Rozdział 11

BUM!

Nico przez chwilę myślał, że spada i zaczął już odchodzić od zmysłów, będąc o krok od ciemnej, bezdennej otchłani, gdy nieoczekiwanie otworzył oczy. Obudził się, by móc odetchnąć z ulgą. Był razem z Willem w ich pokoiku nad kawiarnią, na dolnym materacu łóżka piętrowego.

Pomasował swoje rozwichrzone po nocy włosy. Oddech już mu się uspokajał. Od jakiegoś czasu Nico mógł się pochwalić absolutnym brakiem herosowych koszmarów. Dzisiejszej nocy, poza ostatnią sceną spadania, także nic mu się nie śniło. Taki stan rzeczy powinien go cieszyć, jednak chłopaka tylko się obawiał. Bo co, jeśli to "cisza przed burzą"?

Odrzucił kołdrę na bok z cichym westchnięciem, po czym podniósł się do siadu. Był pewien, że teraz już nie zdoła usnąć. Wytężył wzrok w ciemności. Pamiętał doskonale, że na stoliku obok zostawił butelkę wody.

Wstał, starając się robić to bezszelestnie, po czym zaczął powoli przesuwać się w stronę stolika. Gdy już prawie sięgnął ręką po wodę, odezwał się za nim znajomy głos:

- Nico?

Odwrócił się. Choć w ciemności miał zdecydowanie ograniczoną widoczność, to po chwili zaświeciło się światło. Ręka Willa opadła z włącznika. Chłopak siedział na łóżku, a pod zlepionymi po nocy powiekami błyszczały niebieskie oczy.

Nico zacisnął zęby, sięgając po butelkę i odkręcając ją. Zmrużył oczy, gdy jasność uderzyła brutalnie w jego wzrok.

- Masz jakiś radar czy co? - spytał. - Skąd wiedziałeś, że wstaję?

Will uśmiechnął się i zszedł na podłogę.

- Mam czujny sen. Wiesz... - zmierzył go wzrokiem. - Nie wszyscy śpią jak zabici.

Nico odłożył zakrętkę na stół i pociągnął potężnego łyka wody. Suchość w jego ustach, typowa po dłuższym śnie, ustała nieco.

Syn Apollina lustrował go uważnie tymi swoimi oczami, jakby się spodziewał, że Nico zaraz zrobi salto albo po prostu zatopi się w cienie. Finalnie podszedł do niego, oparł się jedną ręką o krawędź stołu, a drugą odgarnął jeden ze z czarnych kosmyków otulających twarz di Angelo, który zabłąkał się na jego czoło.

- Ostatnio o czymś myślisz, prawda? - spytał. - To ma... coś wspólnego z Percym?

Nico wzdrygnął się. Choć był jeszcze spragniony, jego mięśnie zareagowały automatycznie i może trochę podświadomie, odkładając butelkę na stół.

- To nie ma... Nie, nie o to chodzi. Nic się nie dzieje, Will.

Solace wcale nie był usatysfakcjonowany taką odpowiedzią. Zacisnął usta.

- Miałeś jakiś sen?

Nico pokręcił głową.

- Nie. Ostatnio nie mam w ogóle koszmarów. Czemu pytasz? Może tobie się coś śniło?

- Nie, nie - Will machnął ręką. - W ogóle... rzadko mam takie wizje, przynajmniej jak na herosa. Chodzi bardziej o...

- Percy mówił o tym samym, co zwykle - odparł syn Hadesa. - Ostatnio rozmawialiśmy... Naprawdę o nic nie chodzi. To tylko... Wiesz... Jak... Wtedy... Annabeth... Ja nie... On też nie... Ani on też nie... I ona...

Will objął go ramieniem, przyciągnął do siebie i przytulił.

Nico wciągnął powietrze w płuca, zarzucając ręce na jego szyję. Przez chwilę przemknęło mu przez głowę parę wizji czasu spędzonego z  Percym i ich rozmowy. Zielonomorskie oczy wlepione prosto w di Angelo, usta układające się w słowa: Proszę cię o pomoc, Nico, ale jeśli odmówisz, nie będę miał żalu. Po prostu zrobię to sam.

Potem jednak Will przytulił go mocniej i Nico zapomniał o tym wszystkim. O nadchodzącej wojnie, o planach Percy'ego Jacksona i o całym bożym świecie. Byli tylko oni dwaj. Syn Hadesa uwielbiał czuć te ciepłe dłonie Willa otoczone wokół jego pleców. Robiło się wtedy tak miło.

