Rozdział 40
Poranek w Obozie Jupiter był tak łudząco spokojny, że ktoś niewtajemniczony w sytuację nie domyśliłby się nigdy, jak wiele wydarzeń owego dnia ma nastąpić.
Lavinia Asimov rozpoczęła swoją przygodę w zbrojowni, polerując zbroje. Manewry miały się bowiem odbyć wcześniej i Hazel poprosiła ją o to. Córce Terpsychory średnio uśmiechało się takie (czy też jakiekolwiek inne) zajęcie, ale ostatecznie zebrała w sobie siłę woli, a Ida i Lea nawet przyszły jej pomóc. Dzięki temu praca szła znacznie szybciej i nim dziewczyny się zorientowały, połowę miały za sobą.
W końcu przyszedł moment, w którym w ich rozmowy wkradł się ten jeden nieunikniony temat - temat o Chaosie.
- To już jutro - powiedziała Lea. - Nie czuję się psychicznie gotowa.
Ida uśmiechnęła się półgębkiem. Przy każdym ruchu jej ramion dwa długie, grube warkocze w kolorze lukrecji odsuwały się do tyłu.
- Nie jest wcale tak źle. Owen i Harper mają te niezawodne bronie, prawda?
Lea zmarszczyła brwi.
- Tak, ale...
- Są naprawdę super! - oczy Idy błyszczały. - Skoro dwa razy sztylet i tarcza zdołały powstrzymać Chaos, teraz zrobią to ponownie. Wystarczy bardziej się przyłożyć.
- Gdyby to było takie proste - wymamrotała Lea, odkładając ogromny miecz.
Lavinia odchrząknęła, zagarniając kosmyk różowych włosów za ucho.
- Lea ma na myśli... Taki wysiłek sporo kosztuje, no nie? W dodatku będzie trzeba znaleźć grecki obóz, jednocześnie broniąc naszego. Nie zapominajmy także o komplikacjach związanych z morzem i Podziemiem, o których mówi przepowiednia. A jeśli wierzyć tej książce, wiele osób na umrzeć i...
Po całej zbrojowni potoczył się huk, gdy Ida gwałtownie położyła przed sobą tarczę. Lavinia i Lea zamilkły, na setną sekundę wymieniwszy spojrzenia.
Legatariuszka odetchnęła.
- Wybaczcie - odezwała się łagodnym tonem, a na jej policzki wpłynął cień czerwieni. - Ale myślę, że do niczego nie dojdziemy, pogrążając się ciągle w zmartwieniach - rzuciła, biorąc się znów za czyszczenie.
Palce Lavinii zacisnęły się na zawieszce z Gwiazdą Dawida na szyi.
- Mhm... Może masz rację. Za bardzo się przejmujemy, prawda, Lea?
Spojrzała na przyjaciółkę, starając się zabrzmieć pogodnie pomimo silnego przeczucia, że coś złego stanie się już niebawem. Córka Iris mruknęła jakieś niezrozumiałe słowo pod nosem, odwracając wzrok. Chciała powiedzieć, jak wiele podstaw ma to przejmowanie się, ale darowała sobie. Psucie nastroju jedynej optymistycznej osobie w grupie nie było zbyt dobrym pomysłem.
Gdy skończyły pracę, była już jedenasta. Ida oznajmiła, że ma kolejną sprawę do załatwienia, pożegnała się i pobiegła. Wówczas Lavinia niemal automatycznie zaczęła kierować się do swojego ulubionego miejsca (czyli na dach dzwonnicy uniwersytetu), kiedy Lea położyła jej rękę na ramieniu.
- Zaczekaj - powiedziała lekko poddenerwowanym głosem. - Pamiętasz naszą rozmowę? Może trzeba trzymać z daleka od... tego?
Lavinia popatrzyła na nią z lekkim zdumieniem.
- Ale... to tylko moja teoria. Pewnie się nawet nie sprawdzi. A nawet jeśli...
- Są tam duchy natury, prawda? - oczy Lei błyszczały za przezroczystymi soczewkami. - Myślisz, że Chaos będzie chciał je jakoś wykorzystać? To dlatego Echo i inne nimfy mogły przejść przez Wrota Śmierci?
Lavinia przez dłuższy czas nie odpowiadała, usiłując myśleć pomimo czucia jej wzroku na sobie.
- Tak mi się wydaje. A nimfy często tam siedzą, głównie te od akcji z Narcyzem. Tyle, że... - urwała na chwilę, po czym kontynuowała: - To raczej nie nastąpi teraz. Ewentualnie wtedy, kiedy Chaos będzie powstawał. Chcesz iść ze mną?
Lea zacisnęła usta w wąską kreskę.
- Właściwie, nie mam nic do roboty...
