Pracownia (2)

Faust, Mefistofeles, Duchy.


FAUST

wchodzi z pudlem

Ostały łąki, kwieciste rozłogi

osnute siecią zwycięskiego cienia;

w duszy przeczucia budzą się i trwogi,

pragnienia dobra, ciszy, ukojenia.

Minęły burze, szały, namiętności,

ściele się równa i pogodna droga;

serce me pełne człowieczej miłości

i drugiej, dalszej miłości do Boga!

Ucisz się, piesku! nie skacz po pokoju!

progu nie wąchaj — leżeć! cóż za licho!

tam się za piecem ułóż, śpij w spokoju,

masz tu poduszkę — a teraz sza! cicho!

Gdyśmy się dzisiaj spotkali nad rzeką,

skokami swymi bawiłeś mnie, psino,

więc się odwdzięczyć chcę dobrą opieką,

serdeczną ciebie obdarzam gościną.

Gdy wąska cela zalśni w świec urodzie,

na duszy raźniej, serce z sobą w zgodzie,

myśl się ucisza! budzą się nadzieje,

przyszłość się do nas zaleca i śmieje.

Tęsknota z nagła wyłania z ukrycia

rzeki żywota — ach! i źródło życia.

Nie warcz, psie! nie warcz — twe szczekanie zrzędne

z świętością pieśni we mnie niestrojne i zbędne.

Wszak jeno ludzie, gdy dobra nie widzą

ni piękna — mówią z lenistwem zbyt taniem,

że dobra nie ma, z piękna głośno szydzą.

Tak, co im nie dogadza, zbywają szemraniem.

Chcesz ludzi naśladować upartym szczekaniem?

Już zgasła moja cisza! Niespokojne drżenie

coraz bardziej oddala me zadowolenie;

czemuż zdrój łask tak prędko wysycha,

a mrok i zasępienie z wszystkich kątów czyha?

czym tęsknotę zaświatów w duchu opromienię?

doświadczenie mi mówi: wiarą w objawienie!

a gdzież ją nieskalanie odnajdę i święcie?

w wiecznej księdze żywota: w Nowym Testamencie.

Zanurzę myśli w tę światłość przeczystą

i zaklnę treści słów w mowę ojczystą.

otwiera Biblię, zabiera się do pracy

Więc czytam: „Na początku było Słowo!"

— utknąłem! Dziwną to przemawia mową;

czyż Słowo może wszechświat wyłonić i stworzyć?

Muszę inaczej to przełożyć!

Jeślim dobrze zrozumiał — w brzmieniu tego wątku

jest sens, że jeno Myśl była z początku;

lecz niechże dociekania treści nie zakurczą —

możeż Myśl sama w sobie być wszechtwórczą?

Sprawa jest coraz bardziej mętna i zawiła,

a może na początku była Siła?

Już chcę napisać, a jednak coś broni,

czy się w tym słowie część treści nie trwoni?

Duch mi objawia sens wieków porządku,

już wiem — i piszę oto: Czyn był na początku!

Jeżeli mamy z sobą żyć,

przestań raz wreszcie szczekać, wyć,

towarzysz z ciebie niespokojny;

ciszy wymaga trud mój znojny.

Gościnność nierad cofam; lecz nie w smak widać kąt?

drzwi nie zamknięte — proszę! ktoś z nas wyjść musi stąd!

Lecz cóż to? czy mnie mamią oczy?

czy to złudzenie? czar pomroczy?

cóż to — cóż?

pies nagle urósł wszerz i wzdłuż,

podnosi się i potwornieje!

coś się niesamowicie dzieje!

to już nie pies! z oparów, z chmur —

wyrasta knur!

mordę podnosi przeobrzydłą,

ślepiami toczy jak straszydło.

O, piekielniku, rychło cię pokona

gromkie zaklęcie Kluczem Salomona!!


DUCHY

w korytarzu

Niech każdy czuwa, niech nikt tam nie leci!

Bies się zaplątał w sieci!

Latajcie, czuwajcie, krąg zatoczcie bratni,

póki nie wyjdzie z matni!

Często pomagał, z opresji ratował,

czuwajmy, czuwajmy u ścian i u pował.


FAUST

Najpierw, duchu przeklęty,

wzywam cztery elementy:

salamandry niech płoną,

sylfy łudzą,

undyny toną,

koboldy trudzą.

Ten, co je wzywa, zmusza do posłuchu,

panem jest twoim, nieposłuszny duchu.

Znikaj w płomieniu,

salamandro!

rozpłyń się w zielonym cieniu,

undyno!

zalśnij w komet rozmietleniu,

sylfido!

Spokój zapewnij domowi —

Incubus! Incubus!

Kto zacz — niechaj odpowie!

Więc nie jesteś z ich rodziny?

Leży, patrzy, szczerzy zęby —

więc poza zaklęć ziemskich obręby!

klnę cię w imię ofiar za winy!

Czarci pomiocie,

szczeć ci się zjeża —

klnę cię w imię Nowego Przymierza,

co w glorii złocie

wznosi się z ziemi wzwyż!

klnę cię na krzyż!!

