Rozdział 5- Wspominki Sąsiada
Było nieco po północy kiedy Ludwig Beilschmidt zajrzał do kuchni. Jego starszy brat nadal siedział przy stole i pił nieco mocniejszy trunek. Taki sam od kilku godzin, stos butelek mówił jednak sam za siebie. W takich momętach żałował mocnej głowy swojego brata i faktu że mimo wszystko to on miał z Polakiem więcej wspólnego. - Bracie? Powinieneś się położyć.- Odwrócił sie z zamiarem powrotu do łóżka. Jego brat nie odpowiedział.
Prusy za to nawet go nie słyszał, od spodkania zdawał sie ignorować cały świat. Ten mały blondyn... czemu nie mógł zniknąć? Czemu wrócił? No dlaczego?! Rozgoryczenie, złość i alkochol nie były jednak zbyt dobrym połączeniem. Budziły wspomnienia. Pamiętał to jak wczoraj. On- mały chłopiec, który nie wie nic o życiu i ten zielonooki Polak który stał się dla niego wzorem. Idolem. I jak to zazwyczaj bywa w którymś momęcie podziw Gilberta zmienił się w obsesję. Chcąc go przewyższyć, osobę która uczyła go wszystkiego co umiał. Swojego starszego braciszka... NIE! Nie wolno mu tak myśleć! Tego... tego... chłopaka którego darzył braterską miłością. A potem pojawił się Toris i wszystko legło w gruzach. Wszystkie jego nadzieje i przyjazń z polakiem. To był koniec. Została mu tylko obsesja. A w konsekwencji wojna. Nienawistne myśli znowu zapełniały umysł Prus. A jednocześnie przypominał sobie wszystkie miłe chwile z Polakiem. Czemu było tyle sprzeczności. Czy gdyby Toris się nie pojawił to potoczyło by się inaczej? Unia Polsko-Litewska? Też coś! Raczej Unia Brata i złodzieja. On to zniszczył. Ale nie tylko! Oboje, i Polak i Litwin powinni zapłacić za to wszystko. Chłopak przestał nad sobą panować. Kieliszek rozbryzł się na przeciwnej ścianie, kuchni. Podobnie jak butelka. I kolejna, i kolejna. Złapał się za głowę, zagryzł wargę do krwi. Kolejna butelka rozbiła się w drobny mak. Cholerny Polak! Cholerny Toris! Dlaczego!? Dlaczego?! DLACZEGO?! - NO DLACZEGO?!- Zawyła personifikacja Prus. Sięgnął po kolejną butelkę. Coraz więcej szkła leżało na podłodze. I jeszcze więcej i jeszcze. Sięgnął po krzesło i rzucił także nieszczęsnym rzedmiotem. Opadł na kolana pośród szkła zaściełającego podłogę. Z jego oczu pociekły łzy. Przez kaskadę wspomnień przebijało się jedno, to najgorsze. Wspomnienie z końca bitwy pod Grunwaldem. Tamten moment. Kiedy batalia zbliżała się ku końcowi. Toris gdzieś się zapodział. Był tylko on i Polak. Momęt w którym miecz blondyna przebił jego brzuch na wylot. On... płakał, nawet po tym wszystkim co Gilbert mu zrobił, on mu wybaczał. Pamiętał te jego smutne oczy. Nie wytrzymał opadł do przodu uderzając rękami w posadzkę. Poranił je od szkła, lecz w tym momęcie nie mialo to znaczenia. Więcej łez leciało z jego oczu. Skapywało na podłogę i mieszało się na niej z jego krwią. -Dlaczego?-Zadawał to pytanie po raz kolejny. Nadal nie rozumiejąc. To prawdziwe, pytanie. Jedyne pytanie które go bolało. - Dlaczego, Feliksie?- Gilbert szlochał z ledwością teraz mówiąc. - Dlaczego mi wybaczyłeś?- Chłopak skulił się jeszcze bardziej, sszlochając mocniej. Dlaczego?
Nie mógł być świadom że w tej właśnie chwili w korytarzu obok uchylonych drzwi kuchni, przyciśnięty do ściany, ze łzami w oczach i dłonią na ustach by się nie zdradzić, stoi jego brat. Ludwig.
Zachęcam do pozostawienia swojej opinii w komentarzu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top