Rozdział 54

Nie był pewien, czy zemdlał.

Nie pamiętał momentu, w którym jego świadomość odpływała. Chyba nie uderzył się w głowę. Po prostu przez jakiś czas czuł się tak, jakby stanął w locie przy pomocy sprzętu do trójwymiarowego manewru z Attack on Titan - wisząc w powietrzu, z linami podtrzymującymi go w pionie. Bodźce z otoczenia zdawały się do niego nie docierać. Nie był pewien, w jakiej jest pozycji. Nie dostał żadnych wizji.

A potem ktoś pociągnął go za ramię i brutalna rzeczywistość wróciła.

Owen otworzył oczy. Siedział oparty o ścianę, w powietrzu unosił się zapach spalenizny. Powoli przypominał sobie, co się przed chwilą działo: bitwa, śmierć Idy, na koniec nagle ten wstrząs. Przed jego oczami pojawiła się dziewczęca twarz o ponurych, zielonych oczach otoczonych wianuszkiem ciemnych rzęs.

- Nic się nie stało - wymamrotała Lea, odwracając się i wstając. - To tylko bogowie.

Przez Nic się nie stało rozumiała Stało się dużo, ale przynajmniej wróg nie wtargnął do obozu. Ale i to było zapewne tylko kwestią czasu.

Owen rozejrzał się. Sufit i większość ścian budynku została zburzona, tak, że mieli teraz widok na walczących wysoko bogów. Wszystko zwaliło się na zewnątrz - jakim cudem, chłopak nie wiedział, ale nie narzekał.

Spojrzał na Idę. Ile jeszcze osób miało umrzeć tego dnia? Liczył, że jeśli wygrają z Chaosem, będą mogli urządzić im wszystkim pogrzeby.

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że przecież miał zgarnąć tamten notes.

Co prawda - wyjście w takim momencie mogło zostać źle odebrane. Wszyscy dopiero co doszli do siebie po nagłym uderzeniu w budynek (oraz po śmierci Idy). Ale jeśli świat pogrąży się w chaosie (tym przez małe ch, choć przez duże też), nie będzie miało znaczenia, jaki czyn jak zostanie odebrany.

Diana westchnęła - po części z rezygnacją, a po części po to, by się uspokoić.

- Wybacz, że cię tu przyciągnęłam - szepnęła, wbijając wzrok gdzieś w dal. - To było bez sensu. Ona i tak...

Owen zacisnął usta.

- Nie, w porządku.

Wstał i objął wszystkich wzrokiem w pośpiechu.

- Muszę już iść - rzucił. - Starajcie się nie umierać.

W pośpiechu wybiegł, nie myśląc nawet nad tym, jak teraz zareagują. Nikt nie zdążył mu w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, zanim chłopak pomknął w stronę baraków.

Hazel mówiła, że notes jest w jej pryczy, ale nie sprecyzowała, gdzie dokładnie. Miał więc nadzieję, że nie został jakoś specjalnie schowany i szukanie nie zajmie długo. Szybko odnalazł pokój pretorki i wpadł do niego, przy czym nie zwrócił uwagi na jedną rzecz: drzwi były otwarte, a przecież dziewczyna go zawsze zamykała, wychodząc.

Kolejne zdziwienie: zeszyt leżał na biurku. Każdy mógł sobie zwyczajnie wejść i ot tak zabrać jeden z najważniejszych dla wszechświata przedmiotów. Tym razem Owen zawahał się. A jeśli to pułapka?

W lipcu, gdy Lavinia, Billie Ng i bracia Hood wrócili z misji, przekazali mu informację od Łowczyń: w odpowiedniej chwili ma użyć wody i lusterka. Wtedy wydawało się to śmieszne, głupie i bez sensu. Ale gdyby tak polać kartki tego notesu wodą, a potem przyłożyć lusterko?

Prawda - beznadziejny pomysł. W dawnych mitach żaden heros nie zastosował takiej metody. Ale z drugiej strony, półbogowie musieli też próbować nowych rzeczy, by sprostać nowym zadaniom. Aktualnie nie przychodziło im do głowy nic innego, więc dlaczego by tego nie zrobić? Hazel nie zdzieliła go po łbie za głupotę, gdy przedstawił swój plan. Więc nie mogło być strasznie.

Owen podszedł i wziął notes. Przekartkował go szybko - nic się nie pojawiło. Ścisnął mocno okładkę... i w tym momencie zeszyt w jego dłoniach się rozpłynął.

Zanim mózg chłopaka zdążył zapisać informacje, rozległ się za nim głos:

- Ha! Nie wierzę, że dałeś się nabrać.

Owen gwałtownie się odwrócił.

W progu pryczy Hazel stał wysoki na prawie dwa metry mężczyzna w ciemnej szacie. Ale to nie był Chaos. Miał krótsze, choć równie ciemne włosy, a w jego oczach zdawały się poruszać ponure postacie. Uśmiechał się, lecz w tym uśmiechu brakowało ciepła. Mimo że Owen nigdy wcześniej go nie spotkał, z jakiegoś powodu wiedział, kim jest.

- Moros.

Zwrócił uwagę na jego dłonie - uplamione krwią. Poczuł nieprzyjemny dreszcz. Bóg gwałtownej śmierci. Ten, przez którego zginęła Annabeth. Zdołał najwyraźniej wydostać się z Tartaru. Stał przed nim. I miał notes, na którym mu zależało.

Ale super.

Moros uniósł brew.

- Tak, to ja. Podobno oszukałeś Chaos przy pomocy Mgły, a sam dałeś się prostej sztuczce. Ciekawe.

