FENOLOFTALEINA

Młody Black stał nad odrobinę zardzewiałym kociołkiem. Wrzucił do środka sproszkowany róg jednorożca, sprawdzając ukradkiem w podręczniku o wdzięcznej nazwie "Eliksiry dla zaawansowanych" czy aby na pewno nie przesadził z ilością. Użyczył sobie książkę Severusa, by dostać najlepszą ocenę jaką mógł zdobyć. Nie chciał dostać kolejnych kar od rodziców za to, że nie był prymusem. To nie była jego wina, że uczenie źle mu wychodziło. Zapewne ktoś w ich rodzinie też nie był figurą nauki, przez co on i Syriusz są strasznie opóźnieni w nauce. Jednak między nimi była zasadnicza różnica. Syriusz nie miał dobrych stopni, ponieważ ich nie chciał. W ten sposób buntował się przeciwko rodzicom, ale i był z natury leniwy w stosunku do ciężkiej pracy. Zaś Regulus po prostu nie potrafił tego zrobić. Co nocne tortury przynosiły strasznie słabe żniwa, a zwłaszcza jeśli chodziło o eliksiry. Zdawało mu się, że wszystko robi dobrze, ale za każdym razem wychodziło jedno wielkie fiasko. Tak jakby ktoś celowo go sabotował. Nie spodobała mu się ta myśl.

— Cholera — zaklął, a zaraz po tym ugryzł się w język. Woda wylała mu się na rękaw, mocząc go całego, jednak nie powinien z tego powodu mówić takim słownictwem. Rodzice uczyli go, żeby nie mówił w tak niski sposób jak pospólstwo, nawet jeśli byłby sam. Złe nawyki to pierwszy krok do złego zachowania - wciąż powtarzali z kamiennymi twarzami. Wyobrażając sobie ten widok jedynie się wzdrygnął. — A teraz dwa listki suszonej pokrzywy.

Przez cały czas robienia eliksiru nieświadomie nucił sobie pod nosem jedną z piosenek, które wyszły niegdyś z ust Syriusza. Jeszcze kiedy byli dziećmi zawsze nucił mu różne piosenki, kiedy był zdenerwowany. Jednakże tylko jedna zapadła mu w pamięć i od tego czasu towarzyszyła mu w trudnych chwilach. Najśmieszniejszy był fakt, że nawet nie znał tytułu tej piosenki. Wiedział jednak, że była mu bardzo bliska.

— Madame in red? Masz naprawdę podobny gust do Syriusza — usłyszał głos znikąd, co sprawiło, że podskoczył. Rozejrzał się niczym zając, słyszący w oddali warkot drapieżnika. Było po ciszy nocnej, ale wkradł się tutaj pewnym sposobem. Klasa do eliksirów była najlepszym wyborem na robotę mikstur z wiadomych powodów. Nie potrafił przypasować tego głosu do żadnego z jego przyjaciół, ale nie brzmiał na dziecinny. Po chwili przy swoim uchu usłyszał mrowiący go szept. — Tutaj jestem.

— Jesteś duchem? — spytał czarnowłosy, rozglądając się dookoła siebie. Jego postawa była stanowcza, ale za to oczy go zdradziły. Były niespokojne, a wręcz przestraszone i wiodły nerwowo po pomieszczeniu. Nie lubił duchów, ponieważ jeden przestraszył go na pierwszym roku. Od tamtego czasu jedną z jego traum, były właśnie duchy, których unikał za wszelką cenę. Jeśli ktoś tylko go straszy pod zaklęciem kameleona, gorzko tego pożałuje.

— Dla ciebie mogę być nawet duchem — kolejny szept, który poczuł jednak tym razem mrowienie odbyło się na jego szyi. Namiętny głos nie należał zdecydowanie do dziewczyny, więc pozostaje mu mężczyzna. Może to taki, który po śmierci chce się nad nim zemścić? Nie opuści cię póki nie wykona swojej zemsty, a dopiero potem pójdzie tam, gdzie powinien być. Miał nadzieję, że to tylko wynik nadmiernego zmęczenia i tak naprawdę nie ma żadnego ducha.

