Rozdział 47
W porównaniu z tym, co Diana, Harper i Lea opowiadały o Olimpie, a także tym, co słyszał od nereidy o pałacu ojca, Percy spodziewał się, że zastanie Podziemnie w równie złym stanie.
Mylił się. Fakt, było tam nieprzyjemnie, ale nie bardziej niż przy jego ostatniej wizycie.
Ostatnio zaglądał tu... Cóż, w sierpniu, krótko przed wojną z Kronosem, również w towarzystwie Nica. Jakby nie patrzeć, okoliczności jego przybycia były wtedy całkiem podobne: wpadli na głupi, supersamobójczy pomysł i zabierali się za jego realizację. Jednak ostatnim razem sprawy przybrały w pewnym momencie nieoczekiwany obrót, a pobyt w Podziemiu zajął o wiele dłużej niż planowali. Percy miał nadzieję, że tym razem pójdzie lepiej - ponieważ tym razem szczególnie zależało mu na celu wyprawy.
Od dawna nie czuł się tak pełen nadziei. Przypomniał sobie rozmowę ze Spes minionego lata. Dokładnie pamiętał ten sen. Przed nim czuł się trochę zdołowany, ale gdy Olimpijka spojrzała na niego, oczami o wszystkich kolorach świata naraz, poczuł się pełen energii.
Co zrobisz, dzielny chłopcze? - zapytała go wtedy. - Chwycisz moją dłoń i ocalisz się od śmierci? Czy może wolisz porzucić mnie i zginąć?
Odnalazł we wspomnieniach ostatnią rozmowę z Annabeth odbytą na spokojnie - gdy nie byli otoczeni przez armie potworów i wrogów. Dziewczyna z rozbawieniem w oczach zawiązywała mu rzemienie zbroi.
Masz tu krzywo - wypomniała krytycznie. - Znowu, ty Glonomóżdżku.
Percy zaśmiał się.
Coś mi się przypomniało - odparł.
Potem przypomniał sobie Annabeth krótko przed śmiercią. Jej usta układały się w słowa: Kocham cię.
Wcześniej obiecał Spes, że nie straci nadziei. Ale po odejściu Annabeth... Cóż, trochę o tym zapomniał.
Jednak ostatecznie znalazł rozwiązanie. Ryzykowne, lecz nadal rozwiązanie. Mógł cofnąć to, co stało się podczas ostatniego starcia z Chaosem. A następnie znaleźć Morosa i wyrównać rachunki także z nim.
Percy nie tracił świadomości, że wiele zawdzięcza też Nicowi di Angelo.
To Nico był ekspertem od Podziemia. Dzięki niemu przenieśli się od razu, cieniem, zamiast fatygować się do Charona. Już jedna przeszkoda, którą dawno temu pokonał Orfeusz, była za nimi.
A jednak przez cały czas Percy miał wrażenie, że z Nikiem jest coś nie tak. Unikał kontaktu wzrokowego. W czarnych tęczówkach malowało się mnóstwo mieszanych emocji: smutek, złość, zaduma i stres. Jakby spadły na niego jakieś kłopoty i nie bardzo wiedział, jak sobie z nimi poradzić. Czy to było tylko wrażenie, czy naprawdę miał większe cienie pod oczami niż zazwyczaj?
Percy zapytałby go o to, ale się obawiał. Wokół nich panowała dziwnie mroczna atmosfera - zbyt mroczna nawet jak na Królestwo Zmarłych. Dusze przemykały dookoła, szepcząc coś między sobą. Jedna z nich przeszła przez Percy'ego - powodując przy tym zimne dreszcze na całym jego ciele - po czym pomknęła dalej, bez jakichkolwiek emocji i zwracania na cokolwiek uwagi.
Chłopak przełknął ślinę z pewnym trudem. Uświadomił sobie, że przez ostatnie miesiące zachowywał się jak ten duch - obojętny i ponury. Ale teraz, gdy szedł po Annabeth, uczucia zaczęły w nim odżywać. Nie pozbył się, co prawda, potężnych worów pod oczami, nie odzyskał w krótkiej chwili utraconej wagi ani też cera nie przestała być mrocznie blada. Za to jego oczy, morskozielone jak ocean, nie były już takie puste. Błyszczały nadzieją, przez co zaczął wreszcie przypominać dawnego siebie.
