Rozdział 76

Umierając, Owen zastanawiał się, jak będzie wyglądał świat po ich porażce. Nietrudno było mu to sobie wyobrazić: Obóz Jupiter zapadający się pod ziemię. Rozpacz herosów, larów, nawet duchów natury. Na niebie mrok, pochłaniający jasne błyski, księżyc i gwiazdy. Obrócenie w ruiny całego San Francisco, a następnie reszty świata - tragedia, jaką ujrzeć zdołają nawet śmiertelnicy, pomimo otulonych Mgłą umysłów. Literalnie koniec świata.

Chłopak żałował, że ich wszystkie starania musiały zakończyć się w taki sposób. Spadał już do Chaosu - nie było opcji, by zdołał przeżyć zetknięcie z nicością. Kto wpadł na ten głupi pomysł, żeby właśnie jemu powierzać misję powstrzymania pierwszego z bogów? No, jemu i Harper... Ona mogła jeszcze dać radę, ale skoro zadanie było podzielone na dwoje, a Owen skopał swoją część... można by powiedzieć, że już przegrali.

Z każdą chwilą zmartwienia pogrążały Owena coraz bardziej. Nie był pewien, ile czasu minęło. Może bitwa z Chaosem dobiegła już dawno końca. Może gdy on gnał ku nieuniknionej śmierci, wszystko inne również pochłaniała nicość. Przyszło mu do głowy, że może zostać ostatni na całym świecie poza ich wrogiem. Jedyna istota posiadająca jeszcze kształt, a nie rozpuszczona przez Chaos. Dreszcz przebiegł po jego plecach na samą myśl o takim stanie rzeczy. W tym wszystkim żałował, że nie mógł zapewnić godnej przyszłości ludziom, którzy na nią zasługiwali: Harper i reszcie rodzeństwa z domku Nemezis, innym herosom, Grekom i Rzymianom. Duchom natury, śmiertelnikom, bogom czy komukolwiek... A przede wszystkim Laurel Spencer. Przypomniał sobie ostatnią rozmowę, którą odbyli na spokojnie.

Chcę się z tobą umawiać - powiedziała wówczas dziewczyna. - Nieważne, czy będziemy w kawiarni w Nowym Jorku czy w Tartarze. A chwilę później, po pocałunku, dodała: Zależy mi na tym, żebyś nie umarł, więc tego nie rób. I będzie dobrze.

Przepraszam - myślał teraz Owen. Laurel prosiła go tylko o jedno... a on właśnie ją zawiódł. Na dodatek, zaprzepaścił jej szansę na szczęśliwe dożycie dorosłości - no, na tyle szczęśliwe, na ile się oczywiście dało jak na herosa po tej straszliwej bitwie z Chaosem.

Syn Nemezis zacisnął mocniej powieki, aż oczy zaczęły mu od tego łzawić. Nie miał ochoty oglądać zniszczeń i Chaosu w ostatnich chwilach życia. A jednak musiał. Uniósł powieki, żeby zamrugać parę razy... i wtedy to się stało.

Wcześniej był zbyt skupiony na swoich myślach, by zorientować się, że z każdą chwilą spadał coraz wolniej - a powinno być właśnie odwrotnie. Teraz ze zdumieniem zorientował się, iż nie mknie dalej w przepaść, tylko stoi. Tak, zdecydowanie czuł pod nogami twardy grunt. I nie miał pojęcia, jak to możliwe.

Wciąż lekko skołowany, rozejrzał się. Tuż za nim wznosiły się ogromne drzwi wykonane z czarnego marmuru. Chłopak stał na krawędzi, na której jego nogi ledwo się mieściły. Niżej znajdowała się ogromna, głęboka przepaść. Jej dna nie było widać. Wszystko tonęło w mroku. Gdy Owen wciągnął powietrze, do jego płuc dotarła nieprzyjemna woń: jadu, dymu i typowego dla potworów odoru. Wzdrygnął się.

Wówczas rozległ się głos:

- Trujące powietrze w Tartarze. Musi być okropne.