— Jak dla mnie możesz stąd znikać — odparł młody Black, licząc w głowie to, czego się dowiedział. To być może duch, zna się na muzyce, jest marnym podrywaczem, zna Syriusza i nie można go zobaczyć. Jak to ma mu jakkolwiek pomóc? Dopiero po chwili zrozumiał kto to jest. Warknął pod nosem, zaczynając machać rękami w powietrzu. Chciał znaleźć go i zatłuc na śmierć.

— Chcesz odlecieć? — spytał między śmiechem okularnik, sprawnie unikając jego rąk pod peleryną. Miał nad nim przewagę i obaj o tym wiedzieli. Nie chciał się jednak poddać, zwłaszcza że jego eliksir musiał trochę odczekać. Nie miał więc wymówki, aby zaprzestać szukania gryfona. Rozglądał się za jakimkolwiek ruchem przedmiotu czy wsłuchiwał się w dźwięk jego kroków. Wtedy poczuł, że dotyka czegoś nogą. Czegoś co powinno być powietrzem. Zakradł się ostrożnie i chwycił siłą za pelerynę, ciągnąc ją do góry. Nie mógł wyjść ze zdziwienia, kiedy tylko zauważył co się kryło pod tą płachtą. To było zwykłe krzesło! — Pudło.

Czarnowłosy odwrócił się ostrożnie, zauważając przyjaciela swojego brata, siedzącego na jednym z biurek. Wciąż dzierżył w dłoni niewidzialny materiał, nerwowo miętosząc go między palcami. Nie spodziewał się tutaj gości, a zwłaszcza tak niechcianych jak Potter. Potrafił tylko przeszkadzać i wpychać się tam gdzie najmniej go potrzeba. Takie cechy należały jedynie do pasożytów. Nie wiadomo skąd w jego ręce było już nadgryzione jabłko.

— Co tutaj robisz Potter? Daj mi pracować w spokoju — powiedział lekko poddenerwowany, podchodząc do jednego z lepszych kociołków, należącego do niego. Wymieszał powoli mieszaninę w stronę wskazówki zegara, a następnie wyciągnął mieszadło i trochę zwiększył ogień.

— Książę półkrwi — przeczytał na notatniku literki zapisane pięknym pochyłym pismem, który wyglądał na dosyć staromodny, ale właśnie to dodawało mu uroku. Chwycił w dłonie notes i przesunął palcami po prawie przyżółkłych stronach. Wydawał mu się znajomy, ale nie wiedział skąd. Dziś pierwszy raz poznał nazwę tych zapisek, albo jego autora. — Od kiedy nazywasz się księciem i to w dodatku półkrwi?

— To nie moje. Oddaj — powiedział niższy, próbując dosięgnąć do książki. Okularnik z psotnym błyskiem w oczach, uniósł notes ponad ich głowy. Wiedział, że Severus go zabije, gdy tylko dowie się, że James ma jego notatnik. Nie chciał mu go dać, więc dowie się, że tak właściwie go ukradł. Nie dość, że dostanie mu się za kradzież, to jeszcze za to, że James przejął jego dziennik. Miejmy nadzieję, że zdąży go odzyskać nim będzie za późno.

— A czyj? — spytał, wymachując zdobyczą niczym trofeum, unosząc dumnie nos. Większość arystokratów, których spotkał właśnie tak robiło. Nigdy nie wiedział dlaczego, ale za to się nad tym zastanawiał, gdy był mały. Co takiego fajnego może być w pokazywaniu dziurek od nosa? Może to kwestia patrzenia na ludzi z góry, albo kształtu nosa.

— Mojego przyjaciela. Będzie zły i już nigdy więcej nic mi nie da, gdy tylko go zgubię — odpowiedział Black, unosząc wyżej rękę. Stanął najwyżej jak mógł, bez robienia z siebie pośmiewiska. Nie zamierzał skakać po blatach i ścianach, by zgarnąć notes. Miał jeszcze swoją godność.

— Mógłbym ci go oddać, ale wydaje mi się znajomy. Muszę sobie przypomnieć skąd on jest — odpowiedział James, wywołując westchnienie ślizgona. Jeśli się dowie kto jest jego właścicielem, prawdopodobnie zabierze ten dziennik, by mieć na niego haka. Za to jeśli się nie dowie, będzie ciągnąć tą gierkę do końca życia.

