Rozdział 15- Jak prawilnie wbić na chatę...
Jesli ktokolwiek zastanawiał się kiedykolwiek jak zrobić wejście prawdziwego smoka mógłby zapytac Lokiego, lub po prostu zaprośic Feliksa na "herbatkę" i porozmawiać z nim przez dwa dni. Oczywiście w asyście kilku dobrych trunków i może jednego lub dwóch kieliszków starej dobrej wody przez ó (importowanej prosto z Rosji). Jednak Anglicy nie mieli o tym pojęcia toteż zamiast gościa zaprosić do stołu i nalać picia na dobry początek jak nakazuje gościnność oni stali z półotwartymi ustami wgapiajac się w blondyna który był uprzejmy-nieuprzejmy zniszczyć im pół salonu. Jak To się stało? Proste. Jakieś trzy... może cztery godziny po dostarczeniu wiadomości od blondyna rodzeństwo nadal dewagowało o co mogło chodzić w liście. Każda personifikacja miała inne zdanie. Nie to żeby pomysł z sektą Iluminatów był przekonujący. Wreszcie gdy zbliżała się pora obiadu Anglicy usłyszeli pukanie w okno. Było to dość zastanawiające zważywszy że przebywali obecnie w jednym z Zamkow Szkocji i było tu dość wysoko. Nim jednak personifikacje ruszyły swoje szanowne siedzenia z foteli ( i kanapy) gość ewidentnie znudził sie czekaniem i po prostu przebił sie przez ścianę do salonu. Feniks wylądował.
- Hejka, wszyscy obecni?- Feliks Łukasiewicz zadał to pytanie chowajac skrzydła i najnormalniej w świecie podchodzac do oniemiałych Anglików. Trzeba przy tym zaznaczyć że raczej nie codziennie widuje się osobę martwą, przebijająca się przez ściany lub mury, zamku do salonu, na dodatek mającą skrzydła. Pojawienie się Polaka, spełniającego wszystkie powyższe anomalie sprawiło więc rozlegulowanie zawiasów szczekowych razy pięć, przez co wspomniane części ciała walnęły o podłogę.
- Hmm... może się czegoś napijemy?- padło kolejne pytanie z ust blondyna. -A tak, przepraszam za ścianę.- Chłopak minął lokatorów i ruszył na poszukiwanie kuchni, lub jeszcze lepiej, barku.
- Poland! Od kiedy ty żyjesz?- pytanie zawisło w eterze.
Feliks zatrzymał się i z szelmowskim błyskiem w oku odparł.
- Z tego co mi wiadomo od stuleci... z małą niedyspozycją a co?- Merfyn pobierał się w sobie gdy Polak znikał w dalszej części "mieszkania"
- Poland! Zostaw nasze napitki! Poland!- Zniknął w korytarzu, podążając za Polakiem. Reszta rodzeństwa poszła za jego przykładem. W tym rozgardiaszu czarny kot wskoczył na stół i wyciągnął pyszczek po kawałek papieru na stole. Nie przewidział jednak jednego. Papier buchnął ogniem zajmując również jego futerko. Istota zawyła w proteście jednocześnie przyjmując naturalną postać. Ogromna czarna bestia, w połowie materialna, w połowie Cienista błysnęła zaskoczonymi żółtymi oczami. ~cóż to za ogień?~ pojawiło się w jej głowie. Potrafiło przywrócić ją do prawdziwej formy. To było niebezpieczne, musiała zgłosić to do mistrza. Zerknęła jeszcze na wióry listu. Z jej piersi wydobył się pełen niezadowolenia pomruk, wyskoczyła między cienie by dotrzeć do mistrza. Pojawiła się w jaskini, nie była to jednak twierdza jej pana. Przejrzała się i ze zgrozą stwierdziła że jest w klatce. Warczenie przerodziło się w ryk gdy próbowała przełamać kraty. Gdzieś za nią rozległ się śmiech. Odwróciła sie przyjmujac swoją bardziej materialną formę, czarnej pantery. Żółte niezmienne oczy wpatrywały sie w wysokiego, czarnowłosego mężczyznę o przybywających uwagę czerwonych oczach. Zdawało się że te oczy świeciły świdrując ją i powodując dyskomfort. Przeszywajace na wskroś spojrzenie zmusiło ją do iście zwierzęcej reakcji. Cofajac się o krok położyła uszy po sobie i wyszczerzyła kły.
- No, nie ma się co denerwować, ja chcę tylko informacji. Od Ciebie zależy jak je dostanę.- Nagle bestii zdało się że stoi przed kimś kto jest równie silny jak jej mistrz. Nie, silniejszy.
- Dobrze kombinujesz.- ze zdziwienia uniosła łeb wpatrując się w jeszcze bardziej błyszczące oczy mężczyzny.
- Me imię Lucyfer, władca piekieł.
A teraz... sprawdzimy co wiesz.- żałosny ryk wydarł się z gardzieli stworzenia gdy próbowało wydostać się z celi swej zguby.
Tymczasem jej mistrz z furią uderzył ręką w tron, zrywając się z niego i płosząc swoje sługi. Stracił kontakt z jedną z swoich bestii. Krzyk wściekłości przetoczył się przez korytarze. Wtedy usłyszał on śmiech, charakterystyczny śmiech swego brata. Z jeszcze większą wściekłością zniszczył swój tron machnieciem ręki.
- Nie wtracaj się do tego przeklęty!- ale śmiech nie ustał, niesiony przez wiele kilometrów....
.... mała istotka po raz kolejny uniknęła dymu. Niestety nie zauważyła drugiej jego części i z łoskotem, rozpaczliwie bijąc skrzydłami do ostatniej chwili wpadła do przepastnych odmętów wody. Tracąc oddech i opadajac w ciemność wiedziała że zawiniła. Mroczny dym chwilę krażąc nad wodą zawrócił do swego stwórcy. Problem z głowy, szkoda że zrobił to tak predko, byc może w innym wypadku zauważyłby ruch wody niedaleko miejsca upadku istotki...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top