Zaklęty drży i truchleje,

puchnie, wzrasta, olbrzymieje,

całą przestrzeń wypełnia, zakrywa

i w mgle sinej się rozpływa.

Czar zaklęć się pełni i ziszcza —

spod stropu padnij, duchu, do nóg swego mistrza!

Grożę niedaremno!

Spokój w tym domu zagości!

Duchy jasności ze mną!

Nie chciej, bym cię zaklinał w imię potrójnej światłości!

Mgła opada. Spoza pieca wylania się Mefistofeles w postaci wędrownego żaka.


MEFISTOFELES

Po cóż hałasu tyle?

jestem, do stóp się chylę!


FAUST

Więc tuś mi, bracie! Zmiana taka!

miast psa mam wędrownego żaka?


MEFISTOFELES

Pełen atencji sługa twój, mężu uczony —

zmordowałeś mnie setnie — brr! jestem spocony.


FAUST

Jakież twe imię?


MEFISTOFELES

Och, to drobiazg przecie.

Kto jeno do spraw wielkich wyczuwa tęsknotę,

kto słowu moc odbiera światłotwórczą w świecie,

ten dba jeno o głębię, o rzeczy istotę!


FAUST

Lecz w tym wypadku godzi mi się pytać;

istotę można z nazwiska wyczytać

tam, gdzie ono wyraźne — widzi pan dobrodziej,

jak to się mylić, gdy ktoś zwie się złodziej,

Rokita albo Kusy — ? niepotrzebne waśnie;

Więc kim ty jesteś, powiedzieć chciej właśnie.


MEFISTOFELES

Ja jestem częścią owej siły, której władza

pragnie zło zawsze czynić, a dobro sprowadza.


FAUST

Zagadka trudna, zgoła nieczłowiecza!


MEFISTOFELES

Ja jestem duchem, który wciąż zaprzecza!

I mam prawo! bo wszystko, co powstaje,

słusznie się pastwą zatracenia staje;

więc lepiej, żeby nic nie powstawało.

A wszystko to, co wy zbyt śmiało

zowiecie grzechem, złem przeklętem —

moim jest właśnie elementem.


FAUST

Zowiesz się — częścią, a stoisz tu cały!


MEFISTOFELES

Rzekłem! umiej wyciągnąć treść i z prawdy małej:

jeżeli człowiek, jak się często zdarza,

z urojeń siebie za całość uważa —

to jam jest częścią części tej pierwotnej mocy,

z której światło powstało! jam częścią pranocy!

Dumne światło, co mrokom pierwszeństwa zaprzecza,

jest jeno marną złudą, świata nie ulecza,

z ciał spływa, ciała barwi — stąd wnioskować snadnie,

że z rychłym ciał upadkiem i światło przepadnie.


FAUST

Więc znam już ciebie i twe myśli śmiałe!

nie możesz zmóc wielkości — niszczysz to, co małe.


MEFISTOFELES

Lecz skutek jakżeż marny! sam się temu dziwię!

to, do czego odnoszę się tak urągliwie,

ta ziemia, którą ciągle siła moja niszczy,

odradza się uparcie z popiołów i zgliszczy;

zalewam ją falami, burzami obalam,

trzęsieniami nawiedzam, pożogami spalam —

po czasie ląd i morze znów się uspokaja,

i znów się mnoży zwierząt i ludności zgraja;

pogrzebałem ich tyle, zmiażdżyłem do szczętu,

a oni się dźwigają z strasznego zamętu —

krew świeża płynie w żyłach żywa i wszechmożna!

i tak ciągle, tak zawsze, ach! oszaleć można!

Wszystko żyje: powietrze i woda, i ziemia

tysiączne ziarna stwarza, kiełkuje, rozplemia

i bez przerwy, bez wytchnień rodzi, rodzi, rodzi —

czy zima, czyli lato, w posusze, w powodzi.

Gdybym ognia dla siebie chytrze i przytomnie

nie zastrzegł, mistrzu magii, już byłoby po mnie.


FAUST

Tak więc potędze, która wiecznie stwarza,

pięść twa diabelska na próżno wygraża?

Krzyczysz spieniony gniewem — nikt nie słucha głosu,

musisz zmienić proceder, o, synu chaosu!


MEFISTOFELES

Pomyślę o tym! rzecz jutro wyłuszczę,

a teraz pozwól, mistrzu, że cię już opuszczę.


FAUST

Dlaczego mówisz o pozwoleniu?

Poznałem cię — więc przychodź, kiedy chcesz;

tu okno w świetle, a tam drzwi w przycieniu,

jest ostatecznie komin też.


MEFISTOFELES

Wyznać ci muszę! dla mnie zamknięta jest droga

przez ten maleńki znaczek u twojego proga.


FAUST

Pentagram broni? lecz powiedz otwarcie,

jakżeż tu mogłeś wejść, okpiony czarcie?


MEFISTOFELES

Zauważ proszę, widzisz? z jednej strony

trójkąt zbyt krótki — nie daje obrony.