— To Severusa. Ale oddaj mi to. Proszę — szepnął ostatnią część zdania, nie prosząc nigdy nikogo. Kiedyś używał takich czy podobnych sformułowań, ale jego matka stwierdziła, że prosi się tylko osoby, które są od ciebie wyższe statusem. Kiedy prosimy osoby, które są niższe hierarchią, pozwalamy im myśleć, że są lepsi. Tak od dziecka powtarzali mu rodzice i trzymał się tego jak tonący brzytwy. 

— Oh, to coś należy do Smarkeusa? Już wiem, skąd kojarzyłem ten notesik. Nie wyciągał z niego nosa, ani na chwilę. Dbał o niego o wiele bardziej niż o siebie. Raz chciałem sprawdzić co jest w środku, ale zasłonił go swoim ramieniem. Na szczęście zdążyłem cofnąć zaklęcie, nim McGonagall to zauważyła — opowiadał Potter, spoglądając na swojego towarzysza. Nie wyglądał jakby chciał tego słyszeć. Okularnik niczym nie zrażony zaczął przeglądać strony. — Wiesz, że się kipie?

— Wcale nie. Jestem jeszcze spokojny, ale moja cierpliwość ma też swoje granice — ostrzegł, spoglądając na niego morderczym wzrokiem. Nie potrafił ukryć urazy jaką żywi do młodego gryfona, choćby naprawdę mu na tym zależało. W czym ten głupi Potter był lepszy od niego? Czy naprawdę kiedy się postawi rodzinie odzyska go? Był w stanie zrobić wszystko, by zdobyć jego uwagę. Wciąż jednak chował urazę za to, że wybrał Jamesa na zastępstwo. Mianował go nowym bratem, nie patrząc na młodszego o rok ślizgona. Odszedł w zapomnienie, a tam poczuł jak rodzice kładą mu dłoń na ramię. Jego matka wpajała mu, że Syriusz jest zdrajcą rodu i na jego oczach wymazała jego imię z drzewa genealogicznego. To ta chwila uświadomiła mu, że już nie ma brata. Obaj rozeszli się swoimi drogami, które się nie łączyły.

— Mówię o twoim eliksirze. — Głos Pottera wyrwał go z myśli, w których przepadł. Szybko rzucił się w stronę kociołka i zmniejszył gaz. Całą powierzchnię cieszy wypełniła szara piana, której zapach był porównywalny do rozgniecionego robaka lub zgniłego jajka. Skrzywił się odrobinę, dłonią odpędzając dym, który pozostawiał za sobą swąd. Wiedział, że za to nawet T, by nie dostał. Westchnął, opierając łokieć o biurko. Miał dość tego próbowania. I tak nic z tego nie wychodziło.

—  Spadaj Potter — warknął Black, obwiniając starszego o ten stan rzeczy. Gdyby go nie zaczepił z pewnością nie zniszczyłby kolejnego eliksiru i kociołka. Jednym machnięciem różdżki sprawił, że wszystko zniknęło ze środka. Slughorn nauczył go tego zaklęcia na drugim roku. Było całkowicie przydatne, zwłaszcza przy takich porażkach, które spotykały go dosyć często. Niepowodzenie za niepowodzeniem. — Po co tutaj tak właściwie przyszedłeś?

— Po eliksir na bóle. Syriusz mi marudził na ból głowy po kacu. Jednak kiedy cię zauważyłem, stwierdziłem, że trochę bólu mu nie zaszkodzi. Mówiłem, że to dla niego za dużo, ale mnie nie słuchał — stwierdził Potter, wzrokiem przesuwając po dokładnych notatkach. Wyglądały o wiele lepiej i były precyzyjniejsze od niejednego podręcznika eliksirów. Ozdobne choć czytelne pismo sprawiało, że wszystko wyglądało o wiele godniej podziwu. To notes, który trzymał w dłoniach młodszy Black i tylko na tym się skupił. 

