Rozdział 19
Dwa dni później...
Od tego feralnego dnia, nie mogłam swobodnie się poruszać. Odczuwałam dyskomfort w nogach, szczególnie prawej. Ten ból był przytłaczający i z każdym kolejnym krokiem, intensywniejszy. W głębi duszy żałowałam, że poszłam wtedy do tego cholernego sklepu. Gdyby nie moje zachcianki, wcale by się to nie wydarzyło, a ja mogłabym normalnie chodzić bez obawy, że zaraz upadnę. Chociaż według Harrego było to zaplanowane, więc jeśli wtedy by mnie nie dopadł – zrobiłby to innym razem.
Już całe dwa dni nie widziałam się z Harrym. Powiem szczerze, że stęskniłam się trochę. Jego obecność ostatnim czasem zrobiła się rutyną, a kiedy monotonność zostaje zachwiana, nie jest dobrze. Z zamyśleń wyrywał mnie dźwięk mojego telefonu. Sięgnęłam po niego pośpiesznie.
— Halo? — odebrałam nieco znudzona.
— Rose? Robię dzisiaj imprezę.. .może byś wpadła? — Usłyszałam głos Kevina p drugiej stronie. No oczywiście, że wpadnę!
— Chętnie. — Zastanawiałam się tylko, w jaki sposób miałabym dobrze się bawić z obolałą kostką. Jednak ta myśl nie sprawiała mi większego problemu. Chciałam odpocząć, zapomnieć o ostatnich wydarzeniach i zwyczajnie zaszaleć z przyjaciółmi.
— To świetnie. Przyjdź do mnie o dwudziestej. — Dostrzegłam nutkę radości w jego głosie, ale również ulgi. Czyżby bał się, że odmówię?
—Ok, dzięki za zaproszenie — wymamrotałam do komórki, przytakując głową. Ten gest stał się dla mnie mimowolny i często robiłam tak, mimo faktu, że druga osoba wcale mnie nie widziała.
—Do zobaczenia — pożegnał się, po czym połączenie zostało zerwane. Była dopiero godzina osiemnasta, miałam jeszcze trochę czasu. Zastanawiałam się co takiego mogłam robić do tego czasu.
Nagle rozniosło się głośne pukanie do drzwi... mojego pokoju. Dziwne, ktoś był w moim domu. Moje serce momentalnie zaczęło wybijając swój własny, nieokiełznany rytm. Nie odpowiedziałam, nie podeszłam również do nich. Bałam się osoby po drugiej stronie. Czyżbym znowu nie zamknęła drzwi wejściowych? Starałam się pilnować tego po ostatnim incydencie. Gwałtownie wstałam, kiedy drzwi zaczęły się uchylać. Moim oczom ukazał się dobrze mi znany, Harry. Uczucie ulgi wydostało się z moich płuc.
— Hej, nie chciałem cię przestraszyć — odparł łagodnie, można nawet było wyczuć troskę w jego głosie.
— Jak tu wszedłeś? — spytałam zszokowana. Cały czas stałam w bezruchu, wgapiając się w niego. Podszedł do mnie wolnym ruchem, po czym objął mnie wokół talii.
— Powinnaś zamykać drzwi, Rose — wyszeptał mi do ucha, przy czym przegryzł jego płatek. Poczułam motylki w brzuchu, ale nie chciałam, aby to zauważył. Mógłby wtedy pomyśleć, że dałam za wygraną. A to nie prawda. Nadal byłam na niego zła i nie miałam zamiaru angażować się w cokolwiek.
— Co ty tu robisz? — zadałam kolejne pytanie, patrząc mu głęboko w oczy. Ponownie rozchyliłam swoje usta, aby powtórzyć, lecz wtedy on się odezwał.
— Chciałem cię zobaczyć. — Obydwoje wpatrywaliśmy się w siebie, jak w obrazki, które są jedną z najpiękniejszych rzeczy jakie w życiu widzieliśmy. — I ostrzec — dodał już mniej romantycznie. Że co?! Ostrzec? Niby przed czym? Właśnie w tym momencie cały czar prysł i rozstrzępił się na tysiące małych kawałeczków.
— Co? — wydusiłam z siebie, nie dowierzając.
