Rozdział 69
Była pewna, że to sen. Ale czy ludzie, którzy zginęli w głębi Chaosu, mogą śnić? Najwyraźniej tak, czego Harper się nie spodziewała.
Przez ten krótki czas, gdy spadała, zastanawiała się, co ją spotka na dnie - o ile istniało jakieś dno. Nie potrafiła wyobrazić sobie nic dobrego czy zachęcającego. Zacisnęła mocno powieki. Czyli po tym wszystkim skończy właśnie w taki sposób? Rozpuści się w odmętach Chaosu, nie zdążywszy nic zrobić?
Nie - pomyślała stanowczo. Włócznia gdzieś jej wypadła, ale wciąż miała sztylet. Chwyciła mocniej rękojeść. Może była jeszcze szansa? Może mogłaby się czegoś złapać? A może ta otchłań była jedynie iluzją utworzoną przy pomocy Mgły?
Harper otworzyła oczy. I omal nie zachłysnęła się powietrzem.
Siedziała w ławce. Normalnej, szkolnej ławce stojącej tuż koło ściany. Oszołomiona zamrugała parę razy z myślą, że się obudzi, ale nic takiego nie nastąpiło. Rozpoznała za to salę lekcyjną, do której trafiła. Jasnozielone ściany, niedbale starta tablica, uderzająco białe półki obładowane grubymi tomiskami. Za oknami rozciągał się widok na boisko do piłki nożnej. A tuż przed Harper, w rzędach dwuosobowych, orzechowych ławek, siedzieli nastolatkowie w wieku około szesnastu lat, udający skupienie i zainteresowanie, ale jednocześnie szepczący coś między sobą.
To była jej szkoła, jej klasa. Harper ze zdumieniem przyglądała się mnóstwie znajomych twarzy. Wielu z nich nie widziała już od dawna. W pierwszej kolejności zwróciła uwagę na Paula i Lily - tę najpopularniejszą szkolną parę rodem z serialu dla nastolatków. Paul siedział w ostatniej ławce, po lewej stronie Harper. Zawsze się zastanawiała, czy on faktycznie lubi zajmować miejsce na końcu, czy jest do tego zmuszony, bo ze swoim wzrostem zasłaniałby innym widoki. Lily co pięć sekund odwracała się do niego i zaczesywała różowe włosy za ucho, a potem szeptała coś do przyjaciółki obok.
Ławkę tuż przed Harper zajmowała Melody, która siedziała sama. Jej widok uświadomił córce Nemezis, jak długo się nie widziały. Melody była jedną z najmilszych dziewczyn w klasie i gdyby świat przetrwał wystarczająco długo, dobrze byłoby odwieżyć kontakt.
Harper przeleciała wzrokiem po reszcie uczniów i natknęła się również na znajomych herosów. Nico di Angelo, oczywiście, każdą lekcję spędzał w ostatniej ławce pod oknem i miał minę, jakby poważnie rozważał ucieczkę. Z przodu, koło ściany, Laurel kręciła kosmyk włosów na palcu, skupiona na wszystkim, tylko nie na temacie. Obok niej Kalipso wymieniała się złośliwymi spojrzeniami z Annabeth. A w ławce za nimi...
Harper musiała wstrzymać oddech. No oczywiście, pamiętała ten dzień! Dobre, stare czasy, gdy jeszcze nie poznała swojej boskiej matki. Gdy jeszcze nie wiedziała, co ją czeka..
Żołądek dziewczyny zacisnął się w mocny supeł, gdy w ławce za Laurel i Kalipso zobaczyła Dianę oraz siebie z przeszłości. Skołowana, podniosła się z miejsca. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Spojrzała w dół i zobaczyła, że jest tylko widmem - hologramem, czy jakkolwiek to opisać. Lewą ręką, w której nie miała sztyletu, spróbowała dotknąć ramienia. Jej dłoń przeszła przez nie na wylot.
Tymczasem nauczycielka zapisała na tablicy temat ("tożsamości trygonometryczne", co za okropność) i odwróciła się do klasy.
- Wyciągnijcie pracę domową - zażądała, po czym poszła do biurka po czerwony długopis.
