Rozdział 29
- Liczba rannych jest średnia, ale obeszło się bez poważniejszych obrażeń - powiedział Will, a następnie podniósł pełen ulgi wzrok niebieskich oczu. - No i nikt nie umarł!
- Ja umieram w środku - zgłosił Nico.
Will zignorował tę uwagę.
Pretorzy osobiście postanowili upewnić się, że ani jeden bazyliszek nie pozostał przy życiu w obozie. Wraz z kilkoma centurionami przeszukali więc dokładnie zarówno miasto, jak i obóz. Pozostali herosi udali się w tym czasie na zasłużoną kolację - poza Larry'm, jednym z potomków Merkurego. Wydawał się obrażony, więc wziął nogi za pas i ruszył do świątyni Jupitera.
- Z jakiegoś powodu nie utrzymał tej bariery - wymamrotał. - Ratujemy Olimpijczykom tyłki, a oni jeszcze nie chcą zapewnić nam przynajmniej cienia ochrony.
Frank chciał go powstrzymać.
- To może nie być wina Jupi... to znaczy Zeusa. Mogła tutaj zadziałać jakaś potężniejsza siła. Poza tym, wykłócanie się z jedynymi bogami, którzy są po naszej stronie...
- Tylko się pomodlę - burknął Larry, najwyraźniej trochę zakłopotany faktem, że pretor interweniował.
- Larry, posłuchaj... - zaczęła Laurel.
Chłopak gwałtownie wstał, zatykając oczy.
- O, o, nie. Daruj sobie zaczarowany głos - powiedział i zaczął się oddalać.
Laurel westchnęła i wymieniła z Frankiem bezradne spojrzenia, po czym wróciła na swoje miejsce.
Reszta kolacji przebiegała w spiętej atmosferze do samego końca. Nawet otrzymana finalnie informacja o braku żywych bazyliszków na terenie nie stanowiła wystarczająco mocnego argumentu, by zapomnieć o niespodziewanym ataku. Larry wrócił nadąsany, oznajmiając, że władca bogów nie odpowiedział na jego wołania. Niektórzy obozowicze z trudem hamowali chęć krzyczenia i walenia pięściami w panice. Więc ich jedyna ochrona przestała działać?
O ile wcześniej Harper obiecała sobie, że nie zaśnie spokojnie, tak teraz padła od razu po rzuceniu się na łóżko. Używanie tarczy Nemezis plus gubiące myśli, jakie nachodziły ją do końca dnia w towarzystwie Diany, dosłownie wyssały z niej całą energię. Spała mocno - i nie miała koszmarów.
W całym zamieszaniu, jakie panowało aż do rana (bo większość herosów miała przez to spore problemy zarówno z zachowaniem spokoju, jak i ze snem) niezauważane wymknięcie się z obozu byłoby wydawać się by mogło nie dość, że niemożliwe - co poniektórzy wykazywali się nadzwyczajną czujnością i pilnowali porządku niemal tak wytrwale jak Terminus - to jeszcze bezcelowe. Po tak wyczerpującym dniu kto dawał radę usnąć, powinien to robić. Odpoczynek odgrywał znaczącą rolę w utrzymywaniu pełnego zdrowia psychicznego.
Moje zdrowie psychiczne i tak ledwo się trzyma, więc co za różnica - myślała Lea, oglądając się za pozostawionym w tyle Forum.
Nocą robiło się trochę chłodniej - nie jakoś drastycznie zimno, ale jednak chłodniej - dlatego włożyła czarne dresy i czarną bluzę z kapturem. Przebranie znakomite, gdyby nie niebiesko-zielone włosy z jasnymi odrostami wystające spod kaptura. Zagarniała je co chwilę za uszy, ale one i tak prędko wracały na swoje miejsce.
Och - no i była jeszcze dwójka jej najlepszych przyjaciół do towarzystwa. Gdyby jej myśli nie błądziły gdzieś po odległych wymiarach, zapewne by ich upomniała. Gadali tak głośno, że sami się prosili o nakrycie.
- To nie jest robota, którą można robić za dnia - Tyler wcisnął ręce w kieszenie własnej bluzy, a ciemne oczy płonęły mu w ciemności. - Zwłaszcza, że nie mamy cholernego czasu.
Luis stłumił ziewnięcie.
- Spać - wymamrotał.
Spojrzenie, jakie Tyler na niego skierował, zwiastowało tylko jedno: kolejną kłótnię. Lea pospiesznie zagarnęła kosmyki za ucho po raz ostatni, po czym podeszła do nich bliżej.
