Rozdział 84
Harper McRae miała perfekcjonizm we krwi.
Wszelkie stwierdzenia, jakoby na jej osobowość wpłynęły metody wychowawcze lub idee wpajane twardo od dzieciństwa, były błędne. W końcu jej brat bliźniak wyrósł na jej dokładne przeciwieństwo - a przecież dorastali razem, z ojcem traktującym ich jednakowo. Dziewczyna uważała więc, że charakter każdej osoby jest zależny od naturalnych skłonności i cech, z których niektóre ukrywały się gdzieś w głębi. Dopiero wydarzenia i okoliczności, jakiej dany człowiek lub nie-człowiek doświadczał, mogły wydobyć je na zewnątrz lub powstrzymać inne, odłożyć je na bok. Ale całkowite wyuczenie w kimś danych zachowań, ot tak, z niczego? Albo całkowite usunięcie, gruntowna zmiana? Nie. Nie wierzyła, że to możliwe.
Teraz właśnie doświadczała czegoś nowego. Dotychczas lubiła, by wszystko toczyło się według jej wcześniejszych planów. Angażowała się w pełni tylko w te rzeczy, które dokładnie rozumiała i mogła czuć się w nich pewnie. Na przykład gdy poznała Dianę Granger, zaczęła się w niej zakochiwać, lecz jednocześnie nie potrafiła obdarzyć jej zaufaniem. Córka Aresa, jako jedna z tajemniczych nowych uczniów, budziła w niej mnóstwo podejrzeń... I chyba to doprowadziło do starej sprzeczki w kawiarni. Wbrew pozorom znaczący był fakt, że przełomowy moment ich relacji miał miejsce po poznaniu prawdy przez Harper. Z perspektywy czasu McRae wątpiła, czy dałaby się Dianie pocałować przed tym wydarzeniem.
Była nieufna. Tak, zdecydowanie. Ta cecha mogła stanowić zarówno zaletę jak i wadę, a w przypadku Harper występowała częściej w gorszej odsłonie. Półbogini nieustannie starała się unikać niezrozumiałych sytuacji oraz pakowania się w pogmatwane kłopoty, w których jej plany nie działały. Jednak w życiu herosa nie było to możliwe. A że losy całego świata wylądowały właśnie w jej rękach... Uznała, że nadszedł czas to zmienić.
Na rozmyślania nie było czasu. Harper skupiła się i już po chwili sceneria wokół niej uległa drastycznym zmianom. Nie planowała tego, nie zastanawiała się zbyt długo - po prostu wyobraziła sobie pierwsze miejsce, jakie przyszło jej do głowy i już po chwili ukazała jej się góra Olimp - sala bogów, którą jakiś czas temu odwiedziła z Leą i Dianą. Jednak tym razem pałac nie stał w ruinach. Był wielki, mocny i okazały, z ogromnymi tronami Olimpijczyków ustawionymi w kręgu i mnóstwem bogatych, złotych dekoracji - wszystko według projektu Annabeth Chase.
Jedyna wada - poza Harper, na sali znajdował się również Chaos. Pojawił się z lekkim opóźnieniem; dopiero sekundę po tym, jak dziewczyna otworzyła oczy i ogarnęła wzrokiem cały widok, powietrze zamigało, a bóg się zmaterializował. Ale tak czy siak, był obecny i to stanowiło dylemat.
Harper wzięła głęboki wdech. Miała odwrócić jego uwagę, jak powiedziała Spes? Żaden problem.
Nie pozwól Chaosowi się skupić - usłyszała głos w głowie. - Jeśli zwróci uwagę na działania twojego brata, to będzie koniec.
Głos był zdecydowanie damski, lecz nie potrafiła rozpoznać, do kogo należał. Nemezis? Spes? Nieistotne.
Przez twarz boga chaosu przemknęły różne emocje: zaskoczenie, gniew, rozbawienie - dokładnie w tej kolejności. Gdy opuściła go złość, rozluźnił ściągnięte brwi i uśmiechnął się. Nie był to jednak serdeczny uśmiech. Biła z niego ogromna pewność siebie i szyderczy triumf.
Wszystko jasne - pomyślała Harper. - Ta pewność zwycięstwa to jego słabość, pięta achillesowa. Może być przyczyną jego zguby! Muszę jedynie umieć ją wykorzystać.