Harper ścisnęło w gardle. Okej, może matematyczka była jedną z najmniej lubianych nauczycielek w całym jej życiu. Ale tyle by teraz dała, by być u niej na lekcji i uczyć się o tożsamościach trygonometrycznych! Jakkolwiek strasznie to brzmiało, było lepsze od walki z pierwotnym bóstwem nicości.
Chciała podejść do kogoś, ale się zawahała. Paul szturchnął kolegę z ławki, Jacka, a wtedy ten podsunął mu swój zeszyt. Paul ścisnął długopis i zaczął coś w pośpiechu mazgrolić (standard). Kiedy matematyczka przeszła obok Franka Zhanga, półbóg zapisał coś na kartce. Odczekał, aż nauczycielka się oddali, po czym zrobił samolocik i rzucił przez klasę.
Samolocik poleciał do rzędu ławek pod ścianą. Tam złapała go Harper - to znaczy Harper z przeszłości, co trochę speszyło aktualną Harper. Dziwnie było patrzeć na samą siebie w inny sposób niż na zdjęciu albo w lustrze. Czy zmieniła się od tego czasu? Z twarzy wyglądała podobnie, może odrobinkę młodziej. W końcu działo się to prawie dwa lata temu. Miała takie same lśniące, ciemne włosy, tylko trochę krótsze. Ale nie o to chodziło.
Harper zwyczajnie się rozczarowała. Przecież od tamtego momentu minęło tak wiele czasu! Czy naprawdę nie zmieniła się w żadnym, nawet najmniejszym stopniu? Obserwowała uważnie tę ciemnowłosą dziewczynę wyciągającą długopis z piórnika i zapisującą coś na drugiej stronie kartki. Patrzyła na jej postawę, spojrzenie, wszystko. Wydawała się pewna siebie, ale... niedoświadczona, czy jakiekolwiek słowo by tu pasowało.
Czy ja się od niej różnię? - pomyślała prawdziwa Harper. Po tym wszystkim, co przeszła, po tylu poświęceniach jej przyjaciół, powinna wyciągnąć jakieś wnioski. Czegoś się nauczyć. Po ostatniej bitwie w Kalifornii myślała, że ma to już za sobą. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że to nieprawda. Była dalej trochę zagubiona w świecie mitologii greckiej i rzymskiej. Czegoś jej brakowało.
Tylko czego?
Harper z przeszłości zapisała wiadomość na kartce i odesłała samolocik. Hazel Levesque, bacznie obserwująca sytuację, chwyciła go w locie i podała Frankowi, z którym siedziała w ławce. Przez chwilę rozmawiali cicho między sobą. Potem Hazel podniosła rękę.
- Przepraszam?
Dziwnie było usłyszeć jej głos. Jeszcze niedawno Harper patrzyła na pretorkę na polu walki. A teraz widziała ją tutaj - sprzed niemal dwóch lat, siedzącą spokojnie na lekcji matematyki. W dodatku w tym pamiętnym dniu, gdy Owen po raz pierwszy od szesnastu lat spotkał Nemezis (długa historia).
A jeszcze gorszy był widok Diany i Annabeth Chase zerkającej ze złością na Kalipso. Czy naprawdę one obie już nie żyły?
Harper spojrzała na dawną wersję siebie. Chciała do niej podejść, ale gdy tylko zrobiła pierwszy krok, wszystko się rozmyło. To było tak, jakby cała sceneria zmieniła się we wnętrze pociągu, który ruszył z nieludzką prędkością. Dziewczyna widziała tylko rozmazane plamy, dopóki wizja nie stanęła i nie wyostrzyła się.
Zobaczyła Obóz Herosów... Bogowie, kiedy ostatnio tam była? Widok gromady szczęśliwych półbogów gromadzących się przy ognisku sprawił, że poczuła ciepło gdzieś głęboko w sobie. Jak dobrze byłoby siedzieć koło pawilonu jadalnego i piec kiełbaski z przyjaciółmi, a nie toczyć bitwę, w której większość osób polegnie!
Znowu zobaczyła siebie - tym razem młodszą o niecały rok, siedzącą koło jej przyrodniego brata Damiena. Zrobiła pierwszy krok. Tym razem wizja się nie rozpłynęła. Podeszła dalej. Herosi biegali, kilkoro dosłownie przez nią przeleciało, ale Harper nie zwracała na to uwagi.
