Rozdział 70

Lea od początku chciała pozbyć się tej głupiej torby.

Wyrzucić ją gdzieś w krzaki. Albo lepiej w ogień, gdyby tylko miała taką możliwość, i patrzeć jak płonie razem z bezglutenowymi babeczkami w środku. O tak.

Po pierwsze, torba była tak bardzo jaskraworóżowa, że oczy bolały od patrzenia (jedynie z delikatnymi przebłyskami innych kolorów). Po drugie, blokowała jej dostęp do kołczanu. A nuż, widelec wyskoczy nagle jakiś potwór i będą potrzebne strzały! Po trzecie, zwyczajnie jej przeszkadzała.

Ale Lea nie miała serca nie wziąć tej torby. Pamiętała pogodny uśmiech Iris, gdy jej ją wręczała i zapewniała, że babeczki się wkrótce przydadzą. Nie chciała sprawić zawodu bogini tęczy, nawet, jeśli nie cierpiała bezglutenowych ciasteczek (a już kiedyś takie jadła). Poprawiła torbę po raz ostatni, choć w dalszym ciągu nie leżała dobrze, po czym wzięła głęboki wdech i omiotła wzrokiem cały korytarz. Starała się poruszać tak cicho, jak tylko potrafiła, ale nie miała gwarancji, że się udaje - co oznaczało, że w każdej chwili mogła zostać otoczona przez wrogów.

Nie ma to jak podnosząca na duchu świadomość beznadziejności sytuacji - pomyślała.

Przynajmniej początki nie były aż takie złe. Ze sklepu matki przeniosła się zaraz na korytarz pałacu, dzięki czemu mogła sobie oszczędzić biegu przez mróz w tej cienkiej dżinsowej kurtce i walkę z potworami pilnującymi wejścia. Ale, jako że Lea znała swoje szczęście, mogła się spodziewać wielu dalszych niepowodzeń. Wychodząc zza zakrętu, zapewne na kogoś wpadnie. Albo gdy wejdzie do komnaty, której szuka, zobaczy tam hydrę, drakona czy coś w tym rodzaju. A najlepiej całą armię głodnych stworzeń z Tartaru, które chętnie połknęłyby włóczącą się po pałacu Nyks półboginię.

Ciekawe, jak radzili sobie obozowicze na polu bitwy. Wizja całego legionu na przegranej pozycji, herosów umierających jeden po drugim, nieustannie migała Lei przed oczami i powodowała mdłości w żołądku.

Skup się - skarciła się w duchu.

Obejrzała już mapę, którą dostała od Iris. Wystarczyło przestudiować wszystko ze dwa razy, by orientować się w nowym rozłożeniu wszystkich pomieszczeń i korytarzy. Bogini tęczy mówiła, że wprowadzono zmiany, ale okazały się one naprawdę niewielkie. Lea nie musiała się więc martwić, że się zgubi. Miała za to mnóstwo innych problemów. Wiele razy odwiedzała pałac Nocy i wiele razy szła przez niego samotnie. A jednak teraz czuła, jakby trafiła tu po raz pierwszy. Dawniej odwiedzała jedynie iluzję tego miejsca. Wyjątkowo silną, stworzoną przez boginię Nyks - ale wciąż iluzję. Dostanie się do prawdziwego pałacu wymagałoby bowiem zejścia do Tartaru - czyli czegoś, na co nikt przy zdrowych zmysłach nie zdecydowałby się z własnej woli. Aktualnie siedziba Nyks znajdowała się w świecie śmiertelników, co Leę fascynowało i przerażało jednocześnie. Nie wiedziała, jak bogowie (nawet wspierający pierwotny Chaos) dali radę czegoś takiego dokonać. Niewiele niżej leżała przepaść prowadząca do Chaosu. Im dziewczyna dalej szła, tym bardziej zbliżała się do nicości. Czuła to w trudny do opisania sposób. Pustka zdawała się ją ciągnąć, powoli wysysała jej powietrze z płuc i tlen z krwi. Może dlatego miała w głowie więcej wątpliwości niż zwykle. I choć próbowała się skupić, nie mogła. Myślała o tym punkcie, który zaznaczono literą X na mapie. Zapewne tam musiała się dostać. A więc musiała zejść jeszcze niżej.

