Nieodkryte karty
Nie powiem, że miałem zły żywot. Wręcz przeciwnie. Miałem wspaniałą żonę i cudownego syna. Wiodłem dostatnie życie angielskiego arystokraty. Do tego posiadałem nieźle prosperującą firmę, którą chciałem kiedyś przekazać mojemu potomkowi. Oczywiście piastowałem także zaszczytne stanowisko u królowej Wiktorii. Nie mogłem się skarżyć absolutnie na nic. Jeśli miałbym się czegoś uczepić, padłoby zapewne na niektóre zadania od Jej Królewskiej Mości, jednak zawsze wychodziłem z nich cało i wracałem do swojej rodziny. To się liczyło dla mnie najbardziej. Byłem niezłym szczęściarzem. Nie posiadałem czegoś takiego jak problemy. Do czasu...
Był rok 1885. Od początku grudnia czułem się bardzo dziwnie. Często słyszałem kroki i nie umiałem ustalić ich źródła. Odwracałem się za siebie. Nie czułem się bezpieczny nawet w swoim gabinecie. Bez przerwy towarzyszyło mi uczucie chłodu. Przeraźliwego zimna. Mimo, iż rezydencja była ogrzewana, potrafiłem siedzieć w zimowym płaszczu i bazgrać coś w dokumentach. Widziałem dziwne spojrzenia Rachel, kiedy przychodziła do mnie. Troskliwie kładła swoją delikatną rączkę na moim czole, lecz nigdy nie wyczuwała gorączki. Nawet odrobinę uśmiechałem się, kiedy ta krzyczała na mnie, iż powinienem rzucić okrycie w kąt, inaczej się przegrzeję. Rytualnie szła wtedy upomnieć służbę, aby dorzucili drewna do kominka. Kochałem ją. Aż wstyd się przyznać, że czasem lubiłem ją drażnić. Na szczęście nie potrafiła się na mnie długo gniewać. Moje nietypowe samopoczucie po prostu ignorowałem. W końcu zbliżały się urodziny mojego synka. Zostały wtedy niecałe dwa tygodnie. Nie czas, ani nie miejsce na chorowanie. Załatwiłem dla siebie jakieś witaminy i inne bzdety na wzmocnienie od mojej szwagierki. Posiadanie lekarza w rodzinie było jak zbawienie. Podziwiałem ją i niezwykle doceniałem za to, że zawsze stawiała się w rezydencji, kiedy jej potrzebowaliśmy. Cudowna kobieta, która tak jak Rachel, zasługiwała na najlepsze. Z racji tego, że była ona siostrą mojej ukochanej, traktowałem ją wręcz jak swoje własne rodzeństwo. Zaniepokojenie potęgowało także dziwne zachowanie innych. Szczególnie mojego dobrego znajomego, Undertakera. Często załatwiałem coś na mieście. Interesy niestety nie mogły czekać. Czasem zdarzyło mi się przechodzić obok jego zakładu pogrzebowego. Słyszałem, jak się śmieje. Sam do siebie. Śmiech szaleńca, który przyprawiał mnie o dreszcze. Wcześniej się tak nie zachowywał. Zawsze wydawał się trochę ekscentrycznym przypadkiem, ale właśnie za to go lubiłem. Jednak... To było okrutnie dziwne. Musiałem się odstresować. Nie będę przecież zachowywał się jak przestraszony, a nawet z lekka obłąkany człowiek na urodzinach mojego jedynego dziecka. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że moje zmartwienia udzielały się Cielowi. Czasami uchylał delikatnie drzwi do gabinetu, podglądając to, co robię, myśląc jednocześnie, że tego nie widzę. Słodki dzieciaczek. Tydzień przed jego urodzinami postanowiłem się trochę odprężyć przy bilardzie. W tym celu zaprosiłem paru znajomych na w miarę kameralne spotkanie. Stukot obijających się o siebie kul bilardowych był dla mnie kojący. Towarzystwo znanych ci osób i odrobina rozrywki. Było prawie idealnie. Czemu prawie? Wspominałem już o nietypowym zachowaniu Undertakera. Tamtego dnia również zachowywał się podejrzanie. Przyglądał się grze, opierając się jednocześnie o stół bilardowy z szerokim uśmiechem. Nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem. Nie zamienił ze mną słowa. Zmarszczyłem brwi, siedząc w swoim ulubionym fotelu. Uznałem, że jeśli nie chciał mnie widzieć, mógł po prostu wymyślić sobie jakąś wymówkę i zostać w zakładzie pogrzebowym. Czułem wręcz, że gniewał się na mnie. Z przemyśleń, które kręciły się wokół mojego ostatniego zachowania, wyrwał mnie Diedrich. Dee szturchnął mnie lekko łokciem. W tamtej chwili, Undertaker ruszył się z miejsca i usiadł na samym końcu sali.
