21. romantico netikito
Był spokojny wieczór, wszystkie tramwaje już pewnie zajechały na stację. Ich kierowcy pewnie pili właśnie piwo, w restauracji obok stacji. Ja siedziałam w fotelu po ojcu pod dwoma kocami czytając książkę, i pijąc herbatę. Za oknem żarówka od lampy złowrogo mrugała. Normalne życie na Pradze.
- Wypadało by iść spać, skoro jutro do szkoły. - mruknęłam do siebie odstawiając kubek do zlewu.
- Jeśli chcesz się choć trochę wyspać to powinnaś się już położyć. - odezwał się Manfred z komputera.
- Dzięki za radę. - fuknęłam, a pogram się już nie odezwał.
Położyłam się na kanapie, ale jeszcze długo nie mogłam zasnąć. Z racji lepszych pomysłów napisałam do Neta.
- Hej, mala nie spisz? 😘
- Hej, nie. Nie mogłę zasnąć przez pewnego wysokiego szatyna, o którym ciągle myślę.
- Hmm ciekawe kto to. - odpisał, a mnie zaczęło zastanawiać czy to On pisze.
Zazwyczaj, już by tu było conajmnej 10 błędów w tych dwóch wiadomościach.
- Pamiętasz, że jutro mamy się spotkać ? - napisałam, oczywiście to prawda, bo spotkamy się tak czy siak w szkole.
- To my mimelismy sie spotkac ? Chbya zehodzi o nase spotkanie po skzloe. - i wrócił stary dobry Net.
- No, tak. Nie zapomniałeś prawda ? -
zaczęłam Go wkręcać, bo czemu by nie.
- Nie, noe. - odpisał, a ja napisałam że idę spać, bo poczułam ogromne zmęczenie.
***
Rano, obudziłam się z telefonem w ręce i słysząc okropne dźwięki pochodzące z komputera.
- Manfred do jasnej cholery wyłącz to ! - krzyknęłam zasłaniając rękami uszy.
- No nareszcie. Od pięciu minut włączam i wyłączam najbardziej wkurzające dźwięki jakie instnieją w internecie. Wiesz, że jeśli za pięć minut nie wyjdziesz z domu to spóźnisz się na jakikolwiek środek transportu? - zapytał, a ja chciałam Go udusić, ale nie mogłam, był przecież programem. Ubrałam się chyba najszybciej jak to możliwe, zrobiłam dwie mini kanapki do szkoły, zawiązałam na szybko buty, wyłączyłam komputer, po czym sprintem pobiegłam na tramwaj. Cudem, bardzo dobry kierowca został jeszcze na tę chwilę, bym mogła wsiąść. Pomachałam mu w jednej z kamer, i czekałam. Wysiadłam, a potem byłam przed jakże mi znanym, szarym, budynkiem szkoły.
- Nika ! - krzyknął ktoś znajomy, a ja się odwróciłam.
- Felix. - wypowiedziałam jego imię, i go przytuliłam. - Widziałeś Neta ?
- Nie, napisał mi, a raczej zrobił to Manfred, że Go nie będzie w szkole, ale masz na Niego poczekać tutaj po szkole. - odparł mój przyjaciel, z takim niezrozumieniem wypisanym na twarzy.
- A napisał dlaczego Go nie będzie ? - spytałam. - I dlaczego do Ciebie napisał, a do mnie już nie ?
- Napisał coś o lekarzu i bratosiostrze, więc nie wnikam. Co do Ciebie to napisał, że nie odpisujesz, i mam Ci powiedzieć. - odparł, a ja byłam mu wdzięczna.
Sprawdziłam w drodze do drzwi szkolnych, komórkę i się okazało, że się rozładowała. Dlatego nie usłyszałam budzika rano, a potem prawie się spóźniłam. Felix powiedział, że w Kwaterze Głównej są jakieś Neta, bo On to zawsze coś zostawi. Póki co jednak musimy iść na matmę, bo Nas Ekierka zje.
- No proszę. - usłyszałam za plecami drwiący głos Aurelii. - Znalazłaś sobie innego ? Czyżby Net przestał się zadawać z biedaczką ? - zadrwiła, a ja się tak wkurwiłam, że w ułamku sekundy odwróciłam się, a ona dostała solidną lepę w ryj. Tak się poniosło echem na korytarzu, że wszyscy się na Nas spojrzeli, a ona trzymała się za policzek.
- Ty mała suko. - wysyczała, a na jej policzku było widać dokładnie odciśniety, czerwony ślad mojej ręki.
