Rozdział 41
Will Solace był pewien jednego: jeśli ma oglądać na własne oczy śmierć kogoś z bliskich, wolałby umrzeć już wcześniej.
Za każdym razem, gdy patrzył bezradnie na odejścia przyjaciół, czuł się potwornie winny. W końcu to on zajmował się leczeniem wszelkich obrażeń, więc w dziewięćdziesięciu procentach sytuacji powinien móc coś zdziałać, prawda? Na przykład przy śmierci Annabeth Chase - gdyby tylko znalazł się na miejscu wcześniej, może dałby radę pomóc. Ale nie, oczywiście musiał być o wiele dalej, na polu bitwy.
Ale Annabeth nie żyła już dość długo i musiał się z tym pogodzić. Teraz czekały go nowe obawy i zmartwienia - w dodatku było ich nieporównywalnie więcej.
Siedząc w gabinecie pretorów razem z Frankiem i Owenem próbował skupić się na rozmowie, niemniej jednak jego myśli nieustannie odpływały do Nica di Angelo. Domyślał się od dawna, jednak teraz był w stu procentach pewien, że jego własny chłopak nie jest z nim w stu procentach szczery.
Po pierwsze - ciągle gadał z Percym. Jak nie na żywo, to przez iryfon. Nie żeby Willa przyprawiało to o zazdrość (no, może tylko trochę), bo chodziło bardziej o podejrzenia na inny temat. Oni coś knuli i nie trzeba było być geniuszem ani dzieckiem Ateny, by to zauważyć. Pytanie tylko, co takiego. O ile Will ich znał, musieli wpaść na jakiś beznadziejnie głupi i niezwykle niebezpieczny pomysł, a teraz szykowali się do jego realizacji. Gdyby tylko wiedzieć, co wymyślili, można by ich powstrzymać (albo przynajmniej znaleźć mniej szaloną opcję). Niestety, oboje wytrwale trzymali języki za zębami i najwyraźniej nie było siły, która mogłaby ich zmusić do zdradzenia prawdy.
Nico di Angelo niewątpliwie domyślał się, że Will mu tego zabroni i dlatego siedział cicho - co jedynie utwierdzało syna Apollina w powyższych domysłach, a także martwiło. Czy on naprawdę zamierzał w pewnej chwili dołączyć do Percy'ego i wykonać to ryzykowne i wariackie zadanie, prawdopodobnie przy tym umierając?
- Will. - Głos Franka wyrwał go z zadumy. - A ty co o tym myślisz?
Will zamrugał parę razy, by się ocknąć i wrócić do rzeczywistości. No tak - rozmawiali o tej książce ze wskazówkami, która znajdowała się w mieszkaniu McRae'ów. Co prawda, chłopak odpłynął gdzieś na początku rozmowy, ale ostatnie, co mu zostało w pamięci, to pytanie Franka: Czy na tych pustych stronach powinno coś być?
- Hmmm - wymamrotał. - To znaczy, wydaje mi się, że...
Owen przewrócił powoli parę nieskazitelnie białych kartek. Przez długi czas nawet nie mrugał, ewidentnie myśląc nad czymś intensywnie, ale się nie odzywał. Gdy wreszcie coś mu wpadło do głowy, oczy rozbłysły, a oddech wstrzymał - to zaraz najwyraźniej doszedł do innego wniosku i odpuścił, rozluźniając mięśnie ramion.
- Nie wiem - przyznał finalnie Will takim tonem, jakby sam był rozczarowany swoim brakiem pomysłów.
Frank westchnął. Sam też nie potrafił wpaść na nic niezwykłego.
Zza rogu pokoju wychyliła się Hazel - ze sterczącą kitką gęstych brązowych włosów ściągniętą ozdobną gumką.
- Nie chcę wam przeszkadzać, chłopaki, ale... - pokazała przezroczysto-zieloną teczkę, którą trzymała mocno w dłoniach.
Frank zrozumiał. Podniósł się.
- Właściwie... już skończyliśmy - przyznał, a Will i Owen potaknęli mu. - Możemy się za to wziąć, Hazel.
