Rozdział 35

Harper namawiała Nica, żeby skorzystali z jakiegoś innego środka transportu - ale bez powodzenia.

Po ostatnim razie, gdy razem z Leą i Dianą omal nie wpadli w cienie, miała pewne wątpliwości. Nico upierał się jednak, że było to jednorazowe niepowodzenie i że tym razem da radę. Po dłuższej wymianie zdań poszli na kompromis. Syn Hadesa przeniósł ich cieniem, ale nie na samo miejsce, tylko parę ulic dalej za szkołę, do której dawniej chodzili - zawsze to trochę mniej drogi. No i tak czy siak, powiodło się.

Zegary wskazywały godzinę za kwadrans dziesiątą. Naturalnie, nie spodziewali się ojca w domu o tej porze. Musiał być w pracy, dlatego Owen zabrał ze sobą klucze, by otworzyć mieszkanie. (Miał je w Obozie Jupiter i jakimś cudem nie zgubił - może dlatego, że starał się w miarę unikać dzieci Hermesa czy Merkurego). Jednak w trakcie drogi Harper zatelefonowała i opowiedziała tacie, w jakim celu do niego zajrzą. Nie chciała, żeby się niepokoił, gdyby ewentualnie dostrzegł jakieś ślady po niezapowiedzianych gościach.

Ale zdziwiło ją, gdy pan McRae odparł, że za chwilę będzie w domu. Wziął podobno urlop na cały tydzień i wyszedl tylko na jakiś czss. Prosił, by wstrzymali się około dwadzieścia minut z przyjściem. Harper się zgodziła. Mieli trochę czasu dla siebie.

- Możemy wejść tutaj - Owen skinął głową na znajdującą się tuż za rogiem kawiarnię. - Zimno jest, dobrze by było napić się czegoś ciepłego. Jak gorąca czekolada - dodał z błyskiem w oku.

Harper zagryzła wargę.

- Dobra. Idziemy.

Nico nie miał nic przeciwko czekoladzie, więc też się zgodził. Po pewnym czasie, gdy siedział z bliźniakami przy stole, obejmując kubek dłońmi, jego myśli pobiegły do Willa. Gdyby on też tutaj był... Nico mógł bez problemu wyobrazić sobie syna Apollina zajmującego miejsce obok niego i zajętego głoszeniem monologu na temat zdrowego odżywiania. (Czekolada może i jest smaczna, ale niezbyt zdrowa, di Angelo).

- Osiem minut minęło - powiedział Owen, zerkając na zegarek.

Harper wzruszyła ramionami.

- Zdążymy.

Czoło Nica, na które nieustannie opadały ciemne kosmyki, odbijało się w brązowym napoju. Chłopak przysunął kubek bliżej.

- Dwadzieścia minus osiem, do tego z pięć na dojście. Zostało siedem minut, więc chyba nie jest źle.

Chyba nie jest źle. Było to jedno z najbardziej optymistycznych zdań, jakie kiedykolwiek powiedział Nico di Angelo.

Harper upiła kolejnego łyka. Nagle pewna myśl przyszła jej do głowy. Co, jeśli ktoś zaatakuje teraz, w tej chwili?

Jako półbogowie niczego nie mogli być pewni, więc Harper zdarzało się w trakcie rozmyślań wymierzyć sobie czasem mentalny policzek, by nie stracić czujności. Dlatego teraz rozejrzała się po kawiarni ze świadomością, że każdy napotkany człowiek może za chwilę zamienić się w potwora.

Sęk w tym, że kręciło się tu zbyt wiele osób, a wszyscy tak zajęci, że nikt nie wydawał się jej podejrzany. Dwoje rodziców usiłowało usadzić hałaśliwe dziecko w wózku. Starsza pani podnosiła laskę z ziemi i zbierała się już do wyjścia. Troje mężczyzn siedziało przy jednym stoliku, co chwilę stukając w ekrany telefonów i wymieniając się między sobą bardziej lub mniej wulgarnymi uwagami na jakiś temat (głównie bardziej).

Ale poza tym nic nie budziło w córce Nemezis podejrzeń - dopóki nie spojrzała w stronę lady.

Pracująca tam kobieta na pierwszy rzut oka wyglądała na jakieś dziewiętnaście albo dwadzieścia lat. Pikowana, czerwona kamizelka zakrywała logo kawiarni na czarnej koszulce polo, którą wpuściła w dżinsy. Długie blond włosy trzymała ściągnięte w koński ogon. Rozmawiała właśnie z mężczyzną, który stał po drugiej stronie blatu - trochę od niej wyższym, aczkolwiek sama też była dość wysoka. No, chyba, że nosiła niewidoczne stąd szpilki.

Nie budziła żadnych podejrzeń, dopóki nie podniosła wzroku na mężczyznę i nie zaczęła o czymś mówić. Harper nie słyszała słów, za to zwróciła uwagę na jej piwne oczy. Były zdecydowanie zbyt bystre, zbyt rozumne i zbyt błyszczące. Jak na śmiertelniczkę.

Z trudem oderwała od niej wzrok, przeszukując w pamięci listę potworów, jakie znała z mitologii greckiej i rzymskiej. Ta dziewczyna nie przypominała jej żadnego z nich. A jednak miała w sobie coś, co roztaczało wokół tajemniczą aurę. Harper poczuła dziwaczny ucisk w żołądku. Zwilżyła wargi.

- Podejrzana jest - szepnęła.

Owen odłożył kubek na stół z nie za głośnym, charakterystycznym dźwiękiem. Zostało mu już tylko trochę czekolady na dnie. Zmarszczył brwi.

- Mówisz o tej blondynce?

- Mhm. Ale nie gap się tak.

Nico zwilżył delikatnie wargi.

