5. Everything is not as it seems
PARĘ SPRAW NA POCZĄTKU, BY NIE BYŁO JAKICHŚ NIEPOROZUMIEŃ:
!!! 1. Stosunek głównej bohaterki do szkoły i otoczenia jest, jaki jest. Tak, to dość widoczne uprzedzenie czemuś będzie służyło, chociaż mnie też ono denerwuje i mam ochotę ją disować, a nie mogę (to by nawet dziwnie wyglądało).
Powtórzę więc to jeszcze raz, mimo że podkreślałam to na wstępie - nie pochwalam wszystkich zachowań czy opinii bohaterów, więc to, że Silene ma taką opinię o osobach bogatych NIE oznacza, że ja mam taką samą.
Jeśli chcecie wiedzieć, co ja myślę, to MOJA OSOBISTA OPINIA jest taka, że nie każda bogata osoba jest rozpieszczona i zapatrzona w siebie i nie powinniśmy patrzeć na ludzi i oceniać ich od razu ot, tak przez różne pryzmaty, bo to bezsensu, powinniśmy osobę osobiście poznać i to nie tak na odwal się, tylko faktycznie ją poznać, by dopiero stwierdzić, jaka ona jest, a oceniamy ludzi zbyt pochopnie i to jest nasza ogromna wada, nad którą ubolewam, ale też którą przedstawiłam u Silene.
Sorka, jestem humanem, u mnie trzeba będzie trochę główkować, haha. Nie wszystko, jest tak jak jest, a w tym opowiadaniu będę chciała obalić troszkę stereotypów i ukazać wady ludzkie.
Więc kochani, pamiętajcie - dajmy szansę ludziom, bo mogą okazać się zupełnie inni niż się spodziewaliśmy i to w pozytywnym sensie :)
2. Powoli będzie się akcja rozkręcać, więc super (liczę, że wcześniej was nie zanudziłam zbytnio, hahah)
3. Następny rozdział po maturze, bo jestem w lesie z nauką :(
Miłego czytania :) i zapraszam do gwiazdkowania, komentowania xx
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Następne dni przeżyłam dość spokojnie. O dziwo żadnej konfrontacji ze strony Joanne i reszty, zero dram, za co dziękowałam losowi. Zapisałam się jednak na dodatkowe zajęcia z hiszpańskiego, o których nawet początkowo nie wiedziałam. Kocham swoją spostrzegawczość. Zorientowałam się także, ile kosztuje wyjazd do Toronto, co tylko potwierdziło moje i tak sceptyczne myśli i na razie nie chciałam poruszać tego tematu z rodzicami. Zrobię to może w weekend, gdy nie będą tak zmęczeni, a co za tym idzie – drażliwi.
Dziś w środę kończyłam dość wcześnie i dzięki temu mogłam iść pod dawną szkołę i zobaczyć się w końcu z moją dwójką przyjaciół. Nie mieliśmy jak się spotkać wcześniej, więc bardzo cieszyłam się z tego powodu. Im bliżej byłam miejsca docelowego, tym szerszy był mój uśmiech. No cóż, naprawdę stęskniłam się za nimi, więc jak zobaczyłam Raven i Danny'ego, to aż piszczałam w środku. Przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej znaleźć się przy niziutkiej Latynosce, która sięgała do ramion szatyna uwielbiającego noszenie na głowie bandan, co można było uznać za jego znak rozpoznawczy. Danny bez niej to jak skater bez deskorolki, czy jakoś tak. Dwójka ta rozglądała się, pewnie starając się wyłapać, kiedy przybędę, co w końcu się jej udało i postanowiła również ruszyć w moim kierunku.
