Rozdział 63
Przez wyjazdem Laurel postanowiła jeszcze raz obejść wnętrze domku numer dziesięć.
Nie zauważyła drastycznych zmian. Ściany miały ten sam różowy kolor z białymi wykończeniami co dawniej. Łóżka wciąż były pastelowozielone, a każde posiadało skrzynkę do przechowywania rzeczy właściciela. Laurel szybko odnalazła własną - w rogu. Najwyraźniej rodzeństwo nie uznało ją jeszcze za martwą. Przejechała palcem po swoim starannie wykaligrafowanym imieniu i otworzyła schowek, by obejrzeć jego zawartość.
Nic wielkiego. Zabrała ze sobą dużo rzeczy, jadąc na ostatnią misję. Została paczka chusteczek higienicznych, książka w niewielkiej okładce z gatunku kryminału (podczas wakacji próbowała czytać coś w tych klimatach, ale potem zabrakło czasu i straciła ochotę), papierek po cukierku i tusz do rzęs, którego nie używała. Sięgnęła w głąb skrzynki. Jeszcze wsuwka do włosów.
Wszystko nienaruszone.
Laurel westchnęła. Zamknęła schowek i odsunęła się. W progu domku stanęła Kalipso z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Brwi miała uniesione nad ciemnymi, migdałowymi oczami.
- Nie przeszkadzam, prawda? - zajrzała do środka.
Laurel pokręciła głową.
- Nie, wejdź. Za ile ruszamy?
Kalipso zerknęła na zegarek na swoim nadgarstku.
- Za jakieś sześć minut.
Córka Afrodyty usiadła na łóżku, po czym wzięła głęboki wdech. Przynajmniej zapach perfum, który zawsze się tu roznosił, trochę się zmienił. Taki kwiatowy, może nawet przyjemniejszy.
- Więc podsumujmy jeszcze raz - poprosiła. - Tak naprawdę nigdy nie pokonaliście potworów, bo było ich zbyt wiele. Użyliście Mgły...
- Dokładnie - potwierdziła Kalipso. - No, potwory właściwie nie nabierają się na Mgłę. Ale dzięki współpracy domku Hekate z domkiem Hefajstosa...
Jak na zawołanie drzwi otworzyły się szerzej. Leo Valdez, chłopak Kalipso, wsunął głowę do środka.
- Bardzo przepraszam - skinął głową Laurel, po czym zwrócił się do czarodziejki: - Całego domku Hefajstosa?
Leo nie zmienił się wiele przez ostatnie pół roku. Miał wciąż ciemne, niesforne włosy chyba tej samej długości, brązowe oczy z diabelskimi iskierkami i rozpierającą energię, przez którą jego dłonie nieustannie się poruszały. To przeczesywał włosy, to poprawiał szelki spodni, to znów sięgał do swojego magicznego pasa. Był nadal dość niski - ze dwa centymetry wyższy od Laurel - a na rękach i jednym policzku miał smugi sadzy.
Kalipso wywróciła oczami. Przez chwilę zaciskała usta i miała minę, jakby chciała wypchnąć go na zewnątrz, ale się powstrzymała.
- No dobra - przyznała. - Ty...
Leo wypiął dumnie pierś i się uśmiechnął.
- Aha! To był mój pomysł. Annabeth go tylko dopracowała.
I zaczął opowiadać o urządzeniu, które skonstruował latem, a przydało się podczas ataku na obóz - o tym wyglądającym na maleńką zabawkę samolociku produkującym niezwykle grubą warstwę Mgły. Opisał, jak później dzieci Hekate jeszcze bardziej przekształciły rzeczywistość - powodując, że śmiertelnicy, półbogowie, a nawet niektórzy bogowie widzieli Wzgórze Herosów w zupełnie innym, bardzo oddalonym miejscu. Ale Laurel nie słuchała. Piper McLean wyjaśniła jej to wszystko już wcześniej.
Laurel podała im swoją wersję wydarzeń. Powiedziała, że zarówno Annabeth, jak i oni, mieli kłopoty z komunikacją. Nie nazwała rzeczy po imieniu, ale z drugiej strony nie skłamała. Już w pełni poważnie opowiedziała o śmierci najady Alfejosu (nie, żeby jej nie lubiła, ale znały się krócej - wiadomość o jej odejściu powinna zaboleć mniej). Wytłumaczyła, dlaczego musiała pójść do Hadesu i jak trafiła do obozu. O Willu również nie wspomniała.
Może źle postąpiła. Może powinna być szczera, by zrozumieli powagę sytuacji. Ale nie chciała psuć ich zapału i dobrego humoru wiadomością o śmierci dwójki znakomitych herosów i ich przyjaciół.
Leo wszedł głębiej do domku. Dopiero teraz dostrzegła, że targa ze sobą walizkę.
- Zrobimy z Festusem wielkie wejście - oznajmił. - Nie mogę się doczekać, aż tym głupim Rzymianom opadną gęby! - napotkał wzrok Kalipso. - Eee... no i wrogom też. To z nimi walczymy.
- Jasne - czarodziejka przewróciła oczami.
Laurel prawie się uśmiechnęła. Nie widziała Leona i Kalipso tak dawno, że zdążyła zapomnieć, jak urocza z nich para. A jednak po chwili wprawiło ją to w przygnębienie. Pomyślała, jak wiele związków i przyjaźni rozpadło się już przez wojnę. I prawdopodobnie rozpadnie się ich więcej. Czy ci dwoje, którzy teraz stoją przed nią cali i zdrowi, dożyją jutrzejszego dnia? Czy ona sama tyle wytrwa?