- Jeszcze raz, coś takiego powiesz to będzie z tobą jeszcze gorzej. - odparłam uśmiechając się wrednie, a jednocześnie psychicznie. Tak długo chciałam to zrobić, że dziś mi puściły hamulce.
Po chwili, Ona mi przywaliła, za co pociągłam ją za te pieprzone kruczoczarne loczki. Popchłam ją na ścianę, a Felix mnie przytrzymał, bo wiedział, że to się zaraz skończy źle. Chyba widział moją furię w oczach, bo pokazał otwierające się drzwi od sali. Pokiwał głową na boki, że nie mam już nic więcej robić.
- Aurelia ! Co się stało ? - spytała wystarszona matematyczka wychodząc z sali, a koło nas zebrała się cała klasa. Los chciał, żeby ta pizda wylądowała na ścianie tuż obok drzwi.
- Nika mnie uderzyła. - załkała, a ja musiałam jej przyznać, że ma zdolności aktorskie.
- To nie prawda. Aurelia zaczęła. - wstawiła się za mną Zosia, a jej głos poniósł się echem, bo nie była cicho, a o dziwo głośno.
- Potwierdzam, to Aurelia zaczęła, a Nika się broniła. - dodał Felix.
- Ja też widziałam, że to pierwsza Aurelia podeszła do Niki. - powiedziała Klaudia, a dziewczyna posłała jej mordercze spojrzenie.
- Tak czy siak idziemy dziewczyny do dyrektora. - powiedziała matematyczka, a ja byłam wdzięczna klasie, że się za mną wstawiła, w drodze, blondyn bez słowa wcisnął mi coś w rękę. Dopiero po przyjściu i klapnięciu na kanapie u Stokrotki mogłam zobaczyć co to jest. Była to zwinięta karteczka, a na niej napis.
WYCIĄGNIĘMY CIĘ Z TEGO. JAK STOKROTKA SPRAWDZI NAGRANIA, TO BĘDZIE DOBRZE. NET JUŻ SIĘ TYM ZAJMUJE. W RAZIE CZEGO ZAPIERAJ SIĘ WSZYSTKIEMU CO POWIE AURELIA. POWODZENIA :)
Ten to mnie nieraz zadziwia. Nie wiem kiedy On to napisał, ale podniósł mnie na duchu. Zaczęło się przesłuchanie Stokrotki, na którym ja nie dałam za wygraną z Aurelią. Nie byłam w ofensywie, ale też prowadziłam atak słowny, i wygrałam, bo dyrektor przyznał mi rację, a ona została skazana za karę na tydzień pomagania Butlerowi. To była chyba jedna z najlepszych decyzji Stokrotki.
Reszta dnia minęła całkiem okej. Wyszłam na zimne powietrze.
- Widzimy się u mnie w sobotę. - rzucił mój przyjaciel machając ręką, po czym wszedł do samochodu swego ojca. Wszyscy, albo czekali na autobus, albo już pojechali, a ja czekałam na tym grudniowym zimnie na pewnego szatyna. Niestety po naszej niby bójce z Aurelią mam odcisk jej łapy na twarzy. Nie wiem jak ja się z tego wytłumaczę. No trudno. Ale zimno! Gdzie On jest, ja tu kuźwa zamarznę zanim przyjdzie. Nagle zobaczyłam znajomą czuprynę i pobiegłam do niej.
- Net ! - krzyknęłam jak dziecko rzucając się na niego.
- Hej mała, tęskniłaś ? - spytał szeptem wprost do mojego ucha przytulającnie od tyłu.
- Jeszcze jak. - odparłam, i pociągłam Go do Zbędnych Kalorii, bo stanie pół godziny na mrozie dało mi się we znaki.
Kichłam.
- Żebyś mi się nie przeziębiła. - powiedział mój chłopak przytulając mnie, bo znaleźliśmy stolik przy oknie z taką fajną ławką. Piliśmy gorącą czekoladę śmiejąc się cały czas z wąsów, z bitej śmietany, czy samej czekolady. Po jednym z takich wygłupów szatyn wytarł swoim kciukiem mojego " wąsa", a potem namiętnie, gorąco pocałował. Jego usta napierały na moje, a ja nie byłam dłużna. Nasze języki tańczyły jakieś dziwne tango, tylko im znane. Zatraciliśmy się w pocałunku, każdy dotyk szatyna podczas całowania się sprawiał, że w tamtym miejscu paliła mnie skóra. Przy każdym dotyku czułam dziwne ogniki, prąd tak jakby był naelektryzowany. Oderwaliśmy się od siebie na chwilę niechętnie, by złapać oddech, i dokończyć nasze napoje.
