Rozdział 23

Oczami Damona

Gdy tylko wszedłem do pokoju Rose, aby sprawdzić jak się czuje, zauważyłem tam Jamesa. Zdziwiłem się mocno , dlatego podenerwowany podszedłem bliżej. Przez moment przeszło mi po głowie, że chce ją przeprosić, że zrozumiał swoje dotychczasowe błędy, jednak gdy byłem już na tyle blisko, by dostrzec co robi, od razu zaśmiałem się w duchu z moich idiotycznych myśli.

— Co ty kurwa robisz? — naskoczyłem na niego, wyrywając mu z ręki tabletki. Kurwa, znowu? Jak tak może, przecież wyraźnie powiedziałem mu, żeby jej nie wciągał w to bagno.

— O co ci chodzi, koleś?! — Udawał głupiego, co jeszcze bardziej działało mi na nerwy. Już miałem mu przyłożyć, ale zorientowałem się, że Rose śpi dosłownie krok przed nami. Nie chciałem, aby się obudziła, a tym bardziej widziała naszą kolejną bójkę. Szarpnąłem go za koszulę, co sygnalizowało, abyśmy wyszli na zewnątrz. Praktycznie od razu skumał o co mi chodzi.

— Czego znowu chcesz? — wydarł się na mnie, a mnie zagotowała się krew w żyłach. Wcale nie trzeba było być wybitnym naukowcem, żeby zrozumieć o co mi chodziło!

— Co to, kurwa, jest?! — Rzuciłem w jego stronę woreczkiem z białymi tabletkami.

— To? — Podniósł je i patrzył na mnie, jak na idiotę. — To mój drogi jest najlepsza rzecz jaką w życiu wynaleziono. — Boże, trzymajcie mnie, bo zaraz się na niego rzucę, myślałem. Nienawidziłem takich ludzi. Właściwie to nie wiem nawet dlaczego nadal tu jestem. A no tak. Muszę.

— Wiem co to jest, ty palancie — wysyczałem przez zęby. — Pytam, dlaczego dajesz to Rose. — Mój głos był stanowczy, a postawa pewna siebie. Przez chwilę się zawahał, ale później zaczął mówić.

— Chcę, żeby poczuła się jak w niebie — powiedział z malutką ironią. Czułem, że coś we mnie puściło. Podszedłem bliżej jego i przywaliłem mu z całej siły prosto w szczękę. Już po chwili widać było rezultat, ponieważ mała stróżka krwi zaczęła płynąć z jego wargi.

— Ty skurwielu. Zapłacisz za to — zagroził, po czym rzucił się na mnie. Tym razem to ja miałem przewagę. Przez myśl przeszło mi, że pewnie był na haju. To by było bardzo prawdopodobne. Przywaliłem mu jeszcze raz w twarz, a ten stracił przytomność. Miałem nadzieje, że tylko zemdlał. Nie miałem ochoty sprzątać jego marnych zwłok, a co więcej tłumaczyć się niemile widzianym ludziom.

— Co tu się dzieje? — Nagle usłyszałem delikatny głosik Rose. Stała w progu, przecierając swoje oczy i przeczesując włosy do tył. Robiła to w sposób delikatny, ukazując tym samym swoją niewinność.

— Nic — odparłem po dłuższym czasie. — Lepiej wracaj do środka — poradziłem jej spokojnie.

— Bo co? — parsknęła pod nosem. Serio? Będzie się ze mną sprzeczać. A to ciekawe.

— Widzisz go? — Wskazałem palcem na Jamesa, po czym znów spojrzałem na nią. Rose tylko skinęła nieśmiało głową. — Więc lepiej mnie posłuchaj. — Uśmiechnąłem się cwaniacko. Widziałem przejęcie w jej oczach, gdy patrzyła na Jamesa. Gdyby tylko wiedziała o co właściwie poszło... Bardzo się zdziwiłem, gdy podeszła do mnie tak blisko, że niemal dotykałem jej ciała swoim. Było to delikatnie krępujące, nawet dla mnie.

— Wiem, że mi nic nie zrobisz — wyszeptała mi do ucha. Boże, ale ona na mnie działa. Już nie dziwie się dlaczego Harry jej tak pragnie. Szkoda tylko, że nie mogę jej mieć i to nie przez względu Harrego, a są ku temu całkiem inne powody.

Zaczęła delikatnie, lecz pewnie, dotykać mojego policzka. Gdy zorientowałem się, że chce mnie pocałować, szybko chwyciłem jej nadgarstek. Mocno się zdziwiła i lekko skrzywiła z bólu. Została całkowicie wytrąca z rytmu, nie wiedząc co właściwie się działo.