Raven zaczęła machać ręką, na której wciąż nosiła drobniutką, srebrną bransoletkę ode mnie. Podarowałam jej ją rok temu, kiedy przeżywała ciężki czas, bo jej mama dowiedziała się o jej orientacji i wywołała ogromną awanturę w domu. Chciałam, by czuła, że nie jest sama nawet wtedy, gdy nie ma mnie przy niej. Raven była załamana, bo matka nie dowiedziała się tego od niej, a przez jej notkę, w której starała się zapisać treść tego, co chce w najbliższym czasie powiedzieć rodzicom. Po ogromnej awanturze, a następnie cichych dniach zaczęła się coraz bardziej dołować i zastanawiać, jak może ją zaakceptować społeczeństwo, skoro jej własna rodzina nie może i naprawdę, aż mi się serce łamało, gdy Rave wypłakiwała mi się na ramieniu.
Owszem, Rave wcale nie miała aż tak trudno, bo jak nawet w szkole niektórzy mogli ją podejrzewać o to, że woli dziewczyny, to nie robili z tego problemu. Zdarzały się też jednak osoby, które połączywszy fakty, mówiły jej przytyki, które nie należały do przyjemnych. To było przykre, że żyliśmy w dwudziestym pierwszym wieku i wciąż definiowało nas to, kogo kochamy. Chyba ważniejsze jest to, że w tym zakłamanym, okrutnym i biernym wobec krzywdy bliźniego świecie potrafimy jeszcze odczuwać takie piękne uczucie i obdarować nim naszą ukochaną osobę, niezależnie, czy jest nią dziewczyna, czy chłopak. Niestety, niektórzy tego nie rozumieli i dalej myśleli, że mają prawo mieszać się do czyjegoś życia prywatnego.
W tym okresie Raven przychodziła do mnie tak często, jak tylko mogła, bo tylko w moim domu mogła się zrelaksować, wyżalić i liczyć na wsparcie moje, czy moich rodziców. Muszę wręcz przyznać, że moi rodzice wstawili się za nią i starali się przemówić jej rodzicom do rozsądku, którzy po długich rozmowach z nami i z nią, ostatecznie pogodzili się z faktem, że Raven do domu chłopaka nie przyprowadzi oraz zrozumieli, że nie ma tylko ludzi hetero. Trzeba wyprowadzać ludzi z zacofania, bo przez to cierpią inni. Rave jednak nawet do tej pory nie czuła się przy nich pewnie, co było zarówno smutne, jak i też najbardziej zrozumiałe w tym przypadku. Tak naprawdę to czekała ich wszystkich długa droga do powrotu do dawnej relacji i odbudowania zaufania Raven, które rodzice jej dość mocno poharatali.
– Siiiiileeeeneee! – wykrzyczał Danny, porywając mnie w ramiona i kręcąc się wokół, na co się zaśmiałam. Kiedy mnie puścił, musiałam się aż go przytrzymać, bo zakręciło mi się w głowie.
– Jezu, stara, ale ja cię dawno nie widziałam! – Raven rzuciła się na mnie, ściskając tak mocno, jakbyśmy się nie widziały z dziesięć lat, kiedy tymczasem ostatnio widziałyśmy się przed rozpoczęciem roku. Ale muszę przyznać, też tęskniłam. Od razu poczułam się lepiej i te ciągłe nerwy towarzyszące mi od początku przyjścia do nowej szkoły zniknęły.
– To gdzie idziemy? Pizza? Lody? Kebab? Co? – spytał się Danny, po chwili załamując ręce: – To wszystko brzmi zbyt pysznie, by się zdecydować, no ej. – Spojrzałyśmy się z Raven po sobie, mając totalną bekę z niego.
W sumie zazdrościłam jego przyszłej dziewczynie, bo pewnie będzie miała z nim tour de restaurants, szczęściara. W dodatku Dan był bardzo pozytywną osobą i naprawdę cieszyłam się, że go w swoim życiu spotkałam. Zarażał wszystkich swoją pozytywną energią i nie zdziwiłabym się, gdyby to przez nią miał tak przyspieszony metabolizm, bo ten chłopak autentycznie jadł, co wlezie i nie tył. Magia, szkoda, że na mnie to nie działało.
– Jeju, a ty znów o jedzeniu, może chodźmy na coś lekkiego? Typu lody, sałatka, kawa? – spytała Raven, która z tego, co mi ostatnio mówiła, zaczęła dbać o linię, co według mnie nie było potrzebne, bo jej figura była w sam raz. Ale wiadomo, jeśli chciała coś zmienić, niech to robi, byleby zdrowo.
