𝟮: stare czasy
- Już jesteś bezpieczny, mój mały Harry Potterze. Obiecuję się tobą zająć, bez względu na to, jak mocno usiłowaliby mi cię odebrać i jak bardzo znmieni to moje dotychczasowe życie. W końcu jesteśmy rodziną, jedyną, jaka nam pozostała. I mimo iż kocham bycie archeologiem, o wiele bardziej kocham ciebie. - Honore mocniej zacisnęła dłonie na drewnianej ramie łóżka, które od zaledwie kilku godzin okupował jej bratanek. Wyglądał na spokojnego i zrelaksowanego, ale kobieta nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jest to bardziej spowodowane eliksirem krążącym w jego żyłach, niżeli faktycznym samopoczuciem. Zaśmiała się cicho pod nosem, kręcąc bezradnie głową. Gdyby zaledwie trzy dni temu, ktoś powiedziałby, że wróci do tego znienawidzonego kraju, wyśmiałaby go do reszty, a na koniec popukałaby się w czoło, uznając tą osobę za szaleńca. Ona wraz z Wielką Brytanią nie były parą, która mogłaby zatańczyć więcej niż jeden taniec, wiedzieli to wszyscy - owszem, całym sercem kochała Hogwart, który był jak mistyczna tajemnica, w którą mogła wpleść swoją magię, ale to było dosłownie jedyne miejsce w tym kraju, które darzyła szacunkiem. A gdy Dumbledore zaproponował jej, że może się wynieść stąd raz na zawsze, zgodziła się w mgnieniu oka, nie przewidując, jak brutalne niesie to konsekwencje. Pierwsze łzy spłynęły po policzkach, gdy wielki ciężar ostatnich lat spadł jej z serca. Myślała, że wszyscy się od niej odwrócili, nikt z rodziny i przyjaciół nie chce jej już znać, a skoro nie odpisują na listy, to muszą być dożywotnio obrażeni. A tu się okazuje, że los spłatał im wszystkim tak okropnego figla - James i Lily nie odpisywali, bo byli tak martwi, jak się tylko dało, Syriusz nie mógł przez więzienie, Remus zniknął gdzieś za granicą, a Sev nigdy nie przeczytał jej wiadomości, bo dyrektor zagarnął dla siebie wszystko, co tylko w nich znalazł. A wszystko po to, aby ten mały chłopiec stał się ostatnią, złotą zębatką w tym powalonym planie starego piernika. Ten malutki, słodki, zabiedzony chłopak prawdopodobnie miał mu zaufać od razu, gdyż byłby jedną z pierwszych, miłych osób na jego drodze. A cała reszta potoczyłaby się dalej, na szczęście Malfoyowie raz się do czegoś przydali. Pochyliła się nad nim i przykryła go dokładniej, pocałowała lekko w czoło i wyszła z pomieszczenia, kierując się do małego saloniku, a zarazem miejsca, gdzie od dzisiaj miała sypiać. Przed dwoma godzinami wynajęła to malutkie mieszkanie od przemiłej staruszki, która z współczuciem patrzyła na zawiniątko w jej rękach, prawdopodobnie przypuszczając, że jest samotną matką, która ucieka przed przeszłością. Nie było to aż takie wierutne kłamstwo, a dzięki zdolnościom aktorskim, udało się jeszcze trochę obniżyć cenę. Nie miała płacić dużo, ale na samą myśl o pieniądzach uciekających z jej sakiewki, wiedziała, że musi przestać żyć marzeniami o skamielinach i wrócić na ziemię. Musiała znaleźć pracę, zacząć myśleć o dużych zakupach dla małego, kilku rzeczach do domu oraz o całej reszcie dorosłych rzeczy, o których właściwie nigdy myśleć nie musiała, nawet gdy była głową rodziny. Matka i ojciec zawsze pozwalali im żyć tak, jak chcieli i nawet mimo bycia czystokrwistymi czarodziejami, nie naciskali na surowe, wiekowe wychowanie, ale w tej chwili dziewczyna mocno tego pożałowała. Może wiedziałaby więcej, jeśli chodzi o doczesne życie, gdyby miała chociaż kilka takich lekcji? - Muszę to wszystko rozpakować. - Przygryzła kciuk, patrząc na walizki, które doniósł do niej Arnold zaledwie chwilę temu. Ptak był z siebie niezwykle dumny, bo siedział na oparciu krzesła, strosząc swoje brązowo-białe piórka i raz po raz kłapiąc dziobem, jakby oczekiwał najwspanialszej pochwały. Na stole leżała mała sakiewka, w której znajdowały się zminiaturyzowane walizki z odpowiednio rzuconymi na nie zaklęciami lekkości, aby ptak nie przeciążył się zbytnio, dźwigając ciężkie kilogramy aż z Północnej Norwegii.