— Rose, ten facet... — zaczął, oddalając się nieco ode mnie. — Spotkałem się z nim. — Dokończył cichym głosem. Usiadł na skraju łóżka, po czym wskazał miejsce obok, abym zrobiła to samo. Jednak nie zrobiłam tego. Nadal stałam, patrząc na niego pytająco. Dlaczego się z nim w ogóle spotkał? Po co? I dlaczego mi o tym mówił? Przed czym chciał mnie ostrzec? Miałam tak wiele pytań, a żadnej odpowiedzi. Nawet nie wiem od czego zacząć. Skrzyżowałam ręce na piersi.
— Po co? — przerwałam okropną ciszę, która zdążyła się wytworzyć między nami.
— Chciałem dać mu nauczkę — powiedział tak, jakby to było najbardziej oczywistym powodem.
— Udało ci się? — spytałam, sama nie dowierzając na własne słowa. Niemal zapomniałam, jak zabił mężczyznę, który włamał się do mojego domu. Oczywiście, że dał mu nauczkę. Pewnie już nawet nie żyje.
— Nie do końca. — Na jego słowa, aż mnie ciarki przeszły.
— Czemu? — Boże, zachowuje się jak on. Byłam delikatnie zawiedziona tym, co usłyszałam – to przerażało mnie najbardziej.
— Uciekł mówiąc, że jeszcze się do ciebie dobierze. — Spojrzał na mnie opiekuńczo. Momentalnie poczułam jak grunt się pode mną załamywał. W głowie zakręciło mi się, a przed oczami chwilo widziałam białe plamy. To nerwy, właśnie tak reagowałam, kiedy byłam zbyt zdenerwowana, kiedy emocje brały nade mną górę. Czułam się bezsilna. Szybko usiadłam obok niego i wpatrywałam się w podłogę, trzymając się za obolałą głowę.
— Spokojnie — odparł łagodnym tonem. Rozłożył szeroko ręce, po czym objął mnie w mocnym, ale czułym uścisku. Przy nim ponownie czułam się bezpiecznie.
— Harry, i co teraz? — spytałam, a w moim głosie można było dostrzec desperację. — Boje się — wyszeptałam prawie niesłyszalnie.
— Przy mnie nic ci nie grozi. — Przegryzłam wargę na jego słowa. Wcale nie pomogły, przecież on mieszkał kawałek drogi ode mnie. Była jeszcze szkoła, do której zamierzałam uczęszczać. Szczególnie wtedy, gdy zbliżałam się ku jej końcu. A ten koleś... przecież on może mnie dopaść wszędzie. Jest zdolny skrzywdzić mnie w miejscu publicznym? Na oczach wielu ludzi?
— Wiesz jak on wygląda? — Nagle usłyszałam głos Harrego. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia kogo mam się obawiać.
— Nie — odparłam bezsilna. Czułam się tak bezradnie, zdana na Harrego.
— Niedobrze. Najlepiej nie wychodź w ogóle z domu. — Skrzywiłam się na jego słowa. Doskonale rozumiałam niebezpieczeństwo, jakie na mnie czyhało, ale nie mogłam odizolować się od społeczeństwa.
— Albo chodź do mnie. Ja się tobą zaopiekuję i zadbam, aby nic ci się nie stało. — Na jego słowa znów mnie ciarki przeszły. O nie, nie. Nie było mowy, żebym wróciła do jego domu. Tam przebywał... Zayn. Kolejna osoba, która mnie przerażała. Sam gospodarz również nie należał do najmilszych osób na tej planecie. Potrafił zachowywać pozory, a na swoim terytorium powracała ta jego oziębła bariera.
— Rose. Nie zostawię cię — stwierdził, po czym zachłannie mnie pocałował, a wszystkie moje myśli i zamartwienia przepadły. Nie wiedziałam dlaczego tak na mnie działał. Jego sam zapach doprowadzał mnie do szaleństwa.
— Dobra — odparłam pewna siebie.
— Co, dobra? — Patrzył na mnie pytająco.
— Zostanę dzisiaj w domu — wyjaśniłam, patrząc na moje paznokcie.
— Dobry wybór — przyznał, po czym wstał i skierował się ku drzwiom. — Na mnie już czas.
