Rozdział 53
Pomimo starań nie tylko Diany i Harper, ale również innych herosów, samo pokonanie Talosa nie rozwiązało jeszcze problemu.
Gdyby w grę wchodził zwykły potwór, po swojej (tymczasowej) śmierci po prostu zamieniłby się w chmurę pyłu. Z automatonami sprawa była o wiele bardziej złożona. Na początku jedna ręka posągu oderwała się i spadła na ziemię, rozwalając Forum. Serce Diany zabiło mocniej, gdy uświadomiła sobie, że za moment pozostałe części także runą. Odległość i hałas uniemożliwiały jej dokładne obejrzenie Forum po zrujnowaniu, ale niedobre przeczucie podpowiadało jej, że jeśli byli tam jacyś herosi, nie wyszli bez szwanku - łagodnie rzecz ujmując.
Dziewczyna mocniej ścisnęła rękojeść swojego miecza. Już zamierzała odwrócić się i pobiec, gdy z nieba wystrzeliła błyskawica. Ciężko było ocenić, czy Zeusa, czy kogoś z wrogich im bogów - trafiła w Talosa. Posąg eksplodował.
Dobra. Tak naprawdę wcale nie eksplodował, niemniej jednak Dianie tak się z początku wydawało.
Rozległ się huk. Diana zmartwiła się o swoje bębenki uszne. Poczuła pieczenie w oczach, więc musiała mocno zacisnąć powieki. Światło błysnęło gdzieś w pobliżu automatona, ale zaraz potem półbogini odwróciła wzrok. Drobinki posągu prysły na wszystkie strony.
Córka Aresa podniosła się. Jej umysł był nieco otłumaniony, ale musiała automatycznie działać, by nie zginąć. Skoczył na nią kolejny bazyliszek, plujący językami ognia, które omal jej nie dosięgły. Nieco niekontrolowanym ruchem przecięła bazyliszka na pół i pobiegła w stronę Forum. Zastała tam taki widok, jakiego najbardziej się obawiała.
Obozowicze w pobliżu starali się odpierać większość ataków, niemniej jednak szło im nieco sztywno - jakby walczyli z pokusą odwrócenia się. Dziewczyna z opadającymi do ramion brązowymi włosami przerzucała ramię nieprzytomnego chłopaka przez własne, mimo że cała dygotała. Chłopak... Dianie chwilę zajęło rozpoznanie w nim Hanka z Trzeciej Kohorty, bo twarz miał tak zakrwawioną i brudną. A połowa jego ciała (tu się wzdrygnęła) była zmiażdżona.
Szatynka podniosła wzrok. W załzwawionych oczach miała panikę. Zauważyła jedyną wolną osobę - czyli właśnie córkę Aresa.
- Diana! - zawołała. - Pomóż mi z nim, proszę!
Heroska na chwilę stanęła jak wryta. Pomóc? Chyba chciała tylko, by zabrać to, co z niego zostało. Powstrzymała przerażenie (i odruch wymiotny) na niezbyt przyjemny widok. Podbiegła.
Tymczasem, z uwagi na to, że Frank pod postacią ziejącego ogniem smoka niekoniecznie miał możliwość przeprowadzenia rozmowy z kimkolwiek (zmaganie z drakonem pochłaniało bowiem jego całą uwagę), Owen znalazł w tłumie Hazel Levesque.
Nawet z daleka dziewczyna wyglądała imponująco. Nie miała na sobie zbroi, a jedynie pretorski płaszcz. Mimo to radziła sobie nieźle i nie odniosła szczególnych obrażeń - może poza zadrapaniem na ramieniu.
Gdy Owen ją zobaczył, wyjmowała właśnie klingę miecza z piersi Empuzy, która rozsypywała się w pył. Córka Plutona zrobiła krok w tył i odetchnęła na chwilę.
- Hazel! - Owen podbiegł do niej. - Potrzebuję przepustki do obozu.
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Hm? Ale po co?
- Pamiętasz ten notes, prawda?
Skinęła głową.
