Rozdział 33
Chłodny powiew od strony Nowego Rzymu dotarł do obozu gwałtownie, wywołując lekkie dreszcze na ramionach. Owen zarzucił na głowę kaptur.
- Coś coraz mniej ufam tej barierze - skomentował.
- Oj tam - Lavinia obmasowała ręce. - Jowisz... znaczy Zeus... chyba wie, co robi.
Zeus chyba wie, co robi. To zdanie było tak zabawne, że Lavinia chciała zaśmiać się z tego, co sama powiedziała. Nie mogli całkowicie liczyć na bogów, a szczególnie na ich króla (który już wielokrotnie popisywał się brakiem rozwagi). Ale z drugiej strony - kogo innego mieli darzyć zaufaniem?
Owen prychnął cicho.
Po chwili temperatura z powrotem się podniosła.
- Dobrze, skupcie się - Frank odchrząknął, żeby zwrócić ich uwagę, po czym wbił wzrok w rozległe Pole Marsowe.
Ida, centurionka z Drugiej Kohorty, zmarszczyła brwi. Lśniące, czarne włosy rozsypywały się na jej ramionach, praktycznie zanikając na tle ciemnej bluzy.
- Jesteście pewni, że tu były? - spytała z lekkim powątpieniem.
Lavinia potaknęła.
- Płomyki. Bardzo małe. I układały się w jakiś napis, ale był chyba po grecku. No i bardzo szybko zniknął.
Przez moment nikt nie odpowiadał. Jedynym dźwiękiem roznoszącym się po placu był szum lekkiego wiatru, który powiewał delikatnie ich włosami.
W końcu Larry przerwał tę ciszę, zaplatając ręce na piersi ze swoim standardowo dobijającym wyrazem twarzy.
- No i co teraz zrobimy? Nie wrócą magicznie na zawołanie. Zmywajmy się stąd, bo jest już późno.
Hazel i Frank wymienili spojrzenia pod tytułem: Ja też żałuję, że go zabraliśmy.
- Ta, świetny pomysł - wymamrotał Owen, po czym podniósł wzrok. - Zaraz... wcale nie. Umrzemy, jeśli stąd pójdziemy.
- Nie od razu umrzemy! - Lavinia obracała między palcami zawieszkę z Gwiazdą Dawida na szyi.
- Tylko trochę później?
- Ludzie, posłuchajcie! - Hazel uniosła ręce, uciszając ich. - Jeśli naprawdę na nic się nie natkniemy, to owszem, wrócimy. Ale musimy sprawdzić. Przejdziemy się przynajmniej.
Po czym spojrzała w dal z tak uderzającym zapałem w oczach, jakby była turystką szykującą się na miły spacerek po okolicy, a nie pretorką Nowego Rzymu z obowiązkiem chronienia obozu przed czającymi się potężnym wrogami. Ruszyła jako pierwsza, a Frank zaraz za nią, odwróciwszy się wcześniej do reszty i skinąwszy głową w zachęcającym geście. Lavinia wsunęła Gwiazdę Dawida za różową bluzę z kapturem, którą na sobie miała, po czym wraz z pozostałymi skierowała się w stronę Świątynnego Wzgórza, co chwilę rozglądając się tylko na boki.
Jeszcze nie byli w połowie drogi, gdy Larry postanowił się odezwać:
- Zimno jest. To bez sensu.
Ida, która szła na końcu i co chwilę patrzyła za siebie, wyczekując ewentualnego zagrożenia, teraz spiorunowała go wzrokiem.
- Możesz wreszcie przestać narzekać?
- Ej, dzieci - wtrącił Owen, zanim Larry zdążył jej odpowiedzieć. - Zdradzicie naszą pozycję.
Gdy przeszli przez most, przybliżając się do świątyni Bellony, Lea zerknęła za Dom Senatu za plecami, po czym wszedł na Pole Marsowe.
- Czysto - zwróciła się do Tylera i Luisa. - To była szybka piłka.
- Szybka piłka? - Tyler uniósł brew. - Otknęliśmy się o śmierć.
- Nie psuj atmosfery - mruknął Luis. - Teraz tylko do Bramy Głównej i do dwójki.
W tym samym czasie w Nowym Jorku, gdy wszędzie panowała ciemność i ulice świeciły przeważnie pustkami, koło jednego z opuszczonych barów stał wysoki, masywny mężczyzna, który w ręku trzymał cygaro. Ledwie można było go dostrzec, jako że miał na sobie ciemną odzież, wysokie sznurowane buty oraz kaptur naciągnięty na głowę. Głowę opierał o ścianę budynku, palcami podtrzymywał cygaro w ustach, a brązowe oczy miał wlepione w ciemne niebo. Opuszki palców poczerwieniały mu lekko przez brak rękawiczek. Jego oddech parował. Przez dłuższą chwilę właśnie tak stał, wpatrując się tylko w górę ze skupieniem.
Wreszcie głucha cisza została przerwana przez przybliżający się stukot obcasów oraz rozlegający się wraz z nim głos:
- Jak leci, Morton?
Mężczyzna obrócił głowę, dostrzegając Nyks. Nie słyszał, jak nadchodziła z daleka - po prostu nagle się tutaj znalazła. A jego wcale to nie dziwiło.