Owen odwrócił się i omal nie spadł w przepaść. Konwulsyjnie zacisnął palce na klamce marmurowych drzwi. Parę metrów od niego nad otchłanią pochylał się nastoletni chłopak w rozpiętej szarej bluzie. Miał rozwichrzone brązowe włosy, które w ciemności wydawały się czekoladowe oraz spojrzenie pełne kontemplacji, skupienia. Coś w gardle Owena zacisnęło się w nerwowy supeł.

- Jimmy... - spróbował się otrząsnąć. - Naprawdę tu jesteś?

Syn Hebe podniósł na niego wzrok. W oczach zalśniły iskierki rozbawienia.

- Co? Nie. Jesteś tuż nad Chaosem, Owen. Twoja wyobraźnia płata ci figle.

Tuż nad Chaosem. To znaczyło, że jeszcze żył.

- Ale to miejsce...

- Pałac Nyks - wyjaśnił Jimmy. - Gwoli ścisłości, to iluzja. Prawdziwy pałac stoi teraz w Brooklynie. Za tamtymi drzwiami są normalne komnaty i tak dalej. Ale tu - skinął w stronę przepaści - jest jej dwór. Tam są rzeczy, na które śmiertelnicy nie powinni patrzeć. Jeśli się nie mylę, Percy Jackson i Annabeth Chase szli tędy z zamkniętymi oczami. - Zmarszczył nagle brwi. - Och, oni byli wszędzie.

Owen nie miał pojęcia, która część jego przymulonego wówczas umysłu odpowiadała za utworzenie takiej wizji, ale był jej wdzięczny. Obecność Jimmy'ego podziałała jak wiadro zimnej wody wylane znienacka na twarz - pal licho, czy naprawdę się tu znajdował, czy nie. Jimmy był kolejną osobą, która oddała życie, aby umożliwić mu pokonanie Chaosu. Jak więc mógł zawieść, po tylu poświęceniach?

- Racja - puścił klamkę. - Jak się stąd wydostać?

- Masz dwie drogi. Przejść przez drzwi, do pałacu - mówiąc to, skinął podbródkiem w jego stronę - albo skoczyć tam.

Owen spojrzał w dół. Zaczął kojarzyć opowieści o dworze Nocy. Percy wspominał mu kiedyś, jak biegł tam z Annabeth, uciekając przed ogarniętą furią boginią Nyks i jej równie złymi dziećmi. Teraz, kiedy sam się tu znalazł... Wizja skoku była samobójcza. Ale przecież była tylko iluzją.

- A potem?

Jimmy skrzyżował ręce na piersi.

- Potem? Nie mam pojęcia. Zależy, co wymyślisz.

Owen zastanawiał się przez chwilę. Podróż przez dwór Nocy zbliżyłaby go do Chaosu. Tego chciał - zmierzyć się w końcu z wrogiem.

Wziął głęboki wdech.

- Dobra. Super. - Spojrzał po raz ostatni na Jimmy'ego. - A co do bitwy w labiryncie, w szkole... Przepraszam.

Miał obawę, że podczas mówienia drżał mu głos. Ale przynajmniej na krótką chwilę poczuł się lepiej. Jimmy miał po prostu pecha, że zaplątał się w tę akcję z Chaosem. Gdyby zamiast niego zginął Owen... cóż, syn Hebe mógłby żyć dłużej.

McRae nie oglądał się już za nim, więc nie widział jego reakcji. Od razu po wypowiedzeniu ostatniego słowa skoczył w przepaść.

I natychmiast tego pożałował.

Gdy tylko wylądował na twardej posadzce, poczuł się jeszcze gorzej. Jimmy twierdził, że to tylko iluzja, a jednak powietrze pełne jadu było bardzo prawdziwe - i właśnie zrobiło się gęstsze. Chłopak czuł łaskotanie w gardle. Z trudem powstrzymywał kaszel.

Nie zamknął oczu, ponieważ nie widział potrzeby. W tym mroku w ogóle nic nie widział. Zakaszlał; nie potrafił dłużej tego hamować. Gdzieś z przodu, z oddali, zaczęło dobiegać bębnienie. Owen uznał, że najlepsze, co może zrobić, to pójść w jego kierunku.

