Epilog

A koniec tej przygody zaczął się następująco:

Osiemnastego lutego w Nowym Jorku spadło jeszcze więcej śniegu. Jakkolwiek poważne rzeczy miały niedawno miejsce w świecie herosów, życie śmiertelników toczyło się dalej - bez większych zmian. Wkrótce wszyscy zapomnieli nawet o tajemniczych zjawiskach towarzyszących starciu kilku bogów. Miasto jak zwykle tętniło życiem. Dzięki Mgle nikt z niewtajemniczonych nawet nie domyślał się, jak straszliwą bitwę stoczono niedawno w Kalifornii. 

I bardzo dobrze. W przeciwnym razie wyniknęłoby z tego... jeszcze więcej kłopotów. 

Już wczesnym rankiem Harper McRae pochylała się lekko przed drzwiami swojego mieszkania, zamykając je na klucz, a w głowie świtała jej ta wizja, którą przywołała, odwracając uwagę Chaosu - prawdopodobnie ostatnie spotkanie Nemezis i jej ojca. 

Od tej cholernej wojny minęło dokładnie jedenaście dni. Herosi powoli zaczęli wracać do zwyczajnych obowiązków, do swojego normalnego życia - normalnego według trochę nieostrej definicji, ale jednak. W Obozie Jupiter odbudowy poszły gładko. Przynajmniej tak mówiono. Dzisiaj była sobota, więc Harper postanowiła odpocząć od obowiązków, którymi zajmowała się ostatnio (próby nadrabiania materiału z tej klasy i tak dalej). Planowała odwiedzić swoich przyjaciół - zarówno Greków, jak i Rzymian - w obozach, do czego zresztą bardzo wszystkich namawiali, aby osobiście sprawdzić, jak to wygląda. 

Oni uznawali, że tak będzie najlepiej - skupić się na tym, co można naprawić i niezwłocznie wziąć się do roboty. Żyć dla tych, którzy polegli, żeby dać im taką możliwość. Harper jak najbardziej podzielała tę opinię, ale czasami nachodziły ją refleksje lub wspomnienia, których nie mogła od siebie odepchnąć. Tak jak teraz. 

Myślała o bogini zemsty - o tym, jak wyglądała, stojąc tutaj przed jej ojcem. Ramiona skrzyżowane przed sobą, w oczach żal zmieszany ze złością. Nie dało się ukryć, że rozstawała się z ojcem bliźniaków w nieciekawych stosunkach. Pokłócili się... 

- Harper.

Owen niecierpliwił się coraz bardziej, chociaż - jak zauważyła - nauczył się trochę lepiej nad sobą panować. Utrzymywał dłonie spokojnie w kieszeniach, zamiast poprawiać kurtkę albo bawić się zegarkiem, co dawniej robił bez ustanku. Chociaż był wciąż chudy i dość niski, wydawał się jakby starszy, dojrzalszy. Pożartowałaby może, że dorasta, gdyby nie byli w tym samym wieku.

- Już - odparła, chowając kluczyk.

Mieszkali oboje w rodzinnym domu, przynajmniej na razie. Na wakacje planowali przyjechać do Obozu Herosów, a potem wybrać się na studia. Tutaj mieli się rozdzielić, bo Harper brała pod uwagę kilka zwyczajnych, śmiertelniczych uczelni, a Owen wolał Nowy Rzym. Oboje nigdy by się do tego nie przyznali, ale żałowali, że będą się rzadziej widywać. Nawet, jeśli podczas wspólnego mieszkania normę stanowiło dziesięć kłótni dziennie, bitwy na naleśniki i takie tam rzeczy, po których później musieli sprzątać.

Chłopak zmarszczył brwi.

- Nie... nie o to mi chodziło - zmierzył ją uważnie brązowymi oczami. - Jak tak stoisz, wyglądasz jak Nemezis. Bardziej niż zwykle.

Co za zbieg okoliczności. Dokładnie przed chwilą myślała o matce i... Tak, stała w tym samym miejscu, co bogini zemsty w tamtej wizji. Miała ochotę odskoczyć, ale to by było niepoważne.

Oczywiście nie dało się zaprzeczyć jej uderzającemu podobieństwu do Nemezis. A jednak czuła się dziwnie za każdym razem, gdy brat albo dawniej tata mówili jej o tym. Jakby oczekiwali, że Harper zacznie się dostosowywać, by jak najbardziej przypominać mamę zarówno pod względem wyglądu, jak i zachowania. No... w sumie połączenie czarnego i czerwonego było niewątpliwie czymś, czego mogłaby spróbować. Ale nie chciała robić za wiernego klona bogini.