- A tego co ugryzło? - zapytał Diedrich z pełną buzią.
- Sam nie wiem... - westchnąłem cicho, pocierając policzek.
- Nie rób takiej miny. Przejmujesz się nim? - prychnął w odpowiedzi, wpychając do buzi kolejną kanapkę.
- Kiedyś się zapasiesz - zachichotałem cicho, unikając odpowiedzi.
Jego urażona mina sprawiła, że chciałem się śmiać jeszcze głośniej. Przyznaję, byłem odrobinę złośliwy. Chociaż nie wiem, czy można było to wtedy uznać za złośliwość. Wolałem określenie... dobra rada? Dee był moim najlepszym przyjacielem. Poznaliśmy się, gdy chodziłem do Weston College. Bardzo lubiłem wspominać szkolne czasy. Szczególnie przy nim! Moja drobna sugestia sprawiła, że zamknąłem mu buzię na dobre. Nadął policzki i odwrócił się do mnie bokiem, aby zademonstrować, jak bardzo go uraziłem. Rozbawiało mnie to.
- Zaraz wrócę - dodałem, kiedy uspokoiłem się trochę. Podniosłem się z fotela i podszedłem do białowłosego. - Możemy porozmawiać? - uśmiechnąłem się serdecznie, czekając na odpowiedź. Undertaker zwiesił głowę, kręcąc nią przecząco. - Um... czy coś się stało? - dopytywałem zmieszany. Nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie.
Przyznam, że dosyć długo czekałem na odpowiedź, stojąc nad nim jak głupi. Nie otrzymałem jej. Zamiast tego, poczułem mocne szarpnięcie za nadgarstek. Wyprowadził mnie z pokoju i ciągnął za rękę wzdłuż korytarza. Wepchnął mnie do jednego z pokoi gościnnych tak, że o mało nie straciłem równowagi i nie upadłem na podłogę.
- Zgłupiałeś?! Co to ma znaczyć?! - zbulwersowałem się, kiedy wszedł do pokoju zaraz za mną. Przekręcił zamek w drzwiach, zamykając nas od środka.
- Naprawdę chcesz wiedzieć, hrabio? - uśmiechnął się od ucha do ucha, odgarniając swoją grzywkę z twarzy.
Wyglądał przerażająco. Zawsze, kiedy to robił, odsłaniał swoją bliznę na twarzy. Często zaprzątała ona moje myśli, jednak tym razem nie zastanawiałem się nad jej pochodzeniem. Bardziej martwiłem się tym, czy mnie wypuści. Chciałem przejść. Jakoś go wyminąć i otworzyć drzwi, jednak skutecznie mi to uniemożliwił. Złapał mnie za ramiona. Kiedy powtórzył pytanie kolejny raz, z dozą irytacji odparłem, że tak, chciałbym się dowiedzieć.
- Wynoś się z miasta, drogi hrabio... - chichotał jak psychopata. - Wynoś się ze swoją żoną i dzieckiem. Najlepiej jak najszybciej!
Mówiąc to, śmiał się najgłośniej, jak potrafił. Jego chichot odbijał się echem od ścian pokoju gościnnego. Puścił mnie. Byłem tak spanikowany, że po raz pierwszy nie wiedziałem, co robić. Poczułem się słaby. Widząc jego zielone oczy, zdałem sobie sprawę, że nie mam z nim najmniejszych szans. Ryzyko zadawania się z shinigami. Nie zapominałem, że Undertaker jest bogiem śmierci.
- Wynoś? Nie rozumiem... - zacząłem przestraszony. - Zdajesz sobie sprawę, że mam tu wszystko? Rodzinę, firmę, dom... Do tego służę Jej Wysokości. Nie mogę tak po prostu rzucić wszystkiego i wyjechać. Zresztą, niby gdzie miałbym się udać?
- Ale ty nic nie rozumiesz, Vincent... - westchnął smutno, przybliżając się do mnie. Położył mi swoją dłoń na policzku, a następnie przejechał czarnym, długim paznokciem po mojej szyi. Wzdrygnąłem się.
- Nie przypominam sobie, abyśmy byli na ''ty'' - mruknąłem, odtrącając jego rękę. - Mówiłem ci kiedyś, żebyś mnie w ten sposób nie dotyka-... - urwałem, gdyż Undertaker skutecznie uniemożliwił mi mówienie. Zasłonił mi usta ręką. Próbowałem się wyrwać, jednak byłem od niego zdecydowanie słabszy.
- Cichutko, hrabio. Ktoś nas podsłuchuje - zaśmiał się, przykładając palec do ust. Odepchnął mnie na bok w taki sposób, że poczułem się niczym worek z ziemniakami. Jak popychadło.