FAUST

Rzeczywiście, przypadek; jest skaza w wykroju,

więc waszeć uwięziony jesteś w mym pokoju?


MEFISTOFELES

Pudel nie zauważył, teraz jest inaczej,

trudno przez próg przekroczyć — diabeł jest w rozpaczy.


FAUST

Jest przecież okno, na cóż ta obawa?


MEFISTOFELES

Diabły i strzygi prawa nie naruszą:

którędy weszły, tędy i wyjść muszą;

to już jest nakaz taki i ustawa.


FAUST

A więc i piekło miewa swoje prawa?

To dobrze! znaczy się: dotrzymujecie słowa,

gdy stanie między wami a nami umowa?


MEFISTOFELES

Bezsprzecznie; przekonasz się! Lecz trudno w tej chwili

załatwić to: jeśli chcesz, byśmy omówili

tę sprawę, przyjdę jutro, rozważym w spokoju,

a teraz już mnie wypuść z twojego pokoju.


FAUST

Toć zostań jeszcze, z wielką przyjemnością

zabawię się dziś plotką lub nowością.


MEFISTOFELES

Niech mnie doktor nie więzi, niechże mnie wyzwoli

wrócę i spełnię chętnie życzenia twej woli.


FAUST

Wszakżem cię nie napędzał w sieci, czarci synku,

kto diabła raz przychwycił, niech go trzyma w ręku.


MEFISTOFELES

A więc trudno! Zostaję! za gościnność w darze

różne sztuki diabelskie chętnie ci pokażę.


FAUST

Owszem! byle twe sztuczki były pełne wdzięku!


MEFISTOFELES

W tej jednej godzinie

więcej się cudów przed tobą rozwinie

niż w latach wielu.

Oto ci, miły przyjacielu,

śpiewy przedziwne wyczaruję,

tęczą obrazów cię osnuję,

woń przerozkoszna cię owionie,

nasycę twoje podniebienie

i tysiąc uczuć wskrzeszę w łonie,

i najpiękniejsze dam marzenie!

Bez przygotowań, zbytnich słów,

do mnie! bywajcie duchy snów!


DUCHY

Znikajcie mroczne sufity,

witajcie jasne błękity!

bez burz i chmur,

niech słońce niesie nadzieję,

gwiazd złotych niech zajaśnieje

rozgrany chór.

Witajcie, niebiańskie syny,

urocze, wdzięczne dziewczyny

zawiedźcie tan.

Oto się barwi i kwieci

uśmiechem i pląsem dzieci

kwiecisty łan.

Wzorzyste, rozwiane szaty

zakryją ziemię i światy

welonem tęcz,

a pod tą zwiewną zasłoną

ciała w uścisku zapłoną

w przycieniu wnętrz.

Skwarni pożądań tęsknotą,

senni doznaną pieszczotą,

zapadli w cień.

Nad chłopcem i nad dziewczyną

pnączami wije aię wino —

rozkoszy dzień!

A oto wino dojrzewa,

źrałością w słońcu omdlewa

na stokach wzgórz —

w uścisku pryska jagoda

i sączy się płynna i młoda

w kryształy kruż.

Wino perlące, pieniste,

ożywcze, chłodne, złociste,

wzbiera po brzeg

i spływa szumiącą strugą

jak rzeka szeroko i długo

w okrężny bieg.

Przez góry, lasy, pól składy,

w wybryzgach skrzącej kaskady

powodzią mknie —

z gór spada, zalewa łęgi,

ogarnia szałem potęgi

noce i dnie.

A ponad winnym zalewem

z uśmiechem, tańcem i śpiewem

nasz wietrzny wir —

płynie, opada, znów wzlata

przez chmury do gwiazd ze świata

w melodii lir.

Ty — góry przelatuj strome,

ty — w rzece ciało łakome

kąp, śpiewaj, chwal!

Wszyscy do życia, radości

wzlatujmy pełni miłości

w gwieździstą dal!!


MEFISTOFELES

Już śpi! zwinęliśmy się gracko, sprawnie —

leży cichutko i zabawnie!

Nie tobie więzić diabła, bracie!!

A teraz jeszcze zaśpiewacie!

odurzcie go, by w tym śpiewaniu

szalał i drżał jak w obłąkaniu.

Lecz trzeba mi ten próg przekroczyć,

— żeby gdzieś szczura zoczyć!

No, nic trudnego, już chroboce,

zaklnę na mroki i na noce!

Ja, władca szczurów, myszy, much,

węży i stonóg — wytęż słuch —

wyjdź z nory, próg ten naznaczony,

oliwą wonną namaszczony,

przegryź! — Już jesteś? do roboty!

zniszcz ten przeklęty znak!

wolność mi niosą te chroboty!

tu jeszcze zatop ząb — o tak!

I już się sytuacja zmienia!

Śpij, Fauście, zdrowo! Do widzenia!


FAUST

budzi się

Więc znowuż jestem oszukany?

Czyż taki sennych marzeń kres?

gdzież ten piekielnik, ten żak szczwany?

snem był snadź diabeł i snem pies!  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top