– W sumie jakaś kawiarnia z lodami pasuje. Dziś w miarę ciepło jest – mruknął szatyn, zakładając okulary słoneczne. Szkoda, że ja zawsze zapominałam swoich z domu, więc potem na zewnątrz musiałam mrużyć oczy i wyglądałam przy tym jak debilka.
Ruszyliśmy wszyscy do drogi, która i tak nie będzie długa, bo lubiana przez nas kawiarnia znajdowała się parę budynków dalej.
– Jezu, naprawdę tak za tobą tęsknimy, nie ma kto nas już ratować na hiszpańskim – Danny kopnął kamyk stojący mu na drodze. Zaśmiałam się.
– No tak, walić to, że rzadziej się widzimy, walić, że nie gadamy na żywo tak często, najważniejszy jest brak pomocy na hiszpańskim, wy interesowni ludzie – prychnęłam ze śmiechem, na co Raven mnie trzepnęła w ramię.
– Głupoty gadasz, jeszcze jest kwestia tego, że to ty jako jedyna zawsze miałaś pilnik w razie potrzeby, a teraz muszę łazić cały dzień ze złamanym paznokciem i zahaczać nim o wszystko, co znajdzie mi się na drodze. – Parsknęłyśmy śmiechem.
Ale to był fakt, jak paznokieć się łamał to potem łażenie i zahaczanie nim o wszelkie przedmioty to udręka, dlatego właśnie noszenie pilnika w kosmetyczce ratowało życie. Cóż, niektórzy nosili ze sobą błyszczyki, a ja nosiłam pilnik.
– Ale i tak ja jestem najlepszy, bo noszę ze sobą nadliczbowe słodycze, a moje drogie, tamtej klasy bez skittlesów byście nie przeżyły – wtrącił się Danny, odgarniając swoje niewidzialne włosy i przesadnie mrugając oczami. Tak wczuł się w rolę, że prawie wpadł na hydrant. Pacan jeden.
– Jesteś winny moich dodatkowych kilogramów, Lee.
– Nie przesadzaj tak, Rave. To nie ty masz gonić i ulegać powszechnym, narzuconym nam kanonom urody, tylko je tworzyć. Walić oczekiwania obcych dla ciebie ludzi, spełniaj własne, bo to twoje życie. Nikt go za ciebie nie przeżyje – stwierdził chłopak, poprawiając okulary.
To była prawda. Zawsze dążymy do spełniania cudzych oczekiwań. Tak naprawdę to nieważne, jaki mamy typ sylwetki, zawsze komuś to nie będzie pasować i nigdy nie pozbędziemy się kompleksów, bo nie jesteśmy w stanie w pełni zamknąć się na opinię innych, mimo że chcemy.
– Od kiedy stałeś się taki mądry, Dan?
– Odkąd poznałem takie osoby jak wy, mordki wy moje. – Parsknęłyśmy śmiechem.
Znaleźliśmy się naprzeciwko kawiarni, do której zawsze chodziliśmy. To będzie zdecydowanie dobry dzień.
***
Tak jak wcześniej przewidywałam, ogród stał się moim ulubionym miejscem w szkole, które ponownie odwiedziłam na jednej z przerw. Mogłam niby pobyć w otoczeniu Queena i reszty, ale dziś się jakoś nam się gadka nie kleiła, więc stwierdziłam, że sobie przyjdę tutaj posłuchać muzyki. Wyciągnęłam telefon i włączyłam piosenkę, która, jako że nie miałam Spotify premium, i tak była inna niż ta, którą ustawiałam. Przyzwyczaiłam się do tego i przynajmniej mogłam poznać innych artystów. Tak, pocieszaj się Silene dalej.
