Rozdział 39

Tej nocy Harper nie mogła usnąć, więc przez jakieś pięć godzin leżała, co chwilę wiercąc się na łóżku, podczas gdy wszyscy wokół już spali. Wydarzenia z minionego dnia mocno ją dotknęły.

Owen poszedł gdzieś zaraz po dotarciu do obozu, więc zobaczyła go dopiero na obiedzie - był w równie złym nastroju jak i ona. Miał zaczerwienione oczy, a włosy chyba jeszcze bardziej mu się roztrzepały. Mimo to jakoś przeżył do końca dnia, a potem poszedł - o tej samej porze co inni obozowicze.

Harper może i powinna pójść do niego i porozmawiać, ale pamiętała, jak mówił wcześniej, że jest bardzo śpiący i zniknął w swoim baraku. Postanowiła więc dać spokój. Ze swoimi strasznymi kłopotami ze snem, trochę mu zazdrościła. W ostatnich dniach, ku swojemu własnemu zdumieniu, spała dość długo. Najwyraźniej ten szczęśliwy czas dobiegł już końca.

Informacje z tego dnia wciąż docierały do niej z pewnym trudem. Więc jej ojciec nie żył. Teraz, gdy już się wypłakała, mogła bardziej rzeczowo podejść do sprawy. Zrozumiała, że to nie ojciec powstrzymywał ją przed pozostaniem w Nowym Rzymie. To ona sama z siebie po prostu nie lubiła typowo rzymskiej atmosfery, nie chciała tam zostawać dłużej. Tęskniła za Obozem Herosów, aczkolwiek i w nim nie planowała gościć za długo. Zakładając, że dożyje tego momentu, chciała iść niedługo na studia. W greckim schronieniu dla półbogów mogła spędzić jeszcze to lato, opcjonalnie następne. I koniec. Przecież nie mogła siedzieć tam do późnej starości.

Przypomniała sobie rozmowę, jaką w ostatnim czasie odbyła z Dianą. Miała ona miejsce w trakcie ataku bazyliszków, więc mogła zrzucić winę na zdenerwowanie - gdyby nie znała swojej dziewczyny i nie wiedziała, że potrafi być niezwykle opanowana w niemal każdej sytuacji. Opowiadanie córki Aresa o wspaniałej przyszłości, która czekać może właśnie w Nowym Rzymie. Wtedy Harper poczuła, jakby coś ją uderzyło. Wtedy pewna myśl rozkwitła w jej umyśle po raz pierwszy i uparcie utrzymywała się aż do tej chwili. Teraz Harper była już pewna, że powinna wprowadzić ten pomysł w życie (jakkolwiek optymistycznie to brzmiało w stosunku do jej zamiarów).

Kiedy wreszcie zdołała zasnąć, choć tylko na jakąś godzinę, tradycyjnie musiały pojawić się koszmary.

Harper znalazła się na Polu Marsowym - miejscu w obozie, gdzie zazwyczaj przeprowadzano manewry. Teraz jednak cały plac wyglądał, jakby właśnie skończyła się tutaj prawdziwa bitwa. Zwęglona trawa wciąż jeszcze dymiła, a parę metrów od stóp dziewczyny leżał orzeł legionu - ten sam, którego parę lat temu odzyskał na misji Frank Zhang razem z Hazel i Percym. Był w kawałkach. Harper rozejrzała się - czego natychmiast pożałowała, bo reszta obozu wyglądała jeszcze gorzej. Wody Małego Tybru przybrały dziwaczną, oliwkową barwę. W oddali ze świątyń bogów (a także wszystkich innych budowli) pozostały jedynie ruiny, podobnie jak na Olimpie. Główna brama została wysadzona.

Co więcej - nigdzie nie było widać żywej duszy, poza widmową Harper. A ona sama nie zdążyła się nawet dobrze zastanowić nad tym, co jej się ukazuje, bo zaraz ziemią coś wstrząsnęło. Pod jej nogami rozpostarła się ogromna otchłań, która zaczęła pochłaniać cały obóz. Dziewczyna poczuła, że spada - i zaraz się obudziła, omal nie spadając z łóżka. Sen dobiegł końca.

Tymczasem Nico di Angelo już prawie zatopiał się z powrotem w cień, gdy rzucił Percy'emu jeszcze ostatnie spojrzenie.

- Na pewno... - zaczął pytanie, rozcierając zamarznięte dłonie.

- No, chyba że potrafisz oddychać pod wodą - odparł syn Posejdona. - Do zobaczenia, Nico.

Nico stracił ochotę na drążenie tematu.