Przyspieszyła więc kroku. Im dalej szła, tym korytarze wydawały się ciemniejsze i mroczniejsze. Na plecach czuła zimne dreszcze. Wzięła mapę, zwiniętą w rulon pod pachą i wcisnęła ją do torby. Upewniła się, że wciąż ma kołczan na plecach, a sztylet koło pasa. Kiedy dotarła do końca korytarza, skręciła w prawo i zbiegła po schodach.

Miała nadzieję, że nikogo tutaj nie spotka. Większość bogów udała się teraz na bitwę. Ale czy pozostawiliby swoją siedzibę bez porządnej ochrony? A może nie sądzili, że ktoś na tyle postrada rozum, żeby do niej przychodzić albo że to bez znaczenia, skoro Chaos wkrótce powstanie? Tak by Lei najbardziej pasowało, więc mogła zakładać, że tak nie będzie.

Schody zakręcały w lewo. Zbiegła na sam dół i wstrzymała oddech. Nagle zrobiło się prawie tak zimno jak na dworze. Wargi gwałtownie jej posiniały. Mogłaby zwyczajnie rzucić się w przepaść Chaosu i to wszystko zakończyć. Przecież i tak nie dadzą rady z niewyobrażalnie potężnym pierwotnym bóstwem nicości. To najlepsze, co mogła zrobić.

~ Nadchodzi nowa epoka ~ szepnął głos w jej głowie. ~ Nie ma w niej miejsca dla zdrajców.

Otrząsnęła się. Gdy pomyślała: Nie, to nie wchodzi w grę, głos ucichł.

Tuż przed nią znajdowały się czarne drzwi - nie tyle ogromne, co szerokie, z rzeźbionym greckim napisem. Na jego widok Lei zrobilo się jeszcze bardziej niedobrze. Χάος - Chaos.

Ostrożnie położyła dłoń na klamce. Była lodowato zimna. Lea rozejrzała się po raz ostatni, czy ktoś jej przypadkiem nie śledzi, po czym szarpnęła za drzwi.

Spodziewała się wszystkiego. Że będą zamknięte. Albo że natrafi na jakąś pułapkę. Albo że cały świat wybuchnie, jak tylko zajrzy do środka.

Ale nie przewidziała, że drzwi zwyczajnie się otworzą. Tak ją to zdziwiło, że w pierwszej chwili stanęła jak wryta. Żadnych zabezpieczeń. Żadnych potworów, bogów czy demonów w środku. Tylko rozległa sala z lustrzanymi ścianami, w których odbijała się przepaść na środku podłogi o średnicy najwyżej jednego dwóch metrów. Błyszczało z niej błękitne światło.

Lea zobaczyła siebie w odbiciu naprzeciwko. Nie wiedziała, że tak bardzo pobladła. Czy to był skutek przebywania w pobliżu Chaosu, czy jej własnych zmartwień? Ostrożnie się odwróciła i zamknęła za sobą drzwi. Wciąż nie czuła się pewnie. Skupiła się, próbując usłyszeć jakieś dźwięki czy szmery w pobliżu, które mogłyby sugerować obecność kogoś jeszcze. Ale najgłośniejszym dźwiękiem, jaki słyszała, było tylko bicie jej własnego serca. Spróbowała wyłapać jakąś iluzję Mgły. Ale (tu akurat była pewna) na sali nid użyto żadnej magii, poza ogromną wyrwą w środku.