Złapała za różdżkę, doprowadzając bagaże do porządku, a później z zaciekawieniem zerknęła do kuchni. Nie było w niej prawie nic poza tanim, plastikowym stolikiem z dwoma krzesłami, dziwnie pachnącą lodówką, spaloną kuchenką i bardzo brudnym zlewie osadzonym w o wiele za starym kredensie. W całym mieszkaniu pachniało starością, ale tutaj było swoistym ewenementem, którego nie mogła zrozumieć, mimo poważnych prób. Kilkanaście zaklęć później, w magicznie powiększonym pomieszczeniu znajdowała się nowa lodówka zabudowana przepiękną, olchową meblościanką, a po poplamionym parkiecie i ścianach nie było nawet śladu. Zamiast tego wszystkiego miała nową, stylową kuchnię, która podobała jej się o wiele bardziej niż poprzednia. Z zastanowieniem zerknęła za siebie, na równie obskurny salon i tam również wzięła się za porządną pracę. Już po chwili znalazły się tam nawet dodatkowe drzwi do jej sypialni, bo nie zamierzała spać na kanapie oraz wystrój wnętrza zmienił się na przytulny i domowy, wraz z magicznym kominkiem oraz masą fotografii, książek oraz zasuszonych kwiatów, które tak kochała. Po zastanowieniu się, dorobiła jeszcze osobną jadalnię oraz małą pralnię połączoną z suszarnią i garderobą. Skoro Blackowie mogli mieć kamienicę wciśniętą pomiędzy inne, to ona mogła posiadać kilkupokojowe mieszkanie, w takim dwupokojowym. Chętnie poszła do swojej nowej sypialni, pozwalając zboczyć swoim myślom na o wiele bardziej błahe tematy, niż utrzymanie tej całej, dwuosobowej rodziny. Lubiła myśleć o tym, co się działo w Hogwarcie: o słonecznych dniach spędzanych na błoniach, jak i o tych deszczowych, podczas których szlajała się po różnych miejscach razem ze swoimi znajomymi. Nieszczególnie dobrze wspominała niektóre podrywy Syriusza, jak i kłótnie o Severusa, które niekiedy toczyły się długimi tygodniami, a zmęczona ich wybrykami Minerwa nie usiłowała nawet interweniować. Te sprzeczki były dla Honore strasznie raniące, ponieważ zazwyczaj kończyły się wyborem, którego nie sposób ominąć. Ale o ile wiedziała, że James jej wybaczy, tak nigdy nie była pewna tego, co zrobi Ślizgon, dlatego zawsze wybierała właśnie jego. I nigdy nie zawiódł jej ten wybór.
Usiadła na łóżku, dłonią gładząc miękką pościel, którą transmutowała zaledwie chwilę temu. Podskoczyła raptownie na miejscu, gdy obok niej huknęło mocno, a na dywaniku zmaterializował się Minister Magii oraz Filuterka, skrzat z ich rodzinnej posiadłości. Wstała, lekko kłaniając się przed Knotem, który wyglądał o wiele strojniej niż ostatnim razem - miał na sobie fioletowy garnitur w roślinne wzory o odrobinę jaśniejszej barwie, zaś na niego miał ubraną zwykłą, czarodziejską szatę. Przywitał się z nią naprawdę dostojnie, całując ją w dłoń i rzucając kilka komplementów na temat jej wątpliwego piękna oraz nieziemskiej elegancji, którą zaprezentowała w Hogwarcie. Nie minęło wiele czasu, aż przenieśli się do salonu, siadając na kanapie niedaleko siebie i rozkoszując się herbatą, która przyniosła im skrzatka. Była lekko kwiatowa, z wyraźnie odrobinę dużą kapką miodu i cynamonu, ale pomimo tego nie straciła na smaku, wręcz przeciwnie.
