Rozdział 51
Olbrzymi posąg z brązu, który pojawił się nagle na środku obozu, wcale nie był najbardziej zdumiewającą rzeczą, jaka spotkała Dianę tego dnia.
Od rana dziewczyna starała się przygotować na wszelkie niespodzianki, które może zaoferować jej los. Mimo to, poczuła zdziwienie, gdy do pierwszej z nich przyczyniła się Harper McRae.
Nie, żeby miała do niej żal. Odbyły już dość długą rozmowę, dzięki której wszystko się wyjaśniło. Przez cały siedziały blisko siebie - tak, że Diana mogłaby wychylić się do przodu i ją pocałować. Ale nie zrobiła tego. Powstrzymywały ją słowa, które słyszała.
- Nie widzę tego na dłuższą metę - powiedziała Harper. - Za dużo się zmieniło.
Dianie podobała się szczerość, z jaką to mówiła. O wiele gorzej by się czuła, gdyby owijała w bawełnę - albo w ogóle nie ruszyła tego tematu.
Fakt, pojawiło się pewne zmieszanie. Tak poważna decyzja spadła prosto z nieba w najmniej oczekiwanym momencie. No i Diana nie mogła powiedzieć, że nie jest już zakochana w Harper. Niemniej jednak, po dłuższym dialogu zrozumiała, dlaczego córka Nemezis wyskoczyła jej z czymś takim. Były już coraz starsze. Powinny obie zdawać sobie sprawę, że w związku nie chodzi tylko o dobre relacje. Są one oczywiście niezbędne, ale trzeba zgadzać się z drugą osobą także pod względem planów przyszłościowych. Jeśli nie potrafi się ich dostosować do drugiej połówki, to nigdy nie wyjdzie.
Harper opisywała swoją wizję dorosłego życia - to znaczy życia, które może, jeśli szczęście jej wyjątkowo dopisze, mogłaby sobie ułożyć. Dianie wydawało się, jakby Harper szczególnie zależało, żeby jak najprędzej zapomnieć o wszystkim, co związane z jej boskim pochodzeniem. Mieszkanie w Nowym Jorku. Zwyczajne studia na śmiertelniczym uniwersytecie. A potem jakaś zwyczajna praca.
I z jednej strony, było to zrozumiałe. Podczas gdy inni herosi mieli pierwszą styczność z niebezpieczeństwami w wieku około trzynastu lat, ona dowiedziała się dopiero jako szesnastolatka. I bum - niemal od razu pojawił się Chaos, najpotężniejszy z bogów, planujący zagładę świata i nastawiony szczególnie wrogo do niej i jej brata. Na starcie została obarczona ogromną odpowiedzialnością, więc nic dziwnego, że marzyła o życiu bez niej.
Niemniej jednak, Diana na jej miejscu nie podeszłaby do sprawy w taki sposób. Codzienność herosa nigdy nie będzie wyglądała tak, jak codzienność śmiertelnika... A przynajmniej przeciętnego śmiertelnika, który nie musi każdego dnia obawiać się o życie. Po pokonaniu Chaosu większość rzeczy wróci do normy, jednak definicja normy w tym przypadku była dość szeroka. Potwory nie przestaną unikać nikogo tylko dlatego, że ma już jedną wojnę za sobą. Niewykluczone również, że niedługo pojawi się kolejny wróg z podobnymi jak Chaos zamiarami.
Może to lekka przesada - pomyślała Diana. Harper nie była naiwna i też musiała zdawać sobie z tego sprawę. A jednak... Nie chciała nawet zostać w Nowym Rzymie - (prawie) bezpiecznym miejscu dla półbogów. Zupełnie jakby fakt, że mieszkają tam herosi, tuż koło rzymskiego obozu wojskowego, odganiał ją.
Diana nie bardzo potrafiła to pojąć, ale zdołała przynajmniej zaakceptować. Gdyby miała możliwość, nadal umawiałaby się z Harper. A jednak, czy warto było robić to na siłę?
Przypomniała sobie jesień dwa tysiące dziesiątego roku, kiedy przeszły z relacji może-nie-nienawidzę-cię-aż-tak-bardzo na przyjaźń, ale nie były jeszcze w sobie zakochane. Chyba nadszedł czas, żeby do tego wrócić.