— Auu — wysyczała. Nie chciałem jej skrzywdzić, jednak wolałem, żeby myślała inaczej. Nie będzie traktowała mnie jak pionka.

— To jak? Wrócisz do środka?

Nie odpowiedziała, więc jeszcze bardziej wzmocniłem ucisk. Coś czułem, że była bliska zemdlenia, dlatego wolałem, żeby się jednak poddała.

— T—tak — wyjąkała, spuszczając wzrok na swoje buty.

— Grzeczna dziewczynka — stwierdziłem spokojnie, ale i pewnie. Gdy się odwróciła, aby opuścić miejsce obserwowałem jej zgrabne ciało. Niechętnie przeniosłem swój wzrok na nieprzytomnego Jamesa, wiedząc że należy pozbyć się ciała sprzed wejścia. Nie są mi tu potrzebne jakieś chore akcje.

Oczami Rose

Boże, co za skurwiel. Nienawidziłam, gdy chłopak nie miał szacunku do dziewczyn. Nie mówiłam tylko o sobie, ale o każdej kobiecie, z którą przyszło mu do czynienia. Usiadłam zirytowana na łóżku i patrzyłam przez okno, co takiego Damon zrobi z Jamesem. Zastanawiał mnie fakt, dlaczego akurat on wygrał w ich chorych pojedynkach. To, co pokazał ostatnim razem ewidentnie sugerowało, że James był silniejszym rywalem. Jednak pozory mylą, na przykład mogłam podać Harrego, który również nie wyglądał niczym strongmen, a siły miał wystarczająco.

O mój boże. Harry. Jak strasznie chciałabym go teraz zobaczyć. Przytulić. Pocałować... Kurwa Rose?! O czym ty myślisz? Przecież to on cię zostawił! To on nawet się nie przejął gdy nie wróciłaś na noc do niego! To jemu kompletnie na tobie nie zależy! — Krzyczał głos w mnie. Wiem, że zrobił źle, a nawet bardzo źle. Ale ja... chyba się zakochałam. I tego obawiałam się najbardziej.

Po jakiś dziesięciu minutach namyśleń. Usłyszałam, że Damon taszczy Jamesa na kanapę pokój dalej. To dobry moment, aby wyrwać się stąd. Szybko chwyciłam swój telefon i jak najciszej tylko dałam radę wyszłam z tego „domu". Później zaczęłam biec, coraz szybciej i szybciej. Aż w końcu zatrzymałam się w dalekiej odległości. Spojrzałam na mój telefon. Moje serce biło niemiłosiernie prędko, a ręce trzęsły się ogromnie. Utrzymanie komórki w dłoniach było niezłym wyzwaniem.

— Jest! — krzyknęłam uradowana. Wreszcie mam zasięg. To nie przypadek, że wybrali akurat to miejsce. Szybko wybrałam numer do Harrego. Odebrał po dwóch sygnałach. Całe szczęście.

— H-halo?

— Rose? Kurwa, gdzie ty jesteś? Wszystko w porządku? — Usłyszałam jego zdenerwowany głos.

— T-tak. To znaczy nie. — Gubiłam się w słowach. Nie wiedziałam co mam mu właściwie powiedzieć.

— Gdzie ty jesteś? — spytał powoli i spokojnie. To dziwne, że potrafił tak szybko kontrolować emocje.

— Ja... um... w jakimś lesie... — I właśnie teraz do mnie doszło, że nie mam pojęcia gdzie ja jestem. Rozglądałam się nerwowo wokoło, szukając jakiekolwiek punktu, który mogłabym wskazać Harremu, jako wskazówkę.

— Wiesz, Rose... W tym mieście jest mnóstwo lasów — zauważył nieco rozbawiony, lecz po krótkiej chwili ton rozbawienia zgasł. — Co ty w ogóle robisz w lesie?

Wiedziałam, że musi w końcu o to spytać.

— Ja... ktoś mnie porwał... — jąkałam się, nie mogąc już trzymać emocji na wodzy, pozwoliłam moim łzą swobodnie płynąć. Byłam wykończona ostatnimi wydarzeniami, nie miałam już siły na walkę. Chciałam wrócić do domu... do szkoły... do niego.

— Co?! — słychać było, że był cholernie wkurzony.

— Ma na imię James. Tylko tyle wiem.

— James? — powtórzył za mną, po czym przeklną pod nosem.