- Honore, dalej mogę się tak do ciebie zwracać, prawda? - Nie śmiała odmówić Ministrowi mówienia jej po imieniu, zwłaszcza, że znali się o wiele dłużej, niż nastał moment, gdy objęli ważne stanowiska: ona głowy rodziny, on kraju. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jakie miejsce w tej chwili ma w społeczeństwie i jedno zwycięstwo nad Wielkim Magiem w niczym nie pomagało. Było jej niezmiernie miło, że tata przyjaciela dalej dobrze ją wspomina i to na tyle, aby wpaść na herbatę i porozmawiać. Nie szkodziło, że resztę rozmowy poprowadzili już w poufałym tonie, jakby byli przyjaciółmi znającymi się od lat. - Pamiętam cię jako o wiele młodszą osobę, dziewczynkę rzec można. Lubiłaś do nas przychodzić na herbatę i jabłecznik mojej ukochanej Susan, a później wyciągnąć naszego syna do ogrodu. Znikaliście wtedy na długie godziny i szczerze powiedziawszy, do teraz mam wasze wspólne zdjęcia, w których od stóp do głów jesteście umazani błotem. Ze względu na to i naszą wieloletnią znajomość chciałem udowodnić twoje racje przed Radą, ale jedno wspomnienie nic nie zmieni. Syriusz został skazany za morderstwo, nic nie mogę dla niego zrobić. Mimo tego odwiedzam go czasami, wiesz? Wydaje się silny psychicznie. Ostatnio jak go odwiedziłem, poprosił mnie o coś ostrego, ale nie po to, aby się skrzywdzić, tylko po to, aby się ogolić! Myślałem, że to coś niesamowitego, ale jeśli jest tak, jak mówisz, być może faktycznie na korzyść działa głównie jego świadomość niewinności.
- Peter był animagiem, Korneliuszu. Poszliśmy całą grupką do Ministerstwa zaraz po ich Hogwarcie, ale odmówili nam rejestracji, bo uznali, że szczeniaki robią sobie głupie żarty. Oczywiście ja i Sev poszliśmy oddzielnie, ale i tak spotkaliśmy tam Huncwotów i Lily. Na nic się to jednak nie zdało. Palnęli nam referat, że ta sztuka jest niemożliwa do opanowania dla dzieciaków, a później prawie wykopali na zbity pysk. Po tym żadne z nas nie usiłowało tam wrócić. Mieliśmy swoje życia, obowiązki i żadne z nas nie czekało specjalnie do dwudziestki dwójki, aby się tym zająć. Zresztą, kilku z nas nie doczekało. - Roześmiała się lekko, nie dając świadomości przypomnieć sobie, że tymi, którzy zmarli, był jej brat wraz z żoną, a efekt tego leży tuż za ścianą, odsypiając wszystko, co się dało, aby jutro mogli zacząć leczenie. Knot kiwnął lekko głową, nie wiedząc z jakiego powodu. Z jednej strony był dumny z dziewczyny, że tak dobrze radzi sobie ze śmiercią brata, ale z drugiej już odnotowywał w głowie, aby zająć się tymi parszywcami z działu animagii. - A jednak, James był jeleniem, Syriusz psem, Peter szczurem. Ja potrafię przemienić się w orła, Lily była lisem. Tyle niesamowitych person, praktycznie na jednym roku. Nic dziwnego, że nikt nie był w stanie to uwierzyć, zazwyczaj jeden przypadek jest uznawany za niemożliwy, a co dopiero takie nagromadzenie. Jednak my wszyscy jesteśmy lub byliśmy potężnymi czarodziejami, których moc była skierowana w jakiś kierunek. Prawdopodobnie mój brat i jego koledzy mogliby wiele wyciągnąć z przyjaźni z Severusem, gdyby tylko chcieli. I vice versa.
- Byli na tyle potężni, że Sama-Wiesz-Kto chciał wytępić ich jedno po drugim, zamiast dopaść ich na raz. Zresztą, na tobie też chciał położyć łapska, od kiedy ktoś doniósł mu, że potrafisz komunikować się z zamkiem. - Pokręciła przecząco głową, splatając palce na podołku i ze smutkiem wpatrując się w lakierowany blat stolika, który ciągle nosił znamię magiczne. Z małym uśmiechem spojrzała na mężczyznę, którego traktowała niemalże jak swojego wujka i mocno zamrugała, jakby chciała pozbyć się łez spod powiek.
