Prolog
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...
Nastała wojna między dobrym Ruchem Oporu, a złym Najwyższym Porządkiem. Nadzieja opuściła wiele planet, nie wielu pozostało sojuszników Ruchu Oporu... ale na szczęście pojawił się nowy sprzymierzeniec, który rozpalił nadzieje w każdym z nas...
-Możesz przestać opowiadać tą bajkę, każdemu napotkanemu dziecku po drodze ?- Delikatnie zezłoszczona Rey podeszła szybko do swojego przyjaciela Finna.- Ja rozumiem, że chcesz wpajać młodym osobom jak najwięcej dobra i sprawiedliwości, ale może nie pod sklepem z bronią, bo ludzie się patrzą.- Brunetka pokazała ręką na sprzedawczynię, po której widać było nie małą irytacje.
-No może trochę przesadziłem.- Finn wstał i powiedział szybko.- Pamiętajcie dzieci, jasna strona zawsze zwycięża.- Po czym szybkim krokiem dogonił swoją przyjaciółkę.- Nie powinnaś być zła o to, że ciebie chwale.
-Ty mnie nie chwalisz, ty zawsze mówisz o mnie jak o Bogu...-westchnęła i weszła na statek, po czym rzuciła torbę z zakupami w kąt maszyny.- Dobrze wiesz, że prawda jest inna. Nie potrafię skupić się na niczym, jak mam chronić galaktykę jak od odejścia Luka jedyną ''bronią'' jaką potrafię utrzymać w dłoni jest to nóż...kuchenny. Klony to nie marchewki do zupy!
-To nie twoja wina, każdy jest załamany jego odejściem...- warknął.- To wszystko wina tego Kylo Rena, mógłby się komuś na coś przydać i wbić sobie miecz w dupe.
Rey na dźwięk imienia, swojego największego wroga delikatnie się wzdrygnęła lecz nie ze strachu, a z obrzydzenia jego osobą. Była pewna, że Ben będzie chciał przejść na dobrą stronę mocy, ale gdy zobaczyła jak zabił swojego ojca, gdy zobaczyła go w walce z Lukiem, oraz jego słowa "Ją też unicestwię!"...po tym wszystkim straciła nadzieje.
-Mmm tak, było by miło...- westchnęła i usiadła w siedzeniu, a Finn uruchomił pojazd i razem udali się do bazy Ruchu Oporu.
Było by miło gdyby się zabił...ale czy na pewno?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top