Każdy krok stawiał ostrożnie. Nie wiedział, czego się może spodziewać. Zależy, co wymyślisz - powiedział Jimmy. Owen zacisnął usta, usiłując wyobrazić sobie jakieś przyjemniejsze miejsce, na przykład Obóz Herosów. Nie zadziałało. Może nie był wystarczająco skupiony. Może nie potrafił nic wymyślić i utknął na dworze Nyks, w Tartarze? Wyciągnął miecz i zaczął sprawdzać teren za pomocą klingi, zanim ruszył do przodu. Dokądkolwiek prowadziła ta droga, musiał ją szybko pokonać. Chaos nie będzie czekał, aż on się wygrzebie. Zaraz po odzyskaniu sił pochłonie świat.

Tymczasem bębnienie stawało się coraz głośniejsze. Wyjście musiało być już blisko. Owen miał już dość tego trującego powietrza. Jak Percy i Annabeth wytrzymali tyle czasu w prawdziwym Tartarze? Chciał przyspieszyć, ale się powstrzymał. Nagle jakieś światło rozbłysło przed jego oczami, więc zacisnął znowu powieki. Nie chciał sprawdzać, czy widok nieprzeznaczony dla zwykłych ludzi jest w stanie go zabić, jeśli jest nieprawdziwy. Kusiło Owena, aby przyspieszyć, ale powstrzymywał się. Tak ryzykowne posunięcie mogło zakończyć się szybką śmiercią.

Nieoczekiwanie z oddali zaczął dobiegać jeszcze inny dźwięk. Był to ryk wzburzonej wody. Półbóg poczuł dreszcz biegnący po jego plecach, gdy sobie przypomniał, jaka rzeka przepływała przez dwór Nocy: Acheron, Rzeka Bólu.

Zatrzymał się gwałtownie. Nie, nie mógł tam pójść. Nie miałby jak przedostać się na drugi brzeg. Musiał znaleźć jakąś inną drogę, wymyślić inny sposób.

Właśnie wtedy usłyszał za plecami potworny ryk. Otworzył oczy i odwrócił się.

Miecz wypadł mu z ręki. Potoczył się po twardej posadzce, ale Owen nie zwracał na to uwagi. Oczy miał szeroko otwarte, próbując ogarnąć wzrokiem to, co miał przed sobą. Nie potrafił opisać dziwacznego widoku; w końcu nie bez powodu zakazywano oglądania dworu Nocy śmiertelnikom i herosom. Nie dość, że wyglądało to strasznie, to jeszcze rozrywało Owenowi umysł. Za nim rozległ się szum, kiedy rzeka popłynęła w górę. Zdążył usłyszeć zawodzące głosy: (Pomocy! i Dołącz do nas!), a potem woda runęła na niego.

Dobra - pomyślał. - Wtedy się myliłem, ale teraz naprawdę umrę.

A jednak gdy otworzył znów oczy, zobaczył nad sobą znajomą twarz. Jimmy'ego już nie było, ale pojawiła się jeszcze niższa i drobniejsza postać - nastolatka w prostej, białej sukience. Rysy jej twarzy były ładne, ale bezwieczne - mogła liczyć szesnaście lat równie dobrze jak trzy tysiące. Miała cieniowane, orzechowobrązowe włosy do ramion, przeplatane wodorostami. Oczy błyszczały morską zielenią jak u Percy'ego Jacksona.

Owen z łatwością rozpoznał w niej najadę Alfejosu. Chciał się do niej odezwać, ale nie mógł. Wtedy zauważył, że jej włosy nienaturalnie unoszą się wokół twarzy. Trzymała go za rękę. Byli pod wodą. Co więcej - na twarzy nimfy brakowało tradycyjnie pogodnego uśmiechu. Krzywiła się lekko, a brwi zmarszczyła tak mocno, że prawie jej się zeszły.

- Cholera - wymamrotała. - Owenie McRae, wybrałeś złą drogę.

W normalnych warunkach Owen zastanowiłby się, jakim cudem oddycha pod wodą. Czy to dzięki najadzie? Nigdy nie widział, by nimfy wodne potrafiły coś takiego. Ale w sumie... przeniósł się z Tartaru do czystej wody. To było już wystarczająco dziwne.