Pretorka skwitowała to skinięciem głowy i znów zniknęła gdzieś w głębi korytarza - prawdopodobnie kierując się do pokoju, w którym mieli wszystko omówić. Frank przysunął krzesło do biurka, po czym spojrzał na towarzyszy.
- W każdym razie... dzięki.
- Nic nie pomogliśmy - Owen wcisnął ręce do kieszeni. - Za co dziękujesz?
Nadal wpatrywał się w ten notes.
Zhang uśmiechnął się blado.
- Za poświęcony czas? Do zobaczenia później.
Kierując się z powrotem do baraków, Owen był ciągle bardzo dziwnie cicho. Głęboko brązowe oczy, tylko odcień czy dwa jaśniejsze od oczu Nica, błyszczały w słońcu.
- Myślisz o tej książce? - zapytał go Will.
Owen drgnął, jakby rażony prądem.
- Co?... To znaczy tak, właściwie tak. Ale nadal nie wpadłem na nic błyskotliwego. Nie wiemy, skąd się w ogóle wzięła ani kto zapisał w niej te słowa...
- Prawda - przyznał Will, również obracając twarz ku słońcu i chowając ręce do kieszeni. - Ale przez chwilę wyglądałeś, jakbyś miał jakiś pomysł.
Syn Nemezis spuścił wzrok.
- No bo... przez chwilę... pomyślałem sobie... - urwał. - Nie, to chyba głupie...
Will spojrzał na niego z nagłym zainteresowaniem.
- Hm? Co masz na myśli?
Owen pokręcił głową.
- Nie, niewa...
Nie zdołał nawet dokończyć tego zdania.
Nagle przez niebo przetoczył się potężny grzmot. To nie tak, że granice obozu puściły - bo w takim wypadku zacząłby spadać śnieg. Nad siedzibą rzymskich herosów rozpętała się w tym momencie burza. Tylko nad nią, ponieważ w oddali spokojnie padał śnieg, a temperatura była tam naprawdę niska.
Obozowicze wybiegali na zewnątrz, spodziewając się zapewne kolejnego ataku. Owen złapał się za nadgarstek, na którym miał zegarek.
- Może to tylko pomyłka Zeusa? - mruknął Will.
- Oby.
I pobiegli dalej.
Nico czuł, że wydarzy się coś niedobrego. Towarzyszył mu nawet ten sam zimny dreszcz, co zawsze przed lekcją angielskiego w nowojorskiej szkole.
Dlatego nie zdziwił się jakoś szczególnie, gdy pogoda zaczęła nagle szaleć. Wypadł na zewnątrz jako jeden z pierwszych, by zobaczyć ciemniejące niebo i rozjaśniające je co chwilę błyskawice. Ta burza nie dość, że rozpętała się zbyt nagle, to jeszcze była zdecydowanie zbyt gwałtowna.
Przez głośne grzmoty z trudem mógł słyszeć innych, ale wyłapał, jak ktoś sugerował zwyczajny błąd ze strony władcy Olimpu. Optymistyczne założenie, w które Nico szczerze wątpił. Zacisnął palce na rękojeści swojego miecza. Był po prostu pewien, że zaraz się coś stanie.
Ale przez dłuższy czas burza jedynie trwała. Silny wiatr targał jego włosami jak i rozpiętą czarną bluzą, ulewa nadawała ubraniom jeszcze ciemniejszy odcień. Próbował zachować spokój (oraz czujność), lecz z każdą chwilą chłód coraz bardziej ogarniał całe jego ciało.
Wreszcie ktoś krzyknął, że nic się nie dzieje. Najwyraźniej Zeus faktycznie stracił kontrolę nad barierą ochronną. Jako że wszystkim robiło się już strasznie zimno, posłuchali go. I Nico, choć miał sporo podejrzeń co do tej sprawy, ostatecznie postanowił dać spokój. Jeśli wróg tu był, nie dawał żadnych znaków. I nie spieszył się z zaatakowaniem.