Lea wyszła na środek pomieszczenia. To było dziwne, widzieć siebie w odbiciach ze wszystkich stron, nawet na suficie i ścianie, ale przynajmniej nie panował tu taki mrok jak w pozostałych częściach pałacu. Przypomniała sobie gabinet luster, gdzie była w wieku sześciu lat. W krzywych zwierciadłach widziała samą siebie, ale zniekształconą na rozmaite sposoby. Tam przynajmniej miała z tego frajdę, a w pałacu Nyks nic zabawnego nie było. Ogromne lustra nie przeinaczały rzeczywiści. Dało się wyczuć, że tuż pod podłogą rozciąga się przepaść do samego Chaosu. Dawniej nie było tego pomieszczenia... A przynajmniej Lea go nigdy nie widziała.

Przycupła obok dziury. Spróbowała zajrzeć do środka, ale wtedy oślepiło ją światło - tak mocne, że oczy zaczęły jej łzawić. Zaklnęła w duchu, pamiętając o tym, by nie robić hałasu. Spojrzała za siebie. Nikogo nie było, jednakże Lea miała nieodparte wrażenie...

TRZASK!

Odwróciła się i zobaczyła, że drzwi zanikły na tle lustrzanej ściany. Klamka zniknęła.

Świetnie. Teraz tu utknęła.

Nagle światło z otchłani błysnęło tak mocno, że Lea musiała się cofnąć. A zaraz potem usłyszała za sobą głos:

- Trzeba to zablokować.

Podniosła wzrok i w odbiciu zobaczyła młodą kobietę opierającą się o ścianę tuż za nią. Odwróciła się. Ona naprawdę tam stała. Od razu domyśliła się, że jest boginią - bo półbogini, śmiertelniczka czy nimfa nie emanowałyby taką energią. Ale z jakiegoś powodu Lea nie poczuła do niej awersji, bo dziewczyna nie wyglądała na kogoś, kto współpracowałby z Chaosem. Była niska i uderzająco ładna, z łagodnym, skupionym spojrzeniem - tylko przygryzała lekko wargę. Miała na sobie zwyczajną zimową kurtkę i dżinsy, a opadające do pasa włosy w kolorze karmelu były niesamowicie gładkie i jedwabiste.

Zbliżyła się do otchłani. Lea na wszelki wypadek wyciągnęła sztylet z pochwy. Bogini rzuciła jej uspokajające spojrzenie.

- Mam na imię Taleja - dopiero teraz dało się zauważyć wyczerpanie, jakie malowało się w jej oczach. Skinęła w stronę tej przepaści. - Stąd wydostają się potwory. Zaraz wyślą kolejną gromadę do Obozu Jupiter.

Lea schowała sztylet z powrotem. Może i nierozsądnie, ale Taleja roztaczała wokół siebie taką aurę, że nie sposób było jej nie zaufać. Próbowała sobie przypomnieć postać z mitologii o tym imieniu, ale nic nie przychodziło jej do głowy.

- Wie pani... - zawahała się. Zwracanie się na pani do kogoś, kto nie wygląda na więcej niż osiemnaście lat, brzmiało nienaturalnie. Ale widziała tę boginię po raz pierwszy i nie chciała jej urazić. - No... jak to powstrzymać?

Taleja zerknęła w głąb otchłani, a potem uśmiechnęła się do Lei w zagadkowy sposób.

- Myślę, że ty to wiesz, Lea Farewall.

Córka Iris wytrzeszczyła oczy. Ale zanim zdążyła rozczarować boginię, mówiąc, że nie ma zielonego pojęcia, jak to powstrzymać, rozległ się kolejny trzask. Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła pęknięcia na lustrach. Rozeszły się jak pajęczyna po ścianach, a teraz zmierzały w stronę sufitu i podłogi. W miejscu, gdzie niegdyś były drzwi, powietrze w dziwny sposób zafalowało. A potem zmaterializowało się tam stworzenie o tułowiu kozy, lwiej głowie i wężowym ogonie - bardzo popularne w mitologii greckiej. Chimera.

Lea zdecydowanie za późno zorientowała się, co się dzieje. Nie zdążyła nawet mrugnąć, a potwór zionął ogniem i zaatakował.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top