Teraz, stojąc naprzeciwko automatona-olbrzyma, spojrzała na Harper. Jej czarne włosy były związane ciasno w warkocze, przez co rysy twarzy wydawały się jeszcze wyraźniejsze - wąski, idealnie prosty nos, usta wykrojone w tak zwany łuk Kupidyna, delikatnie ciemniejsza cera, pełne uwagi i skupienia spojrzenie, głęboko brązowy kolor oczu.
- Pamiętasz ten mit, prawda? - spytała Diana.
Harper skinęła głową. Kiedyś w szkolnej bibliotece czytały historię Talosa. Według jednej wersji Hefajstos wykonał go dla Minosa, a według innej - Zeus podarował Europie. Posąg miał trzy razy dziennie obiegać wokół Kretę, by bronić jej przed możliwymi zagrożeniami. Był prawie niepokonany, ponieważ od stóp do jego głowy biegła wypełniona ichorem żyła.
Już kiedyś pewna grupa herosów miała styczność z kopią Talosa - mniejszym, nieco mniej groźnym automatonem. Percy Jackson, Grover Underwood i Thalia Grace (za czasów, gdy nie została jeszcze porucznikiem Artemidy) razem z Zoë Nightshade i Bianką di Angelo.
To właśnie przez niego zginęła Bianca. A teraz oni mieli do czynienia z pełną wersją.
Talos powinien być po ich stronie. Którakolwiek wersja była prawdziwa, został wykonany przez bogów. A jednak nadchodziły rządy Chaosu. Nic nie znajdowało się już na swoim miejscu.
Dobra wiadomość (jedyna) - Talos nieco się wahał. Może ich nieprzyjaciele trudnili się z kontrolowaniem automatonu, zaprogramowanego na posłuszeństwo komuś innemu? Diana miała taką nadzieję. W przeciwnym razie, gdyby posąg szykował się do ogromnego wybuchu mającego usmażyć cały Obóz Jupiter... Byłoby po prostu źle.
Do eksplozji na szczęście nie doszło, za to Talos zaczął się rozgrzewać. Tak właśnie zabijał wrogów w dawnych opowieściach - samym dotykiem spalając ich na popiół. Posąg postawił pierwszy krok. Słychać było krzyki, a herosi rozbiegali się. Wtedy Diana sobie uświadomiła, że Talos po prostu uważa, by nie nadepnąć kogoś ze sprzymierzeńców Chaosu.
Z jednej strony to dobrze - pomyślała.
Harper zacisnęła palce na drzewcu włóczni. Wokół niej panowało zamieszanie. Obozowicze zmagali się z potworami, lała się krew, przeciwnicy zmieniali się w pył, a pod niebem (to najbardziej widowiskowe) walczyli bogowie. McRae stała, niemal w centrum tego wszystkiego, uderzająco opanowana. Diana nadal pamiętała, jak poirytowana i nerwowa była dawno temu w parku, gdy zaatakował je znienacka Minotaur.
- Na stopie jest jego słaby punkt - powiedziała. - Tam kończy się żyła. Trzeba tylko przeciąć osłonę.
Brzmiało świetnie, jednak w rzeczywistości było o bardziej skomplikowane, niż się wydawało. Głównie przez to, że samo zbliżenie się do Talosa mogło szybko zakończyć się śmiercią.
Ale Harper ścisnęła mocniej włócznię, która zamieniła się w spinkę i wpięła ją we włosy.
- Postaraj się tym zająć, dobrze? Ja odwrócę jego uwagę. Osłona.
- Po pierwsze, w innej wersji to była wtyczka - przypomniała Diana. - Po drugie, jak zamierzasz to zrobić?
Spojrzenie, jakie posłała jej Harper, nie tłumaczyło wiele. Ale ona już się odwróciła i pobiegła.
Diana jej nie powstrzymywała. Musiała czekać na okazję. Spojrzała na przypięty do pasa sztylet. Z nim wolała jeszcze zaczekać. Złapała rękojeść swojego miecza z cesarskiego złota i rzuciła się biegiem w drugą stronę.
Talos wpatrywał się przez chwilę w herosów na dole, którzy usiłowali przed nim uciekać, pokonać go i walczyć z potworami jednocześnie (cóż, trochę słabo to wychodziło) i wreszcie skupił całą wysoką temperaturę w jednej dłoni, po czym zaczął się pochylać.