Gdy wyszliśmy z kawiarni było zupełnie ciemno na dworze, ale nam to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało nam też dotkliwe zimno jakie wtedy panowało na dworze. Spacerowaliśmy chwilę po opuszczonym parku, ale szybko wróciliśmy na chodnik, gdzie było światło lamp. Zaczął padać śnieg, a ja zaczęłam się cieszyć jak dziecko.
- Chodźmy do mnie. - zaproponowałam siedząc na jego kolanach w autobusie, patrząc na jego jakby był ósmym cudem świata.
- Najpierw, musimy pojechać w jedno miejsce. - odparł tajemniczo, a potem przez całą drogę uśmiechał się zagadkowo, patrząc na mnie tak, że cieplutko się na sercu robi, że ktoś Cię tak kocha. Ten wzrok był tak przepełniony miłością, ekstycają i wszystkim takim, magicznym, świątecznym, że.
Wpiłam mu się w usta, a On nie był mi dłużny, nasz pocałunek trwał nabierając szybszego tempa. Nasze języki poraz kolejny tego wieczoru prowadziły ogniste tango. Znów, te piękną chwilę zniszczyła nam przerwa na oddech, w której oznajmił, że wysiadamy za chwilę. Dosłownie, po następnych pięciu minutach byliśmy już na jarmarku bożonarodzeniowym. Skakałam, cieszyłam się jak dziecko, kochałam święta, ale jeszcze bardziej kochałam jego. Podeszliśmy do jednego ze stoisk, gdzie u miłej Pani Net kupił mi piękny świąteczny, ręcznie robiony, gruby szal. Nie chciałam, żeby wydawał na mnie za dużo, ale też nie mogłam mu zabronić tego, gdy w jego oczach lśniły te iskierki, gdy tylko kupywał mi coś. I tak wyszłam z tamtąd obładowaną w nowy szal, czapkę, bluzę i zestaw pierniczków, oraz słodyczy.
- Net, nie musiałeś mi kupować tych rzeczy. - powiedziałam z powrotem będąc w autobusie.
- Ale chciałem. - odparł, po czym niespodziewanie przytulił mnie. - Ty jesteś taką moją gwiazdką.
I jak po takich słowach się nie ma zrobić ciepło na sercu.
- Net, gdzie teraz jedziemy ? - mruknęłam cały czas go tuląc. Wdychałam ten jego zapach przesiąknięty zimnym powietrzem.
- Tajemnica, ale zabiorę Cię tam, gdzie na pewno chciałaś być. - odparł znowu zagadkowo, i tylko On wiedział o co może chodzić. Po dwudziestu minutach jazdy autobusem wysiedliśmy.
- Zimno. - poskarżyłam się.
- Zaraz będzie Ci ciepło, obiecuję. - powiedział i zakrył mi oczy, prowadził mnie tak przez chwilę, po czym zdjął ręce.
Moim oczom ukazały się oświetlone przeróżnymi lampkami różne figury. Pewnie ustawiono je dla ozdoby, ale ludzie zrobili se z tego masowe miejsce świątecznych zdjęć. Mnie za to oczy się pewnie świeciły, jak widziałam to wszystko, gigantyczne śnieżynki, gwiazdy, coś na kształt renifera, piernika.
- Chcesz zrobić zdjęcie ? - spytał szatyn z uśmiechem, a ja jak dziecko w podskokach pobiegłam do pierwszej z figur.
On pokręcił głową z niedowierzaniem, i wyciągnął komórkę. Zrobiliśmy chyba, z pięćdziesiąt zdjęć. To razem, to osobno.
- Zimnoo. - jęknęłam pocierając dłońmi ramiona.
- Chodź. - pociągnął mnie za rękę, dopiero teraz zauważyłam, że na uboczu stała jakaś budka, a raczej mini kontener.
Weszliśmy do środka, i od razu pochłonęło Nas ciepło pochodzące z ogrzewania tutaj.
- Co dla państwa ? - spytała ruda dziewczyna za ladą.
- Coś ciepłego. - poprosiłam, patrząc na szatyna niczym kot ze Shreka. Porozglądałam się po pomieszczeniu.
Było tam pełno świątecznych słodyczy, paczek, kubków, bluz, swetrów, koców, poduszek, figurek, bombek. Jakbym wylądowała w pracowni mikołaja.
- Robi wrażenie nie ? - spytała dziewczyna podając mi kubek, z napisem Marry Christmas. W środku była przepyszna ciepła czekolada, z butą śmietaną, posypką, piankami, i małą laską cukrową.