Postanowiła najwyraźniej ukazać się w tej bardziej ludzkiej formie. Nie była powalająco wysoka, nie miała też czarnych skrzydeł - tylko materiałowe ciemne spodnie i sztruksowy płaszcz przewiązany paskiem w talii. Bujne włosy, podobne jak u Eris, opadały falami na ramiona, przez co jedyny element świadczący o prawdziwej tożsamości stanowiły oczy - nienaturalnie czarne, podkreślone mocnym makijażem, aczkolwiek ciężko było to zauważyć w ciemności.
Morton odjął od ust cygaro.
- Powiedzmy, że w porządku.
Bogini oparła się o bar obok niego, dłonie splatając za plecami, a jedną nogę unosząc lekko i zginając - tak, by podeszwa buta dotykała całkowicie ściany.
- Hm? - uniosła brew. - W porządku? - powtórzyła, unosząc ją jeszcze wyżej. - Ostatnim razem na Olimpie nic nie poszło w porządku.
To stwierdzenie mogła sobie darować, jeśli wolała utrzymać niespiętą atmosferę. Powietrze między nimi wydało się nagle jeszcze chłodniejsze.
- Dobrze wiesz, że nikt nie mógł przewidzieć...
- M-hm... czyli Kronos odpada - Nyks postawiła nogę z powrotem na ziemi. - Aczkolwiek mamy w zanadrzu plan B.
Jej uśmiech może i miał w jakimś stopniu przypominać uśmiech radosny, jednak w połączeniu z socjopatycznym i mrocznym spojrzeniem czarnych oczu wyszedł w stu procentach przerażający. Bogini zwróciła twarz ku niebu. Jedyny blask dawały liczne gwiazdy rozsypane po niebie jak maleńkie ziarenka ryżu, gdzieniegdzie ułożone w konstelacje.
- Tak, plan B... o ile wypali - Morton wsadził sobie cygaro z powrotem do ust, ale wymamrotał jeszcze: - To znaczy, o ile inni bogowie nie zdecydują się na interwencję.
- Inni bogowie? - prychnęła Nyks, odwracając aż wzrok od nieba. - Jacy niby? Zeusa i większość Olimpijczyków już zajęliśmy pomniejszą bitwą. Ikelos z Eterem i Taleją walczą z Morosem, Hestia wspiera z boku i na pewno nie udzieli się w wojnie, no a Posejdon i Hades... - mrugnęła. - Oni mają własne problemy, pamiętasz?
Gdy mężczyzna nie odpowiadał, oparła głowę o ścianę i wlepiła oczy w niebo.
- Tyle lat to zajęło. Nie czekałeś nawet ułamka tego czasu co my, co? - wymamrotała. - Jest już czwarty lutego. Za trzy dni będzie koniec świata.
Milczała przez dłuższą chwilę, aż w końcu parsknęła śmiechem. Kłębek dymu buchnął z cygara. Morton popatrzył w stronę bogini. Była w naprawdę świetnym humorze, co dla herosów, bogów stojących po ich stronie i w ogóle większości świata oznaczało niezaprzeczalną katastrofę.
- N-nie wierzę... - wydusiła, morderczy wzrok padł na jakiegoś śmiertelnika, który zdążył przybłąkać się w najmniej odpowiedniej chwili. Stawiane niestabilnie i chaotycznie kroki dawały jasno do zrozumienia, że jest pijany, jakby zdecydowanie zbyt cienka na mróz kurtka i zaniedbany wygląd nie wystarczyły. - To naprawdę się udało, po dekadach przygotowań! Za te trzy dni cały świat rozpadnie się szybciej niż... on teraz!
Jedno pstryknięcie palców wystarczyło, by zniszczyć nieznajomego. Na początku poczuł mówienie na całym ciele, co wywołało niepokój. Mężczyzna zatrzymał się chwiejnie, wyrzucając jedną rękę w bok z zamiarem oparcia się o ścianę najbliższego budynku. Nie było to jednak możliwe - ponieważ już po chwili nie miał nie tylko ręki, ale i reszty ciała. Rozpadło się jak targana układanka puzzli, opadłwszy następnie na ziemię w postaci kupki czarnego pyłu. Strach w oczach człowieka pojawił się ze zdecydowanym opóźnieniem, podczas gdy Nyks zwróciła się znów do Mortona.
- Wyobrażasz to sobie? Musimy tylko być lojalni, żeby przeżyć razem z nim. To będzie proste. A później nastanie nasze panowanie! - w ciemności było nagle zaskakująco dobrze widać, jak bardzo błyszczą jej oczy. - Nasza era!
Roześmiała się jeszcze raz, po czym poklepała go lekko po ramieniu.
- Czekaj tu sobie dalej, chciałam cię tylko odwiedzić - powiedziała już znacznie spokojniej, a potem dźwięk obcasów rozległ się ponownie, gdy odchodziła. - Do zobaczenia, Morton!
Mężczyzna obserwował, jak znika za rogiem. Brązowe oczy miał cały czas zmrużone. Zerknął na pozostałości po tamtym pijanym śmiertelniku, a następnie z powrotem na niebo. Przygryzł nieco mocniej dolną wargę, tak, by oderwać skórki.
Zostało mu niedużo czasu. Pięć minut. Może mniej.
Obóz Herosów - pomyślał. - Gdziekolwiek jest, za niedługo zostanie zniszczony.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top