Patrzyła, jak Chaos powolnym krokiem ruszył po sali. Stał o wiele dalej od niej, ale mógł bardzo szybko pokonać tę odległość. Dziewczyna była więc w gotowości.
- Ucieczka jest daremna - rzekł bóg. - Gdybyś została odrobinę dłużej na polu bitwy, Harper McRae, zobaczyłabyś, że wasza sytuacja się pogarsza. Wy wszyscy, herosi, bogowie, Amazonki i Łowczynie, i co tam jeszcze, nie macie pojęcia, z jaką potęgą walczycie. Stajecie do walki tylko dlatego, że wzywa was poczucie obowiązku, chęć wykazania się i zgrywania bohaterów. Czyż nie?
Trafił w sedno. Harper w głębi duszy czuła, że powinna stanąć do walki, choć dobrze wiedziała, jakie są ich szanse. Starała się jednak o tym nie myśleć.
- Nie do końca - powiedziała, siląc się na opanowany ton głosu. - Wiemy więcej, niż ci się wydaje.
Chaos prychnął. Podszedł do tronu Zeusa i przejechał po nim dłonią, jakby sobie wyobrażał, że tron obraca się w proch - a wraz z nim cały Olimp.
- Doprawdy? - zapytał z kpiną.
Może Harper tylko się zdawało - a jednak w jego płonących czarnych oczach na chwilę mignęło jakieś inne uczucie, coś w rodzaju melancholii. I nagle spostrzegła w nim podobieństwo do Liama, co było zaskakujące, bo nie sądziła, że Chaos potrafi patrzeć w taki sposób.
Trwało to moment, chyba sekundę albo dwie. Potem bóg otwierał już usta, by coś powiedzieć, ale Harper go wyprzedziła.
- Wiem, co zrobić, aby poznać historię tego sztyletu - uniosła broń w górę, zaciskając palce na rękojeści tak mocno, że knykcie jej pobielały. - Wystarczy się skupić!
Była pewna swoich słów. A może udawała pewność tak skutecznie, że zaczęła się naprawdę przekonywać.
Natychmiast zacisnęła powieki. Nie zobaczyła, jak Chaos zwinął dłoń w pięść i jak zapłonęły mu oczy. W następnej chwili przybrał o wiele potężniejszą postać i gdyby Harper zerknęła na niego choć na chwilę, jej mózg zmieniłby się w popiół. Już miał rozpocząć atak, kiedy z uniesionego wysoko sztyletu buchnęły potężne kłęby pary. Wizja zaczęła się zmieniać.
Tym razem Harper nie wysilała się, próbując przywołać w myślach jakąś scenę. Wszystko szło automatycznie.
Gdy otworzyła znów oczy, poczuła się nienaturalnie lekko. Ujrzała przed sobą jakiś ciemny, bardzo wąski korytarz i dwie postacie mknące tuż przed nią. Przypomniała sobie, jak kiedyś była w kinie, na bardzo krótkim seansie - wkładało się specjalne okulary, patrzyło na ekran z mknącym pojazdem po torach i miało wrażenie, że się tam siedzi. W odpowiednich momentach podskakiwały fotele, wpuszczano powiewy wiatru i tak dalej. Tutaj doświadczyła czegoś podobnego. Chciała spojrzeć po sobie, czy jest jakimś hologramem albo zjawą, ale nie mogła oderwać wzroku od tej dwójki.
Sugerując się wyglądem, liczyli po dwadzieścia kilka lat i oboje byli dość wysocy. Kobieta biegła pierwsza, długie ciemne włosy trzęsły się na jej plecach. Co chwilę zdmuchiwała z twarzy jakieś niesforne kosmyki. Wreszcie odwróciła się do młodego mężczyzny, którego trzymała za rękę. Choć wyglądała na zmęczoną, uśmiechnęła się filuternie, a jej oczy zajaśniały.
- Na pewno chcesz to zobaczyć? - zapytała. Miała mocny, ale przyjemny głos. Kiedy jej towarzysz potaknął, zawołała: - Więc tędy!