- Dobra. Do jutra.

Przypomniał sobie, co odpowiedział Percy'emu na pytanie o usprawiedliwienie swojej nieobecności w obozie. Tak naprawdę to nie miał niczego pod kontrolą. Liczył po prostu na szczęście, że nikt się nie zorientuje. Teoretycznie było już późno i Will powinien spać, aczkolwiek z nim nigdy nic nie wiadomo.

Chłopak odwrócił więc wzrok i wstąpił w cień. Już po chwili go nie było.

Percy odetchnął. Teraz został sam. Wiedział, że tak ma być. To w końcu jego zadanie. Mimo to poczuł straszliwą pustkę w sobie. Brakowało mu bliskości z kimkolwiek od śmierci Annabeth. Był tak bezradny, jak wtedy, gdy jako dwunastoletni chłopiec dopiero co wkroczył w świat mitologii.

Poczuł, jak zimny dreszcz przebiega po całym jego ciele, zanim zanurzył się w wodzie: poczynając od zamoczenia kostek, a finalnie nurkując w niej całkowicie.

Natychmiast odetchnął z ulgą. Temperatura wody zawsze wydawała mu się idealna - w przeciwieństwie do tej panującej na lądzie. Zaczął zanurzać się coraz głębiej i głębiej, aż w końcu popłynął przed siebie - z prędkością, która rozerwałaby normalnego śmiertelnika na strzępy. Wezwanie we śnie nie mogło być przypadkowe. A więc musiał porozmawiać z Posejdonem.

Dlatego zdziwił się, gdy nagle, zupełnie nieoczekiwanie, usłyszał za sobą głos:

- Nie idź dalej, Percy.

Przystanął gwałtownie. Głos z pewnością należał do kobiety - był łagodny i melodyjny, a przy tym dziwnie znajomy. Percy spojrzał za siebie, a wtedy jako pierwszy rzucił mu się w oczy...

Marlin. Pięciometrowy marlin o drobnych, wciśniętych w skórę łuskach spoglądał prosto w jego zielonomorskie oczy. Czyżby to ta ryba przemówiła?

Nie - Percy ocucił się w myślach i przeniósł wzrok w inne miejsce dokładnie w tej chwili, gdy głos rozległ się ponownie.

- Miło cię znowu widzieć, Percy Jacksonie.

W postaci unoszącej się w wodzie chłopak rozpoznał nereidę - i to tę samą, która dawno temu... No właśnie. Która przekazała mu niegdyś perły od Posejdona. To było już sześć lat temu i on sam przez ten czas dorastał - nimfa jednak nie zmieniła się wcale. Oczy miała turkusowe, a długie czarne włosy w identyczny sposób falowały wokół  pięknej i młodej twarzy. Roztaczała wokół siebie bajeczną poświatę, jej miły uśmiech przypominał Percy'emu uśmiech mamy, a gdy zeskoczyła z grzbietu morskiego konia, zielona suknia uniosła się lekko, by następnie idealnie opaść.

Podeszła bliżej. Dopiero wtedy Percy dostrzegł coś w jej oczach - coś, czego wcześniej nie widział. To była troska. Przyglądała mu się z wyraźnym zmartwieniem.

- Naprawdę wyrosłeś - powiedziała. - Ale, z tego co widzę, ostatnio nie masz się najlepiej.

Gdyby ktokolwiek inny mu to wypomniał, chłopak na pewno by się obraził. Ale na tę nereidę nie potrafił się gniewać. Pomijając łudzące podobieństwo do Sally Jackson i miły ton głosu, przypominała dawne czasy... dawne, gdy jeszcze nie mieli kłopotów na taką skalę.

- Muszę porozmawiać z Posejdonem - oznajmił. - Miałem sen.

Nereida wbiła w niego wzrok.

- Niestety, nie jest to możliwe. Na jego dworze toczy się teraz wojna.

Na chwilę oczy herosa odzyskały dawny błysk.

- Czyli to prawda - wypalił. - Bogowie mają kłopoty. I z morzem dzieje się coś niedobrego. A dopóki tego nie naprawimy, reszta przepowiedni się nie wypełni, więc teraz mogę pomóc...

Rzucił nereidzie krótkie spojrzenie, w którym zawarł prośbę poparcia, po czym zaczął szykować się do dalszej drogi. Ona jednak go zatrzymała.

- Percy, stój.

- Przecież nie mamy chwili do stracenia!

Nimfa pokiwała głową.

- Prawda, ale nie możesz tam iść. Bogowie walczą ze stuprocentową mocą. Jeśli się do nich przynajmniej zbliżysz, spłoniesz.

