Hetalloween cz1
Arthur Kirkland wracał właśnie ze spotkania jedną z uliczek Londynu. Zbliżało się Halloween, wszelkie duchy i inne stwory były niespokojne. W tym roku znowu miało mieć miejsce to szczególne wydarzenie. Po raz pierwszy zakłócenia rozchodziły się na taką skalę. Jego rodzeństwo było tego samego zdania. Co jednak najdziwniejsze po raz pierwszy od kilku stuleci przyłączył się do nich Kanada, nawet on zauważył, że coś się dzieje. Arthur się bał. Co roku tego dnia zasłona łącząca świat bytów nadprzyrodzonych i ludzi była cienka. Raz na kilka stuleci trzeba było ją umacniać jednak tym razem zasłona była zbyt cienka, zupełnie jak gdyby ktoś ją celowo niszczył. Właśnie to było powodem strachu Arthura. Październik miał się ku końcowi, został im tydzień na wymyślenie planu, takiego który nie sprawiłby, że reszta świata dowiedziała się o problemie, który nie pozwalał mu w nocy spać i - mimo, że bardzo wątpliwe było wymyślenie go w tak krótki okres czasu- Arthur miał przeogromną nadzieję, że jeśli pomodli się do wszystkich istniejących bogów to coś uda im się sklecić... nawet jeśli sam nie miał absolutnie żadnych propozycji.
Gdy dwudziestego ósmego października podczas kolejnego spotkania jedyny wniosek do jakiego doszli to fakt, że w ciągu minionych dni na świecie pojawiło się stanowczo za wiele stworów, a te które były pojawiały się stanowczo za często Arthur martwił się już całkiem poważnie, a stwory jak były, tak były i jakoś żadna siła wyższa nie zesłała gromu z jasnego nieba by im pomóc.
___________________
Trzydziestego października Arthur nie spał prawie wcale. Nic dziwnego więc w tym, że gdy Matthew zobaczył gospodarza domu do którego przybył, wydał z siebie nieartykułowany pisk i stał z wytrzeszczonymi oczami przez przynajmniej piętnaście minut zanim Anglii udało się go obudzić z letargu. Obie personifikacje zdecydowały się poprosić o pomoc kogoś z zewnątrz ( co w prostszych słowach znaczyło osobę niewtajemniczoną w ich poczynania mające początki stulecia temu), i jak zapewne możecie się orientować padło na Feliksa.... nie żeby ktokolwiek był tym faktem zaskoczony. Jeśli pomoc jest potrzebna to przeważnie wali się prosto do Polaków...
_____________________
Z powodu wcześniejszych ustaleń nikogo zapewne specjalnie nie zdziwi, że Anglia wraz z Kanadą pojawili się trzydziestego października w okolicach lokalizacji personifikacji Polski, znaczy... mieli się pojawić w okolicach personifikacji Polski.
- Czy jesteś absolutnie pewien, że to dobre miejsce?- spytał ostrożnie Kanada. Anglia jedynie mamrotał pod nosem. - Byłem tego pewien!- Arthur byl na skraju załamania nerwowego - Em... Arthur, wiesz... nie jestem pewien czy Feliks mieszka - tu wykonał ruch ręką- w takim miejscu?- Anglia nie wytrzymał - CZEMU DO CHOLERY JESTEŚMY W ŚRODKU LASU!- godzina nie była jakaś bardzo późna, jedynie nieco po osiemnastej, było jednak ciemno ze względu na las, w którym obecnie przebywali. Jak to bywa w takich lasach, szczególnie w okolicach halloween, obie personifikacje usłyszały śmiech, który bynajmniej nie należał do Feliksa. Reakcja na to zjawisko mogła być tylko jedna. Tam gdzie jeszcze sekundę temu stały personifikacje ostały się jedynie dwa kłęby kurzu, a główni zainteresowani biegli teraz na łeb na szyję przedzierając się przez zarośla.
_____________________
Nie zabiegli jednak za daleko, kilkaset metrów dalej dostrzegli bowiem światło i jak to każda, lub prawie każda myśląca istota z wykształconym instynktem samozachowawczym skierowali się w jego stronę. Wbiegli na polanę i staneli jak wryci. Przed nimi stał dom, który zdecydowanie zbił ich z pantałyku. Na pierwszy rzut oka wydawał się dośc normalny, ot taki sobie zwykły średniej wielkości domek z ciemnego drewna w środku nawiedzonego lasu, po chwili jednak wyglądał już jak opuszczony dom jakiejś wiedźmy i zdawał się być zdecydowanie większy.
Arthur mimo wszystko dopadł do drzwi i zapukał.W napięciu czekali na ich otwarcie, a gdy się to stało szczęki opadły im praktycznie do samej ziemi. Przed nimi stał Feliks Łukasiewicz ze swym firmowym uśmiechem na ustach i wiecznie pozytywnym nastwieniem. -Witajcie, miło was widzieć, co was sprowadza? O, widzę że przyprowadziliście Licho.- Anglia wraz z Kanadą odwrócili się i po raz kolejny zamarli. Za nimi stała bardzo chuda starsza pani mogąca wręcz być nazywana staruszką.
Najleprzy jednak był fakt że babinka miał tylko jedno oko na środku czoła.
Wrzask jaki wydobył się z gardła Arthura przestraszył wszystkie zwierzęta w promieniu dziesięciu kilometrów:
-WHAT THE HELL!?!...-
To jeszcze nie koniec....
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top