Gwałtownie skręciła, ciągnąc go za sobą. Wypadli wreszcie do jakiegoś pomieszczenia o powierzchni około dwunastu metrów kwadratowych. W prawie całkowitym mroku nie było widać zbyt wiele, ale dało się dostrzec zarys dwóch kolejnych, biegnących równolegle korytarzy. Wejścia do nich znajdowały się tuż obok siebie, na mniejszej ścianie.
Brunetka zatrzymała się i odetchnęła. Ciężko było ocenić, jakie emocje malują się w jej oczach - radość? Szaleństwo? Ekscytacja? Może wszystko na raz.
- To tu - bardziej spytał niż stwierdził jej towarzysz. - Wygląda... zwyczajnie.
Kobieta zmierzyła go wzrokiem.
- W tym zwyczajnym miejscu wybrana dwójka stanie twarzą w twarz z samym Chaosem i właśnie tutaj może rozpętać się wybuch, który z czasem pochłonie cały świat. Poza tym, gdyby nasz przeciwnik zdecydował się na coś na swoim poziomie, zginąłbyś z chwilą przekroczenia progu labiryntu. Zważaj lepiej na swoje słowa.
Jej ton brzmiał chłodniej niż wcześniej, ale facet nie wydawał się być tym bardzo zrażony. Wpatrywał się w dwa wyjścia bystrymi, niebieskimi oczami. W końcu odwrócił się do towarzyszącej mu kobiety. Wyglądał, jakby zamierzał wygłosić jakąś uwagę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
- Racja, wybacz...
- Nie przepraszaj. Pierwszy śmiertelnik od tysięcy lat wdziera się do siedziby najpotężniejszego, najstarszego bóstwa i krytykuje! Pomyśl, co Chaos mógłby uznać - wyprostowała się, odetchnęła i odgarnęła pasmo gęstych włosów do tyłu, ale zaraz potem kąciki jej ust powędrowały w górę. - Obyś tylko nie musiał słono za to zapłacić.
Ale mężczyzna odparł:
- Nie o to mi chodziło. Miałem wierzyć, że jesteś taka jak ja, widzisz przez Mgłę. Ale ty jesteś kimś więcej. Odkąd weszliśmy do labiryntu, dostrzegam blask wokół ciebie. - Spięła ramiona, gdy spojrzał jej prosto w oczy: - Jesteś boginią.
Harper wytężyła wzrok, by przyjrzeć się lepiej temu mężczyźnie. Miał ze dwadzieścia dwa lata. Jego karnacja była jasna, rysy twarzy pogodne, tylko oczy (chyba niebieskie, choć nie dało się dobrze ocenić w ciemności) błyszczały rozumnie, jakby zdradzając, że właściciel został obdarzony jasnym wzrokiem. Harper nie widziała żadnej poświaty wokół brunetki.
Tymczasem kobieta wydawała się lekko zakłopotana.
- To było nieuniknione - mruknęła.
- Więc dobrze myślałem - ciężko było stwierdzić, czy jego głos przepełnia więcej ulgi czy rozczarowania. - Którą z nich jesteś? Jak się naprawdę nazywasz?
Bogini rzuciła mu spojrzenie spode łba.
- Niektórzy Olimpijczycy bez skrępowania dzielą się tą wiedzą, nie dbając, jak wiele ściągają przez to problemów. Nie pochwalam takiego zachowania. Gdybyś faktycznie zechciał poznać moje imię... - pokręciła głową. - Wymagałoby to jakiejś ceny.
- Znowu te ceny - westchnął mężczyzna. - Ale skoro jesteś boginią, to... to wszystko, co mówiłaś o dwójce wybranych...
- Nie mamy czasu. - Bogini zdawała się zarumienić, chociaż w mroku nie było nic dokładnie widać. - Obiecałam ci pokazać labirynt. Chodźmy najpierw na lewo.
Chwyciła go znowu za rękę.
Kiedy tylko wbiegli w korytarz po lewej stronie, rozbłysło oślepiająco jasne światło, oświetlając ich twarze. Rumieńce brunetki zaczęły znikać. Spojrzała na swojego towarzysza, który mrużył oczy, próbując cokolwiek dojrzeć. Jej samej światło zdawało się nie przeszkadzać.
- Doprawdy, człowiek, który zaszedł już tak daleko, podda się teraz? - spytała z wyzwaniem w głosie. - Bo co, oczy nagle bolą?