Percy Jackson nie chciał już być jak ta smętna dusza. Chciał znowu żyć pełnią życia - razem z Annabeth.
Podniósł wzrok wyżej. I właśnie wtedy dostrzegł to.
Duchy brnęły przed siebie w kierunku pałacu Hadesa, ale gdy tylko docierały do skrzyżowania, nie mogły dostać się dalej. Skomlały więc i pchały się na siłę, co odnosiło dość marne skutki. Zupełnie, jakby była tam jakaś niewidzialna ściana. Percy wstrzymał na chwilę oddech.
- Nico, czy to jest w porządku?
Syn Hadesa przestał gapić się tylko w ziemię i spojrzał ze zdziwieniem na dusze, bezskutecznie napierające na ścianę. Zatrzymał się.
- Ja... nie wiem - wykrztusił.
A potem podszedł szybszym krokiem i sam przyłożył rękę do dziwnej bariery. Nie ustąpiła także przed nim.
Niepokój w oczach chłopaka wzrósł jeszcze bardziej.
- Nie mam pojęcia - powtórzył. - Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Będziemy musieli przenieść się cie...
- Nie radzę - odezwał się głos za nimi.
Nico odwrócił się pierwszy. Percy zaklął w duchu. Czy naprawdę nie mogą wykonać ani jednej misji bez stu tysięcy przeszkód na drodze?
Gdy zerknął za siebie, zobaczył postać w ciemnym płaszczu z kapturem naciągniętym mocno na twarz. Płaszcz był na tyle luźny, że ukrywał całą jego sylwetkę - przez co ciężko było ocenić płeć, jednak głos sugerował, że to mężczyzna. Percy przeszukał w pamięci listę mitycznych gości, których spotkał, a także tych, o których słyszał. Ten facet nie przypominał mu żadnego z nich. Może Annabeth by na coś wpadła, gdyby tylko mogła tu być.
Nieznajomy podniósł głowę. Zdawało się, że się uśmiechnął, aczkolwiek Percy nie mógł mieć pewności przez ten kaptur.
- Jeśli będziecie chcieli przenieść się cieniem - oznajmił - umrzecie oboje.
Percy spojrzał na Nica, w nadziei, że ten się domyśli, o co chodzi tajemniczemu mężczyźnie. Ale Nico był tak samo zdziwiony jak i on.
- E, dobra - mruknął Jackson. - To co mamy zrobić, żeby nie umrzeć?
Nieznajomy zdawał się zerknąć na niego.
- Percy Jackson, mam rację? Wyglądasz koszmarnie, ale w sumie się nie dziwię. Wszystko wymyka się spod kontroli bogów. Hades też nie panuje nad tym, co dzieje się na jego terenie. Więc jeśli skorzystacie z podróży cieniem... rozpłyniecie się.
- Ale... Hades jest w pałacu...? - Percy nie mógł się zdecydować, czy to pytanie, czy pełne nadziei stwierdzenie oczekujące potwierdzenia.
Mężczyzna parsknął z rozbawieniem.
- Pewnie, że jest. Siedzi i do wyjścia mu niespieszno. Moglibyście się tam dostać, o ile pokonacie sami tę barierę. Ale to nie jest możliwe.
Nico rzucił mu spojrzenie spode łba. Wzrok miał bardzo nieufny.
- Kim ty w ogóle jesteś? - warknął. - Ty tworzysz tę barierę?
Nieznajomy schylił głowę, a następnie uniósł ukryte w ciemnych rękawiczkach dłonie, zdejmując kaptur i ukazując wreszcie twarz.
Percy wzdrygnął się. Nie, żeby nie był przyzwyczajony do takich widoków. Po prostu zbyt sugerował się głosem tego faceta i wyobrażał sobie, że jest on człowiekiem. Zamiast tego miał czaszkę trupa, w dodatku porządnie uwaloną krwią, która zaczęła już schnąć i brązowieć.
Niewątpliwie urocze.
- Ha! - zawołał radośnie gość, rozkładając ręce, jakby spodziewał się dotyczącego wyglądu komplementu. - Jestem trupem!
Nie myśl o tym - skarcił się w duchu Percy, ale przypomniał sobie, że kiedyś powiedział to samo Charonowi.