Damien i Harper z przeszłości ewidetnie o czymś gawędzili. Początkowo rozmowy nie usłyszała przez hałas, ale gdy podeszła bliżej, Damien skinął dyskretnie podbródkiem w jakimś kierunku. Harper z przeszłości wytrzeszczyła oczy.
- Laurel? - spytała ze zdziwieniem. - Niemożliwe. Może ostatnio zachowuje się dziwnie, ale...
- Wiem, wiem - przerwał jej. - Ale gdyby Spencer faktycznie zdradziła... mało prawdopodobne, choć nie niemożliwe...
Harper się wycofała, reszta słów przestała do niej docierać. No jasne - to miało miejsce krótko przed atakiem na Obóz Herosów. Nigdy by nie zapomniała tego dnia.
Rozbudził ją dźwięk sztućców odkładanych przez Damiena.
- Tak naprawdę to nie podejrzewam nikogo konkretnego. Ale spodziewam się zdrady od kogoś najbardziej niepozornego, czyli albo od herosa, który dotąd nie brał udziału w żadnej podejrzanej akcji, albo wręcz przeciwnie...
Harper nagle olśniło. No oczywiście, dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Nie powinna stać w miejscu jak kołek. Skoro już dostała okazję powrotu do przeszłości, w dodatku tak, że była niezauważalna dla innych, mogła wykorzystać okazję! Zobaczyć coś, czego wcześniej nie zdołała. A nuż, widelec te informacje się przydadzą do bitwy. O ile oczywiście nie skończy rozpuszczona w Chaosie, zanim zdąży z nich skorzystać, ale wolała myśleć optymistycznie.
Ruszyła naprzód, dosłownie przechodząc przez siebie i Damiena. Nie była jeszcze tak szalona, by podejrzewać samą siebie, a brata już wtedy obserwowała. Za to wszyscy pozostali... Jak to powiedział Damien? Albo ktoś niepozorny, albo wręcz przeciwnie - ktoś z Wielkiej Siódemki, a może...
Poczuła mrowienie na całym ciele. Opcjonalnie Nico di Angelo - oznajmił wtedy Damien. Czy syn Hadesa mógłby... Nie. W końcu ta cała wojna z Chaosem doprowadziła do śmierci Willa - czegoś, czego on z pewnością by nie chciał. A więc mogła skreślić Nica, Willa, Percy'ego i Annabeth. To zawężało poszukiwania do dziesiątek obozowiczów.
Rusz głową, Harper - powiedziała sobie, zagłębiając się coraz bardziej w tłum. - Jak się nie pospieszysz, cała wizja zniknie.
To było tuż przed atakiem na obóz. A więc szpieg... kimkolwiek był, zapewne miał przywilej nieodniesienia poważnych ran w bitwie. Może nawet w niej nie uczestniczył? Harper rozejrzała się. Może popełniała błąd, szukając wroga w kimś obecnym przy ognisku. Może powinna się zastanowić, kogo nie było?
Tyle, że to graniczyło z cudem. Greccy obozowicze byli bardzo liczną grupą. Jak miała się tak szybko zorientować, kogo brakuje?
Rozejrzała się. Mnóstwo znajomych twarzy - Sherman Yang, Connor i Travis, Holly i Laurel Victor, Butch Walker... Wszyscy ufający sobie nawzajem jak jedna wielka rodzina. A jednak gdzieś mieli zdrajcę.
Harper przemknęło przez myśl, że może to najada Alfejosu. Damien White brał ją pod uwagę i w sumie nie było to takie głupie. A może jej śmierć została tylko upozorowana? Co, jeśli przez ten cały czas zbierała informacje, próbowała skłócić Laurel z Owenem, a teraz czekała...
Stop - skarciła się Harper. - To już paranoja.
Aż nagle... zerknęła w kierunku stolika dzieci Demeter. Katie Gardner nabiła kiełbaskę na widelec i zwróciła się do swojej siostry, Mirandy. Przez hałas nie było słychać, co mówią, ale Harper podeszła do nich. Zastępczyni grupowej otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, lecz zaraz potem je zamknęła. Skrzywiła się.