Ale on pokręcił głową. Przetarł rękawem twarz i popatrzył przed siebie, choć oczy miał czerwone.
- Nie. Idźmy dalej.
Bogini uśmiechnęła się z zadowoleniem. Narzuciła szybsze tempo.
Światło rozbłysło jeszcze mocniej, oboje w nim zniknęli. Wizja zmieniła się nagle - ta sama dwójka szła ulicą jakiegoś wielkiego miasta, między wysokimi budynkami. Dookoła było tyle ludzi, że nikt nie zwracał na nich szczególnej uwagi, ani też nie próbował podsłuchać rozmowy. Harper słyszała ją jednak doskonale.
- ...powiedzieć ci o tym - mówiła bogini. - Widok mógłby być zabójczy, dosłownie.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Czyli dajesz mi okazję poznać fragment historii Chaosu. Takiej, która odeszła w zapomnienie miliony lat temu, której nigdy nie spisano w mitach.
Bogini uśmiechnęła się.
- W końcu sam o to prosiłeś.
- A ty skąd ją znasz?
- Już mówiłam. Ja również widzę przez Mgłę. Miałam szczęście, że odnalazłam ten labirynt.
Spojrzał na nią nieco nieufnie.
Harper wiedziała, że bogini kłamie, w jakiś sposób wiedziała nawet, o czym w tej chwili myślała. Przyglądała się swojemu towarzyszowi z uwagą, wierząc głęboko, że w końcu odgadnie jej prawdziwą tożsamość. Może już teraz miał podejrzenia. Nie odnalazła labiryntu przez przypadek. Łatwiej niż inni bogowie potrafiła zrozumieć wroga, ponieważ jego emocje były bliskie rzeczom, jakim patronowała. Poza tym, do siedziby osłabionego, jeszcze nie w pełni przebudzonego Chaosu dało się dostać. Wystarczyło wszystko dobrze zaplanować.
Dlaczego zdecydowała się zaprowadzić tam zwykłego człowieka? Po pierwsze, posiadał dar widzenia przez Mgłę. Miała więc pewność, że nie oszaleje podczas podróży. A pomijając to, fascynowała ją jego ciekawość świata, otwarty umysł i śmiałość. Bardzo pragnęła, by właśnie on został pierwszym od dawna śmiertelnikiem w podziemnym labiryncie. Nadawał się do tego najlepiej ze wszystkich ludzi, z jakimi miała do czynienia.
Sceneria znów się rozmyła.
Biegli znów przez labirynt, tym oświetlonym korytarzem. Włosy bogini unosiły się wokół twarzy i lśniły jak obsypane brokatem.
- Tarcza i sztylet! - krzyknęła do towarzysza. - To dwie bronie, które dawno temu stworzyli Gaja i Uranos. One dają niewyobrażalnie potężną moc, zdolną zranić pierwotnego boga.
Światło trochę przygasło.
- Niebo i Ziemia nie są może idealnie dobrzy - ciągnęła bogini. - Nikt z nas nie jest. Uranos wtrącał swoje dzieci do Tartaru, Gaja szykuje się do przebudzenia i pochłonięcia świata. Lecz im obojgu zależy na istnieniu. Gdyby nastał znowu Chaos... Niebo zmieszałoby się z Ziemią albo przestaliby w ogóle egzystować. Dlatego na wszelki wypadek przełożyli odrobinę swej mocy do przedmiotów. Broni, które mogą znaleźć się w ludzkich rękach.
Oczy mężczyzny zaczęły łzawić, gdy próbował patrzeć prosto w to światło. Zdołał jednak zapytać:
- Dlaczego ludzkich? Skoro Chaos jest taki potężny, czy nie bogowie powinni stanąć z nim do walki?
- Ponieważ od dawien dawna, mnóstwo ważnych misji leży w rękach herosów. - Zawahała się na moment. - Nienawidzę tego przyznawać, ale dzięki swej ludzkiej naturze są bardziej wytrwali i może mają to coś, czego brakuje wielu bogom? Nie dostają bzika od oglądania, jak przez tysiąclecia świat zmienia się wokół nich.
Jej towarzysz zamrugał.
- Ale to wciąż w połowie ludzie. Nie mają wystarczająco...