- Robi i to ogromne. - odparłam pijąc słodki, ciepły napój.
- Chcecie coś jeszcze ? - spytała wycierając blat obok siebie, gdzie zapewne były resztki składników czekolady.
- Net. - powiedziałam błagalnie patrząc na kule, które po wstrząśnięciu robiły zamieć w środku.
- Bierz. - odparł z uśmiechem, przyglądając się mojej fascynacji.
- Bierzcie co chcecie. Dla mnie liczy się uszczęśliwienie ludzi, a nie zarobek. Poza tym, nikt poza wami nie przyszedł tu od przeszło dwóch godzin. - powiedziała uśmiechnięta sprzedawczyni, drapiąc się za uchem.
- Dziękujęmy. - powiedziałam, patrząc w jej kierunku. Dopiero teraz jej się przyjrzałam. Nie mogła mieć więcej, niż trzynaście, czternaście lat.
- Co, zdziwieni ? Wiem, to nie normalne, żeby praktycznie jeszcze dziecko sprzedawało. Prawdopodobnie prawo tego zakazuje, ale za tydzień mamy święta. - powiedziała, a jej słowa mnie zaskoczyły. Dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie czapkę elfa, pod którą widniał zarys spiczastych uszów.
Przeszliśmy się jeszcze po sklepie, i ostatecznie kupiliśmy, a raczej wzięliśmy, dwie bluzy, kubki, trzy zestawy pierników, jakieś zestawy słodyczy, dwa koszyki prezentowe, kule, bombki, znalazła się też mała choinka do mojego mieszkania. Podziękowaliśmy, a Ona nam jeszcze wcisnęła dwie gorące czekolady i prosto z pieca, gdziekolwiek on był, dwie pizzerki. Wyszliśmy z ciepełka oraz miłej atmosfery, na mróz. Okazało się, że nie byliśmy tam nawet godziny, a ja myślałam, że minęły dwie.
Po wyjściu z tego jakże maginczego miejsca, odwróciłam się, a jego nie było.
- Magia. - stwierdził mój niczym nie wzruszony towarzysz. - Chodź odwiedzimy jeszcze jedno miejsce.
Po pół godzinie spaceru dotarliśmy, do zamarzniętego strumyka. Weszliśmy na mostek oświetlony lampkami, a wszystko przejrzyście się odbijało w zamarnietej tafli jak w lustrze. Było w tym coś ze swego rodzaju romantyzmu.
- Zatańczysz ze mną ? - spytał szatyn wyciągając do mnie rękę i puszczając z telefonu muzykę.
Tańczyliśmy, zapominając o całym świecie, nie przejmowaliśmy się niczym. Było tak dobrze, zdawało się, że światło z lampek z mostu wirowało wokół nas jakby to były gwiazdy. Zaczął padać śnieg, a my trochę zdyszani, ale szczęśliwi goniliśmy się po całej okolicy.
- Musimy wracać, jeśli nie chcesz mieć spaceru na Pragę. - weschnał mój chłopak, po czym dostał szybkiego buziaka w policzek i pobiegliśmy na przystanek ze wszystkimi zakupami. Czterdzieśmi minut później wchodziliśmy do mojego mieszkania.
- Super dzisiaj było. Zwłaszcza wtedy jak uderzyłam tą szuję. - powiedziałam cicho, by nie usłyszał, ale na nic były moje starania.
- Mówisz o Aurelii ? - spytał, a ja pewnie miałam wymalowane zdziwienie na twarzy. - Przecież Felix mi pisał, że się pobiłyście. Dobrze jej tak, a jak myślisz że nie widziałem tego śladu na twojej twarzy to się mylisz. - mruknął cicho przytulając mnie i pocałował mnie w czubek głowy.
- Nie musisz wychodzić ? - spytałam, bo nie chciałam, żeby przeze mnie miał problemy.
- Nie, mogę zostać u Ciebie jeśli chcesz. - mruknął.
- Chcesz wodę ? - spytałam nalewając sobie do szklanki.
- Tak, po dwóch super słodkich czekoladach nawet woda będzie smakować słodko. - odparł, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
***
Hejo Rudzielce, podobało się ? Bo ja twierdzę, że mogło być jeszcze bardziej romantycznie, ale i tak był chyba tego lepiej nie rozpiszę, to się okaże, gdy odrobię drugi rozdział romantyczny, bo mnie Aslan202211 razem z jego świętozęmstnikami zje hrhehehe. Trzymajcie się cieplutko. Pa !
Wasza Ruda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top