- A więc działamy na własną rękę. Jak za starych, dobrych czasów. Od czego zaczniemy?
Luis nagle oprzytomniał.
- Ej, ej, wcale nie takich starych. To znaczy, właściwie się cieszę, że mamy je za sobą, oby jak najdalej...
Urwał w połowie zdania. Pod niebem, tuż nad nimi rozległ się nagle krótki świst. Przemknął jakiś cień - ale tak szybko, że zidentyfikowanie go graniczyło z cudem. Pierwsza myśl, jaka w tej beznadziejnej sytuacji wpadła Luisowi do głowy, brzmiała: To jednak nie był taki dobry pomysł, jak się z początku wydawało.
Bo skoro ta bariera faktycznie już ich nie chroni...
To nie tak, że Luis nie ufał Frankowi i Hazel, którzy kazali im spać spokojnie i deklarowali ostrzegać przed ewentualnymi atakami. Ta dwójka niebezpodstawnie została najbardziej szanowaną parą pretorów w historii Dwunastego Legionu. Gdy obiecując zadbać o obóz patrzyli na resztę herosów tak szczerze, działali niemal jak czaromowa dzieci Afrodyty. Każdy najchętniej po prostu polegałby na nich.
Ale problem oparty był na fakcie, że pomimo całego swojego autorytetu i doświadczenia Hazel i Frank mogli najzwyczajniej w świecie nie znać dobrze sposobu myślenia wroga, z którym praktycznie nigdy nie zetknęli się osobiście. Na odmianę Lea, Luis i Tyler nie dowodzili może rzymskim obozem wojskowym potomstwa starożytnych bogów - ale spędzili z Chaosem dziewięć lat. Pewne rzeczy mogli po prostu umieć przewidzieć... A przynajmniej część z nich. Ale zawsze to coś.
Ciemny kształt przemknął tak szybko, jak się pojawił, jednak to wystarczyło, by ciśnienie podskoczyło w górę. Luis przez chwilę starał się nie ruszać - poza przesunięciem dłoni do rękojeści miecza.
Trwali tak przez moment, zastygli. Wróg nie dał o sobie żadnych kolejnych sygnałów.
- Co to było? - spytała szeptem Lea, nie wytrzymując w końcu milczenia.
Tyler rozglądał się uważnie, jakby próbował słuchać intuicji i rozumu jednocześnie - i nie dać się zaskoczyć. Ale finalnie i on pozwolił sobie na rozluźnienie mięśni.
- Też chciałabym wiedzieć - wymamrotał, a potem tak cicho, jak tylko się dało wyciągnął dwa sztylety z pochew.
- Ruszamy dalej? - Luis obejrzał się za siebie.
Nie mieli już wyjścia.
Gdy zbliżali się do granicy miasta, pojawił się kolejny problem - a mianowicie Terminus, strażnik Nowego Rzymu.
- Mam plan - wyjaśnił Tyler.
Nakazał gestem, żeby się zbliżyli. Zdradzanie głośno swoich zamiarów w chwili, gdy wróg mógł ich śledzić, nie byłoby zbyt rozsądne.
- Już parę razy się wymykałem. O ile jestem zorientowany, Terminus zawsze pilnuje tych granic. Śpi, ale ma czujny sen... W przeciwieństwie do co poniektórych... - uniósł brew.
- No ej - zaprotestowała Lea.
- Dobra, to jak koło niego przejdziemy? - wtrącił z pytaniem Luis.
Tyler już miał otworzyć usta, by odpowiedzieć. Ale (oczywiście) nie zdążył.
Na rozmowę poświęcili tylko drobną część uwagi, próbując w dalszym ciągu skupić się na otoczeniu. Średnio się to udało, bo nie zauważyli niczyjej obecności aż do momentu, gdy sama nie dała o sobie znać.
A dała o sobie znać wybuchem. Bo dlaczego nie.
Był co prawda niewielki, ale z pewnością oszałamiający. Tyler z trudem utrzymał w rękach noże - i gdy tylko się rozbudził, automatycznie zacisnął palce mocniej na rękojeściach. Już gotował się do ataku w odpowiedzi, gdy zatrzymał go głos.
Irytująco znajomy głos.
- A-HA!
Chłopak zatrzymał się. Lea wytrzeszczyła oczy. Luis trzymał rękę na mieczu, który przez tę małą eksplozję odpiąłby się i upadł na ziemię - asekuracja go ratowała.
A tuż przed nimi, jakby spod ziemi wyrósł posąg - popiersie mężczyzny o kędzierzawych włosach. Czyli Terminusa, boga granic, który patrzył na nich z wściekłością w oczach.