- Nie spotkałem jej nigdy wcześniej. Wygląda ci na Empuzę czy coś?

- Nie wiem - przyznała Harper. - Ale jej spojrzenie...

Gdy zamawiali czekoladę, kobiety jeszcze tam nie było. Dosłownie przed chwilą zamieniła się z inną baristką. Czy to mógł być przypadek, zbieg okoliczności?

- Bądźmy po prostu gotowi - zasugerował Owen.

Siedzieli i pili czekoladę, a tajemnicza dziewczyna obsługiwała kolejnych klientów. Nie zachowywała się wcale podejrzanie. Nie skupiaj się za bardzo na niej - myślała Harper, ale to było silniejsze od niej. Nieoparte wrażenie, szybsze bicie serca, intuicja. Wszystko jej podpowiadało, że to nie jest zwykła śmiertelniczka.

A może Harper już po prostu wariowała.

W końcu wypili czekoladę. Dziewczyna nie zwracała na nich większej uwagi. Wychodząc z kawiarni, Owen zaryzykował. Jako pierwszy skinął jej głową i pożegnał się.

Chwila prawdy - baristka podniosła wzrok. Zielono-brązowe oczy zatrzymały się na chwilę na Harper, ale zaraz potem ona... zwyczajnie odpowiedziała.

I tyle. Nie zionęła ogniem, nie wyrosła jej druga głowa ani nic takiego. Wróciła do pracy. Nico zamknął drzwi i poprawił kurtkę. Przeszli jeszcze kawałek, w dalszym ciągu nie tracąc czujności. Blondynka z kawiarni nie wróciła z żądzą mordu.

Choć Harper miała czarne rękawiczki, i tak wsunęła dłonie do kieszeni. W pełni nie pozbyła się obaw, bo dziewczyna przez chwilę na nią patrzyła. Czym miałaby przyciągnąć jej uwagę? (Co do opaski noszonej na oku - nie, nie mogło chodzić o to, bo dzięki Mgle wszyscy śmiertelnicy oraz niektórzy herosi widzieli dwoje oczu - Harper naprawdę wolała unikać spojrzeń ludzi na ulicy). Potwory często obserwowały półbogów przed atakiem.

Popadam już w paranoję - pomyślała po chwili.

Niemniej jednak już podzieliła się podejrzeniami z Owenem i Nikiem, a te okazały się błędne, więc głupio jej było drążyć temat.

- Przepraszam. - Nie miała pojęcia, co wywołuje u niej takie zdenerwowanie. - Byłam niemalże pewna.

Nico kopnął butem gruzdkę lodu, która znalazła się na chodniku.

- Ostrożności nigdy nie za wiele - zatrzymał się. - Jesteśmy, prawda?

Harper potaknęła.

Przed wejściem do domu Owen wymamrotał jeszcze pod nosem, że niepotrzebnie brał klucze, po czym nacisnął klamkę. Było otwarte - znak, że pan McRae wrócił już do domu.

Owen wszedł na końcu. Nie schylał się nawet, by ściągnąć trapersy - zrobił to ocierając jednym o drugiego i w międzyczasie rozpinał kurtkę.

- Tato, jesteśmy! - zawołał Owen w głąb mieszkania.

Nikt mu nie odpowiedział.

- Mmm, pewnie jest w gabinecie - mruknął chłopak, po czym zabrał się za zdejmowanie rękawiczek i szalika.

Nico nagle się skrzywił i wymamrotał coś pod nosem. Owen spojrzał na niego pytająco.

- Nie, nic - wytłumaczył się zaraz Nico. - To... musiało mi się wydawać.

- Skoczę tam szybko i mu powiem - zaoferowała się Harper, która była już gotowa. - Poczekajcie momencik.

Gabinet ojca znajdował się u góry. Wystarczyło wejść po schodach i naprzeciwko, na końcu korytarza dostrzec czekoladowobrązowe drzwi prowadzące właśnie do pokoju. Dziewczyna wyciągnęła telefon. Teraz, gdy roiło się od niebezpiecznych sytuacji, pomyślała, że go tu zostawi. By nie ściągał jeszcze większej ilości kłopotów.

Stawiała krok za krokiem, pokonując kolejne schody. Patrzyła bardziej pod nogi niż przed siebie. Odruchowo odblokowała telefon, ale natychmiast znów go zablokowała. Była już na górze.

- Tato....

Już zaczynała podnosić głos, by tato ją usłyszał, gdy nagle... zamarła. Telefon wymsknął jej się z dłoni, spadając na ziemię.

Modliła się do wszystkich bogów, jakich znała. Nie tylko greckich i rzymskich - wymieniała po kolei egipskich, chińskich, o których kiedyś usłyszała i jakimś cudem zapamiętała. Modliła się, by był to tylko sen.

Jej ciało zdecydowanie odmawiało współpracy. Słyszała, jak Owen woła coś do niej z dołu, ale nie potrafiła zarejestrować prawidłowo dźwięku. Coś w gardle mocno ją ściskało. Nie mogła się ruszyć. Zaczęła dygotać. Poczuła się tak źle, jakby miało ją wziąć na wymioty. A pod powiekami było wilgotno.

Chciała zacisnąć pięści, lecz zrobiła to lekko z powodu zdrętwiałych palcy. Rozległy się kroki. Nico i Owen wchodzili tu za nią. Ale nie zwracała na to uwagi.

Drzwi do gabinetu dosłownie wyrwano z zawiasów - leżały na ziemi, odsłaniając widoki z pomieszczenia: biurko przewrócone do góry nogami, długopisy rozsypane na podłodze, wszystkie meble poprzestawiane.

Ale to nie tak, że ojca tam nie było.

Bo był. Leżąc w kałuży krwi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top