- Byli na tyle potężni, aby Sam-Wiesz-Kto chciał ich przeciągnąć na swoją stronę i usiłował to zrobić najróżniejszymi sposobami. Wysyłał swoich popleczników, kobiety mające ich uwieść i usiłował wdrożyć inne, dość podłe sztuczki. Ja byłam nietykalna ze względu na Severusa. Poświęcił się, przyjął Mroczny Znak, żebym była bezpieczna w tym ostatnim roku nauki, a gdy skończyłam Hogwart, ubłagał dyrektora, aby wysłał mnie gdzieś za granicę. Byłam głupia, że się zgodziłam. W każdym razie, Sev jest wspaniałym przyjacielem i kocham go ponad życie. Jednak jedna rzecz się nie zmieni - on kocha Lily, ja jestem dla niego zaledwie siostrą. Ta szlama zabrała mi dwie, najważniejsze osoby w życiu, a ja dalej nie umiem cieszyć się z jej śmierci. Mam w sobie to przerażające poczucie, że gdyby nie umarła, gdyby wszystko zostało po staremu, Harry ciągle miałby rodziców. Nie musiałby znosić tego wszystkiego, ani być odrzucony przez czarodziejski świat. Nikt nie nazwałby go bohaterem, byłby zwykłym, normalnym dzieciakiem. - Honore rozpłakała się na dobre, a Knot pocieszająco dotknął jej ramienia. Doskonale rozumiał to, co mówiła ta dziewczyna. Był Ministrem, wielokrotnie musiał wybierać "większe dobro", które tak naprawdę było zaledwie mniejszym złem niektórych sytuacji. A ona, ta niesamowicie silna dziewczyna, przez wiele lat żyła w samotności tak wielkiej, że nie mógł sobie wyobrazić, jak bardzo zraniła ją zdrada dyrektora. Mimo to powstała, z dumnie uniesioną głową, odcinając się od tego, mimo iż wygodniej byłoby zostawić sprawy swojemu biegowi. Tym właśnie był Honor Rodziny Potterów, tak szeroko znany i lubiany w czystokrwistym towarzystwie. - Przepraszam, Korneliszu. W tej chwili jesteś właściwie jedyną bezstronną osobą, z którą mogę porozmawiać o starych czasach. Czuję się taka zagubiona i nieumiejętna, mimo, że to dopiero pierwszy z moich samodzielnych kroków. Uświadomienie sobie, że ktoś kogo podziwiałam, kogo uznawałam za członka rodziny, może nawet dziadka, tak naprawdę gra w jakiś wojenny teatrzyk, w którym zamiast kukiełek są ludzie prowadzeni na rzeź. Okropne. Doprawdy okropne uczucie. Mam tylko nadzieję, że za piętnaście lat będę mogła spojrzeć wstecz i oznajmić, że przynajmniej uchroniłam od tego Harry'ego. Ale nie wiem, czy jestem wystarczająco silna. Chyba zacznę od szukania pracy.
- Jesteś o wiele silniejsza niż ci się wydaje. Wymyślę jakiś sposób, by wyciągnąć Syriusza, zaś ty znajdź pracę i wewnętrzny spokój. W końcu musimy zadbać o to, aby nasz Wybraniec miał godne życie, prawda? - Kiwnęła rozbawiona głową, przyznając mu rację. Nie wiedziała, czy to jego cecha, czy wyuczona z czasem umiejętność, ale Korneliusz doskonale wiedział, jak ją pocieszyć. Porozmawiali jeszcze przez chwilę, mężczyzna obiecał zarekomendować ją jako dobrą sekretarkę, a późnym wieczorem rozstali się przy drzwiach, życząc sobie siły na nadchodzące dni. Obojgu były one niesamowicie potrzebne, walka o dobro młodego Pottera w końcu się zaczęła. A skoro Honore rzuciła rękawicę, musiała także zadbać o to, aby wygrać. Każdym dostępnym sposobem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top