- Super - nacisnęła klamkę, żeby się upewnić, że drzwi są zamknięte. Owen już otwierał usta, by jakoś się usprawiedliwić, lecz nie dała mu dojść do głosu: - To chodźmy.

Najpierw odwiedzili Obóz Herosów. To było całkiem przyjemne. Siedziba greckich herosów nie została nawet tknięta przez nieprzyjaciół. Część półbogów wróciła właśnie z wizyty u Rzymian. Usiedli wszyscy w pawilonie, by zjeść razem śniadanie. 

Należy chyba wspomnieć, że Chejron postanowił dać obozowiczom trochę luzu po ostatnich wydarzeniach i obwieścił, że przez jakiś czas herosi mogą siadać, gdzie tylko chcą. Nikomu to, rzecz jasna, nie przeszkadzało. 

Annabeth, Percy i Grover usiedli przy stoliku Posejdona i pogrążyli się w rozmowie - jak za starych, dobrych czasów. 

Percy z każdym dniem wyglądał coraz lepiej. Odzyskał apetyt. Jego blada cera powoli wracała do zdrowego koloru. Zielone jak ocean oczy miał znów pełne życia i błyszczące, a świeżo podcięte czarne włosy sterczały w tym typowym artystycznym nieładzie. I - co najistotniejsze - zaczął znowu uwielbiać niebieskie jedzenie. Jego magiczna szklanka była napełniona niebieskim sokiem wiśniowym, a obok talerza leżała rozerwana paczka niebieskich cukierków, które znikały w bardzo szybkim tempie. 

Annabeth jako jedyna z całej trójki wybrała się do Obozu Jupiter, więc teraz opowiadała o wszystkim z entuzjazmem. 

- Rzymianie są niesamowici. Szkolą się w sztukach budowania, więc normalnie odbudowanie obozu zajęłoby im jakieś... trzy, cztery dni - oszacowała. - Ale teraz musieli uporać się także z miastem i Świątynnym Wzgórzem, także zeszło trochę dłużej. W każdym razie, wszystko jest gotowe. Pojedziemy tam wszyscy razem, niedługo. Jest jeszcze ładniej. Muszę wam to pokazać! 

I zaczęła opisywać nowy wygląd Nowego Rzymu, najwyraźniej nie zauważając, że Percy i Grover wcale nie wyglądają na zainteresowanych. 

Laurel Spencer skinęła głową Owenowi, żeby usiadł przy stoliku Afrodyty. 

- Nie jest tu tak źle - zapewniała, gdy się wahał. 

Kłamała. 

Owen posiedział przy stoliku jakieś dwie minuty, i to tak daleko od wszystkich, jak tylko się dało. A jednak wystarczyło, żeby dowiedział się o problemach miłosnych każdego obozowicza, który tylko je miał (chociaż o tych, którzy nie mieli, również). Jeśli plotki były prawdziwe, Katie Gardner zerwała z Travisem Hoodem. Gdy Valentina Diaz, zaczęła robić wykład ("Oni już dawno słabo się dogadywali! A później ta rozłąka..."), Owen rozejrzał się, gdzie by tu uciec. Nagle zauważył Chiarę z Damienem i kilkoma innymi półbogami, machającą do niego od stolika Tyche. 

- Laurel, może tam pójdziemy? - zaproponował trochę rozpaczliwym głosem. 

Laurel widocznie nie była aż tak pochłonięta dyskusją, bo się zgodziła. Całe szczęście. 

Tymczasem Piper postanowiła przesiąść się do stolika Hefajstosa. 

- Nie rozumiem Eris - mówiła. - Tak zależało jej na lokalizacji Obozu Herosów. A jednak, kiedy Mgła zniknęła... nikt nie przyszedł nas zaatakować. 

Leo Valdez wzruszył ramionami. 

- To chyba dobrze. 

- Nie wydaje ci się to podejrzane, Leo? - zapytała z powątpieniem. - Wyobrażasz sobie, by wrogowie mogli... Ot tak sobie odpuścić? 

Leo wpakował do ust potężny kawał tortilli. 

- Nie wiem - zabrzmiała jego złota myśl. - Będziesz jeść tę kanapkę, Królowo Piękności, czy mogę ją wziąć?