- Nie pocałuję cię - powiedział cicho Will - bo jeszcze nie myłem zębów.

Nico roześmiał się. Tak właśnie - roześmiał. Nigdy nie robił tego często, jednak od czasu, gdy poznał bliżej Willa i zaczął z nim chodzić... No, było całkiem dobrze w porównaniu do przeszłości.

Will odsunął się, by spojrzeć mu w twarz. Rozpromienił się.

- O to mi właśnie chodzi, Nico. Powinieneś częściej się uśmiechać.

Chłopak spochmurniał lekko i już otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale Will go powstrzymał.

- Nie. Nie przestawaj!

- Ale... W...

- Neeks, posłuchaj mnie - spojrzał mu w oczy. - Zależy mi na tym, żebyś się nie pogrążał, w porządku? Zwłaszcza w tej sytuacji... Gdy widzę, że coś cię gryzie...

Uniósł znacząco brwi. Nico zacisnął lekko pięści. Bądź co bądź, ale akurat Will Solace był jego chłopakiem i naprawdę się o niego troszczył. W tym momencie di Angelo poczuł niesamowicie silną pokusę opowiedzenia mu wszystkiego.

Jednak musiał się oprzeć tej chęci. Gdyby Will się dowiedział... Cóż, z pewnością by na coś takiego nie wyraził zgody. Nico musiał załatwić to z Percym i tylko z nim.

- Will... - zaczął kierować się w stronę łóżek. - Chodźmy już spać, co?

- Zaczekaj! Pogadamy rano, dobrze, di Angelo? I uśmiechnij się. Po raz ostatni, dobrze?

Nico wbił w niego ciemne, prawie czarne oczy, które już przyzwyczaiły się do światła. Już otworzył usta, by zaprotestować... Ale cóż - spojrzeniu Willa tak trudno było się oprzeć!

Uśmiechnął się.

Ten drobny gest wystarczył, by w pełni usatysfakcjonować Willa.

- Dobra. Chodźmy już spać.

***

Eter stał koło wejścia do zamkniętej lodziarni na boku ulicy i rozglądał się pospiesznie niebieskimi oczami na boki. Przejechało parę samochodów z odsłoniętymi szybami. Ze środka kierowcy bezczelnie puszczali słabą muzykę tak głośno, że dochodziła do uszu niemal każdego przechodnia. Ten fakt dodatkowo stresował boga. Nie przywykł do tego typu  zachowań śmiertelników. Chciał się stąd jak najprędzej wynosić.

Może... zapomnieli o spotkaniu - pomyślał.

Marne to były nadzieje, bo zaraz usłyszał wołający go po imieniu głos:

- Eter, heeej, ETEEER!

Odwrócił się w momencie, gdy biegnąca postać dotarła i rzuciła mu się w ramiona, omal nie powalając boga na ziemię.

- Ciszej - wymamrotał. - Co śmiertelnicy są tacy... nieoświeceni. Starogreckie imię może być dla nich rzadkością. Gdzie Ikelos?

Taleja uśmiechnęła się.

- Hmmm, nie wiem! Powinien zaraz tu być.

Jak na zawołanie Eter poczuł, że ktoś kładzie mu rękę na ramieniu i usłyszał koło ucha znajomy głos:

- Cześć. Nie spóźniłem się?

Eter się skrzywił.

- Co wy robiliście przez tyle czasu?

- Mmm, ja musiałam gdzieś wstąpić - wyznała z powagą Taleja, przestępując z nogi na nogę.

- Ja też byłem... zajęty - Ikelos puścił do nich oczko, jakby dzielili jakiś zabawny sekret (co w zasadzie dalekie od prawdy nie było). - W każdym razie, możemy już brać się do rzeczy.

- No, nareszcie! - westchnął Eter.

Ruszył jako pierwszy, co chwilę tylko odwracając się z lekkim wahaniem. Taleja uśmiechnęła się, aż delikatne rumieńce powlekły się po jej policzkach, po czym podreptała za nim. Ikelos poszedł na końcu, poprawiając kurtkę. W ostatniej chwili obejrzał się jeszcze za siebie. Miał bardzo nieprzyjemne wrażenie, że ktoś ich obserwuje.

Ale gdyby wiedział, co czeka jego, Etera i  Taleję, gdy udadzą się na swoją niebezpieczną wyprawę, niewątpliwie zawracałby sobie głowę ważniejszymi sprawami niż dziwaczni, obserwujący śmiertelnicy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top