1. The show must begin.

Będę starała się jak najbardziej odzwierciedlić rzeczywistość szkolną w USA, niemniej jednak nie wszystko może w pełni się pokrywać. Od razu daję odnośnik:

*W USA liceum trwa 4 lata (zwykle)

**Middle School = Junior High School – można to nazwać odpowiednikiem naszego dotychczasowego gimnazjum, czytając o systemie szkolnictwa w USA, nie wiedziałam jak to tu przetłumaczyć, bo spolszczone "gimnazjum" byłoby nieadekwatne, bo systemy edukacji się różnią więc wolałam zostawić angielską nazwę, chociaż mi tu nie pasuje af, może jeszcze to zmienię.

! Wszelkie postaci są wymyślone przeze mnie !

Na razie wstawiam pierwszy rozdział, głównie będę publikować w wakacje, ale pewnie do tego czasu coś jeszcze wstawię, więc liczę, że zostaniecie na dłużej :)

Miłego czytania – gwiazdkujcie, komentujcie, chętnie usłyszę opinię :D

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Ostrożnie poprawiłam rękawy granatowej marynarki. Dalej nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że chodzę do elitarnej szkoły, gdzie obowiązywały mundurki i szczerze, wolałam nie zniszczyć swojego w pierwszym tygodniu. Szczególnie że niekoniecznie było mnie stać na zakup kolejnego kompletu, a tego społeczność Dellington High nie musiała wiedzieć. Wraz z przyjęciem do szkoły dostawaliśmy pięć kompletów, by w każdy dzień szkolny ubrać świeży, a jeśli chciało się dodatkowy, trzeba było zapłacić z własnej kieszeni, co na rękę mi czy mojej matce nie było. Należy zacząć od tego, że w ogóle nie wiedziałam chwilami, co ja tu robię. Dellington High słynęło nie tylko z wysokich osiągnięć, z pierwszego miejsca w rankingu liceów w naszym stanie, ale również z tego, że chodzili do niego bogacze. Natomiast mi było daleko od tego statusu materialnego. 

Dostanie, a raczej przeniesienie się do tej szkoły było jednym z benefitów podjęcia tutaj pracy przez moją mamę. Potrzebowali księgowej od zaraz, więc mogłam stwierdzić, że ta oferta spadła nam z nieba w momencie, kiedy zostaliśmy z niczym, czekając aż los się odmieni na lepsze. Tak wobec tego, stałam teraz na korytarzu przy mojej szarej szafce, która jako jedyna nie była ozdobiona i starałam się odnaleźć w tym licealnym świecie, obserwując korytarz pełen uczniów. Przeklinałam fakt, że dopiero parę dni temu mama znalazła tę ofertę pracy, a nie wcześniej, bo przez to do szkoły przyszłam nie dość, że tydzień po rozpoczęciu roku, to jeszcze do czwartej klasy*. Przecież po tych wszystkich latach każdy zdążył się poznać i znaleźć sobie swoje miejsce w tak zwanej licealnej hierarchii. Niestety, nic nie mogłam z tym zrobić i pozostało mi liczyć na to, że wpasuję się do jakiejś grupki, chociaż patrząc na to, co się działo przed oczami, podchodziłam do tego pesymistycznie. 

Te dzieciaki były zdecydowanie rozpieszczone i to widać było na pierwszy rzut oka. Odgarnianie idealnie ułożonych włosów przy każdym zaśmianiu się czy poprawianie szminki po upiciu sporego łyku kawy ze Starbucksa dawało świadectwo o tym, jakie te osoby są. Bogate, dziane, możne, dobrze usytuowane – mogłabym lecieć dalej innymi synonimami tego jednego przymiotnika. A moja sytuacja była ich całkowitym przeciwieństwem i nie wiedziałam, jak tego po sobie nie pokazywać. Od nich bowiem biła ta charakterystyczna pewność siebie zarezerwowana osobom o podobnym statusie majątkowym. Zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę się tu do tego przystosować, chyba że chcę zostać wykluczona przez wszystkie znajdujące się tu osoby. Już nie mówiąc o tym, że wtedy będę stała na piedestale osób, którymi można pomiatać i wyśmiewać. Ta wizja nie uśmiechała mi się, więc wiedziałam, że muszę się wtopić w otoczenie pełne bogatych, rozpieszczonych dzieciaków. Ostatni raz sprawdzając plan lekcji, upewniłam się, że mam wszystkie potrzebne książki i zamknęłam szafkę. Wdech, wydech, czas zacząć naukę w Dellington High.

Niech przedstawienie się zacznie.