Po śniadaniu w Obozie Herosów zaczynał się trening łuczniczy. Owen początkowo nie zamierzał na nim zostawać, ale Laurel zdołała przekonać go do zmiany planów. 

- Będzie w porządku - powiedziała. - No... nie tak, jak przy stoliku Afrodyty. 

Owen posłał Harper znaczące spojrzenie mówiące: "Chyba muszę". Odpowiedziała mu w taki sam sposób. Kiwnęła głową, przekazując: "Dobra. Ja pojadę. Wyślij iryfon w razie czego". 

Czuła się trochę jak intruz, bo oficjalnie nie mieszkała przecież w Obozie Herosów, dlatego wolała zmyć się jak najprędzej. Przed wyjazdem zajrzała jeszcze do do szesnastki, żeby zabrać parę swoich rzeczy. Upchnęła je w torebce, po czym wsiadła w samochód i odjechała. 

Ale gdy już prawie dotarła na miejsce, przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Skręciła nagle, zamiast pojechać prosto do domu. 

Po chwili zamiast drzwi mieszkania, otwierała drzwi kawiarni. Nie była pewna, dlaczego akurat teraz postanowiła tam wstąpić, ale jakiś tajemniczy głos w głębi umysłu zdawał się jej podpowiadać: "Zrób to. Idź. Nie pożałujesz". 

Może był to zbieg okoliczności, ale znowu trafiła na tę jasnowłosą baristkę. Przez ostatni czas utwierdziła się już w przekonaniu, że dziewczyna jest zwyczajną śmiertelniczką. Prawdopodobnie nie widziała nawet przez Mgłę. Jednak z jakiegoś nieznanego powodu przyciągnęła jej uwagę, a potem pojawiła się w tej wizji. 

W chwili, gdy córka Nemezis wchodziła do środka, baristka wpatrywała się w okrągły zegarek, który wisiał na ścianie. Nieco niesforne blond włosy rozsypywały się luźno na plecach. Na zwykłą koszulkę z logo kawiarni narzuciła lekki, brązowy sweterek zapinany na guziki. Usłyszawszy dźwięk zamykanych drzwi, natychmiast się odwróciła. 

Kiedy Harper podeszła bliżej, zaczęła dostrzegać więcej szczegółów, jak na przykład to, że oczy dziewczyny błyszczały, jakby zaraz miało się wydarzyć coś zabawnego. Przez ten sweterek jej tęczówki wydawały się bardziej brązowe niż zielonawe. Z uszu zwisały jej okrągłe, złote kolczyki, a na palcach obracała sobie sygnety. 

Harper przywitała się, rzuciła okiem na cennik i poprosiła (oczywiście) o gorącą czekoladę do picia, ale tym razem karmelową. Nie planowała nawet wdawać się w rozmowę z tą blondynką. Ale gdy jest się herosem, prawie nic nie idzie tak, jak się początkowo przewiduje. I tym razem nie było inaczej. 

Dziewczyna zmierzyła ją uważnie wzrokiem i zmrużyła oczy. 

- Najdroższa - stwierdziła, zamyślając się. - Hmmm. Niech będzie, dwa dolary. 

Harper zamrugała. Na cenniku bardzo wyraźnie, czarno na białym, napisano wyższą cenę. 

W tym momencie powinna zacisnąć usta, cieszyć się okazją i nie próbować się kłócić. Gdyby nie odezwało się w niej poczucie sprawiedliwości. 

- Ale... 

- Sza! - zawołała dziewczyna, kiedy znowu rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. 

Ukradkiem pokazała Harper, żeby się do niej bardziej nachyliła, po czym mrugnęła do niej - dokładnie tak, jak w tamtej wizji. Rzęsy na dole miała pomalowane na biało, co wyglądało całkiem fajnie. 

- To zostanie między nami, zgoda? - wyciągnęła coś zza lady i przysunęła w stronę Harper. Kartka i długopis. - Poproszę tylko o numer telefonu i będziemy kwita. 

Harper w pierwszej chwili była zdumiona, potem się zawahała. W końcu, słysząc, że następny klient się zbliża, chwyciła długopis. Zaczęła w pośpiechu zapisywać cyfry na kartce, spoglądając dziewczynie prosto w oczy. 

- Zgoda. 

***

Opowiadając, jak Rzymianom świetnie wyszła odbudowa Obozu Jupiter, Annabeth ani trochę nie przesadzała. Wszystko prezentowało się tak porządnie, solidnie i ładnie, że nikt by się nie domyślił, iż jeszcze niedawno znajdowały się tu tylko ruiny. 