Lubiłam tu być, to miejsce dodawało mi pozytywnej energii i w pewien sposób mnie wyciszało. Na korytarzach zawsze było głośno, wszystko było przepełnione stukaniem obcasów i chichotami i w dodatku ta nieznośna atmosfera, do której nie mogłam się przyzwyczaić. To wszystko mnie przytłaczało. Gdzie się nie obejrzałam, tam grupka, która albo zbyt przesadnie cię obserwowała, jakby miała zaraz przedstawić cię w dokładności 1:1 na rysunku, albo taka, która totalnie cię olewała, więc jakby ktoś nawet stracił przytomność, to by tego nie zauważyła.
Tutaj mogłam odpocząć od tego wszystkiego i przez chwilę nie czuć presji, że ktoś może zorientować się, jaka jestem. Mogło to dosyć przesadnie brzmieć, ale mimo że jakiś czas już tu spędziłam, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tym otoczeniu. Aż obawiałam się, co będzie zimą, bo raczej wtedy nie będę mogła tak tu przesiadywać. Uwielbiałam tę porę roku, bo była piękna, biała, chłodna, co mnie, osobę nielubiącą upałów, cieszyło. Niemniej jednak nie była ona wygodna dla utrzymania porządku w domach czy innych miejscach. W końcu nanosiło się śnieg, który topiąc się, tworzył kałuże, a dokładając do tego piasek, robiło się w środku niezłe błoto, na co sprzątaczki w takiej szkole pewnie nie chciały sobie pozwolić, więc założę się, że w zimie wychodzić sobie ot, tak nie będzie można.
Pewnie byłabym pogrążona we własnych myślach dłużej, gdyby nie to, że ktoś stanął przede mną. Spojrzałam do góry, ściągając odruchowo jedną słuchawkę z ucha i zobaczyłam przed sobą uśmiechniętego blondyna, który nie zwracał nawet uwagi na to, że wiatr rozwiewał mu włosy na każdą stronę tak, że czasem aż zasłaniały mu oczy. I mimo że jeszcze nic nie powiedział, zaczęłam się zastanawiać, czemu tu jest i czego chce.
Nie to, że go czy reszty nie lubiłam. Nie mogłam tego stwierdzić, bo nie przeprowadziłam z nimi żadnej konkretnej rozmowy, a nasze poprzednie nie wiedziałam nawet, czy mogłam nazwać konwersacjami. Co prawda mówi się, że czasem cisza oznacza więcej niż głupie słowa, ale w tym wypadku taka forma odpowiedzi była bezużyteczna i naprawdę nie wiem, co Will sobie myślał podczas tego całego jego milczenia i w sumie nie chcę wiedzieć, dlaczego miał taką tendencję do tego. Już nie mówię o idiotycznym zachowaniu całej reszty, która też dokładała cegiełkę do tego wszystkiego.
Po prostu nie uważałam zadawanie się z nimi za konieczność i potrzebę. Jakby no pokazali już pazury i nie czułam się zachęcona do nawiązywania z nimi większego kontaktu niż mijanie się na korytarzach. W dodatku wydaje mi się, że moja opinia była wzajemna, bo oni już mieli swoje koło wzajemnej adoracji i nie potrzebowali kolejnej osoby do szczęścia. Po prostu nie byłam do nich przekonana i wolałam trzymać się od nich z daleka i tyle. Mniej problemów, mniej zmartwień i łatwiejsze zasypianie w nocy.
Tylko właśnie, czemu teraz Zayden stał tuż nade mną? Odczuwałam niepokój, bo jednak mimo tego miłego, szczerego uśmiechu, przyjaźnił się, z kim się przyjaźnił i nie miałam pojęcia, czego ode mnie mógłby chcieć.
– Dosyć ładna pogoda, co?
– Zawsze dajesz takie stwierdzenie, kiedy nie wiesz, jak zacząć rozmowę? – Uniosłam brew, a on się zaśmiał. Miał bardzo przyjemny dla ucha śmiech.
– Nie, po prostu szanuję za to, że z niej korzystasz i nie siedzisz w na korytarzu. W obecnych czasach mało kto docenia siedzenie na świeżym powietrzu – wzruszył ramionami – mogę się przysiąść? – Pokiwałam głową, zdejmując torbę z ławki, wcześniej wkładając do niej słuchawki i telefon. Błagam, żeby rozmowa się kleiła, błagam, niech rozmowa się klei, niech nie będzie niezręcznie.