- Co ja mam z tobą zrobić? - narzekała dziewczyna, ciągnąc go za sobą. - Może obóz będzie dobry.

Nagle Owen zobaczył, że woda pod nimi wygląda jak migoczący hologram. Kiedy się skupił, zobaczył przepaść w tym miejscu - nie zdążył się jednak namyślić, bo najada podpłynęła wyżej.

Następne, co pamiętał, to wyjście na suchy ląd. Nimfa, oczywiście, nie zmoczyła się ani trochę, ale z jego włosów i ubrań kapała woda. To również nie powinno być możliwe w wizji. Puściła rękę chłopaka i oddaliła się, omiatając wzrokiem miejsce, w którym się znaleźli: jezioro kajakowe w Obozie Herosów. To tam spotkali się po raz pierwszy.

- No i co? - zagadnęła. - Wyciągnąłeś wnioski?

Owen wziął głęboki wdech. W końcu odzyskał głos.

- Wnioski? - zapytał, odgarniając włosy z czoła.

Najada wywróciła oczami.

- Aha! Nie wiesz, że nie wybiera się najbardziej ryzykownej drogi, gdy ma się do wyboru lepszą opcję? - uniosła brew. - Jak będziesz tak dalej robił, to się zabijesz, a Chaosu i tak nie pokonasz!

Gdyby powiedziała mu coś takiego na żywo, jeszcze przed wyschnięciem jej źródła, Owen parsknąłby śmiechem. Nigdy nie widział jej rozzłoszczonej, a było coś zabawnego w sposobie, w jaki na niego patrzyła, jak mrużyła oczy i przygryzała policzek od wewnątrz. Z całą pewnością nie pociągała go już tak jak Laurel, ale w tym momencie żałował, że musiała odejść.

- Powinienem przeprosić, jak mniemam? - spytał.

Najada wydęła usta.

- Nie mnie. Mnie tutaj nawet nie ma. Słuchaj... gdybyś wybrał drzwi zamiast dworu, nie straciłbyś czasu na wędrówkę do Acheronu! - westchnęła. - Jestem przedostatnią osobą, z którą gadasz, więc chcę skończyć szybko. Zdradzę ci przedwcześnie, że są dwa sposoby na pokonanie Chaosu. Wyobraź sobie, że jeden to marmurowe wrota, a drugi skok do dworu Nocy. Wiesz już, która opcja jest rozsądniejsza. Więc, na wszystkich bogów olimpijskich, wybierz właściwie! Nie mi wdawać się w szczegóły, ale nie jestem pewna, czy zdążysz, więc już teraz powiem trochę więcej. Po pierwsze, nie radzę czekać do przebudzenia Chaosu. W pełni swych sił stanie się naprawdę niepokonany. Tak jak Percy Jackson pokonał Kronosa, zanim ten wysadził ciało Luke'a Castellana, ponieważ później nie dałby już rady. Rozumiesz?

Spojrzała na niego wyczekująco, biorąc ukradkiem głęboki wdech. Owen uświadomił sobie, że nie widział jej rzeczywiście dawno - zdążył bowiem zapomnieć, jak zasypywała go potokiem słów.

- Oczywiście - uśmiechnął się. - Rozumiem.

Wzrok najady nagle złagodniał. Podeszła i pocałowała go w policzek - ale nie było w tym nic romantycznego.

- To będzie ważna chwila - rzekła. - Twoja siostra Harper też bardzo się teraz stara. Nie wątp w siebie, Owenie McRae, a wszystko pójdzie dobrze. Uratujcie świat.

Obdarzyła go błogim uśmiechem, a potem wsunęła coś do jego ręki. Owen chwycił rękojeść miecza. Następnie odsunęła się, a jej twarz zaczęła się zamazywać. Sceneria wyblakła. Bezkształtne plamy zaczęły się posuwać - tak szybko jakby były ścianami pociągu, który gna z nieludzką prędkością. Chłopak ścisnął swoją broń.

Do finalnego starcia zostało tak niewiele.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top