McRae wstrzymała oddech. Na sekundę oczy Mirandy, zielone jak wiosenne listowie, rozbłysły na czerwono. Katie tego nie zauważyła, bo pochylała się nad swoim talerzem, ale Harper miała już pewność: to nie były odbijające się płomienie ognia.
Sama Miranda też wyglądała na skołowaną, choć jej oczy wróciły do normalnego koloru. Córka Nemezis przypomniała sobie historię, którą opowiadała jej kiedyś Piper McLean: o tym, jak Percy'ego, Leona i jej byłego chłopaka Jasona opętały złe duchy - ejdolony. Może źle zapamiętała, ale wydawało jej się, że Piper mówiła o złotych tęczówkach, a nie czerwonych. To by oznaczało, że mieli do czynienia z czymś nowym.
- Zaraz wracam - rzuciła Miranda.
Katie spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Hm? - odłożyła widelec. - Dokąd idziesz?
Miranda nie odpowiedziała. Wstała i skierowała się w stronę zatoki Long Island. Siostra przez chwilę wodziła za nią wzrokiem, a potem wzruszyła ramionami i rozluźniła ramiona. A Harper dostrzegła okazję. Teraz albo nigdy. Gdy tylko Miranda przyspieszyła kroku, ona rzuciła się biegiem.
I natychmiast wszystko poszło nie tak, jak powinno.
Nie mogła jej dogonić. Świat zdawał się nagle zwolnić i każdy krok Harper zajmował pięć razy więcej niż normalnie. Wszystkie dźwięki i rozmowy herosów przy ognisku brzęczały jej mocno w uszach. Czuła, że głowa zaraz jej pęknie. A Miranda wciąż się oddalała.
Dlaczego widziała te sceny? Dlaczego wciąż żyła? A może nie żyła i zaraz ukaże się jej Podziemie? O ile da radę trafić do Królestwa Zmarłych. Nie wiedziała, czy to możliwe po zginięciu w odmętach Chaosu. Chyba nikt jeszcze nie próbował.
Przed oczami zatańczyły jej ciemne plamy. Chciała krzyknąć albo przynajmniej wydobyć z siebie głos, ale nie potrafiła. Czuła, jakby miała piłeczkę do ping-ponga w gardle. Jej usta były okropnie suche. Nie widziała już ani Mirandy, ani obozu, ani zupełnie nic.
A potem rozległ się powiew zimnego wiatru. To ją rozbudziło. Wciąż nie mogła mówić, ale obraz gwałtownie się wyostrzył.
Stała pośród ruin jakiś budynków. Nad nią rozciągało się niebo, nienaturalnie szare i ponure. Chodniki były potrzaskane. Zgniecione, wywrócone samochody oraz ciężarówki znajdowały się w różnych miejscach - na trawnikach, pośród budynków, gdziekolwiek - tylko nie na ulicach, jakby przez całe to miasto przeszło tornado. Harper zamrugała parę razy, usiłując się obudzić, ale nic takiego nie nastąpiło. Dopiero po chwili rozpoznała to ułożenie ulic i budynków, a wtedy się wzdrygnęła. To był Nowy Jork, okolice jej mieszkania. Za najbliższym zakrętem, mieściła się nowiutka kawiarnia. Właśnie tam ostatnio zajrzała z Nikiem i Owenem i tam spotkała tajemniczą blondwłosą baristkę. Teraz kawiarnia straciła dach, a znaczne części ścian wyburzono. Nieco dalej, za jej plecami... Musiało być jej mieszkanie.
- To tylko zły sen - powiedziała sobie. - Potrafię nad tym zapanować.
Wyobraziła sobie rodzinne miasto takie, jakie naprawdę znała. Niezniszczone. Nie zadziałało. Położyła więc dłoń na ścianie najbliższego budynku, gdzie kiedyś był sklep i spróbowała łapać się przyjemnych myśli. Filiżanka gorącej czekolady - ten godny bogów zapach i smak! W nowej kawiarni była jeszcze lepsza niż w poprzedniej. Pomyślała o drugiej części swojego życia, którą również miała. Przynajmniej kiedyś. O grach w siatkówkę na WF-ie, o lekcjach historii (w sumie całkiem ciekawych, ale nigdy nie potrafiła ich docenić). O swoich planach na przyszłość. Jeśli dałaby radę powstrzymać Chaos, mogłaby iść na studia, a później zacząć dorosłe życie i ułożyć je tak, jak by chciała. No... prawie dokładnie tak.