– Nie to, że pozostałeś mu dłużny — wymamrotał pod nosem Regulus, wywracając oczami. Nie zamierzał zaczynać nowego eliksiru, ponieważ wiedział, że i tak się nie skupi. Zwłaszcza kiedy James będzie gadać nad jego uchem. Sprawiało mu ogromną trudność skupić się i bez gadatliwego gryfona, a z nim było to wręcz awykonalne. 

— Może i tak, ale z pewnością znam swoje granice. — Okularnik strzepnął ze spodni niewidzialny kurz, a następnie zamknął głośno książkę. Regulus wyciągnął po nią dłoń, lecz wtem Potter ją odsunął spoza zasięgu jego ręki, po czym mruknął. — A a a, nie tak szybko.

— Skończ się ze mną bawić Potter — warknął, zbliżając się do niego. Zamierzał odzyskać skradzioną mu rzecz za wszelką cenę, nawet jeśli musiałby użyć do tego siły. Oparł kolano o biurko, między nogami Pottera, by się odrobinę podsadzić. Udało mu się dosięgnąć do dziennika, lecz wtedy się zachwiał i przechylił do tyłu. Zamknął oczy, czekając aż jego ciało uderzy o zimną podłogę, ale tak się nie stało. Poczuł dłonie gryfona, oplatające się wokół jego ciała. 

— Jeszcze nawet nie zacząłem — szepnął ciemnooki, pomagając ślizgonowi powrócić do równowagi ciała. Przypatrywał się jego malinowym wąskim wargom, a następnie skierował uwagę na jego oczy. Zielone i lśniące jak dwa brylanty. Zdecydowanie była w nich ukryta tajemnica, co go strasznie pociągało. Przesunął dłonią po jego bladej jak księżyc skórze, która była widoczna w półmroku. W końcu zebrał się w sobie odwagę gryfona, a słowa wyszły z jego ust. — Działasz na mnie jak fenoloftaleina.

Przepraszam, że co? To były pierwsze myśli, jakie wpadły do głowy Blacka. Nie był w stanie określić czy ma się zaśmiać, czy przemilczeć wyznanie nastolatka. Zdawał sobie sprawę, że Potter nie wie o czym mówi. Gdyby wiedział nigdy nie powiedziałby czegoś tak głupiego. Mały wredny uśmieszek wcisnął się na jego twarz.

— Ach tak? — spytał, upodobniając swój wyraz twarzy do pochlebnej wdzięczności. Scena, która się przed nim rozgrywała byłaby zdecydowanie warta zapamiętania. Czy to to właściwie nazywają podrywem na chemika? Zbliżył się w stronę Pottera, spoglądając na jego zakłopotanie. Mógłby od razu wyjaśnić mu czym ona jest, ale postanowił zachować to jeszcze dla siebie. — W jaki sposób?

— Em... no – plątał się zakłopotany, wsuwając dłoń w burzę włosów. Zawsze drapał się po głowie, gdy tylko czuł się zdenerwowany. Nie był w stanie określić dlaczego, ale stało się to pewnego rodzaju tikiem nerwowym. Jego wzrok uciekał na bok, a druga dłoń nerwowo stukała w powierzchnię blatu z głuchym dźwiękiem. — Ja...

— Kompletnie nie wiesz o czym mówisz Potter – szepnął jakby współczująco, choć za grosz nie było mu szkoda tego pasożyta. Zbliżył się jeszcze bardziej, co spięło go dostatecznie, by zrobić z niego sprężynę. Rozchylił lekko usta, zastanawiając się jak mógłby się na nim zemścić. Eliksiry odpadają, a różdżkę zostawił przy kociołku. Nie chciał puścić go z pustymi rękami. 

— Z tego co widzę, ty również nie jesteś orłem z tego przedmiotu. Coraz więcej nas łączy — powiedział spokojnie, zauważając jak młodszemu drga dolna powieka. Widocznie przesadzał ze swoją szczerością, ale nie spodziewał się takiej reakcji. Nigdy nie podejrzewał, że będzie aż tak chaotyczny jak Syriusz. Myślał niegdyś, że są idealnymi antonimami jak ogień i woda. Ale okazało się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.

