Rozdział 9

Gdy dotarli do Obozu Jupiter, Diana już tam czekała. Jej orzechowe oczy błyszczały. Ujrzawszy Owena i Harper, podbiegła do nich.

Nie musiała nawet o nic wypytywać, bo Harper podzieliła się z nią całą historią, nie omijając ani jednego szczegółu. Diana nie wyglądała na zachwyconą faktem, że Percy z nimi nie wrócił, ale powodzenie na jazdach skwitowała uśmiechem i słowami gratulacji.

- Mogłaś iść z nami - odparła Harper.

Córka Aresa wywróciła oczami.

- Nie, no nie. Najpierw uratujmy świat. Potem pójdę, razem z Laurel i Tylerem.

- Jak będziesz się tak ociągać, do listopada nie zdasz - skomentował Owen. - Więc potem, kiedy będziesz szła, to jeszcze Lea skończy szesnaście lat i się załapie.

- Lepiej późno niż wcale - parsknęła Diana. - A do siódmego listopada jeszcze daleko.

- Dzieci, nie kłóćcie się - Harper ruszyła już przed siebie, przesuwając włosy na ramię. - Chodźmy.

Na początek musieli odłożyć swoje zimowe ubrania - kurtki, czapki i szaliki - by następnie włożyć zbroje i pobiec na szermierkę.

- Jesteśmy spóźnieni - mruknął Owen, spoglądając na zegarek.

- Więc szybciej...

Harper chciała powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie zza zakrętu wyłoniła się Laurel. Blond włosy miała upięte z tyłu czarną klamrą z wyjątkiem dwóch kosmyków, które wypuściła z przodu.

I... no, tak nagłe wyskakiwanie nie było zbyt dobrym pomysłem. Diana omal na nią nie wpadła, ale w porę się zatrzymała.

- Dziewczyno, mamy się pozabijać? - wymamrotała.

- Wybacz - Laurel podniosła wzrok. - Nie musicie się spieszyć. Trening jeszcze się nie zaczął, ma być z opóźnieniem.

- Z opóźnieniem? - zdziwił się Owen. - Dlaczego?

Laurel wzruszyła ramionami.

- Tego nie wiem. Hazel i Frank poszli do Nowego Rzymu i długo nie wracają, a nimfy przekazały informację od Lavinii.

- Więc Lavinia jest z nimi? - spytała Harper.

- Ta. Tyler też. Ale, słuchajcie... - rzuciła Harper i Owenowi spojrzenie spode łba. - Opowiecie mi potem, jak było?

- Oczywiście - odpowiedzieli równocześnie.

Diana zagwizdała.

- No to co, idziemy? Też chętnie znów wysłucham waszej opowiastki.

Owen już chciał skinąć głową na znak zgody, ale Harper wtedy odezwała się Harper. Jedną rękę położyła na ramieniu Owena, drugą - na ramieniu Laurel, po czym spojrzała w oczy Dianie.

- Ja się wrócę. Najwyżej trochę się spóźnię.

Syn Nemezis zmarszczył brwi.

- Niby po co leziesz?

- Na chwilę do swojego pokoju - odparła Harper. - To nie zajmie długo.

Po czym odbiegła, a proste czarne włosy powiewały za nią.
Gdy tylko oddaliła się wystarczająco Diana westchnęła.

- Mogłam z nią iść.

- Nie zginie podczas krótkiego biegu - rzekł Owen.

- Na pięćdziesiąt procent - wtrąciła Laurel. - Albo... pięćdziesiąt jeden.

- To więcej niż połowa. Chodźmy.

- Pięćdziesiąt i pół - mruknęła Spencer.

Gdy dotarli na szermierkę, inni herosi już tam byli i niecierpliwili się. Jakiś chłopak narzekał, że przecież są Rzymianami, a więc powinni wyjątkowo przestrzegać zasad ("Drobne przesunięcie zajęć z walki na miecze może poskutkować zawaleniem całego planu dnia!"). Jego siedzący obok kolega wzdychał tylko, tłumacząc, iż parę minut naprawdę nie zrobi wielkiej różnicy. W odpowiedzi otrzymał solidny wykład ("Doprawdy? A skąd wiesz, ile czasu się spóźnią? Co, jeśli będzie to parę godzin, a nie minut?").

Luis Ward i Lea Farewall usiedli w kącie, z dala od towarzystwa. Luis tarmosił w dłoniach swoją czapkę, którą z jakiegoś powodu wziął na zajęcia szermierki. Centurionka Leila usiłowała za wszelką cenę powstrzymać braci Hood przed wysadzeniem całego obozu wraz z Nowym Rzymem. Nico przemycił frytki z McDonalda, które zajadał ze smakiem, ignorując komentarze Willa o tym, jakie to niezdrowe. Chwilę później wyciągnął nawet butelkę coca-coli.

- Zjadłbyś coś zdrowego - prychnął Will.

- Frytki są z ziemniaków - odpowiedział Nico. - Ziemniaków, Solace. Tych zdrowych warzyw.

- Ale to nie są same ziemniaki! Są...

- Dobra, dobra! - di Angelo machnął ręką.

Will wydął usta.

- Jeśli będziesz je dalej jadł, to cię nie pocałuję przez miesiąc.

Ręka Nica z frytką między palcami zastygła w miejscu na te słowa. Chłopak przygryzł wargi, wpatrując się w resztę zestawu. Prawdopodobnie rozważał w tej chwili najistotniejszą decyzję swojego życia.

A czas dłużył się i dłużył. W pewnym momencie Michael Kahale, bawiąc się swoim mieczem, przypadkowo go złamał. Musiał więc wstawać i iść po nowy. Terrel rozwiązała sznurówki i związała je z powrotem jakieś piętnaście razy, aż wreszcie pretorzy raczyli się pojawić i ogłosić rozpoczęcie zajęć.

