owen tak naprawdę nigdy nie był na poważnie zakochany w najdzie Alfejosu. Po prostu wzbudzała w nim ciekawość - pojawiła się tak nagle, nazywając go pełnym nazwiskiem. W dodatku to o niej mówiła przepowiednia - od niej wszystko się zaczęło, sprawa Chaosu wróciła. Dodając do tego przyjazną osobowość dziewczyny, Owen miał już wystarczająco sporo argumentów, by chcieć poznać ją bliżej.
No i, oczywiście, musiało wyniknąć z tego niezłe zamieszanie.
W każdym razie, gdy już pogodził się z Laurel, najada zginęła. Zupełnie, jakby mało było już tragicznych śmierci wokół Owena McRae'a.
Nagle z rozmyślań wyrwał go gwałtowny ruch. To ta nimfa odleciała. Owen przysunął do siebie szklankę, napełnioną sokiem pomarańczowym na nowo.
Tymczasem Harper przyglądała się minie Lei, która (choć prawdopodobnie nie chciała powiedzieć tego na głos) zgadzała się z córką Nemezis w kwestii zbyt głośnego mówienia, bo krzywiła się coraz bardziej.
- Zmieńmy temat dla bezpieczeństwa - zaproponowała w końcu, zaczesując palcem czarne włosy za ucho, po czym rozejrzała się szybko. - Tylera nie ma? Zawsze siedział z wami.
- Tyler coś załatwia - odparł Luis. - Nie wiem. Średnio mnie to obchodzi.
Podniósł szklankę z zimną colą.
- A właśnie, że cię obchodzi - Lea szturchnęła go lekko, przez co zacisnął mocniej palce na szklance, a następnie zwróciła się do Owena i Harper. - Aczkolwiek fakt, nie wiemy, po co dokładnie. Mówił tylko, że trochę się spóźni.
Owen skinął głową.
Czy Tyler pojawił się później, czy też nie - tego się już nie dowiedział, bo szybko skończył swoje śniadanie i opuścił pawilon. Nie minął się z potomkiem Akwilona po drodze, za to zaczepił go ktoś bardzo miłe widziany - a mianowicie, Laurel Spencer.
Choć wieści, jakie miała mu do przekazania, okazały się nieco zaskakujące.
- Owen! Hej! - zawołała gdzieś za jego plecami, a wówczas chłopak odwrócił się.
Wyglądała na uszykowaną do podróży - zwyczajne dżinsy, ten sam sweter co wczoraj, ale na nogach zimowe botki. Pod pachą trzymała kurtkę, szalik i nauszniki. Przez ramię przewiesiła swoją torebkę (tę samą, która zmieniała się w kołczan na życzenie).
Owen przystanął.
- Wybierasz się gdzieś?
Laurel się zarumieniła.
- Właściwie... To tak.
- Że co?
- To nagła decyzja - odparła szybko. - Misja. Ktoś zrezygnował... Więc zwolniło się miejsce... Chciałam ci tylko powiedzieć.
Owen skinął głową.
- W porządku. - Już miał biec dalej, gdy coś mu się przypomniało. - A właśnie, Laurel. Wczoraj coś mi obiecałaś.
Niebieskie oczy półbogini rozbłysły.
- Myślałam, że zapomnisz.
- O czymś takim nigdy bym nie zapomniał na długo.
Uśmiechnęła się. A potem, zgodnie z wczorajszą umową, podeszła i zarzuciła mu ręce na szyję. Już wkrótce ich usta połączyły się w długim, namiętnym pocałunku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top