– Nie chcę by cokolwiek nas łączyło, rozumiesz? – syknął niczym Severus, powoli otwierając przed nim swoją duszę. Nie dając nic po sobie poznać, wchodził w coraz większą otchłań, z której trudno byłoby mu się wyrwać. Nikt nawet, by o nim nie słyszał i nie znał. Teraz nie mógł opanować swoich słów. Wypływały z niego potokami jakby miał zatłoczone sumienie, które sądziło go z każdego dnia i nocy. – Nie jesteś dla mnie ważny. Nie interesują mnie nasze podobieństwa, nie ma "nas". Nigdy nie będzie.

— Czemu jesteś na mnie tak zły? Rozumiem, że ciągle żartuję z twojego domu, żartuję z twojego kolegi i robię wiele innych rzeczy, a jak mówię to na głos, brzmi naprawdę jak coś słabego — odparł gracz Quidditcha, wzdychając pod nosem. Nigdy nie zrobił nic młodszemu o rok uczniowi, nawet nie wpadło mu to na myśl. Atmosfera w sali stawała się coraz bardziej gęsta, a nic nie zdawało się jej poprawiać, a wręcz przeciwnie. Pogarszali tylko sprawę. 

— Zabrałeś mi brata! — Regulus nie potrafił stłumić krzyku, który kotłował się w nim od paru dobrych lat. Widział ich szczęśliwych, kroczących po korytarzach, śmiejących się do siebie. Żartowali jak dobrzy przyjaciele, nie oglądając się za siebie. I pewien czarnowłosy chłopiec, który oberwał w twarz. Stojący na drugim planie ze spuszczoną głową. Czekający, aż brat zawróci. Powie, że o nim nie zapomniał. Szepnie... Utuli go.

— Co? — spytał zdezorientowany chłopiec, z okrągłymi oprawami. Jego różowe wargi zadrżały niczym dwie gąsienice na uwięzi. Przegryzł jedną, pozostawiając swój wzrok na młodszym o rok chłopcu, pozbawionego nadziei.

— Złożył mi obietnicę, że razem wyrwiemy się z domu, gdy tylko przyjadę do Hogwartu. – Głos ślizgona był stalowy. Zimny i nieprzyjemny. Przerzedzał atmosferę. W tle słychać było bulgoczący roztwór. — Nie mogłem doczekać się dnia, w którym zacznę być uczniem. Przed snem wyobrażałem sobie jak to będzie... Ale przybyłeś ty i zniszczyłeś wszystko.

— Regulus... — zaczął James, ale natychmiast zamilkł. Nie mógł go przeprosić. Nie był temu winny. Nie miał pojęcia o niewierności Syriusza. Czemu miał za to płacić? — Dlaczego oskarżasz mnie? Czemu nie Syriusza?

I trafił w punkt. W sam środek bólu. Tym razem to Black zamknął usta, zaciskając pięści. Odpowiedział mu agresywny bulgot z kociołka. Ta mikstura żyła własnym życiem, jednak nawet ona nie zwróciła uwagi jej stworzyciela. Wzrok czarnowłosego skoncentrowany była ma tym, co właśnie usłyszał od Pottera. Czemu znienawidził Pottera? Czym on zawinił? Nie raz w marach widział jego obraz. Patrzył na niego z góry, śmiał się. Uśmiechał mściwie, wbijając go w podłogę. Był prywatnym diabłem Regulusa, który zabierał mu resztki nadziei. James stał się drugim bratem Syriusza, podczas gdy pierwszy okazał się nikim. Stał się dla niego szarym cieniem. Niepotrzebnym nikomu i znikomym, niezapamiętanym szeptem, cichym muśnięciem wiatru o policzek. Przeszukując swoją wyobraźnię, już wiedział, czemu właśnie to na Potterze scentralizował całą swoją niechęć. Nigdy nie widział Syriusza tak szczęśliwego, jak przy jego obecności. 

Zacisnął w dłoni jeden ze składników, sprawiając, że zmienił ją w złoty pył. Otworzył rękę, wypuszczając między palcami tonę małych składników.  Wiatr zatroszczył się o niego i ukołysał go w stronę Regulusa, jak na zemstę za zmarnowanie składniku. Chciał się odwrócić i chwycić za różdżkę, ale nagle wciągnął powietrze ustami. Próbował pociągnąć nosem, ale jedynie wyszedł mu brudny odgłos. Miał całą zapchaną jamę nosową. Nagle poczuł coś w gardle, a zaraz po tym zaczął kichać jak alergik. Jego gardło zapełniło się chmarą natrętnych łaskotek.