Nigdy nie lubiłam, gdy rozmowa z nową osobą nie szła gładko, tylko każdą wypowiedź poprzedzała pusta cisza. Miałam wtedy wrażenie, że jest ona niezręczna i przerośnięta presją, by odezwać się jakkolwiek. Ponadto, ciągnięcie rozmowy dla samego jej ciągnięcia nie miało nigdy zbytniego sensu i ostatecznie zwykle robiło się jeszcze bardziej niezręcznie, niż było to możliwe.
– To prawda, teraz zwykle siedzimy w domach, ale dziwisz się? Od wykonania wszystkiego mamy wujka Google. – Parsknęłam, bo naprawdę tyle razy internet mnie ratował, że to hit, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że był on przez nas wszystkich nadużywany.
– Niby tak, ale internet to nie wszystko. – Racja, bo teraz w dobie internetu, wszyscy zatrzymaliśmy się w jego władaniu tak, że bez niego czuło się niepewnie.
– Tak, a pewnie, jak byłeś dzieciakiem, to nie dało się ciebie od komputera i gier odciągnąć.
– Ej, Pet Party to ty szanuj! – Wystawił palec, a ja się zaśmiałam.
– Nie wierzę, że w to grałeś.
– W kurczaki z KFC też! To były czasy – westchnął, przeczesując swoje włosy, które i tak nie były idealnie ułożone, ale nawet przez to dodawały mu uroku.
– A teraz to jednak, co innego zajmuje nam głowę. Ewentualnie jeszcze są Simsy.
– Błagam, zwykle samo tworzenie samych simów i domu zajmuje parę godzin.
– Ale jaka potem jest satysfakcja. – Wskazałam na niego palcem, zaznaczając tę opinię. Ten tylko parsknął śmiechem.
– Tak, szczególnie że zwykle tworzysz siebie w simsach i tak jak w rzeczywistości, nic niezwykłego cię nie spotyka, mhm, świetna zabawa. – Zaśmiałam się, chociaż zaczęłam się zastanawiać, czy tylko ja nigdy nie stworzyłam siebie w tej grze.
– Tak swoją drogą, Zayden, ale mów mi Zay. – Wyciągnął rękę, którą przyjęłam.
– Silene. – Uśmiechnęłam się.
– Jesteś nowa, nie? Tak jakoś w tamtym roku cię nie widziałem.
– Ehh, już nie aż taka nowa, ale tak, przyszłam dopiero teraz do tej szkoły – westchnęłam, myśląc, jak to byłoby łatwiej, gdybym nie musiała jej zmieniać. Moja głowa, myśli byłyby zdecydowanie odciążone.
– I jak, odnalazłaś się już, czy jeszcze trochę trzeba czasu? Pamiętam swoje początki i ciężko było mi ogarnąć, co gdzie jest, odnaleźć się w nowym otoczeniu, a teraz to easy, wydaje mi się, że ten budynek jest wręcz mały – zaśmiał się, a ja z nim. Nie mogłam powiedzieć, gość wydawał się naprawdę sympatyczny.
– No, ale przecież zawsze tak jest. Na początku każda szkoła wydaje ci się ogromna, a idąc do nowej, myślisz: ,,Oh god, ale tamten budynek był mały w porównaniu z tym". A tak to jakoś sobie radzę, wiadomo, że jeszcze trochę to potrwa przywyknięcie do nowego stanu rzeczy, ale jestem na dobrej drodze. – Uśmiechnęłam się, co Zay odwzajemnił.
– Idziesz na sobotnią imprezę? – Fajnie, że wiem, że jest jakaś impreza, hah. Pokiwałam przecząco głową. Nawet nie wiedziałam, czy chcę się zbytnio na nią pakować.
– Nie wiedziałam nawet, że jakaś jest, gdzie?
– U Giny, wpadnij, większość osób będzie ze szkoły, więc to dobry sposób na zawarcie nowych znajomości. – Wzruszył ramionami, patrząc na mnie, a ja tym bardziej nie byłam przekonana do tego pomysłu.