Zaczynałam matematyką i liczyłam, że stereotyp nauczyciela tego przedmiotu, który wiecznie marudzi, że klasa jest opóźniona z materiałem i nie czas na inne bzdety, się sprawdzi. Co poradzić, że nie miałam ochoty się przedstawiać na forum klasy, bo co miałam powiedzieć? "Hej, jestem Silene McKenzie, lubię czytać książki, oglądać seriale"? Niczym się nie wyróżniałam od typowych nastolatków, więc nie miałam jak sprawić, żeby przedstawienie mojej osoby było wyjątkowe. No, chyba że powiedziałabym o tym, że posada mojej mamy załatwiła mi tu miejsce, że nie lubię ludzi i przepadam za pizzą hawajską, co w grę nie wchodziło. Nie wiem, czy zostałabym zlinczowana za to pierwsze czy ostatnie.

Weszłam do klasy, która, cóż, była przestronna i pełna technologii. Ławki wyglądały jak nowe, a na ścianie tuż przy biurku nauczyciela wisiała tablica interaktywna. Wisienką na torcie był najnowszy MacBook znajdujący się na biurku. Trochę dziwiła mnie możliwość wchodzenia do klasy bez obecności nauczyciela. W końcu łatwo było coś tu zniszczyć, ale z drugiej strony winowajcę na pewno było stać na naprawienie szkody, więc może dlatego tym się aż tak tutaj nie przejmowano. Przy ławkach stały już grupki uczniów i szczerze, mentalnie uderzałam się w głowę, czy nie lepiej byłoby, gdybym weszła tu przed dzwonkiem, bo wiedziałabym, gdzie usiąść. Teraz mogłam jedynie zgadywać, jaką ławkę wybrać tak, by nie zająć nikomu miejsca. Idąc w głąb sali, zwróciłam uwagę niektórych osób i nie wiedziałam, czy witać się, czy nie, bo nie wyczułam od nich chęci, by się przywitać. Wyglądali jak ludzie żyjący swoim światem, niepotrzebujący kolejnej osoby wchodzącej do niego. W końcu on rządził się swoimi zasadami, narzuconymi przez ich samych. W tym życiu to oni dyktowali reguły i albo musiałeś się do nich podporządkować, albo po prostu nie pasowałeś do ich realiów. 

Nie wiedziałam, czy byłam gotowa zapoznawać się z takimi innymi ode mnie osobami, aczkolwiek z tyłu głowy miałam to, że uciekając od ludzi, na pewno nie znajdę tu znajomych. Będąc otwartym, masz dziewięćdziesiąt pięć procent szans na znalezienie wśród nich znajomych, z którymi będziesz w stanie się dogadać. No, chyba że są dziwni i należą do typu samotnika, ale z pewnością nie będą to wszyscy. Położyłam torbę na trzeciej ławce od końca, decydując, że jest to w miarę "bezpieczne miejsce", by nie rzucać się w oczy, bo matematyka nie należała do moich ulubionych przedmiotów. Nie chciałam zrobić złego pierwszego wrażenia, jakbym została zapytana z jakiegoś działu, którego nie rozumiałam lub nie przerabiałam. Teraz pozostawało mi liczyć na to, że nikt tu nie siądzie albo po prostu nie będzie tej osobie robiło różnicy, gdzie zajmie miejsce.

Do początku lekcji zostało zaledwie parę minut, kiedy ludzie zaczęli wchodzić do klasy, zawzięcie dyskutując ze sobą lub śmiejąc się w najlepsze. Obserwowałam to, podpierając się o lewą rękę, korzystając z okazji, że nikt nie zwracał na mnie jakiejś szczególnej uwagi. Mówiłam, te dzieciaki żyją swoim światem. Czułam, że tu nie pasuję, ciężko byłoby tego nie zauważyć. Już sam fakt, że myślałam o nich dość prześmiewczo, podkreślał to wszystko. Jednak wiedziałam też, że zwykle zbyt pochopnie oceniałam wszystko i wypadałoby dać tej szkole szansę, skoro miałam w niej spędzić te dziesięć miesięcy, więc chyba lepiej byłoby gdybym przestała wszystkiego mierzyć znudzonym spojrzeniem. Może w sumie dostrzegli go inni i dlatego z nikim jeszcze nie rozmawiałam i nikt do mnie nie podszedł, nie wiem. Albo po prostu naprawdę te osoby zajmowały się tylko swoim czubkiem nosa. 