- Oczywiście.
- Trzeba go zwinąć. To długa historia.
Opowiedział tę historię tak krótko i zwięźle, jak tylko potrafił - ponieważ popędzała go świadomość, że zaraz coś od tyłu może mu odgryźć głowę.
- Dobra. - Hazel wysłuchała do końca, po czym przyczepiła sobie miecz do pasa. - Ale przez główną bramę nie damy rady się przedostać. Chodź tędy.
Złapała go za rękę i ziemia się pod nimi zapadła - to nie było jedynie wrażenie. Hazel jako pierwsza rzuciła się biegiem przez podziemny korytarz.
Owen wpatrywał się w nią z lekkim zaskoczeniem, biegnąc obok.
- Nie jesteś zła?
- Czemu miałabym być zła?
- Bo nie powiedziałem wcześniej, a to przydatne?
Korytarz tuż przed nimi zawalił się. Hazel gwałtownie skręciła w bok.
- Musimy się pospieszyć! - krzyknęła.
- Nie wpadłbym na to.
- Zaraz naprawdę będę zła!
Wybiegli z tunelu już koło baraków.
- Notes jest w mojej pryczy, Owen - powiedziała Hazel. - Nie myśl o niczym głupim. Zajmij się tym, a ja wracam do walki.
Gdy skinął jej głową na znak zgody, zanurzyła się znowu w podziemnym korytarzu. Chłopak powinien od razu biec do jej pryczy, ale w tym momencie usłyszał, jak ktoś woła go po imieniu.
Rozpoznał głos Diany. Odwrócił się.
Dopiero teraz zauważył, co działo się wokół niego. Mimo, że większość herosów broniło bramy, niektórzy znajdowali się za nią. I wcale nie po to, by sobie odpocząć.
Choć bitwa dopiero się zaczęła, wielu półbogów odniosło już poważne obrażenia. Rzymscy medycy robili, co mogli, ale dla niektórych nie było już nadziei. Owen wzdrygnął się, widząc ofiary zmiażdżenia przez ogromny posąg. Jeszcze gorzej się poczuł, gdy rozpoznał w nich ludzi, których jako-tako znał.
Diana podeszła, wbijając w niego orzechowe oczy pełne bólu.
- Owen, tracimy centurionkę - powiedziała.
Zamrugał.
- Że co?
- Ida - odparła. - Chodź, jeśli chcesz.
W takich okolicznościach nie mógł odpowiedzieć: Nie chcę, nara. Niemniej jednak, miał ochotę pobiec najpierw po notes albo zapytać Dianę, jak w ogóle się tu znalazła.
Nie zrobił tego. Po prostu za nią poszedł.
Idę, centurionkę Drugiej Kohorty, rozpoznał w pierwszej chwili, dzięki jej włosom - długim, czarnym, zaplecionym w dwa warkocze, które nieco się już potargały. Twarz miała trupio bladą. Rysy twarzy - niewyraźne. Uwalona ziemią bluza z kapturem prawdopodobnie była kiedyś biała.
Wokół niej siedzieli herosi, którzy usiłowali za wszelką cenę się nie załamać. Kitka Lavinii Asimov rozwaliła się tak bardzo, że gumka trzymała się luźno na dole, nad jednym ramieniem. Dziewczyna miała strasznie przygnębioną minę i ściskała Idę za rękę. Tyler wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć, a Luis był tak przybity, że nawet go nie powstrzymywał. Lea, cała roztrzęsiona, nie wiedziała co ze sobą zrobić.
- Co się stało? - zapytał Owen z miejsca.
Dopiero teraz dostrzegł jeszcze jedną osobę - obozowego lekarza, młodego chłopaka z brązowymi włosami podniesionymi nad czołem.
- Jad myrmek - powiedział ze złością i wyrzutem. - Wykorzystałem już wszystkie sposoby, ale... - rozłożył bezradnie ręce.
Owen zamarł i dopiero po chwili zamknął za sobą drzwi. Diana ścisnęła usta ze smutkiem i bezsilnością w oczach, a Ida złapała mocniej rękę Lavinii. Uśmiechnęła się słabo.
