Moment 2


Nie dajcie się zabić!

Patrząc przez szarą, brudna szybę na oddalające się od nas drzewa myśle o tym co w tym momencie może robić moja rodzina. Mama na pewno siedzieć i płaczę w poduszkę, w końcu jedyny żywiciel rodziny opuścił ich i nie wiadomo czy wróci, poza tym jestem jej synem. W tej sytuacji chyba każdy rodzic zareagowałby płaczem z bezsilności oraz przytłaczającego smutku i nagłej tęsknoty. Wiem, że martwiła się o mnie każdego dnia kiedy później wracałem z pracy, teraz nerwy muszą ją po prostu zjadać od środka. Mam nadzieje że sobie poradzi, ma w końcu jeszcze dwóch synów, którzy odpowiednio ją wesprą w każdej sytuacji, w tym momencie liczę na nich bardziej niż kiedykolwiek w życiu, muszą pokazać jej, że mimo wszystko będzie miała dla kogo żyć. Nie bardzo wiem jak poradzą sobie pieniężnie, boje się, że wylądują na ulicy, bez jedzenia, bez ciepłego łóżka, bez nadzieji.

-Wszystko w porządku?- głos Violetty rozbrzmiewa mi w głowię. W porządku? Czy cokolwiek teraz może być w porządku?

-Ta... Jest dobrze.

Nie chce się jej spowiadać. Kompletnie nie widzę w niej kogoś komu mógł zdradzić jakiś sekret, ale podzielić się zmartwieniami. Widzę w niej raczej osobę której nie warto ufać.

-Kłamiesz- nie odpuszcza- możesz powiedzieć ci jest nie tak.

-Jest spoko, nie potrzebuje twojej pomocy Violetto.

-Boisz się czegoś? - jej wzrok zaczyna przeszywać mnie od stóp do głów. Nieprzyjemne uczucie.

-Nie.

-To dobrze, Ferro nie może wyczuć strachu.

-O co wam chodzi z tą całą Ferro? Ona nie może być tak straszna.

-Straszna? Samo to, że ktoś zgłosił się sam, aby się na niej zemścić powinno dużo mówić.

-To śmierdzi. Koleś pewnie jest podstawiony czy coś.

Castillo na moje słowa przekręca tylko oczami i siada obok, co zmusza mnie do odwrócenia się w jej stronę.

-Daj sobie z tym spokój przynajmniej teraz, cieszysz się pewnie, że nasze rodziny dostają pieniądze za nasz udział w igrzyskach?

-Pieniądze? -pytam zaskoczony.

-Tak, dostają za nas ładną sumę, to zadość uczynienie.

-To wspaniale! -krzyczę na cały głos, jestem pewny, że słyszą mnie ludzie w całym pociągu.

-Z czego się cieszysz? Przed chwilą wyglądałeś jak śmierć.

-Niech Cię to nie interesuje i tak Cię nie lubię.

-Nie musisz, masz mi ufać to tyle.

-Z tym też będzie ciężko-przyznaję- ale w obecnej sytuacji nie mam wyjścia.

Brunetka szyderczo się do mnie uśmiecha, po czym podaje mi rękę w celu uścisku.

-Nie licz na to.

-Federico! Gentleman'ie ucałuj rączkę tej pięknej pani!

Błysk flesza oślepia mnie, ale jestem w stanie poznać do kogoś należy ten głos. Pablo. Parszywa morda. Nienawidzę go.

-Po co robisz zdjęcia? - pytam.

-Żeby wasi rodzice mieli co wspominać, to banalne.

-To mało śmieszne.

-To nie śmieszne. To prawdziwe, kiedy umrzecie to do waszej rodziny trafią albumy ze zdjęciami wykonanymi rączkami- wskazuje na siebie- tego przystojnego mężczyzny.

-Giovani! Ty chyba kpisz!

Z oddali pociągu wydobywa się głos nieznany mi, ale jednak jest w nim coś. Tak jakbym słyszał go w swoim życiu, ale nie wiedziliście do kogo należy. Może po prostu mi się wydaje. Już sam niewiem.

-Gregorio? Przyjacielu! Wejdź do nas!

Na zaproszenie naszego prezydenta w wagonie pojawia się mężczyzna, który dzisiaj po eliminacjach, uratował mnie i Violette przed grupą fotoreporterów.

-Witam- przywitał się z lekkim uśmiechem- Nazywam się Gregorio Dallar.

-Violetta Castillo -wstaje i delikatnie dyga na powitanie, co mężczyzna szybko odwzajemnia.

-Pasquarelli, Federico Pasquarelli.

-Miło was poznać. Jestem prezydentem strefy pierwszej oraz jednym z trzech głównych organizatorów Igrzysk w których weźmiecie udział. Przyszedłem wytłumaczyć wam kilka rzeczy oraz odpowiedzieć na wasze pytania.

