Rozdział 48
Teleportacja zajęła dosłownie sekundę i odbyła się w najdziwniejszej formie, z jaką Laurel miała dotąd do czynienia.
Nie wiedziała, czy woli pobiec przed siebie, w bok czy też po prostu zawrócić - ale to nie miało znaczenia, bo nie mogła nawet ruszyć się z miejsca. Zanim jej umysł zarejestrował informacje, Mały Tyber zniknął. Znalazła się w dużym, ciemnym pomieszczeniu - o ile coś jaskiniopodobnego da się nazwać pomieszczeniem. Przypomniała sobie kryjówkę Thalii, Luke'a i Annabeth, w której spędzili trochę czasu podczas ostatniej misji latem. Tutaj było podobnie, jednak zdecydowanie mroczniej. W takim miejscu nie zatrzymałaby się z własnej woli.
Tartar. Afrodyta mówiła o Tartarze. Jej supermama, z którą spotkała się pierwszy raz w życiu, powiedziała, że nie mają dużo czasu, rzuciła mało konkretnymi informacjami i sobie poszła. Brakowało tylko, żeby dodała: "Pa, zobaczymy się za kolejne prawie osiemnaście lat, o ile dożyjesz!". Laurel odebrała to jako dość irytujące. Czy zaraz pod jej stopami miała otworzyć się wielka przepaść prowadząca do piekła? Dosłownie do piekła?
Pomyślała o łuku, który został w jej pryczy, w dodatku pozbawiony cięciwy. Nie miała go przy sobie. Czuła się tak bardzo niegotowa. Czy da radę wykonać misję, o której nic nie wie, polegając tylko na magicznym głosie?
- To nie powinno być dla ciebie trudne.
Laurel drgnęła. To brzmiało jak głos jakiejś dziewczynki, którego jednak nigdy wcześniej nie słyszała. Był lekko zachrypnięty, ale wyraźny i pełen entuzjazmu.
Odwróciła się. Nikogo za sobą nie dostrzegła.
Ale zaraz usłyszała znowu, tym razem od przodu:
- Hej, bez ociągania! Musisz ich wyprzedzić i przywrócić wszystko do normy. Dobrze by było już pójść na ten osąd.
Laurel spojrzała przed siebie. Teraz ją zauważyła - dziewczynkę w wieku maksymalnie dziesięciu lat, o piegach rozsypanych na nosie i policzkach oraz sprytnym spojrzeniu piwnych oczu. Miała na sobie niebieską bluzkę na grubych ramiączkach wypuszczoną na krótkie spodenki, a gęste włosy związała na dole w krótką kitkę (pod tym względem mogłaby przypominać Dianę Granger, gdyby nie brak wypuszczonych z przodu kosmyków). Zupełnie nie pasowała do mrocznej atmosfery panującej w tym miejscu. A przynajmniej z pozoru.
Laurel miała już pewne doświadczenie i domyślała się, że wiele niewinnie wyglądających osób to w rzeczywistości mityczne stworzenia - niekoniecznie przyjaźnie do niej nastawione. Nie szukając daleko, minionego lata razem z Harper spotkały w sklepie niegroźną starszą panią, która potem zamieniła się w boginię potworów Lamię. Córka Afrodyty nauczyła się jednego - gdy masz do czynienia z kimś nowym, najlepiej wychodzić z założenia, że chce cię on zabić.
Aczkolwiek ta dziewczynka wywoływała w niej mieszane uczucia. Była bardzo podejrzana. Co miałoby robić dziecko w takim miejscu? Ona zdecydowanie nie należała do zwykłych dzieci.
Ale potem Laurel przypomniała sobie słowa matki: Za to przyjdzie do ciebie ktoś, kto ci wszystko wyjaśni!
Jeśli chodziło o tę dziewczynę, to średnio spełniała swoją rolę wyjaśniania. Czy Afrodyta robiła sobie z niej żarty?
Cóż - nawet jeśli, Laurel miała przygotowanego asa w rękawie na takie sytuacje.
- Zaczekaj - powiedziała. - Przydałoby się trochę tłumaczenia. Gdzie w ogóle jesteśmy? I co masz na myśli, mówiąc o osądzie?
- Jesteśmy w Podziemiu. Tyle, że z dala od... Ej. - Nagle zamrugała, jakby zdając sobie z czegoś sprawę, po czym spojrzała na Laurel z lekkim wyrzutem. - Czy ty użyłaś na mnie magicznego głosu?
Super.
Ale zanim Laurel zdążyła odpowiedzieć, dziewczyna westchnęła.
- Dobra. Może to moja wina. Powinnam zacząć od formalności, przedstawić się i tak dalej, tak? - poprawiła kucyka, po czym podeszła i wyciągnęła rękę; była niższa od Laurel o głowę. - Nazywam się Arely, imię hiszpańskie ze względu na dalekie korzenie od strony taty. Biologicznie dziesięć lat, chronologicznie piętnaście, i nie, nie jestem półboginią ani też żadnym potworem, tylko zwykłą śmiertelniczką - wyrecytowała jak starannie wyuczoną formułkę. - I jestem tu, żeby pomóc ci w powstrzymaniu bałaganu tam - skinęła podbródkiem za siebie.
Biologicznie dziesięć... Chronologicznie piętnaście... Informacje wirowały w umyśle Laurel.
- Laurel Spencer... - zaczęła, chcąc uścisnąć jej dłoń, gdy zorientowała się, że jej ręka dosłownie przechodzi przez rękę dziewczynki.
Wytrzeszczyła oczy. Teraz to miało sens.