— Czy chciałeś przygotować eliksir nosokrętny? — dopytał Potter, spoglądając z zadziwiającą ciekawością na błyszczący pył. Ten eliksir nie należał do ekstremalnie trudnych do przygotowania, ale składniki były trudne do wydobycia i przygotowania, co uczyniło go jednym z najbardziej trudnych do wykonania. Nie był wywarem żywej śmierci albo wielosokowym, ale wiele ludzi miało problem z tą miksturą. Wystarczyło pomylić się o centymetr w cięciu składników lub za długo gotować, a wszystko nadawało się do kosza. Jedynym z jego rocznika, który wykonał go na czas i za pierwszym razem był Severus. — Poczekaj...

Potter chwycił jego małe dłonie i roztarł jeden ze składników. James miał talent do takich rzeczy po ojcu, który pokazywał mu różne jego eliksiry. Fleamont był nie gorszy od Severusa w tej dziedzinie i sam opracował kilka eliksirów. W tym eliksir nosokrętny. Nikt nie wiedział, kto przygotował ten eliksir prócz Potterów. Fleamont użył go do żartu nad Ślizgonami, a teraz ludzie zaczęli używać go jako lek na katar. Kiedy się już wykichało sporo wydzieliny, nos pozostawał czysty.

— Skąd wiesz jak to przygotować? — spytał zdezorientowany ślizgon. Nie sądził, że Potter w ogóle potrafi czytać, a co dopiero rozumieć co przeczytał. Jemu samemu, szlachcicowi i najmłodszemu dziecku rodu Blacków trudno było cokolwiek zrozumieć z notatek pozostawionych przez tajemniczego twórcę owego wywaru.

— Wie się to i owo — powiedział, wlewając trochę kwasku do zbiornika. To przedłuży działanie eliksirów. Czasem jego ojciec dodawał trochę do mikstur na bolączki, bo twierdził, że to przedłuża jej działanie. I faktycznie, sposób został sprawdzony i jest to prawda. — Zaklęcia to nie wszystko, jeśli chcesz płatać figle. Nie da się wyczarować mikstur, więc pozostaje tylko je zrobić.

— Daj spokój Potter. Dam sobie radę – warknął chłopak, któremu zraniona dyna dawała się we znaki.

— Jeśli chcesz wybuchnąć kociołek, to możesz zawołać Petera. Jest w tym mistrzem, bo wszystko wylatuje z jego łapek. Zupełnie jakby był myszką o małych różowych łapkach — odparł prowokacyjnie Potter, widząc, że przynosi to efekty. Odpalił się w nim tryb pracującego, dumnego Regulusa, który musi pokazać swoją wyższość przez wygraną. Zawsze tak było, a on chciał tylko udowodnić swoją wartość. Pokazać światu, że nie jest tylko marnym, posłusznym cieniem, chodzącym za swoim "nieudanym, choć lubianym przez uczniów" bratem. Chociaż to on czuł się jako porażka i tylko przez naukę, chciał udowodnić coś rodzicom. Nie potrafił wykrzesać patronusa, nie miał dobrych wspomnień, a eliksiry wybuchały mu niczym petardy. Był chodzącą katastrofą.  — Też grasz, prawda? Jesteś dobry w szukaniu, więc znajdź to. Po prostu znajdź.

— Co mam do cholery znaleźć Potter? Musisz wszystko ustawiać między wierszami? — narzekał Black, w którym aż się gotowało.

— Gdybym tego nie robił, byłoby nudno, prawda?

Od tamtego czasu spotykali się tutaj co tydzień. Black przygotowywał eliksiry, a Potter mu przeszkadzał. Pewnego dnia, przed przerwą świąteczną, Potter nie spotkał go przy trochę zardzewiałym kociołku. Ani w sali, ani przed nią. Nie było go także na korytarzu. Potter przebiegał i przeciskał się między uczniami, aż jego droga zakończyła się na błoniach. Tam siedział Regulus i wpatrywał się w niebo. Powiew wiatru ciągnął jego włosy za sobą, co wyglądało uroczo. James podszedł do niego i usiadł obok. Ostatnie liście spadały z drzew kołysane przez delikatny wiatr. Wszystko zdawało się żyć i przeszkadzać im w tej chwili.