— T-tak — zająkałam się, gdy dostrzegłam, że Damon biegnie za mną. Przestraszyłam się cholernie. Moje serce zaczęło głośniej bić, a oddech stał się nierównomierny. Nie wiedziałam co mam robić.

— Rose? Wszystko okej?

— Nie — odparłam krótko. — On tu jest. On mnie do.. — Wtedy Damon wyrwał mi komórkę z ręki, nie dając mi możliwości dokończyć zdania. Kurwa, co za skurwysyn. A jeszcze niedawno sądziłam, że mogę mu zaufać.

— Co ja ci kurwa powiedziałem?! — wrzasnął na mnie, uderzając mnie prosto w brzuch. Upadłam z hukiem na ziemię, a łzy ponownie zagościły w moich oczach. W tamtym momencie jedyne o czym myślałam, to o skończeniu tego wstrętnego żywota. Byłam wściekła do Harrego, że powstrzymał mnie przed popełnieniem samobójstwa. Byłabym wtedy taka szczęśliwa...

Damon klęknął przede mną i otarł moje łzy. Byłam zdezorientowana, nie wiedziałam co takiego ma miejsce przede mną, lecz nie dawałam za wygraną. Nie pozwoliłam, aby kolejny raz ktoś mnie zmanipulował.

— Przepraszam — wyznał niepewnie. Kurwa, co? Chyba się przesłyszałam. Wgapiałam się w niego jak w obrazek. W końcu przymrużyłam nieco oczy, odwracając wzrok w drugą stronę. Wtedy niespodziewanie poczułam jego usta na moich. Praktycznie błagał o dostęp swoim językiem. Nie chciałam się zgodzić, ale uległam. Jak zawsze. Całowaliśmy się coraz namiętniej, aż w końcu przewrócił mnie tak, że usiadł na moim brzuchu i kontynuował czynność. Jedną ręką zaczął błądzić po moim ciele, a drugą trzymał na policzku. W pewnym momencie chwycił za materiał mojej bluzki i zaczął ją delikatnie pociągać w górę. A ja na to wszystko się zgadzałam. Niewiarygodne. Gdy poczułam, że odpiął już wszystkie guziki od mojej bluzki, nagle zatrzymał się. Usiadł i patrzył na mnie. Nie powiem, bo było to nieco krepujące. Tym bardziej, że leżałam na trawie, ukazując swój biust. Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że to przeze mnie przerwał. Czułam się zażenowana.

— Rose. My nie możemy.

— Ja... um... przepraszam — wyjąkałam niepewnie.

Właściwie to nawet nie wiedziałam dlaczego go przepraszałam, ale coś czułam że powinnam.

— Nie. To nie twoja wina.

— Więc czyja?

Przez chwilę patrzył na mnie, jakby zastanawiając się czy powinien mi wyjawiać prawdę. Przerażało mnie to. Bałam się tego, co raz miało nastąpić.

— Nasza. Znaczy... naszych rodziców. — Że co proszę? Czy on powiedział „naszych" rodziców? Patrzyłam na niego, a moje oczy z sekundy na sekundę stawały się coraz większe. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam.

— Co? — spytałam zdezorientowana.

— Rose... my... nasi rodzice... — zaczął, wgapiając się we mnie. Nie wiedziałam czemu, ale nie dałam rady spojrzeć mu prosto w oczy. Były to dla mnie zbyt mocne słowa, a cała ta sytuacja sprawiała, że czułam się osłabiona.

— Oni są razem. — Wtedy wszystko do mnie dotarło. On był moim bratem?! Dlaczego ja o tym nie wiedziałam?! Zabiję moich rodziców za to, że mi nic nie powiedzieli! – myślałam.

— Dlaczego ja o tym nie wiem?

— Miałaś kiedyś wypadek... jak byłaś mała. Zapomniałaś o mnie..

— Amnezja — stwierdziłam głosem, jakbym sobie przypominała, lecz wcale tak nie było.

— Tak — przytaknął niechętnie. Boże, jak dla mnie to zbyt wiele.

— Dlaczego nie mieszkasz z rodzicami?

— Ojciec wyrzucił mnie z domu, gdy zacząłem ćpać.

— Ah, tak — ponownie przytaknęłam niepewnie. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało. Boże, o mało nie uprawiałam seksu z bratem! Nie miałam pojęcia co będzie dalej. Miałam nadzieję, że szybko Harry mnie znajdzie i mi jakoś pomoże. Wierzę w niego. Mógłby mnie nie zawieść... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top