Spłonąć w morzu - to brzmiało absurdalnie, no chyba że było się herosem. Percy wbił paznokcie w dłonie.

- No ale... to co mam robić?

Nereida uśmiechnęła się słabo.

- Wiem, że martwisz się przepowiednią, herosie. Nie jestem wyrocznią, ale mogę ci coś zdradzić: rozwiązanie podziemnych spraw nie dotyczy twojego zadania. To interes tylko i wyłącznie Laurel Spencer.

Morski koń zarżał cicho, spoglądając na marlina.

- Ale... - Percy rozluźnił zaciśnięte w pięści dłonie.

- Co prawda, ani twoja, ani jej misja nie będzie wcale łatwa... - nereida zamyśliła się, po czym nagle otworzyła szerzej oczy. - Ach. Nie powinnam była tego mówić. W każdym razie, może o tym nie wiesz, ale sytuacja u Pana Posejdona jest powiązana z tą w Hadesie oraz na Olimpie. To jakby trzy części jednej układanki, które razem tworzą całość.

- Ale...

- Percy, śmierć tamtej półbogini była symbolicznym początkiem planu Morosa. Jak już mówiłam, jej losy wiążą się z obecną sytuacją u Pana Posejdona i Pana Zeusa. Nie możesz ot tak wejść do pałacu Pana Mórz, ponieważ byłoby to samobójstwo. Jeśli chcesz pomóc, powinieneś zrobić to, co już zaplanowałeś - wyjaśniła, a po tych słowach odetchnęła. - Wybacz mi. Co chciałeś powiedzieć?

Percy wyobrażał sobie, co by zrobiła Annabeth, gdyby usłyszała tę rozmowę. Albo domyśliłaby się wszystkiego już dawno, albo teraz stuknęłaby się w czoło, mówiąc: Powinnam na to wpaść!

- Ale... - odchrząknął. - To znaczy, że mogłem już dawno iść do Podziemia i to załatwić?

Nereida pokręciła jednak głową.

- Niezupełnie. - Jeden kosmyk włosów zafalował tuż koło jej oka. - To, co ci powiedziałam, jest śmiertelnie ważne, Percy Jacksonie - ewidentnie spoważniała. - Wrota Śmierci się magicznie nie otworzą. Wiesz, co to znaczy?

Percy wiedział, co sprawiło, że poczuł suchość w gardle. Potrzebował czegoś innego, a mianowicie - zgody Hadesa. Jeśli bóg Podziemia będzie w dobrym humorze, wystarczy wejście do sali tronowej i przedstawienie prośby (Hej, Hades, możemy być już na "ty", prawda? Fajnie by było, gdyby moja dziewczyna nie siedziała martwa w twoim królestwie, bo trochę jej potrzebujemy do ratowania świata i w ogóle!). Mógł też liczyć na wsparcie Nica oraz być może Persefony (powinna też tam być). Jeśli jednak Hades miałby zły dzień - cóż, istniało ryzyko, że chłopak spłonie nim zdąży się odezwać.

- Ta... dziękuję - powiedział. 

- Jeszcze jedno, herosie, bo kończy nam się czas - nieco nerwowym gestem nereida przywołała swojego wierzchowca i wspięła się na jego grzbiet. - Wstrzymaj się z wypełnieniem tej misji do jutra, do późnego popołudnia. Zwłaszcza jeśli zamierzasz iść z synem Hadesa.

Percy zdziwił się.

- Ale dlaczego?

- Wojna mnie wzywa - odpowiedziała szybko nimfa, a jej włosy skierowały się bardziej w tył. - Bądź zdrów, Percy Jacksonie. I mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy - dodała, a jej koń zaczął się szykować do galopu.

- Zaczekaj! - krzyknął Percy. - Dlaczego mam...

Zamrugał. Gdy ponownie uniósł powieki, nereidy już nie było. Głos zatrzymał mu się w gardle.

Marlin również zaczął już odpływać.

W tym samym czasie w Obozie Jupiter Nico przekręcił się na drugi bok. Zdołał jakoś szybko wrócić do swojego pokoju. Jeśli Will Solace dostrzegł jego nieobecność, nie dał tego po sobie poznać - ale to wcale nie pozwalało Nicowi odetchnąć z ulgą.

Świadomość nadchodzących wydarzeń zbierała się nad obozowiczami jak ciemne chmury. Wiedzieli, że choćby nie wiadomo jak się starali, nigdy nie uda się ich uniknąć.

_____

Wesołych Świąt 🎄❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top