- Wierzę, że dacie radę.
Córce Terpsychory zaszkliły się oczy. Przypomniała sobie słowa, które Ida wypowiedziała zaledwie tego ranka: Ale myślę, że do niczego nie dojdziemy, pogrążając się ciągle w zmartwieniach.
Była jedną z nielicznych osób o pozytywnym nastawieniu.
Diana podeszła i kucnęła przy niej.
- Trzymaj się - szepnęła.
Owen chciał coś powiedzieć, ale gardło miał jakby zablokowane. Rozejrzał się. Inni medycy pracowali wytrwale, próbując ratować innych rannych, przy których także gromadzili się obozowicze. Nie było ich uderzająco wielu, jednak większość walczyła o życie - nieliczni doświadczyli mniej poważnych obrażeń. Owen rozpoznawał ich wszystkich. Chciał podbiec do każdego, ale nie mógł się sklonować. Po prostu stał, a serce mu skakało. Co powinien zrobić?
Nie potrafił nikogo uleczyć. A ci, którzy potrafili, też byli bezradni. Może lepiej pobiec po ten notes? Ale miałby tak zostawić umierających herosów?
Chłopak z brązowymi włosami miał najwyraźniej podobne rozterki. Westchnął ciężko.
- Naprawdę bym chciał... Ale jadu jest stanowczo za dużo i...
- Jest w porządku - przerwała mu Ida. - Trzeba się zająć tylko jedną kwestią.
Spojrzała na Tylera. On wytrzeszczył oczy, jakby już się domyślał, co chce powiedzieć.
- Druga Kohorta. - Twarz Idy bladła z każdą chwilą. - Oni potrzebują centuriona. Ale nie byle kogo. Rzymianina z krwi i kości, z doświadczeniem i umiejętnościami...
- Ida, nie - Tyler podszedł do niej. - Nie wygłaszaj tego w ten sposób, bo będę czuł się w obowiązku posłuchać.
Dziewczyna zdawała się skrzywić. A może to przez jad.
- Przepraszam. Wiem, że nie chcesz... i normalnie bym cię o to nie prosiła. Ale patrz - była zbyt słaba, by skinąć głową, więc skierowała wzrok w stronę innych rannych. - Druga Kohorta straciła wielu ludzi.
Faktycznie - uświadomił sobie Owen. Dopiero teraz to zauważył, ale wśród ciężko rannych herosów znacznie przeważali ci z dwójki.
Ale Tyler pokręcił głową, kucając. Teraz wydawał się dziwnie spokojny.
- W takim razie nie umieraj. Da się coś jeszcze zrobić, jestem pewien...
Powstrzymała go przed odwróceniem się.
- Nie zamierzasz zostać tu długo, prawda? Nigdy nie lubiłeś Obozu Jupiter.
- Nie że nie lubiłem - zaprotestował, ale miał taki ton, jakby sam właśnie coś sobie uświadamiał. - Tak właściwie, brakowało mi...
- Nadajesz się do tego - zapewniła Ida.
- Nie umrzesz.
Uśmiechnęła się, zamykając oczy.
- Dacie wszyscy radę.
Lavinia jęknęła, gdy dłoń Idy zrobiła się bezwładna w jej własnej. Diana wstrzymała oddech. Tyler spuścił wzrok.
Powietrze między nimi zdawało się napiąć. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł Owenowi po plecach. W jego umysł wbił się kobiecy głos:
To dopiero początek. Zapłata za wygraną jest konieczna.
Nie był pewien, czy to Nemezis. Nie słyszał jej głosu od dawna, a jego umysł zrobił się w tym momencie przymulony.
Jakby przez mgłę zarejestrował, jak chłopak od leczenia odwraca się jako jedyny. Cały budynek gwałtownie się zatrząsł, a potem oślepiło go światło.
Ostatnie, co Owen zapamiętał: uderzenie, wstrząs i krzyki w tle.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top