- Myślisz, że możesz rozstawiać mnie po kątach w moim własnym domu?! - krzyknąłem, jednak ten w ogóle mnie nie słuchał.
Białowłosy otworzył drzwi, a za nimi stał mój malutki synek. Ciel tak się przestraszył, że cofnął się o parę kroków do tyłu, uderzając plecami w ścianę korytarza. To był pierwszy raz, kiedy przeraził się jego widoku. Kiedy się urodził, shinigami wielokrotnie brał go na ręce i nigdy się go nie bał. Zresztą... w tamtej chwili nie dziwiłem mu się. Sam byłem strasznie zmieszany jego niecodziennym zachowaniem. Gdy Ciel uciekł od niego z płaczem w kierunku swojej sypialni, szybko wyminąłem Undertakera i pobiegłem za nim, aby go uspokoić. W kierunku boga śmierci rzuciłem jedynie pogardliwą sugestię, aby wynosił się z mojej rezydencji. Całą resztę dnia spędziłem na uspokajaniu rozhisteryzowanego dziecka, nie wiedząc nawet, ile usłyszał. Nie zdążyłem się nawet pożegnać z gośćmi. Kiedy rezydencja opustoszała, słysząc płacz Ciela, Rachel się zainteresowała. Zjawiła się w jego sypialni. Widząc, że moje starania idą na marne, poprosiłem ją, aby się nim zajęła. Skończyło się na tym, że poszedłem do gabinetu.
- Zachciało mi się odpoczynku przy bilardzie... - mruknąłem do siebie, przerzucając dokumenty z firmy z jednej szafki do drugiej. - Mam się wynosić...? Ale dlaczego? - pytałem samego siebie, nie mogąc znaleźć wytłumaczenia dla jego zachowania.
Pocierając obolałe ramiona, ułożyłem głowę na biurku. Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem. Obudziłem się nad ranem, zrywając się gwałtownie z miejsca. Zdałem sobie sprawę, że może chodzić o to, że niebawem umrę. Undertaker był w końcu bogiem śmierci. Mógł przewidzieć odejście mojej osoby. Gdy wstałem, z moich ramion spadł wtedy kolorowy, dziecięcy kocyk Ciela. Z ciężkim westchnięciem podniosłem go z ziemi i przytuliłem go, niczym małe dziecko przytulankę. Wtedy dosięgła mnie myśl, że mój mały synek widział i wiedział więcej, niż sobie tego życzyłem. Zapewne po tym wszystkim nie mógł spać w nocy i zobaczył, że śpię przy biurku. Niewiele myśląc, schwyciłem za telefon. Wybrałem numer do najbardziej zaufanej osoby.
- Ty wiesz która jest godzina? - prychnął Dee po drugiej stronie słuchawki.
- Znajdź dziś dla mnie czas... - poprosiłem żałośnie, bojąc się własnych myśli.
- Dobra, dobra... tylko daj mi dospać - mruknął . W tle usłyszałem, jak ten przykrywa się kołdrą.
- Najlepiej jak najszybciej - nalegałem.
- Co z tobą...? - zapytał zmieszany. Domyśliłem się, że usiadł na łóżku, gdyż usłyszałem delikatnie skrzypienie łóżka. - Daj mi się ogarnąć. Niedługo się spotkamy.
Jakiś czas później, oboje siedzieliśmy w mojej rezydencji, popijając herbatę. Mój gość jak zwykle delektował się wtedy przysmakami. Przemyślałem swoje zachowanie i uznałem, że nie powinienem go straszyć, dlatego na początku rozprawialiśmy nad przyziemnymi sprawami. Naszą rozmowę przerwał mój mały szpieg, Ciel. Dee usłyszał go i przywitał dość szorstko, przez co ten od razu poleciał do mnie na kolana. Doskonale wiedziałem, że mój synek strasznie się go bał, jednak miałem nadzieję, że kiedyś zrozumie fakt, iż ten jest bardzo dobrym człowiekiem. W końcu poprosiłem go, aby zajął się Cielem i Rachel, gdyby coś mi się stało. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby doznali jakiś krzywd, kiedy by mnie przy nich nie było. Na szczęście Ciel robił się coraz starszy. Nie zapomniałem o jego małej rocznicy, która zbliżała się wielkimi krokami... Diedrich nie był zadowolony z tego, że poprosiłem go o opiekę nad moją rodziną, jednak wiedziałem, że wewnętrznie zgodziłby się na wszystko. W końcu byliśmy przyjaciółmi. Po jego wizycie zachowywałem się zupełnie normalnie. Jakby nic się nie stało. Do dziś winię siebie, że nie posłuchałem Undertakera i nie uciekłem. Przecież mnie ostrzegał...
To moja wina.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top