-Odpowiedzieć na nasze pytania? -podnoszę głos- Dlaczego nie mogłem pożegnać mamy? Dlaczego nie mogłem zabrać swoich rzeczy z domu? I po cholerę w te całe Igrzyska?

-Może najpierw usiądziemy? -wskazuję na ustawioną przy oknie kanapę z której niedawno wstaliśmy z Castillo. Gdybym wiedział, nie wysilałbym się dla kogoś takiego.

-W porządku proszę pana. Feder siadaj!

Rozkazywanie mi ze strony kobiety, działa jak czerwona płachta na byka, ta dziewczynka doprowadza mnie do szału, zaczynam się zastanawiać czy najpierw zabije ją, czy zabiję się sam, bo moja głowa jej nie przeboleję.

-Mam ochotę postać.

Wzrok wszystkich osób znajdujących się w wagonie jest na mnie dosłownie zawieszony.

-Jak sobie życzysz, rozumiem że to emocje tak na Ciebie działają.

-Emocje? Zakazaliście mi pożegnać bliskich!

-Takie mamy zasady. Pożegnanie sprawiłoby, że zostalibyście rozchwiani emocjonalnie i zaczęlibyście wpadać na pomysły dotyczące buntu albo ucieczki.

-Federico, nikt z nas nie chce dla Ciebie źle.

-O czym ty pierdolisz Violetta? - krzyczę- Jak to nikt nie chce źle? Czy ty wiesz gdzie my trafimy? Czy ty wiesz co nas czeka?

-Najwidoczniej takie jest nasze przeznaczenie Fede. Nie igraj z losem.

-A jeżeli naszym przeznaczeniem jest właśnie bunt?

-Nie bądź głupi, wiesz co Ci za to grozi prawda, Federico? - pyta Dallar- Ty zginąłbyś w drodze do więzienia, a twoja rodzina umarłaby z głodu i zimna pod jakimś mostem. W taki sposób oni dostają pieniądze od miasta, a ty masz jeszcze trochę czasu na życie.

-Skąd mam mieć pewność, że mają pieniądze?

-Pasquarelli! Nie tym tonem! -karci mnie Violetta, po czym sztucznie uśmiecha się do mojego rozmówcy.

Nienawidzę jej. Doskonale wiem, że połączenie jej ze mną w jedną parę jest chorym pomysłem. Jak tylko wejdę na arenę to obiecuje, że zabije ją jako pierwszą.

-Spokojnie, możesz mi wierzyć na słowo. Jeśli jednak będzie potrzeba to przed rozpoczęciem igrzysk pozwolimy Ci do nich zadzwonić na kilka minut.

-Ależ Gregorio! To ładnie naszych zasad!

-Stul pysk Pablo, nikt nie musi o tym wiedzieć. Poza tym - mężczyzna wstaje i odwraca się w stronę Galaniego - moi co roku, dzwonią do bliskich.

-To nie zgodne z naszymi...

-Czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal przyjacielu.

Prezydent naszej strefy posyła Dallarowi groźne spojrzenie, po czym przeklinając kilka razy opuszcza nasz przedział.

-No to załatwione. Macie jeszcze jakieś pytania?

Przez chwilę przyglądam się jego postaci jak zaczarowany i stwierdzam, że robi wrażenie. Widać, że dumny z niego człowiek.

-Kogo mamy się obawiać?

W moje myśli wkradają się słowa Violetty. Obawiać. Kogo powinniśmy się obawiać?

-To dobre pytanie, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć.

-Jest Pan prezydentem strefy pierwszej tak? -wtrącam się- To znaczy że Ferro i Verdas grają dla Pana bramki tak?

-Dokładnie.

-Gdyby mógł Pan ocenić ich przygotowanie teraz, w porównaniu do dwóch poprzednich lat, to na jakim stopniu zaawansowania by się znaleźli?

-Nie wolno wyjawiać mi ich tajemnic.

-Rozumiem-szepcze.

-Ale potrafią dużo więcej niż wcześniej, nie bez powodu Ludmila nazywana jest Bestią, a Leon Łowcą, nic więcej wam nie powiem.

Przez resztę podróży praktycznie się nie odzywam, w kącie wagonu z głową spuszczoną w dół jeszcze raz kalkuluje jego wypowiedzi, a z każdą kolejną minutą nazwisko Ferro, przyprawia mnie o kolejną dawkę ciarek na plecach. Jestem przegrany.


Nie dajcie się zabić!

-Nazywam się Federico Pasquarelli. Mam osiemnaście lat, mieszkam z mamą i dwójką braci. Jestem z siódemki.

-Czy chcesz nam powiedzieć coś więcej o sobie, Federico? - pyta z szerokim uśmiechem psycholog Beto Danielli. 

 Przez moment spoglądam na twarze pozostałych trzynastu uczestników siedzących wokół  i zastanawiam się czy którykolwiek z nich w obecnej sytuacji chciałby wiedzieć więcej. 