Uśmiechnęłam się nieśmiało, w stylu „rozumiem", po czym zerknęłam na mój zegarek, znajdujący się na stoliku nocnym. Zbliżała się już godzina dziewiętnasta trzydzieści. Nie było to dla mnie satysfakcjonujące, ponieważ miałam coraz mniej czasu. Wiem, że powiedziałam Harremu, że nigdzie nie wyjdę, ale gdy tylko zniknął ze swoim mitsubishi, zaczęłam szykować się na imprezę. Nie mogłam tego przegapić! Być może to ostatnia impreza do końca roku szkolnego. Niedługo miał zacząć się okres mocnego wkuwania do egzaminów. Nikt w tym czasie nie myślał o zabawach, a jedynie o tym, by zdać testy i dostać się na dobre studia. Tak więc nie było wyjścia, musiałam tam się zjawić.
Nie wybrałam zbyt wyzywających ubrań, ponieważ kto wie, jak przyjdzie mi wracać do domu. Zresztą wiedząc, że jakiś psychiczny facet miał mnie na celowniku, nie chciałam niepotrzebnie kusić losu. Założyłam sukienkę, lecz wcale nie obcisłą. Zwyczajną, swobodną, idealną na luźną imprezę w gronie przyjaciół. Zrobiłam standardowy makijaż, nie chciałam się zbytnio stroić. Nie mogłam spędzić dużo czasu na zabawie. Obawiałam się, że Harry może sprawdzić czy oby na pewno znajdowałam się w domu. Zresztą nim później, tym większa szansa dla porywacza, czy Bóg wie kogo.
~*~
Od dłuższego czasu byłam już na miejscu. Wypiłam kilka shotów, a nawet bawiłam się nieco na parkiecie. Jednak coś ciągle ciążyło mi na sercu. Nie mogłam całkiem się wyluzować. Obawiałam się słów Harrego – faceta, który urządził sobie polowanie na mnie. To wszystko było dla mnie nierealne, jak z jakiegoś pieprzonego filmu!
— Rose? Tak? — Usłyszałam głos tuż za mną. Szybko się odwróciłam, po czym ujrzałam osobę, którą chyba najmniej chciałam w tej chwili zobaczyć.
— Sally. — Odetchnęłam głośno z poirytowaniem . Ciekawił mnie powód jej odzewu wobec mnie. Nie byłam mile widziana u niej, więc i rozmowa nie byłam nam dobrze pisana.
— Nie podoba ci się zabawa? — spytała z lekkim rozbawieniem na twarzy. Nie miałam ochoty na głupie dogadywania z jej strony. Byłam już dosyć zdenerwowana, aby jeszcze użerać się z niezrównoważoną dziewczyną przyjaciela, która najwidoczniej za wiele sobie wyobrażała.
— Sorry Sel, ale nie mam czasu na twoje gierki. — Próbowałam ją jak najszybciej spławić. Chciałam stamtąd wyjść. Poniekąd żałowałam, że wyszłam z domu, że w ogóle skusiłam się iść na imprezę. Bałam się wrócić do siebie, ale wiedziałam, że to najlepsze rozwiązanie.
Niespodziewanie ujrzałam Kevina za jej plecami. Widać było, że przestraszyła się, gdy ten objął ją w pasie. Hm... skąd ja to znam?
— Idziesz już? — spytał, jakby ze zmartwieniem w głosie. Było mi go szkoda, nie chciałam go opuszczać, ale miałam ku temu ważny powód.
— Tak — potwierdziłam jego słowa smętna.
— Idziesz na piechotę? — zapytał zaskoczony. A co w tym takie dziwnego? Mało razy wracało się na piechotę do domu?
Lekko zachwiałam się na obcasach, po czym odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
— Na to wygląda. — Lekko schyliłam głowę.
— Może zamówię ci taksówkę? — odezwał się z chęcią pomocy. Widać było, że na Sally nieźle to działa. W innym wypadku z pewnością bym to wykorzystała, jednak wtedy nie to było dla mnie ważne.
— Nie, nie trzeba. Na prawdę muszę już iść — odparłam, schylając głowę i odwracając się na pięcie. Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Gdy wyciągnęłam go z torebki najpierw sprawdziłam godzinę, było już po pierwszej w nocy. Ciekawość zawładnęła moim ciałem, kiedy zdałam sobie sprawę, że ktoś wydzwania do mnie o tak późnej porze. Jednak, gdy zauważyłam imię na ekranie, podskoczyłam przerażona.