Ostatnim razem Owen zaglądał tutaj, gdy uczestniczył w pogrzebach poległych rzymskich herosów. Wówczas nie rozpoczęto jeszcze naprawy zniszczeń, ponieważ pretorzy uważali, że muszą przede wszystkim należycie pożegnać przyjaciół. Teraz, dwudziestego pierwszego lutego, Owen był pod wrażeniem. Choć nie znał się na architekturze tak dobrze jak dzieci Ateny i nie potrafił tak szczegółowo opisać widoku, jaki przed sobą miał, bardzo mu się to podobało. 

Może tylko niepotrzebnie mówił o tym na głos. 

Annabeth, która przyjechała zgodnie z zapowiedzią, popatrzyła na niego. Nigdy się specjalnie nie przyjaźnili, zresztą zawsze trochę go przerażała, ale teraz jej szare oczy rozbłysły radośnie. 

- Prawda? Forum wygląda wspaniale, ale jeszcze piękniej jest w Nowym Rzymie. Miejsca, w których umieszczono fontanny, na tamtej uliczce, gdzie jest piekarnia... 

I, oczywiście, rozkręciła się na dobre. 

Gdy zdołał jakoś zakończyć tę rozmowę, wymknął się do Ogrodu Bachusa. Tam odbył krótszą, ale ciekawszą rozmowę z Frankiem Zhangiem. 

- Wychodzi na to, że Fortuna znów nam sprzyja - mówił pretor. - Przybywa więcej nowych półbogów, wybraliśmy centurionów i tak dalej. Ale... no wiesz. Niektórych z nich się nie zastąpi. 

Spochmurniał nagle. Chyba chciał coś dodać, ale się zawahał i w końcu tego nie powiedział. 

Laurel Spencer, która również postanowiła przyjechać do Obozu Jupiter, pospacerowała z Hazel koło Koloseum i również wypytywała ją o najnowsze wieści, co słychać u rzymskich herosów i tak dalej. Hazel z jakiegoś powodu niosła ze sobą fioletową teczkę, ale nie chciała pokazać, co się w niej znajduje. 

- A Luis? - zapytała w końcu. - I Lea? Zostają u was, prawda? 

Tak myślała, ponieważ z tego, co wiedziała, nie planowali zostawać w Obozie Herosów, ale pretorka pokręciła jej przecząco głową, aż jeden zakręcony kosmyk wymknął się z jej związanych w koka włosów. 

- Nie. Proponowaliśmy im, oczywiście, miejsce w legionie, ale stwierdzili, że... eee, mają inne sprawy na głowie - spojrzała na Laurel, by się upewnić, że obie wiedzą, o co chodzi. - Oczywiście, my też zamierzamy pomóc, ale to nie będzie takie łatwe. Może potrwać naprawdę długo. 

Córka Afrodyty pomyślała, że Hazel wie, co oznacza słowo długo. Choć wyglądała na młodszą od niej, miała ponad osiemdziesiąt lat. 

- Dlaczego pytasz? - zagadnęła. 

- Chciałam tylko... - Laurel się zawahała. Uznała, że nie będzie na prawo i lewo rozgadywać, że chciała osobiście porozmawiać z Luisem, a już na pewno nie będzie zdradzać powodów. - Po prostu. 

Hazel na szczęście to kupiła, bo kiwnęła głową. 



Tamtego dnia herosi nie sądzili jeszcze, że przez najbliższe dwa lata czeka ich spokój. Żadnych wojen, żadnych poważnych bitew i żadnych budzących się bogów pragnących zniszczyć świat. Po pokonaniu Chaosu czekał ich bowiem odpoczynek. Rzecz jasna, tylko tymczasowy. 

Nie wiedzieli również, że gdy dwa lata miną, niebezpieczeństwo powróci, a jego oficjalnym początkiem będą słowa bogini labiryntu. 

Nie mogli wiedzieć. 



_____________

Koniec. 

Jutro wrzucę notkę na zakończenie. Ale czuję taką niewyobrażalną ulgę, aż nie da się jej opisać... Wiem, że epilog został napisany trochę chaotycznie i akcja ciągle przeskakuje, ale chciałam wszystko ładnie domknąć. Mam nadzieję, że jest w porządku, ale napiszcie, gdybyście zauważyli jakiś błąd. 

Ave!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top