Wzięła głęboki wdech. Powoli uniosła powieki. Teraz miasto wyglądało zupełnie inaczej - tak jak dawniej, może nawet lepiej. Pojawiły się nowe sklepy, nowe bloki. Nowy Jork tętnił teraz życiem - samochody w niemal idealnym stanie jeździły po ulicach, ludzie wędrowali po chodnikach. Jakaś kobieta w średnim wieku, prowadząca na smyczy psa, przypadkiem trąciła Harper w ramię. A ona to poczuła. Było idealnie i realnie.
Aż nagle usłyszała za sobą głos:
- Nie mamy więcej czasu.
Odwróciła się... i w pierwszej chwili pomyślała, że ma zwidy. Pośród tłumu stała kobieta, na którą przechodnie nie zwracali uwagi. Miała na sobie sznurowane buty, czarne spodnie ze skóry, czarną bluzkę i czerwoną skórzaną kurtkę. Ciemne włosy miała wysoko spięte w koński ogon.
Bogini zemsty Nemezis podeszła i pochyliła się nad nią.
- Harper McRae, jeśli zaraz czegoś nie wymyślisz, wszyscy twoi przyjaciele zginą.
Wizyta matki nie zaskoczyła Harper szczególnie. Już otwierała usta, by odpowiedzieć, gdy nagle coś dostrzegła. Drugi obraz mignął jej przed oczami. Chodnik pod nią był jedynie cienką warstwą. Niżej rozciągała się ogromna przepaść - prowadząca bezpośrednio do Chaosu.
- Ja...
- Tak. Musisz trzymać się wizji - oznajmiła Nemezis. - Zmanipulować je tak, by móc uderzyć we wroga. W przeciwnym razie... - skinęła głową w dół.
- Ale...
- Czas jest ważny. Powodzenia.
I się rozpłynęła.
A więc to tak. Bogini zemsty wpada na pięć sekund, rzuca paroma zagadkami i znika bez wyjaśnień? Harper zacisnęła usta. Szok minął, zastąpił go teraz gniew.
To był największy błąd. Ziemia zatrzęsła się. Harper krzyknęła, gdy podłoże pod jej nogami zrobiło się jeszcze ciensze. Podparła się ściany, by nie upaść, kiedy wszystko zaczęło się sypać. Wieżowiec w oddali runął. Zerwał się wiatr, a Nowy Jork zaczął wracać do stanu, który dziewczyna widziała na początku.
Muszę to naprawić - pomyślała. - Muszę.
Powtórzyła ostatnie zdanie kilka razy. Ale nie wiedziała, jak się do tego zabrać. Spróbowała znów pomyśleć o czymś przyjemnym, lecz nie mogła się skupić. Nemezis wywoływała w niej tyle sprzecznych emocji. Myślała, że już przywykła do jej obecności i sztuczek. A jednak...
~ To koniec.
Podniosła wzrok. Pośród krzyczących ludzi, uciekających przed walącymi się budynkami i wichurą, szedł Chaos.
Tym razem przybrał ludzką postać. Z każdym jego krokiem miasto coraz bardziej się sypało. Czarne szaty powiewały na wietrze, a włosy miał nisko upięte. Te ciemne oczy kojarzyły się Harper z Liamem, ale nie widziała nigdy, by Liam patrzył tak lodowato i szyderczo.
Ręka dziewczyny powędrowała do rękojeści sztyletu, co na Chaosie nie zrobiło żadnego wrażenia.
~ Harper McRae ~ bóg wlepił wzrok prosto w nią. ~ Jak miło cię widzieć... już po raz ostatni.
A potem ziemia zaczęła pękać i Harper straciła poczucie gruntu pod nogami. Krzyknęła, gdy zaczęła spadać. Przez myśl przemknęło jej, że to po raz ostatni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top