Owen zacisnął rękę na nadgarstku. Jedyne sensowne myśli, jakie układały się w jego głowie, złożone były ze starogreckich przekleństw. Jak mógł tak spuścić gardę?

Moros miał przy pasie przypięty nóż. Co go powstrzymywało, żeby wyjąć go i wycelować w chłopaka, tak samo jak kiedyś w Annabeth? Był bogiem. Był szybki. Potrafił uśmiercać gwałtownie i niespodziewanie.

- Mógłbym cię teraz zabić - przyznał, jakby czytając Owenowi w myślach. - Ale mam parę ważniejszych porachunków, z innymi osobami. - Uniósł brew. - Powiesz mi, gdzie znajdę Luisa Warda?

Owen przycisnął swój zegarek, który zamienił się w miecz.

- A dlaczego to takie ważne?

Moros zmrużył oczy.

- Czyli nie chcesz współpracować. Trudno.

Ściany pryczy zaczęły się burzyć, a wtedy bóg wyciągnął sztylet i cisnął nim przed siebie.

Owen był wręcz przekonany, że to koniec.

Zapędził się w kozi róg. Z jednej strony walące się ściany, z drugiej - naostrzona klinga lecąca prosto na niego. Słyszał już opowieści o atakach nieśmiertelnych gości. Mieli wysoko rozwinięte umiejętności, a każdy cios zadawali piorunująco szybko.

Dlatego zdziwił się, gdy Moros chybił. Sztylet wbił się w ścianę tuż obok jego głowy.

Dostrzegł chwilowe zamieszanie na twarzy boga i w tym momencie zdał sobie sprawę, że do tej pory improwizował. Jakby... nie był w pełni sił? Chłopak nie zdążył się nad tym poważnie zastanowić, bo miał na głowie jeszcze dwa problemy.

Notes. Teraz, gdy Moros stracił czujność, dostrzegł swoją okazję.

Odskoczył w bok - w ostatniej chwili, bo ściana zwaliłaby mu się na plecy - po czym zebrał w sobie całą siłę woli, żeby zmanipulować Mgłę. Jego ADHD dało się we znaki. Fragmentu akcji nie zapamiętał dobrze, bo następne, co kojarzył, to udaną próbę wyrwania notesu z rąk Morosa.

To była jedyna dobra rzecz, jaka się w tej chwili przydarzyła.

Bo zaraz potem bóg wrócił do siebie. Owen starał się za wszelką cenę zachować trzeźwość umysłu, by znów nie dać się wrobić w sztuczkę z Mgłą. (Swoją drogą, ciekawe, co powie Hazel na widok rozwalonej pryczy). Moros zacisnął pięści i przez jego twarz przebiegła fala gniewu, która jednak zaraz potem zamieniła się w triumf.

- O, tak, odczytaj tę księgę. Nie rozumiesz, że to nic nie zmieni? Wszyscy umrzecie.

Jego obraz zamigał - jakby był tylko hologramem, który zaczynał się psuć.

- Mam nadzieję, że się już nie zobaczymy - odparł Owen, zerkając do tyłu. - Pa.

Moros roześmiał się.

- Więc nie chcesz wiedzieć nic o swojej dziewczynie?

Syn Nemezis nagle się zatrzymał. Część umysłu sugerowała mu, że Moros kłamie. Że chce tylko rozproszyć jego uwagę. A jednak pokusa była zbyt silna.

Zatrzymał się i odwrócił, przyciskając mocno notes do bluzy. To fakt, że od rozpoczęcia bitwy ani razu nie natknął się na Laurel. Nie, żeby tego nie zauważył - miał po prostu nadzieję, że walczy gdzieś indziej. Odnalezienie jej wśród wszystkich obozowiczów było, no, nie do końca łatwe.

- Wiesz coś? - zapytał ostrożnie, wyciągając przed siebie miecz.

- Wiem bardzo wiele - uśmiechnął się Moros. - Bo widzisz, w Hadesie trwa już od dawna straszne... zamieszanie, tak to ujmę. Dusze są wyrzucane z Elizjum, Pól Kary i Łąk, a twoja dziewczyna rzekomo ma temu zapobiec. Rzecz jasna, prawdopodobnie zginie. Tak jak wy wszyscy.

W Owenie wezbrała złość, pohamowana jednak przez pewne zdziwienie. Kiedy Laurel dostała się do Podziemia? Wtedy, gdy się ostatnio rozstawali?

- Nie waż się kwestionować... - zaczął, ale zaraz urwał.

Dopiero w tym momencie naprawdę się ocucił. Znowu to samo. Nie zauważył, jak Moros podchodzi do niego bliżej, dopóki ten nie uniósł gotowego do ciosu noża.

Uchylił się w ostatniej chwili, zanim ostrze przebiło mu pierś.

Moros chciał zaatakować ponownie, ale jego obraz zaczął jeszcze bardziej blednąć. W końcu zniknął, jednak zanim to zrobił, zdążył jeszcze rzucić pełne wściekłości spojrzenie.

- Nie rób sobie nadziei, Owenie McRae. Nie macie szans.

I go uderzył.

Musiał włożyć w ten cios całą pozostałą mu moc. Owen odleciał parę metrów do tyłu, wpadając na ścianę.

Ale nie czuł się źle. Żałował, że nie zdążył powiedzieć czegoś Morosowi. Że nie to oni wygrają tę wojnę. Nie takich rzeczy dokonywali w końcu mityczni herosi. Że Laurel da radę. I że powstrzymają szykujące się zgony.

Tak bardzo, jak tylko się da.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top