— Harry — wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Pewnie sprawdza mnie czy jestem w domu. Po czwartym razie, który nie odebrałam, zdecydowałam się w końcu porozmawiać z nim. Nie mogłam wiecznie go ignorować, byłoby to ewidentnie podejrzane.
— Rose? Gdzie ty jesteś?! — Usłyszałam jego poirytowany głos. Boże, wyluzuj trochę.
— W domu, jak mówiłam — odparłam zgodnie z... kłamstwem. Wcześniej wyszłam na zewnątrz, żeby nie było słychać głośnej muzyki oraz krzyków, pijanych już ludzi.
— Serio? Bo tak się właśnie składa, że jestem u ciebie w domu. I wiesz co? Wcale cię tam nie ma! — wykrzyczał zdenerwowany, a ja milczałam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Bałam się jego reakcji i to bardzo.
— Zaraz będę — odparłam. Chciałam, aby mój głos był spokojny i poważny, ale chyba wyczuł w nim obawę. Nawet samej siebie nie udało mi się oszukać, więc jego tym bardziej!
— Czekam —wysyczał oschle. Byłam mocno zdenerwowana, bałam się tego, co czekało na mnie w domu. Chciałam jak najszybciej dojść do siebie, a najkrótszą drogą był las. Zdecydowałam się nim pójść. Cały czas trzymałam komórkę w ręce, aby dobrze wiedzieć drogę. W końcu było tak cholernie ciemno. Szłam jakieś dwadzieścia minut przez te głupie obcasy. Mogłam ubrać trampki czy coś... Wtedy perspektywa butów na płaskiej podeszwie wydawała się wręcz wybawieniem.
— Gdzie się tak spieszysz maleńka? — Niespodziewanie usłyszałam głos za sobą. Nie rozpoznałam go, nie mogłam przydzielić go do żadnego mojego znajomego. Byłam przerażona, lecz postanowiłam udawać, że wcale go nie słyszałam. Przyspieszyłam kroku, zapominając go uciążliwych obcasach.
— Kotku! Zaczekaj! — Znów go usłyszałam. Zaczęłam biec, a lęk zawładnął moim ciałem. Skręciłam ścieżkę, odbiegającą od tej głównej. Chciałam go jak najszybciej zgubić. Chwilę później znów obrałam inny kierunek, chcąc zmylić mojego przeciwnika. W tym momencie, jak na zawołanie, zadzwonił Harry.
— Rose? Miałaś już być w domu. — Usłyszałam jego zaniepokojony głos.
— Harry, ja... — Nawet nie dokończyłam zdania. Mogłam po prostu krzyknąć „pomocy", na pewno by wiedział co ma robić.
Gdy się obejrzałam za siebie, zobaczyłam masywną postać, trzymającą w ręku mój telefon. Boże, żeby to był tylko zwykły koszmar! Nie wiedziałam co mam robić. Chciałam uciekać, ale zdawałam sobie sprawę, że to nie ma sensu. Dogoniłby mnie bardzo szybko.
— Tego szukasz? — Wskazał na moją komórkę, którą po chwili rzucił o drzewo. Normalne było, że już po niej. Mężczyzna wykorzystał moją chwilową nieuwagę i chwycił mnie mocno za nadgarstek. Nie miałam siły, żeby się wyrwać. Prowadził mnie w nieznanym mi kierunku.
— G-gdzie idziemy? — jąkałam przerażona.
— Tam, gdzie cię nikt nie usłyszy. — Jego słowa sprawiły, że momentalnie zesztywniałam. Przełknęłam ślinę, która ciężko przechodziła mi przez zaciśnięte gardło.
Zaczęło mi się bardzo kręcić w głowie. Obym tylko nie zemdlała, wtedy było by już na bank po mnie. Niespodziewanie mocniej mną szarpną. Nie byłam przygotowana na jego czyn, dlatego nie miałam szans, żeby zachować równowagę. Przewróciłam się dosłownie przed jego nogi. Cofnęłam się na czworaka, lecz za mną znalazł się obszerny mur. O boże, tutaj to na pewno Harry mnie nie znajdzie. Byłam w pułapce, nie wiedziałam co stanie się ze mną. Fakt, że znajdowałam się w tajemniczym miejscu z obcym mi mężczyzną, który nie miał wobec mnie dobrych zamiarów, wcale nie przekonywał mnie do pozytywnego myślenia. Byłam przerażona, a w głowie pojawiały się najgorsze z możliwych scenariuszy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top