Jakby no, nie miałam ciuchów, które pasowały do tamtejszego otoczenia, a poza tym moje relacje z ich paczką nie były jakieś najlepsze i nie wiedziałam, czy będzie dało się je ocieplić w przyszłym czasie. Poza tym możliwe, że będę tam skazana na samą siebie, bo gdyby Quentin i reszta szli, to z pewnością wiedziałabym o tym wydarzeniu.
– No nie wiem zbytnio, wiesz, dopiero się dowiedziałam o tym, muszę zobaczyć, czy będę mieć czas. – Nie ma to, jak dyplomatyczne wykręcenie się, które nigdy nie brzmi przekonująco.
Nie wiem, ale nie cierpiałam tego, że nigdy nie brzmiałam tak, by nie dało się doczepić do mojej wypowiedzi. Zawsze, gdy coś kręciłam, było to widoczne, a zdenerwowanie wywołane przez wymówkę-niewypał jeszcze bardziej mnie zdradzało.
– Cóż, dowiedziałabyś się wcześniej, gdybyś trzymała się innych osób – mruknął pod nosem, na co zmarszczyłam brwi. O co mu chodziło?
– Przepraszam, nie rozumiem? – Liczyłam, że rozwinie temat, bo nie rozumiałam, czemu czepia się Queena i reszty.
Jak na razie nie znalazłam niczego, co można byłoby im zarzucić. Byli mili, starali się stworzyć mi w miarę atmosferę. Owszem, wielokrotnie czułam się jak piąte koło u wozu, ale to była wina tego, że nie byłam świadkiem wielu wydarzeń, w których brali oni udział, więc nie byłam w temacie. Przynajmniej wszystko na to wskazywało. Owszem może nie zawsze miałam ochotę z nimi spędzać czas, ale to był mój wybór i tyle, nigdy nie dali mi do zrozumienia, że się narzucam.
– Chodzi mi o to, przepraszam, że tak z grubej rury zaczynam, ale trzymasz się po prostu z osobami, które pierwsze komentują sytuację z powierzchownego przyjrzenia się jej, nie zgłębiając tematu, i są dość sceptycznie nastawione do innych i jakby no, nie dziwię się, że nie wiesz o takiej imprezie, bo oni nawet jakby dostali zaproszenie, to by z niego nie skorzystali. – Wzruszył ramionami i przygryzł wargę, patrząc się w dal, jakby chciał zignorować to, że w mojej głowie pojawił się mętlik.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, bo nie poznałam ekipy Queena całkowicie, więc nie mogłam ich bronić na ślepo, ale również jak na razie nie spotkałam sytuacji, gdzie by oni tak się zachowywali. Może Quentin powiedział mi o Willu i reszcie, ale przedstawił swoją opinię, nie narzucił mi swojego zdania. Przecież moja opinia o nich wytworzyła się przez ich zachowanie.
– Nie wydaje mi się, zresztą nie sądzę, by miało cię to interesować, z kim trzymam, a z kim nie. Ludzie są różni i zawsze trzeba szukać w nich dobrej strony – stwierdziłam, czując się trochę skrępowana, bo halo, nikt nie lubi, gdy ktoś komentuje osoby, z którymi się, można tak stwierdzić, trzymasz. A ten mi tu wyjeżdża, mówiąc, co, jaki ktoś jest.
Owszem, znał ich dłużej niż ja, więc nie mogłam się tu kłócić i ich bronić na ślepo, ale z drugiej strony wszystko jak na razie wskazywało na to, że należeliśmy do dwóch przeciwstawnych do siebie obozów, więc wiadome było to, że jedni będą mieli odmienne i negatywne zdanie na temat drugich.