To, co planował, wydawało się oczywiste.
Diana przyspieszyła. Miała czekać na Harper, ale teraz dostrzegła idealną okazję na atak od tyłu. Już zamierzała zamachnąć się mieczem, gdy Talos nagle się odwrócił. W miejscu, do którego wcześniej zmierzał, nagromadziło się zbyt wiele potworów.
Diana zrobiła unik w ostatniej chwili, znikając z jego pola widzenia. W tym czasie jeden bazyliszek skoczył na nią od tyłu. Uchyliła się przed jadem, który prysł z jego pyska, po czym szybko przecięła go na pół.
A potem wytrzeszczyła oczy, widząc Talos wyciąga rękę w kierunku Harper, która na dodatek biegła prosto do niego.
Ale w chwili, gdy posąg zamierzał ją już złapać, zniknęła i pojawiła się w innym miejscu. Olbrzym nie zmarszczył brwi, bo mimikę twarzy miał niezmienną, ale jego oczy wyrażały irytację. Chyba nie był przygotowany na sztuczki z Mgłą.
Przynajmniej poskutkowało, bo zajął się teraz Harper - chcąc jak najszybciej ją zabić - więc Diana zyskała okazję. Tak szybko, jak tylko mogła, podbiegła do nogi Talosa. Nie miał koło niej zatyczki, a osłonę. Zamachnęła się mieczem i poczuła ulgę, słysząc trzask.
W tym samym momencie w innych miejscach działo się naprawdę wiele rzeczy. W opuszczonej części Podziemia Laurel stała, wpatrując się z zaskoczeniem w postać wyłaniającą się zza rogu i ściskając swój kołczan. Z kolei przed pałacem Hadesa Nico di Angelo z wielką satysfakcją zatapiał ostrze miecza w piersi zakapturzonego nieumarlaka. Ten gość był wyjątkowy, ponieważ chłopak czuł, że nie ma nad nim żadnej władzy. Nie mógł ot tak kazać mu się rozpaść. Ale pokonanie za pomogą miecza jak najbardziej wchodziło w grę.
Częścią winy za śmierć Willa Nico obarczał się sam. Jednak ten zombiak ponosił jeszcze większą odpowiedzialność. I z tego względu pragnął go zabić za wszelką cenę.
Wydawać się mogło, że poszło łatwo, bo nieumarlak zaczął się rozpadać. Nico poczuł satysfakcję. Zrobił już to, co zamierzał. Gdy podniósł wzrok, zauważył, że niewidzialna bariera już znika. Duchy przedostały się do skrzyżowania.
Ale nie przewidział, że w ostatniej chwili zmarlak spojrzy na niego z takim wyrzutem.
- Umawialiśmy się, Nico di Angelo. To nieuczciwe!
Wyciągnął nóż i wbił go głęboko w brzuch Nica. A potem rozpadł się całkowicie, pozostawiając po sobie tylko stertę kości i czarny płaszcz na ziemi.
Chłopak zdusił krzyk w piersi. Chciał się czegoś podeprzeć, ale nie mógł chwycić rękojeści miecza. Ból ogarnął całe jego ciało.
Więc było mu pisane umrzeć w ten sposób? Trochę zbyt nagle - pomyślał nieprzytomnie. Ale, o dziwo, nie czuł się z tym źle.
Nadal był usatysfakcjonowany. Kącik jego ust powędrował nawet w górę. Co by powiedział Will, gdyby mógłby tutaj z nim być?
Przez chwilę wydawało mu się nawet, że go widzi - uśmiechniętego, unoszącego brew.
Wiem, że miałeś ciężko. Możesz już odpocząć. Będziemy zawsze razem, Nico.
To się naprawdę działo? Czy może on już majaczył?
Ostatnia myśl, jaką zapamiętał za śmiertelnego życia, była o Percym Jacksonie. Oby mu się udało.
___
(Dobra, z pewnych powodów nie będę aktywna na wtt w godzinach 16-19 czyli wtedy gdy miałam usunąć notkę z poprzedniej części więc macie rozdział jest w nagrodę wcześniej).
Pamiętajcie: kto umrze to umrze i trudno.
Ave, do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top