- Widać - wymamrotał.
Jeśli zombiak poczuł się urażony, nie dał tego po sobie poznać.
- I pracuję dla Chaosu - dodał, co było jeszcze lepszą wiadomością. - Zajmuję się takimi ciekawymi rzeczami jak wywoływanie zamieszania w Hadesie. A ostatnio też wysłałem jednego demona do Obozu Jupiter! Co prawda średnio sobie poradził, ale to nic! I tak zaczęliśmy ten atak wcześniej. Zmieciemy trochę przeszkód, jeszcze zanim szef do nas dołączy.
Spojrzenie Nica zrobiło się lodowato zimne. Jeszcze bardziej niż wcześniej.
- Ty go wysłałeś?
- Zaczęliście atak wcześniej? - zapytał zaraz po nim Percy.
Trup pokiwał głową.
- O, dokładnie tak. Odkąd Chaos zaczął działać, wszystko się pozmieniało. Tworzą się połączenia różnych mitycznych stworzeń, czego sam jestem namacalnym przykładem! - zamilkł na chwilę. - Hmmm, ale wiecie co? Mogę przepuścić jednego z was. To i tak nie ma znaczenia, prawda? Niedługo wszyscy umrzecie!
Percy kodował sobie w głowie te wszystkie informacje. Więc wojna się już zaczęła. Jak radzi sobie Obóz Jupiter? Czy wszyscy jeszcze żyją? Chaos tworzy jakieś dziwne mutacje potworów z mitologii, a ten tu, który stoi przed nimi, jest szurnięty. No i... Och, no jasne.
Oczy Nica zrobiły się puste.
- Percy - powiedział chłopak głosem pozbawionym emocji. - Idź.
- Ale...
- Przekonaj mojego ojca. I zabierz Annabeth.
- Ale, Nico, ty...
- Nie będziemy walczyć - oznajmił trup. - Bynajmniej póki on mnie nie zaatakuje. - Zmierzył go wzrokiem. - Jesteś Nico di Angelo, prawda? O tobie też słyszałem. Ciekawe, w jaki sposób później umrzesz!
- Percy - powtórzył z naciskiem syn Hadesa.
Percy nie był pewien, co powinien zrobić
Z jednej strony, chciał uratować Annabeth. A teraz miał na to idealną okazję. Z drugiej jednak - to spojrzenie Nica. Czy on planował coś, o czym mu nie wspomniał?
Mogli oboje zaatakować zombiaka. Ale jaką mieli gwarancję, że nie ma jeszcze jakiś ukrytych mocy od Chaosu? No i co, jeśli po jego wyparowaniu bariera nadal zostanie?
Gdyby Percy miał wybierać między Nikiem a Annabeth - no, Annabeth kochał, ale nie mógł od tak porzucić Nica, który pomagał mu do tej pory. A jednak... Syn Hadesa ewidentnie coś wymyślił. I chciał, by ten mu zaufał.
A przy okazji, dawał mu szansę na odzyskanie Annabeth.
Więc Percy skinął głową, wymamrotał: "Dobra" i pobiegł w kierunku skrzyżowania, nie obracając się przy tym. Żadna niewidzialna ściana go nie powstrzymała.
- Hm, świetnie - powiedział zmarlak, gdy chłopak już się wystarczająco oddalił. - To co, zakładamy czy mu się u...
- Nie.
Nico spojrzał mu w oczy (a raczej oczodoły). Adrenalina pulsowała w całym jego ciele. Podjął już decyzję, co zrobi.
Mogli być z Willem jak Percy z Annabeth. Mógł prosić Hadesa, by przywrócił mu chłopaka do życia. Wywołałoby to chaos, fakt. W przeciwieństwie do córki Ateny, w śmierci Willa nie wyczuł nic niepokojącego. To miało się wydarzyć i tyle. Gdyby jednak się postarał, no i gdyby Hades miał dobry humor, mógłby go odzyskać. Gwoli prawdy, przez chwilę czuł niepohamowaną chęć zrobienia tego.
Powstrzymywała go jedynie czająca się w głębi umysłu myśl: czy Will Solace by tego chciał?