— Widzisz te gwiazdy? Tam na górze – wyciągnął rękę ku niebu, wskazując na konstelacje. — Jedna z nich, ta najbardziej świecąca to Regulus. Należy do gwiazdozbioru lwa...

Wąż w gwiazdozbiorze lwa? Cisnęło się na usta Pottera, ale zagryzł wargi, aby nie zepsuć tej chwili. Spojrzał na Regulusa, który wyglądał smutno. Małe kawałki zaschniętych liści towarzyszyły mu w tej przygodzie, ale również nie wydawały się zbyt żywe.

— A tamta – Znów wyrwał rękę do góry – to Syriusz. Najjaśniejsza i najbliższa gwiazda z konstelacji wielkiego psa. Czuję, że jest tak daleko jak brat. Widzę ją, wydaje się na wyciągnięcie ręki, ale kiedy już ją podnoszę, zdaje sobie sprawę, że nigdy nie dosięgnę...

To był naprawdę załamany Regulus. W jego głosie brzmiała nuta zawodu, za to w oczach nie było żadnego małego ognika. Wszystko zgasło, a nadzieja wyparowała. Pierwszy raz ściągnął swoją maskę dumnego szydercy i pokazał jakim zagubionym chłopcem jest naprawdę. To było to, co Potter widział w nim od ich pierwszego spotkania. To co okularnik pokochał.

James ściągnął swoje okrągłe okulary i włożył je na nos Regulusa. Ten zamrugał oczami, czując jak go bolą od mocnych szkieł. Potter nie przejął się tym i nakierował jego głowę na gwiazdę.

– A teraz? Jest o wiele bliżej... Wystarczyło tylko się lepiej przyjrzeć i zmienić spojrzenie na tę jedyną gwiazdę – mruknął gryfon, spoglądając w tamtą stronę. Teraz i on nie widział go dobrze. Syriusz narobił im nie lada kłopot przez swoje uczucia, ale razem, a także z pomocą mocnych szkieł można było dokonać cudu i pojednać braci.

Potter złapał delikatnie za rękę chłopaka i uśmiechnął się pocieszająco. Pierwszy raz poczuł, że jego relacja z chłopakiem wkracza na wyższy poziom i zadowalało go to. Czas, aby jego wspaniały urok osobisty, poczucie humoru oraz lekcje uwodzenia na coś się przydały.

– Działasz na mnie jak fenoloftaleina – powiedział cicho, czując jak jego policzki różowieją się. Przycisnął dłonie wybranka do ust i pocałował je. – W zasadzie robię się dla ciebie różowy.

– Kompletnie nie wiesz o czym mówisz Potter – powiedział Regulus, będąc równie czerwonym co osoba, która z nim rozmawia.

– I jeśli ktoś powie ci, że jesteś nic nie wart. Jeśli tak pomyślisz... Przypomnij sobie kto tutaj jest najjaśniejszą gwiazdą w całym gwiazdozbiorze – szepnął Potter, puszczając do niego oczko.

– Jesteś niemożliwy.

Zastanawiacie się pewnie jak skończyła się historia dwóch młodych kochanków. Bracia po wielu niesnaskach dogadali się, a nawet zaczęli siebie tolerować. Długa jeszcze droga malowała się przed ich stopami, ale razem z Potterem, Pettigrewem i Lupinem zamierzali ją przejść. Severus również był szczęśliwy u boku swojej Lily. Wszystko malowało się w lepszych kolorach, a smutek wreszcie zniknął z wielu twarzy.
A co robił młody Black? Dalej stał nad odrobinę zardzewiałym kociołkiem, lecz tym razem nie sam.

.................................................................

Witajcie gwiazdki. Myślałam, że nigdy tego nie skończę. Mam nadzieję, że podobał wam się ten krótki One shot z shipu, za którym niezbyt przepadam.
Wreszcie się doczekałaś psycho_ferret
~ Disa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top