- A więc świetnie, omówimy parę rzeczy - Lavinia pociągnęła ją za rękę.
W tym samym czasie Diana zastanawiała się, jakim cudem wylądowała właśnie tutaj: wśród dopiero co rekrutowanych herosów, tłumacząc im podstawy szermierki. ADHD naprawdę dawało się we znaki, bo nie pamiętała szczegółów rozmowy z Frankiem, który ją o to poprosił. A teraz nie mogła się już wycofać.
Wiek żadnego z nich nie przekraczał nawet dwunastu lat, a wszyscy byli ewidentnie zestresowani. Diana wcale się im nie dziwiła. W końcu trafili do obozu w najgorszym możliwym czasie: góra tydzień czy dwa przed przewidywanym końcem świata. I, choć dzielnie starali się jakoś trzymać, uwadze córki Aresa nie umknęły liczne oznaki zdenerwowania. Pomijając już dygoczące dłonie czy kolana, potrafiła wyczytać wyraźne zdenerwowanie w ich oczach.
Naukę zaczęli od paru podstawowych cięć i pchnięć - tych, które sama Diana poznała w pierwszej kolejności. Pamiętała, że to mama jej je pokazała, kiedy była jeszcze mała. Na chwilę wróciły przyjemne wspomnienia z czasów jeszcze przed dotarciem do Obozu Herosów. Podświadomie powtarzała sformułowania używane przez matkę, patrzyła na dzieciaki w podobny sposób jak ona, a nawet tak samo poprawiła włosy - zagarniając je za ucho delikatnym, szybkim ruchem.
Na młodych herosów najwyraźniej to zadziałało, bo nikt z nich nie miał znaczących problemów. Zakończyli zajęcia zmęczeni, ale o dziwo podekscytowani i nawet uśmiechnięci, co Diana uznała za osobisty sukces. Jeden chłopiec szczególnie okazywał dobry nastrój, jaki zyskał po treningu, nieustannie nadając do swoich kolegów i gestykulując przy tym żwawo.
Diana przyjrzała mu się bliżej. Na oko mógł liczyć około osiem czy dziewięć lat, więc zaliczał się do najmłodszych dzieci z tej grupki. Niemniej jednak błysk w jego oku był o wiele radośniejszy, a nawet dojrzalszy niż u starszaków. Podczas treningu radził sobie naprawdę nieźle jak na ten wiek. Niewątpliwie miał potencjał i każdy na miejscu Diany by to dostrzegł.
Dziewczyna pomyślała, jak wielu jest podobnych do niego: zdolnych dzieciaków z możliwością wyrośnięcia na wybitnych bohaterów. Kolejne pokolenia zapowiadały się obiecująco. A jednak, jeśli oni jutro nie wygrają, młodzi półbogowie nie będą mieli szansy nawet szansy. Nie mogli na to pozwolić. Diana nie mogłaby umrzeć ze świadomością, że nadzieja na ocalenie świata również zginie.
Uznała za urocze, gdy chłopiec się do niej odwrócił i uśmiechnął, machając. Jego roztrzepane na wszystkie strony włosy były tak jasne, że niemal białe.
- Jutro też będzie szermierka, prawda?! - zawołał nieco głośniej, żeby go usłyszała. - O tej samej porze?!
Diana skinęła głową.
- Spotkajmy się na niej!
Chłopca wyraźnie usatysfakcjonowała taka odpowiedź. Jeszcze bardziej energicznym krokiem ruszył dalej.
Diana nie zauważyła obecności kogoś jeszcze, dopóki nie usłyszała za sobą głosu:
- Nauczyłabyś mnie czegoś bardziej skomplikowanego?
Dziewczyna zerknęła za siebie i zobaczyła Harper sięgającą po jeden z obozowych mieczy. W potargane czarne dżinsy ze średnim stanem miała wpuszczony białyy golf, a włosy zaplotła w opadające na ramiona dobierane warkocze.
- Naprawdę byś chciała? - Diana uniosła brew.
Harper wyruszyła ramionami.
- Może się kiedyś przydać. Swoją drogą... - spojrzała na nią przenikliwie. - Jesteśmy tu same, prawda?
- Druga Kohorta ma trening dopiero za kwadrans.
Diana chciała się też dowiedzieć, czemu ją o to zapytała, ale zanim zdążyła otworzyć usta, dostała odpowiedź.
- To świetnie. - Harper odłożyła miecz, by zapleść ręce na piersi. - Bo musimy porozmawiać.
_____
Także cześć.
Rozdział nie jest zbyt długi i nie dzieje się w nim nic niezwykłego, ponieważ w następnych będzie więcej akcji. Szerzej mówiąc, będzie Solangelo. I będzie... fajnie, tak myślę.
Ave!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top