- A, zapomniałam wspomnieć - dodała Arely. - Jestem martwa - powiedziała to uderzająco oczywistym tonem, po czym cofnęła dłoń i rozejrzała się niecierpliwie, jakby szukając gdzieś zegarka. - A teraz chodź już, bo głupio byłoby się spóźnić. Wytłumaczę ci po drodze.
Gdyby mogła, zapewne złapałaby ją za rękę. Jako że nie mogła tego zrobić, po prostu rzuciła znaczące spojrzenie i ruszyła naprzód. Laurel nie miała wyjścia, musiała iść za nią.
Pojawienie się Arely w żadnym wypadku nie pozwoliło półbogini odetchnąć z ulgą. Nie, żeby chciała być wścibska, ale chciała więcej wyjaśnień. Hiszpańskie korzenie? Musiały być bardzo dalekie, bo dziewczyna w ogóle nie przypominała Hiszpanki... No dobra, ale to nie było najważniejsze. Co istotne - ona naprawdę nie żyła, o czym Laurel mogła sama się przekonać. Z tego, co mówiła, musiała umrzeć pięć lat temu. Ale co w takim razie tutaj robiła? Mówiła o osądzie, najwyraźniej mając na myśli sąd ostateczny, taki, jak wszyscy mają po śmierci. Powiedziała: Dobrze by było już pójść. Czy to oznaczało, że go jeszcze nie miała? Dlaczego? Dlaczego była częściowo odporna na czaromowę?
A poza tym, gdy się uśmiechnęła, Laurel zauważyła coś jeszcze. Miała bardzo charakterystyczny uśmiech - niby spokojny, łagodny, ale zarazem sprytny, z radosnymi iskierkami w oczach. Zdawało się, że już u kogoś go widziała. Tylko u kogo?
- Afrodyta cię wysłała? - zapytała w końcu.
- Można tak powiedzieć.
- Więc masz mi pomóc? O co chodzi z tym zamieszaniem w Podziemiu?
Arely zatrzymała się nagle i spochmurniała, wskazując palcem gdzieś w dal.
- Patrz.
Laurel przestała biec. Spojrzała we wskazanym przez nią kierunku i na chwilę musiała wstrzymać oddech.
Dotąd szły prosto, korytarzem, jednak wreszcie znalazły się na rozdrożu korytarzy. Jedną drogą podążała cała chmara zmarłych cisnących się w tamtym kierunku. Było ich tak dużo, że całkowicie przysłaniały widok swojego celu. Z kolei drugi tunel prowadził do niewielkiej otchłani. Nikogo tam nie było, ale Laurel poczuła powiew nieprzyjemnego powietrza i z jakiegoś powodu wiedziała, co tam jest. Ciszyła się, że to stosunkowo daleko.
- Tartar.
Na chwilę twarz Arely się zmieniła. Rysy zaczęły się zacierać, tracić wyraz. Wyglądała jak tysiące takich samych duchów, które błąkają się po Łąkach Asfodelowych.
Zaraz jednak wróciła do siebie. Potaknęła.
- Tak, Tartar. To się dzieje już od dawna, ale Hades nie mówił o tym pozostałym bogom i jakoś się nie rozniosło. Wszystko wymyka się spod jego kontroli. Widzisz te dusze? Są jak ja. Jeszcze jakiś czas temu byli ze mną w Elizjum, niektórzy na Łąkach Asfodelowych albo Polach Kary. - Urwała na chwilę, ale po chwili podjęła wątek: - Nie jestem pewna, co się dokładnie stało. Po prostu obudziliśmy się w innej części Hadesu i nie możemy wrócić. A ta otchłań... jeszcze wczoraj była o wiele mniejsza.
Laurel zacisnęła pięści.
- Rozumiem. Trzeba przywrócić to do porządku. Ale jak mam to zrobić? I dlaczego akurat ja?
Na drugim pytaniu Arely parsknęła i wywróciła oczami.
- O, naprawdę nie wiesz? - zaplotła ręce na piersi i... tak, Laurel była pewna, że skądś kojarzy to przenikliwe spojrzenie i uśmiech. - Może i byłam martwa przez ostatni czas, ale to nie znaczy, że nie jestem na bieżąco. Nawet ja wiem, że to zadanie stworzone dla ciebie.
Laurel uniosła brew.
- Stalkujesz każdą żywą osobę?
- Wcale nie - oburzyła się. - Po prostu... kręciłaś się w pobliżu... eee...
- Kogoś, kogo stalkujesz?
- Nie stalkuję nikogo. Czasami tylko dostaję wieści.
- Niech ci będzie - mruknęła Laurel. - Tak właściwie...
Zawiesiła głos. Chciała ją zapytać, jak umarła, ale przyszło jej do głowy, czy to nie naruszy zasad jakiegoś hadesowego savoir-vivre'u obowiązującego w Podziemiu. Może jest tam punkt: Nie pytaj zmarłych, jak umarli.
Arely spojrzała na nią z zaciekawieniem.
- Hm?
W tym momencie ich rozmowa została przerwana. Podłoże zatrzęsło się, gdy otchłań prowadząca do Tartaru zaczęła się powiększać.
____
Hej!
Jakiś czas temu pisałam na tablicy i nie było to sprzeczne z prawdą że planowałam 58 rozdziałów tego tomu + prolog i epilog, a (tego nie dodałam) główna akcja miała się kończyć na 56.
Ale biorąc pod uwagę na czym stoimy a ile jeszcze nas czeka to chyba w moich chorych snach, rozdziałów na pewno wyjdzie więcej jakby coś. (No, nie aż tak bardzo dużo mi się wydaje ale więcej na pewno XD)
dzięki za przeczytanie i do następnego. ave!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top