Przesunęła ręką po swojej pościeli. Ktoś musiał o nią dbać pod jej nieobecność. Była czysta i miło pachnąca, jak świeżo po upraniu. W głębi duszy Laurel pragnęła położyć się tu i zasnąć. A potem wstać i usłyszeć, że cała przygoda z Chaosem była tylko złym snem.
Tak. Takie zakończenie historii pasowałoby najbardziej.
Zamiast tego podniosła się i westchnęła. Zerknęła na zegarek na dłoni Kalipso. Cztery minuty.
- No dobra - powiedziała. - Zbierajmy się.
Zanim wyruszyli, zdążyła jeszcze porozmawiać z innymi obozowiczami.
Katie Gardner trzymała jedną nogę na schodach, zawiązując sznurówki. Brązowe włosy jej urosły i były jak zazwyczaj spięte w ciasnego kucyka.
- Czyli najada Alfejosu zginęła? - pokręciła ponuro głową. - A Travis? I Connor?
- W porządku z nimi - odpowiedziała Laurel. - Bynajmniej mieli się dobrze, gdy ich ostatnio widziałam.
Katie zacisnęła usta.
- To dobrze. Mam nadzieję, że pozostali też wyjdą cało z tej bitwy.
Chiara Benvenuti, córka Tyche, kłóciła się ze swoim chłopakiem Damienem koło domku Nemezis, wskazując na najnowsze znalezisko z greckiej zbrojowni - pistolet Mossberg 500.
- Nie, nie możesz tego wziąć! - powiedziała stanowczo. - To broń dla kogoś, kto wykorzysta go z rozwagą. Ciężko o naboje z niebiańskiego spiżu, przecież wiesz.
- Bzdura - Damien i tak wziął pistolet. - Jest fantastyczny. Zabiję nim wszystkich wrogów!
Mitchell, starszy przyrodni brat Laurel, wytłumaczył jej co się stało z Chejronem.
- Planował zostać z nami tak długo, jak da radę. Ale niedawno dostał wezwanie od... - rzucił znaczące spojrzenie. - No wiesz.
Laurel w pierwszej chwili pomyślała o bogach. Ale nie. Gdyby Chejron spotkał się z Olimpijczykami, poinformowałby ich o sytuacji Obozu Herosów. A zatem...
- Nie mów, że od Imprezowych Kucyków - westchnęła.
- Podobno mieli problemy. Chaos co chwilę atakował. Chejron, oczywiście, zgodził się pomóc. Niedługo potem dostaliśmy od niego wiadomość. Nie jest pewien, czy zdoła wziąć udział w głównej bitwie.
Lepiej być nie mogło.
Laurel spędziła ostatnie minuty przed wyjazdem w towarzystwie Piper, która zwierzyła się jej z rozmowy z boginią sporów.
- Mam wciąż wyrzuty sumienia - przyznała. - Może powinnam przyjąć tę propozycję. Spróbować jakoś oszukać Eris... - rozłożyła ręce. - Albo cokolwiek.
- Postąpiłaś dobrze. Obóz jest naszym schronieniem, więc poświęcanie go nie wchodzi w grę.
Piper przygryzła wargę.
- Może. Ale gdybym mogła wynegocjować jakąś inną cenę...
- Chaosowi musi zależeć na obozie, skoro zażądał właśnie tego - stwierdziła Laurel. - Pewnie Eris nie przyjęłaby niczego innego w zamian. Tak właściwie...
I nagle ją olśniło. Wytrzeszczyła oczy.
- Przepowiednia!
Piper zmarszczyła brwi.
- Dostaliście nową przepowiednię?
- Nie! To znaczy tak, od Elli, ale nie o tę chodzi! - dźwignęła się na równe nogi. - Jeszcze podczas tamtej misji, u nimf. Rachel, Billie i Paolo tu przyjechali, prawda? Nic nie wspominali?
Piper przez chwilę miała minę, jakby nie wiedziała o co chodzi. Wreszcie w jej oczach pojawiło się zrozumienie.
- Ach, tak. Ta przepowiednia zapisana na pergaminie, o której Rachel nie miała pojęcia?
Laurel ochoczo pokiwała głową.
- Te wersy o znaku, który pojawi się koło sosny Thalii. Szukaliśmy nie tam, gdzie trzeba. Tutaj jest prawdziwy obóz, więc tutaj powinna być wskazówka.
- Zajęliśmy się tym - zapewniła McLean. - To znaczy, w dalszym ciągu nie bardzo rozumiemy niektóre części. Herosów zgubionych gromada / Co ciężka czeka ich zdrada / Wyzwanie trudne podejmie / Po wymuszonym rozejmie. Nie bardzo wiemy, o co chodzi z rozejmem ani nawet kto jest zdrajcą. Ale znak...
Przerwał jej huk w oddali.
W pierwszej chwili Laurel pomyślała, że to kolejny atak. Zawsze się tak zaczynało. Jednak to nie były oddziały Chaosu, tylko wjeżdżające na Wzgórze Herosów furgonetki. Za kierownicami siedziały obozowe harpie.
Laurel spojrzała na przyrodnią siostrę ze zdziwieniem.
- Normalne środki transportu? Bitwa się skończy, zanim dotrzemy na miejsce.
- Dzieci Hekate się tym zajęły - wyjaśniła Piper. - Opowiem ci po drodze. I... - zawahała się. - Chyba powinnaś wiedzieć o Mirandzie.
- Co z nią?
Piper nie kryła swojego niepokoju. Jej oczy zmieniły się z jasnoniebieskich w ponuro ciemne.
- Długa historia. Chodź.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top