Przy studni
Małgorzata, Halszka. Obie z konewkami.
HALSZKA
Ależ się Basia nam spisała!
MAŁGORZATA
Nic nie wiem.
HALSZKA
Lecz ja wiem na pewno!
Tak! „Żeby kózka nie skakała..."
I tak się Basia doigrała,
a chciała być królewną!
MAŁGORZATA
Jak to?
HALSZKA
To wszystko z tej pańskości przecie;
a gdzie jest dwoje, tam jest trzecie,
to już tak bywa — na tym świecie.
MAŁGORZATA
Co ty powiadasz?
HALSZKA
Nie żałuję,
nic nie żałuję, sama chciała!
ciągle się z drabem swym swędrała
— jak cień się za nim, bywa, snuje:
przechadzki, tańce i zabawy
przez tyle nocy, tyle dni,
a ino aby zażyć sławy,
że to jest pierwsza w całej wsi:
a on wciąż znosi jadło, wino
i baraszkuje wciąż z dziewczyną —
a ona dufna w siebie, śmiała
— bezwstydny zatraceniec —
z śmiechem podarki przyjmowała —
no, i na kołku zawisł wieniec. —
MAŁGORZATA
Biedna dziewczyna!
HALSZKA
Co? żałować?
Nie! — to my musimy pracować?
Nas matka nie wypuszcza z domu
— siedź jedna z drugą przy kądzieli!
a ona idzie po kryjomu —
czasem pół nocy przesiedzieli
z gaszkiem to w sieni, to na przyzbie,
a nigdy w domu! nigdy w izbie!
Jaka zasiadka, taki łup!
Pewnie, że szatę wdziać pokutną
po kozaczeniu trochę smutno!
MAŁGORZATA
Powinien wziąć z nią ślub.
HALSZKA
Nie głupi! Szwarny — to w okolu
inną dziewczynę znajdzie snadnie,
a zresztą — szukaj wiatra w polu!
MAŁGORZATA
A to nieładnie!
HALSZKA
Choćby ją zechciał jej kochanek,
my się rozprawim z kochaneczką;
chłopcy jej zerwą z głowy wianek,
a próg jej obsypiemy sieczką.
Wychodzi.
MAŁGORZATA
zmierza do domu
O, jakżem łatwo przewinienia
dziewczęce potępiała —
starczył mi drobiazg, ba, cień cienia,
skaza nieznaczna, mała,
już mnie raziło to, gniewało —
z wyśmiewem i pogardą
mówiłam: „grzesznaś" i szłam śmiało,
podnosząc głowę hardo!
Dziś by mi szukać trza pociechy
za własne winy, własne grzechy;
lecz jestże winą, co miłością
jest, szczęściem jeno i radością?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top