Nico przypomniał sobie, jak syn Apollina na niego patrzył przed śmiercią. Uderzająco błękitne oczy - tak piękne, że nie mógł o nich zapomnieć. I te słowa:
Próbowałem ci powiedzieć, odkąd zaczęliśmy się przyjaźnić. Nie chcę, żebyś po mojej śmierci znowu się od wszystkich odsuwał. Nie oczekuję, że osobowość ci się zmieni o sto osiemdziesiąt stopni, ale... Bądź szczęśliwy dla mnie, dobrze?
Percy i Annabeth kochali się tak samo mocno jak oni. Mieli przy tym gotowy plan na przyszłość, który chcieli za wszelką cenę zrealizować. Chcieli przeżyć razem długie życie. Will i Nico teoretycznie też mieli taki zamiar, lecz skupiali się bardziej na tym, co tu i teraz.
A więc czy Will chciałby, żeby Nico zaburzył dla niego cały ład panujący we wszechświecie?
Nie. W takim razie, czego chciałby Will, gdyby mógł tutaj z nim być?
Bądź szczęśliwy dla mnie, dobrze? - ta prośba rozbrzmiała w umyśle Nica.
Sięgnął po miecz i uśmiechnął się.
- Jeśli to będzie moja ostatnia walka - powiedział - to zamierzam zakończyć ją zwycięstwem.
Jego przeciwnik nie był przygotowany na tak nagły, samobójczy atak.
***
Laurel nigdy nie żywiła szczególnej urazy do swojej boskiej matki, jednak nigdy też nie myślała o niej czule. Dlatego w chwili, gdy w stojącej przed nią uderzająco pięknej kobiecie rozpoznała Afrodytę... cóż, to był pewien szok. Nie spodziewała się tego. Nie miała nawet pewności, skład to wie. Po prostu... Czuła to.
- Hm, a więc wiesz, kim jestem? - bogini uniosła brew, jakby czytając jej w myślach. - Znakomicie. Zazwyczaj proponuję na takie rozmowy ciastka i herbatę, ale... Och. Obawiam się, że nie masz za wiele czasu.
- Tartar - odparła Laurel. - Mówiłaś coś o Tartarze?
Nie przeszła przez całe piekło jak Percy i Annabeth, ale pomimo braku doświadczenia była całkowicie pewna, że nie ma na to ochoty.
Afrodyta uśmiechnęła się. Laurel z trudem skupiała się na rysach jej twarzy - idealnych, ale zmieniających się nieustannie. Oczy miała takie same jak Piper McLean, mieniące się na przemian różnymi barwami. W dodatku... kiedy jej blond loki przeobraziły się w proste, czarne włosy?
- Dokładnie, o Tartarze - potaknęła bogini. - Ale nie martw się! Jeśli tylko Tyche będzie z tobą, nie wpadniesz do środka.
- Jeśli? Ale...
- Wojna już wybuchła, Laurel Spencer. Dosłownie przed chwilą. Ale ty musisz skupić się na swojej misji, bo inaczej ich walka nie będzie miała sensu. - Złapała ją za ramiona, choć Laurel nie pamiętała, by przedostawała się na drugi brzeg Małego Tybru. - Dwójka twoich przyjaciół też jest poza polem walki i od tej chwili wszyscy możecie zginąć, zostawiając bliskich w żałobie. Dramatycznie, nie sądzisz? - westchnęła z rozmarzeniem.
- Eee...
- Ach, aż mi się przypomina... - Afrodyta poprawiła kosmyk włosów za uchem, mimo że i tak układał się perfekcyjnie. - Rozmawiałam kiedyś sobie miło z twoim chłopakiem. Niestety też czas nas trochę poganiał.
Laurel wytrzeszczyła oczy.
- Z Owenem? Ale...
- Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczycie. Hm, to będzie takie romantyczne! Porozmawiałabym dłużej, ale nie mogę. Za to przyjdzie do ciebie ktoś, kto ci wszystko wyjaśni!
- Mamo...
- Do zobaczenia, kochana, uratuj świat!
Afrodyta poprawiła kurtkę, po czym zniknęła. Sceneria wokół zaczęła się zmieniać i ciemnieć, a Laurel została w niej sama.
To było tak, jakby matka zostawiła ją w kolejce w sklepie, gdy przed nimi stała tylko jedna osoba. Tyle że tu chodziło o coś więcej niż zapłacenie za zakupy.
Chodziło o losy całej ludzkości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top