- Nie, proszę Pana. 

-W porządku- przez chwilę mężczyzna zapisuję coś na kartce, po czym zerka w stronę siedzącej obok mnie dziewczyny- Teraz ty. 

 Od momentu naszego wejścia do pokoju w którym się wszyscy znajdujemy, kazano nam usiąść w kole, obok swojej pary. Gregorio posłał nas tutaj na badania psychologiczne, aby sprawdzić czy wszyscy jesteśmy wystarczająco zdrowi, aby wziąć udział w Igrzyskach. Szkoda tylko, że Ferro i Verdas nie zostali nam jeszcze przestawieni, są atrakcją wieczoru i wszyscy starają się ich ukryć. 

- Jestem Francesca Cauviglia. Mam siedemnaście lat i mieszkam w piątce, moi rodzice są właścicielami księgarni, uwielbiam czytać i pisać wiersze, chciałabym w przyszłości zostać pisarką i mieć swoje własne wydawnictwo. 

 Brunetka mówi zdecydowanie za dużo, zaraz zacznie ględzić o swoich słabych stronach i zaletach, co nie wyjdzie jej na dobre. W towarzystwie ludzi, którzy chcą Cię zabić powinno się raczej mówić jak najmniej. 

 Przez chwilę znacznie jej się przyglądam. Długie, czarne włosy. Chudzinka, bez żadnej atletycznej sylwetki, z rysami dziecka na twarzy oraz dużymi, brązowymi oczami. Czy ktoś taki byłby w stanie zabić? 

 Oczywiście nie jestem w stanie zrobić z niej anioła, nie wszystko co ładne jest złotem, na swoim koncie może mieć wiele, złych zalet. Ale nie potrafię uwierzyć, że w przeciągu tygodnia ktokolwiek będzie w stanie zrobić z niej ''bestię'' gotową złamać najważniejsze przykazanie, dane nam od Boga. 

- Wspaniale - chwali ją psycholog, na co dziewczyna reaguję delikatnym spuszczeniem głowy- następna osoba proszę. 

-Nazywam się Diego. Diego Hernandez. 

 Cała sala wstrzymuję oddech i wbija wzrok w muskularnego byka siedzącego, dosłownie naprzeciwko Cauviglii. 

- Jak już wiadomo zgłosiłem się sam i jedyne czego pragnę, to zemścić się na Ferro. Nie zabiję żadnego z was, nie kiwnę nawet palcem jeżeli ktokolwiek z was będzie chciał zabić mnie. Proszę was tylko o jedno - przejeżdża wzrokiem, po całej sali a wzrokiem zatrzymuje się na lustrze które zajmuję całą ścianę naprzeciwko niego- dajcie mi ją najpierw wykończyć, potem mogę umierać. 

- Ależ skąd takie postanowienie Diego? 

-To moja sprawa. Poza tym - przerywa i zwraca się do Daniellego - Czemu ich z nami nie ma?  Żebyśmy nie poznali ich słabych punktów? Czy po prostu nie przeszliby testu na bycie zdrowym psychicznie? 

- Panienka Ludmila i Panicz Leon są z nami, stoją za lustrem weneckim. Oszczędziliśmy im tych zajęć, przechodzili je w poprzednich latach. Poza tym Panienka nie lubi opowiadać innym o sobie. 

- Czyli robimy wszystko pod tą francę tak? - pyta wściekły.

-Proszę nie wyrażać się tak o naszych uczestnikach, musicie być dla siebie mili i serdeczni. 

-Czyli mam rozumieć, że Ludmila będzie dla nas tak serdeczna i nas nie zabije tak? - zadaje pytanie, które zostaje zignorowane przez Beto.

Mężczyzna przygląda się moje osobie przez chwile, po czym odwraca wzrok w kierunku Diego. Następnie z powrotem bierze niebieski długopis do ręki i zaczyna bazgrać coś w notesie.

-Spokojnie, ona nie wie co to znaczy być serdecznym, zabiję Cię czy pierwszej lepszej okazji, bez żadnego zastanowienia .

-Ludmila jest człowiekiem, tak samo jak wy wszyscy oraz żałuję każdego zamordowanego człowieka, stara się to to robić szybko i bezboleśnie więc proszę was i zaprzestanie głoszenia teorii na temat jej okrucieństwa.

-Żałuje? Bezboleśnie? Rok temu zabiła na igrzyskach moją siostrę, przyznała się do torturowania oraz zdarcia z jej ciała skóry, którą przyszyli do swojej peleryny. To nie jest człowiek- szepcze ze łzami w oczach- to już dawno nie jest człowiek.

Jego słowa echem rozbrzmiewają po mojej głowię, jeżeli wszystko okaże się prawdą, to jestem w stanie pomóc Hernandezowi wytłuc ją jako pierwszą osobę, zabiję ją, choćbym miał zginąć następny.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top