– Oczywiście, nie odbieraj tego jako przytyk, po prostu jako osoba żyjąca tu czwarty rok chcę po prostu dać ci radę, byś poznała trochę otoczenie, bo przez zamknięcie swoich horyzontów na zaledwie parę osób, może wiele cię ominąć, a punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i lepiej poznać też innych, wyrobić sobie własną ocenę, bo jak do wszystkiego będziesz podchodziła sceptycznie i od razu z gotową opinią, to stracisz wiele szans na jakieś super wspomnienia. – Popatrzył na mnie i się lekko uśmiechnął, przez co na jego prawym policzku znów pojawił się dołeczek. – Tak tylko mówię, daj czemuś szansę, zanim to rozwinie skrzydła, bo jak już poleci, to tylko będziesz pluła sobie w brodę, że nie skorzystałaś z czegoś, co miałaś na wyciągnięcie ręki.
Pokiwałam głową i już chciałam się odezwać, gdy zadzwonił dzwonek, a my spojrzeliśmy po sobie.
– Cholera, chodź, bo się spóźnimy i będziemy mieć przerąbane. – Akurat tutaj zgadzałam się z nim w pełni.
***
Był już wieczór i leżąc na łóżku, słuchając muzyki, wgapiałam się w sufit. Mój pokój był skromny, ale urządzony w moim stylu. Uwielbiałam kolor lawendowy, więc nie było to niespodzianką, że takiego koloru miałam ściany. Meble były białe, ale już dość stare, więc widać było na nich różne zadrapania, chociaż nie przeszkadzało mi to. Moim najbardziej ulubionym miejscem było duże okno z parapetem, na którym lubiłam siedzieć i oglądać jak miasto zasypia, czy też czasem budzi się do życia. Tak, czasem nie mogłam spać i obserwowałam wschód słońca.
Westchnęłam. Słowa Zaya odbijały mi się w głowie. Może faktycznie wszystko nie było takie jak się wydawało, jednak nie mogłam w pełni się z nim zgodzić. Queen, Naomi, Reen i Brian wzięli mnie pod swoje skrzydła, byli zabawni, mili. Nie zwróciłam uwagi na jakieś specyficzne ich zachowanie, które wskazywałoby na to, że Zay miał rację. Owszem, może stwierdzili, że ta szkoła jest inna, niemniej jednak, skoro chodzili do niej już tyle, to nie mogli wziąć tej opinii ot, tak, bez żadnego racjonalnego podłoża. Przecież wtedy to byłoby głupie i bezsensowne.
Tak samo opinia Quentina o paczce Zaydena. Przecież musiała mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości, zwłaszcza że na razie pięknie się sprawdzała. Will zachowywał się jak zadufany w sobie gość, któremu nawet szkoda kłapnąć gębą na taką osobę jak ty. Claude naprawdę łaził za nim niczym jego przydupas, Zay był dość sympatyczny, ale przy nich nie reagował, a laski zachowywały się jak gwiazdki. Nic nie było inaczej, więc czemu blondyn mówił takie rzeczy o nich?
Nawet jakbym chciała, nie byłam w stanie wyrzucić tego z głowy. Nie wiedziałam, czy Zay miał rację co do moich znajomych, ale jedyne co mogłam zrobić to poznać innych i sama stwierdzić, kto ma rację, bądź czemu racje obu stron są tak odmienne. Tylko naprawdę wizja pójścia na imprezę mi się nie uśmiechała. Może byłam trochę dziwna, ale nigdy nie czułam się dobrze na zwykłych imprezach, a jak dopiero miałam się czuć na imprezie organizowanej przez Ginę?
Tylko z drugiej strony ciekawska strona mojej osoby wołała, żebym zobaczyła na własne oczy, co i jak. Nie znałam tej szkoły. Przebywając tam te paręnaście dni, czułam się dalej obco. To nie były te znane kąty, jak w moim dawnym liceum. Wchodząc do Dellington High, nie witała mnie woźna z szerokim uśmiechem, bo jako jedna z nielicznych nie szłam po mytym przez nią fragmencie podłogi. Tutejsza nawet nie zwracała uwagi na otoczenie wokół niej. Wykonywała tylko swoje obowiązki. Będąc już w budynku szkolnym zawsze spotykałam się na szybko z moimi przyjaciółmi. Tutaj, miałam tylko znajomych, z którymi mogłam wkroczyć na fazę przyjaźni, ale tego musiały chcieć oczywiście obie strony i to nie trwało tak szybko, że przyjacielem stajesz się w dwadzieścia cztery godziny. Tam znałam mniej więcej, kto jest kim, tutaj mam pojęcie mniej więcej o paru osobach, ewentualnie kogoś jeszcze kojarzyłam z widzenia, ale była to rzadkość.