Zanim wszedł na górę kawiarni, pomyślał, gdzie jest Will. W końcu jako jedyni mieli pokoje w miejscu innym od pozostałych. Zaraz jednak usłyszał za sobą głos:
- Hej, jestem, Kumplu Śmierci!
Nico odwrócił się. I na chwilę jego serce zabiło mocniej. Jak można wyglądać tak dobrze w środku ulewy? - zapytał siebie samego w duchu. Mokre blond włosy Willa wydawały się nieco ciemniejsze - oraz dłuższe, bo rozprostowały się i opadły. A niebieskie oczy błyszczały chyba jeszcze jaśniej i przyjemniej niż zwykle. Syn Hadesa odwrócił od nich wzrok.
- W samą porę - wymamrotał cicho.
Will uśmiechnął się, zerkając ku niebu, a następnie wchodząc za Nikiem do ich pokoju.
- Bogowie chyba nie mają się najlepiej.
Zamknął okno. Stukanie kostek lodu o szybę było wyraźnym sygnałem, że zaczął padać grad.
Nico oparł miecz o ścianę. Wiszący na ścianie zegar z okrągłą tarczą pokazywał godzinę piętnastą dziesięć. Świadomość, jak mało czasu im zostało, była po prostu przerażająca. Poza tym - di Angelo wątpił, że Chaos poczeka jutro do południa, by wszyscy zdążyli się wyspać, uszykować i zjeść śniadanie. Zapewne zaatakuje tak wcześnie, jak tylko się da. A więc szykowała się cudowna noc.
Chłopak usiadł na swoim łóżku i położył ręce na kolanach. Przez chwilę nic nie mówił, a że Will też nie zabrał głosu, panowała bardzo niespokojna cisza.
I panowałaby jeszcze długo, gdyby syn Apollina nie odwrócił się wreszcie do niego z wyjątkowo poważnym wyrazem twarzy.
- W sumie, to dobrze się składa. Bo mamy dużo do omówienia, Nico di Angelo - spojrzał mu prosto w oczy, zajmując miejsce na pufie naprzeciwko.
Oj - pomyślał Nico (bo nie musiał zgadywać, co Will ma na myśli).
- Ale... o co ci chodzi?
Will uniósł brwi.
- Jutro wielka wojna o losy świata. Jak długo zamierzasz to jeszcze przede mną, razem z Percym, ukrywać?
Nico starał się za wszelką cenę nie patrzeć mu w oczy, co nie zmieniało jednak faktu, że czuł jego wzrok na sobie. W dodatku tak rozgniewany, jak przy ich pierwszym bliższym spotkaniu - kiedy po raz pierwszy dostał zakaz podróży cieniem.
- Ale... to nie... Mmm...
Nie zorientował się, jak Will podchodzi bliżej, dopóki ich usta się nie zetknęły. Wtedy omal nie podskoczył.
- Posłuchaj mnie, Nico - Solace nadal intensywnie się w niego wpatrywał. - Szansa, że to my wygramy jutrzejszą wojnę, istnieje. Więc musimy dołożyć wszelkich starań, żeby ją wykorzystać, prawda?
- Tak, ale...
- Tak bardzo chcesz, żebyśmy mieli przed sobą jakieś tajemnice? Jeśli mi powiesz, mogę ci podsunąć bezpieczniejszą opcję. Albo iść z tobą. Ale nie będę cię powstrzymywał.
Nico później sam się dziwił: tym, co poczuł w owej chwili, nie był stres - jak za każdym razem, gdy poruszali ten temat z Willem. To był po prostu smutek.
Bo z jednej strony, obiecał Percy'emu zachować tajemnicę. A z drugiej miał przed sobą swojego chłopaka, proszącego naprawdę szczerze, z tymi cudownymi niebieskimi oczami wbitymi prosto w niego. Oraz z propozycją, jakiej się po nim nie spodziewał.
- Kocham cię, Will - wymamrotał. - I chciałbym być z tobą szczery. Ale obiecałem...
Urwał. I już nie skończył zdania.
Bo w tym momencie przez cały obóz przetoczył się potężny huk, a ziemia zaczęła się trząść.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top