- Wybaczcie spóźnienie! - zawołał Frank, chwytając miecz. - Sytuacja wyjątkowa!

- Jasne - mruknęła Claudia do Blaise'a. - Zapewne się świetnie bawili we dwójkę.

- Też bym tak powiedział, gdyby nie oni - chłopak z nieznacznym uśmiechem skinął na Tylera i Lavinię, którzy pojawili się wraz z Frankiem i Hazel.

- Ach.

Ale poza nimi większość zebranych zachowała wszystkie przemyślenia dla siebie. Trening się rozpoczął.

Cóż - szermierka zdecydowanie mogła nazywać się rzymską formą walki, a więc była naprawdę lubiana w Obozie Jupiter. Walka wręcz z użyciem jednej broni - po prostu idealnie. No i wśród Greków cieszyć się mogła równą sławą.

Nie oznaczało to jednak, że nie ma wyjątków (ukłon w stronę, dajmy na to, Lavinii Asimov, która zdecydowanie wolała ataki z dystansu - najlepiej ze swojej ciężkiej munubalisty). Ale w obecnej sytuacji wszyscy starali opanować się jak najwięcej technik walki, więc i ona dawała z siebie wszystko.

Finalnie cały legion padał z sił. Tak, cały, ponieważ w ostatnim czasie trenowali wspólnie z dwóch powodów: a) by zaoszczędzić czas, b) by podzielić się swoimi umiejętności z towarzyszami, którzy należeli do innych kohort.

Następnie czekało ich piętnaście minut przerwy, by przejść do następnych zajęć -  łucznictwa.

I, choć nie był to rzymski styl walki, to Frank, Lavinia, Laurel, Lea i Will (a także gromadka dzieci Apollina) go lubili. Ich zapał zagrzewał do walki resztę. Dlatego zaraz po szermierce herosi, nie zważając na wyczerpanie, udali się do swoich kohort, czekając na następne zajęcia.

Oczywiście - z wyjątkiem Nica i Willa. Oni mieli własny pokój nad kawiarnią. Oficjalny powód był taki, że po prostu brakło miejsc. Jednakże - biorąc pod uwagę więzy krwi między rzymską pretorką a Nikiem - wiele osób zastanawiało się, czy nie zrobiła mu tego po prostu na rękę.

W każdym razie, pomimo przynależności do Piątej Kohorty i uczestnictwa w każdych zdjęciach, spędzali większość wolnego czasu w swoim pokoiku. Gdy już  wychodzili - to tylko za namową Willa.

W każdym razie Lea wyminęła zarówno ich, jak i resztę obozowiczów, po czym zaczęła szukać wzrokiem Tylera. Zatrzymała się i szybkim ruchem wsunęła ręce do kieszeni.

I w tym momencie poczuła, że przypadkowo trąca kogoś łokciem. Odwróciła się.

- Hej, Lea! - Luis uśmiechnął się. - Szukasz Tylera?

Zmarszczyła brwi i chwyciła go za ramię.

- Chodź na bok, ludzie idą.

Odeszli razem od zbliżającego się tłumu i dopiero tam córka Iris kiwnęła głową. Zaczęła się znów rozglądać.

- Szukam. Chcę go spytać o...

- O to, gdzie był, prawda? - przerwał Luis. - Razem z Frankiem, Hazel i Lavinią. Ja tak samo! - oczy chłopaka rozbłysły. - Jak myślisz, gdzie mogli być?

Lea przygryzła wargę.

- Nie... - nagle złapała wzrokiem jakiś punkt w oddali. - Tam jest!

Spojrzała jeszcze znacząco na syna Chione i tym razem nie musiała go zachęcać, by pobiegli razem.

- Tyler! - zawołał Luis już z daleka.

To wystarczyło, by zwrócić jego uwagę. Chłopak zerknął za siebie.

- No? - spytał obojętnym tonem.

Luis bez skrępowania przeszedł do rzeczy.

- Gdzie się włóczyłeś? Czekaliśmy na was długo!

- Załatwialiście coś ważnego? - Lea przechyliła głowę.

Przez moment Tyler przeskakiwał wzrokiem na zmianę od Luisa do Lei. Minę miał taką, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymywał.

Lecz w końcu wydusił z siebie:

- Jedna rodzina z Nowego Rzymu przygarnęła takiego dzieciaka. To długa historia. I nieważne.

Po czym zaczął się oddalać szybkim krokiem.

Luis zaraz ruszył za nim z błyszczącymi z ciekawości fiołkowymi oczami.

- Przygarnęli? Jak to? Dlaczego? Dlaczego tam szedłeś?

Lea ruszyła za nim lekko wolniejszym krokiem.

W tym samym czasie, z ukrycia, spoglądał na tę trójkę Nico di Angelo. Wróciły mu wspomnienia wizji, jakie miał w ostatnich snach.

Chłopak zacisnął zęby. Ta sytuacja robiła się z dnia na dzień coraz bardziej pogmatwana, ale, biorąc pod uwagę to, co widział... Poziom beznadziejności przekroczył już dawno skalę.

Ale jeszcze bardziej niż snami Nico martwił się sprawą, jaką omawiał niedawno z Percy'm Jacksonem. Zerknął na Willa.

Czy powinien mu o tym powiedzieć?





_____ 

Hej!

Ogólnie to ze względu na szkołę itd. rozdziały będą rzadziej. Może w każdy weekend, aczkolwiek... nie chcę nic obiecywać, bo ostatnio nic z tego nie wyszło xD

W każdym razie - dzięki za przeczytanie i ave, do następnego!


(Akcja się jeszcze rozkręci haha)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top