W dodatku tutaj byłam bardziej nieśmiała i wolałam trzymać się na uboczu, co było zupełnie moim przeciwieństwem, bo ja zawsze byłam chętna do nawiązywania nowych znajomości. Tylko moja sytuacja prezentowała się jak prezentowała. Oni byli bogaci, ja nie. Oni byli swego rodzaju elitą, która znajdowała się we właściwym miejscu, by się kształcić, nawiązywać ważne znajomości, które mogą mieć znaczenie do dalszej kariery. Ja, Silene McKenzie nie miałam pojęcia, co tu robiłam, a także po kij mi były takie znajomości, które tak szybko się skończą, jak się zaczęły, gdy wszyscy poznają prawdę o mnie. Pewnie wtedy zostanę okrzykniętą łowczynią okazji, kiedy to nawet nie była moja decyzja, ale wysłuchana z pewnością nie będę.
Natomiast, może póki nikt nie wie i jest daleki od odkrycia tego, powinnam skorzystać z okazji, poznać innych ludzi, zaryzykować? Przecież nie muszę wszystkich znajomości kontynuować, a impreza nie sieje aż tak wielkiego ryzyka. Problemem był na pewno outfit, ale to można szybko rozwiązać, bo może coś z mojej szafy nie rzucałoby się w oczy swoją pospolitością. Może faktycznie powinnam się trochę przełamać i zobaczyć, jacy są ludzie, by jak coś, to móc z czystym sumieniem stwierdzić, że Quentin i reszta mieli rację, tak samo jak ja, bo naprawdę skoro w pierwszym dniu nikogo nie obchodziłam, dlaczego na imprezie miałby ktoś być zainteresowany rozmową ze mną? Wtedy mogłabym z całkowitym przekonaniem powiedzieć Zayowi: "Słuchaj, myliłeś się". Teraz? Teraz to mogłam na ślepo mu zaprzeczać, co tylko od samego początku skazywałoby mnie na porażkę. A ja, Silene, nie lubiłam przegrywać.
Wyciągnęłam telefon i wbiłam w wyszukiwarkę na Messengerze "Zayden Smith", licząc, że ma go, bo powoli ludzie zaczynali od niego odchodzić, a niestety nie miałam aż takich umiejętności, by znaleźć go na snapie tak szybko, a Instagrama nie miałam. I tak w sumie teraz myślę, że dobrze, bo mógłby ktoś mnie tam znaleźć i zobaczyć, jaka to ja "bogata" jestem.
Na szczęście, chociaż tyle, Zayden miał go, teraz tylko pozostawało pytanie, czy go używał, ale jak coś, to zawsze mogłam spróbować go jutro zaczepić, ale liczyłam, że wiadomość załatwi sprawę. Naprawdę nie chciałam zbliżać się jutro do jego paczki. Chciałabym, by tak magicznie zapomnieli o moim istnieniu. Tak, to byłoby najlepsze rozwiązanie. Tylko paradoksalnie, sama nie daje się zapomnieć, bo właśnie chce napisać, że przyjdę na tę imprezę. No cóż, zawsze była we mnie jakaś część idiotki.
Silene McKenzie: Hejka, myślałam nad tą imprezą i wpadnę :)
Cóż, kości zostały rzucone. Teraz z jednej strony liczyłam, że wyświetli to za paręnaście tysięcy wieków, a z drugiej, że to jednak zrobi, by jutro tego nie załatwiać tego z nim twarzą w twarz, bo pewnie nie byłabym w stanie go odizolować na chwilę od reszty.
Skoro nie wszystko było takie, jakie się wydawało, to może warto byłoby zobaczyć, jakie jest naprawdę? Chociaż szczerze wątpiłam, żebym dowiedziała się tego na imprezie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top