- Nocne przechadzki, hmm?! - jego brwi powędrowały w górę, gdy spojrzał na Luisa i Leę. - Nie mam nic przeciwko Grekom u nas, dopóki nie łamią zasad. A co do ciebie, Tylerze Clarke...
Tyler schował sztylety. To była dobra wiadomość.
Zła była taka, że miał minę, jakby zamierzał zadusić Terminusa gołymi rękami.
- Idiotów można rozpoznać głównie po tym, że wtrącają się gdzie nie trzeba - powiedział, a oczy mu płonęły.
Zaczął iść w jego stronę, ale Luis w porę zagrodził mu drogę.
- Eee, możemy załatwić sprawę pokojowo, prawda? - zapytał szybko Terminusa.
Bóg najwyraźniej nie bardzo zrozumiał, o co chodziło Tylerowi, ale propozycja syna Chione zaintrygowała go.
- Pokojowo? Przecież złamaliście zasady.
- Wcale nie złamaliśmy! - zaprotestował chłopak, po czym rzucił Lei spojrzenie mówiące: Proszę, wymyśl coś.
Farewall interweniowała natychmiastowo.
- Dokładnie! My, mmm, to znaczy, zostaliśmy wysłani. To tajne zadanie, bo... Nie ma sensu robić zamieszania.
Terminus zmarszczył brwi.
- Tajne zadanie? A niby na czym ono polega?
Lea w skrócie opowiedziała o ich planie - i tu akurat nie kłamiąc.
- No bo... Ten dzisiejszy atak wywołał sporo zamieszania. Nie powinien mieć miejsca, skoro bariera bogów nas chroni. A my wiemy, że sojusznicy Chaosu często używali magii. Takie greckie napisy... Chaos po starogrecku... o ile się orientuję, pojawiają się zawsze w nocy. I o wyznaczonej porze mogą wywołać pożar, mnóstwo ataków albo coś w tym stylu. Nie orientuję się w tym za bardzo, to znaczy jak się je tworzy i czy trzeba koło danego miejsca być... Ale, no.
Wykorzystując moment, w którym Terminus skupiał całą uwagę na lustrowaniu Lei wzrokiem, Luis uśmiechnął się lekko i pokazał jej dwa kciuki w górę.
- Cóż... ha! - zawołała bóg. - Nadal mam zastrzeżenia. W tak poważnych przeszukiwaniach trzeba mieć dowódcę. Ranga przynajmniej centuriona. - Westchnął. - Widzisz, Tyler, jak łatwiej by było, gdybyś dawno temu zgodził się na ten awans?
Padła odpowiedź:
- Nie.
Lea zacisnęła usta. Na chwilę koncept jej się wyczerpał. Spróbowała w inny sposób.
- Pretorzy mówili, że to wyjątek. To miało być tajne zadanie, więc im mniej osób, tym lepiej. No a... My spędziliśmy sporo czasu z wrogami, więc wiemy, gdzie mogą być takie napisy, jak je odczytać... - Zerknęła na zegarek wskazujący drugą trzydzieści. - No to naprawdę przepraszamy, ale jeśli nie wyrobimy się w czasie, to też będzie trochę wbrew zasadzie spełnienia pilnie obowiązków czy coś...
Zaczęła powoli iść w stronę miasta. Już oddaliła się od dwójki przyjaciół i boga granic. Już mogli mieć ten punkt odhaczony na liście.
Lecz wtedy kolejny wybuch nastąpił tuż przed jej twarzą. Wtedy się zatrzymała, krzycząc w duchu parę niecenzuralnych zwrotów.
- Zaczekaj! - zawołał Terminus. - Hmmm, po części to racja. - Przeniósł wzrok na chłopaków. - Tyler, gdybym tylko nie miał dziś dobrego humoru...
- Świetnie - chłopak nie spojrzał mu w oczy. - Możemy się żegnać.
Taki miał być koniec rozmowy z Terminusem. Ale, oczywiście - kolejny zwrot akcji.
Ciemna postać, która wcześniej mignęła gdzieś wysoko, wróciła. Z niepojętą dla ludzkiego umysłu prędkością pojawiła się na niebie, by następnie zanurkować w dół.
Lea cofnęła się jeszcze dalej, przekraczając granicę Nowego Rzymu. Tyler zdążył jedynie złapać Luisa za rękę i przyciągnąć do siebie, w tył. Terminus wytrzeszczył oczy, gdy siła uderzenia wywołała mocny wiatr. Kurz uniósł się w górę, zasłaniając widoki.
Bo przecież nie mogło być tak kolorowo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top