- Mocy. Wiem. Dlatego do ostatecznego starcia będą musieli skorzystać z pomocy... wyższych sił. Niemniej większość zadania muszą wypełnić sami.
Światło znowu zabłysło mocniej.
- A jak zostaną wybrani? To chyba nie może być losowa dwójka.
- Nie może - zgodziła się bogini.
Jej ton sugerował ucięcie rozmowy.
Zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, sceneria zmieniła się w jakieś przestronne pomieszczenie. Przypominała trochę salę tronową na Olimpie, choć była o połowę mniejsza, no i brakowało w niej tronów. Ciemnowłosa bogini zamieniła się w niższą, opaloną kobietę w białej sukni. Drobne loki spływały po jej gołych ramionach. W uszy i na palce miała powtykane mnóstwo złotej biżuterii. Klęczała i trzymała złączone dłonie, jakby się modliła.
- Ten dzień nadejdzie - mamrotała pod nosem. - Tak, jak przepowiedziano.
Następnie uniosła podbródek i odwróciła się. Oczy z tęczówkami o barwie bezchmurnego nieba zatrzymały się, wbite prosto w Harper. Kobieta rozpromieniła się.
- Masz odpowiednie umiejętności, Harper McRae - oznajmiła, tym razem głośniej i dobitniej. - Tychokineza na najwyższym poziomie, choć pewnie o tym nie wiesz. Jesteś córką mojej siostry. Rozumiesz pragnienie zemsty, które tak silnie targa Chaosem. Uważaj jednak, by mu nie ulec. Masz też pilnować równowagi.
Harper chciała odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Obraz kobiety zamigał, jakby miała rozpłynąć się zaraz w mgłę.
- Jest jeszcze jeden powód, dla którego wybrano ciebie i Owena - kontynuowała jednak spokojnie. - Gdybyś znała dawne historie o Chaosie, które zostały zapomniane, wiedziałbyś coś więcej o dziesiątym marca. To dzień, w którym siły najpotężniejszych bóstw są najsłabsze. I akurat wtedy spełniła się stara przepowiednia, jaką zdradziła Chaosowi Ananke. Narodziło się dwoje dzieci zemsty, których przeznaczeniem jest stawić czoła pierwszemu z bogów.
Zerwał się potężny wiatr, który dosłownie zdmuchnął całą wizję. Kształty zlały się w jedną, biało-złotą plamę, która odfrunęła w bok, ukazując kolejne sceny.
Bogini z długimi, ciemnymi włosami spiętymi w wysoki koński ogon stała teraz przed orzechowymi drzwiami. Minę miała lekko skwaszoną, skrzyżowane ręce przyciskała mocno do siebie. Dźwięk dzwonka rozbiegał się po zamkniętym mieszkaniu, a zanim dobiegł końca, drzwi otwarły się gwałtownie.
W progu stanął ten sam mężczyzna, ale wyglądał na odrobinę starszego. Jego niesforne, potargane włosy zostały krócej obcięte.
- Naprawdę tego chcesz? - zapytała bogini, zanim ten zdążył się odezwać.
Jej głos nie brzmiał tak pogodnie jak wtedy, gdy pytała, czy chce dalej iść przez labirynt. Patrzyła na niego, ale nie z takim rozmarzeniem jak dawniej, tylko ze złością.
Mężczyzna wcale nie zachowywał się przyjaźniej.
- Tak. Sama mówiłaś. Skoro już przyszli na świat, Chaos będzie chciał ich zabić. Najwyraźniej mało cię to obchodzi.
Oczy bogini zapłonęły.
- Świetnie! - wyciągnęła z kieszeni jakiś mały przedmiot i wcisnęła mu do ręki. - Przełam, śmiało, a zyskasz gwarancję ochrony. Ale pewnego dnia będziesz musiał zapłacić.
Odwróciła się na pięcie i odeszła.
Wizja zaczęła się całkowicie rozmywać.
Harper zaczęła wracać świadomość. Poczuła, że znów stoi stabilnie na nogach. Wiedziała, że rzeczą do przełamania, którą podarowała bogini, było małe ciasteczko. I wiedziała jeszcze jedno.
Tym mężczyzną był jej ojciec. A boginią - Nemezis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top