Z jednej strony było mi to na rękę, bo wiedziałam, że jak zacznę przyjaźnić się z jakąś grupką osób, to będę zmuszona do częstych spotkań, imprez czy wyjść, na które nie miałam pojęcia, czy mnie będzie stać, ale z drugiej natomiast zdawałam sobie sprawę z tego, że ciężko będzie mi się tu żyło bez znajomych. W dodatku nie chciałam okłamywać ludzi i przedstawiać siebie jako zajebiście bogatą laskę, bo wiedziałam, że jak prawda wyjdzie na jaw, rozpęta się piekło.  Dlatego miałam nadzieję na znalezienie tu jakichś osób trzymających się na uboczu, takich bezproblemowych i niezwracających na siebie uwagi, bo przy nich łatwiej było po prostu nie spowiadać się z wielu rzeczy i nie spotykać na cotygodniowych imprezach, a może nawet z czasem powiedzieć prawdę. Problem tkwił tylko na razie w tym, że żadnych takich tu nie znalazłam. 

– Ekhem... MY tu siedzimy. – Dotarł do mnie czyjś głos i zorientowałam się, że przez swoje głębokie zamyślenie nie zauważyłam stojących obok mnie dwóch chłopaków. Zmieszana omiotłam ich szybkim spojrzeniem i wstałam ze swojego miejsca, biorąc moje rzeczy z ławki. Swoją drogą, czy zawsze czując presję, mam wrażenie, jakbym nieporadnie wszystko robiła?

– Przepraszam, jestem nowa i no... Nie miałam pojęcia. – Uśmiechnęłam się lekko, bo stwierdziłam, że na początku w sumie warto byłoby być miłym i kulturalnym, w końcu ważne jest to, by nie narobić sobie w pierwszym dniu wrogów. Ponadto, uśmiech naprawia wszystko, prawda? Nie.

– A myślisz, że nas. – Wyższy z nich brunet wskazał na ich dwójkę: – To obchodzi? Spadaj stąd i siądź gdzie indziej – parsknął, patrząc się na mnie prześmiewczo. Miałam ochotę mu odpyskować, niemniej jednak nie chciałam robić scen tuż przed początkiem lekcji, którą sygnalizował właśnie dzwoniący w tym momencie dzwonek. 

Posłałam brunetowi chłodne spojrzenie i go minęłam, patrząc po klasie za wolnym miejscem. Kiedy mijałam z kolei jego kolegę, ten mnie lekko trącił ramieniem, co w połączeniu z tym, że trzymałam w rękach rzeczy i ogólnie faktem, że jestem niezdarą, skończyło się ich upuszczeniem. Wkurzyłam się. Nie wiem, czy gość chciał w ten sposób pokazać, kto tu rządzi, czy po prostu był zadufanym w sobie idiotą jak jego kumpel, ale wiedziałam, że z pewnością ich nie polubię. Zapewne wyżej srali niż dupę mieli, jak mówi na takie osoby moja mama, ale wystarczyło normalnie mi powiedzieć, że oni tu siedzą i nie odwalać takich cyrków. Warknęłam pod nosem i schyliłam się, by je podnieść. Gdy już byłam na środku sali, znajdując wzrokiem wolne miejsce, oczywiście w pieprzonej pierwszej ławce, do klasy wszedł nauczyciel, który zobaczywszy mnie na środku, zmarszczył brwi i odezwał się poważnym głosem:

– Skoro panienka tak tu stoi, to nic jej nie zaszkodzi, by się przedstawić.

Nowa szkoło, nadchodzę.

***

– Tu mamy bibliotekę, znajdziesz tu wszystko, nawet są komputery, jakbyś potrzebowała skorzystać z internetu. – Uroczy brunet wskazał ręką na szklane drzwi. Poznaliśmy się na lekcji, kiedy to spóźniony wparował do klasy i profesor Castlong kazał mu siąść obok mnie, by nie robić zbędnego zamieszania. Zupełnie był to typowy nauczyciel matematyki – na jego lekcji nie można było robić niepotrzebnego zamieszania, zadawać durnych pytań i trzeba było rozumieć coś z jego matematycznego bełkotu, co graniczyło z cudem, bo gość normalnie żył w swoim pełnym geometrii, trygonometrii oraz wielomianów świecie. Szkoda, że akurat z tą potrzebą przedstawienia się na forum klasy wyłamał się od tego stereotypu. Gdy został zawołany na chwilę przez dyrektorkę, miałam okazję zapoznać się z przybyłym chłopakiem. 

Quentin okazał się być w porządku gościem, z którym dość szybko złapałam kontakt, głównie narzekając na ten przedmiot. Zaproponował mi wycieczkę po szkole, na co się zgodziłam, bo przynajmniej nie będę musiała wszystkiego szukać jak ostatnia idiotka. Wobec tego szliśmy właśnie przez pierwsze piętro i zwiedzaliśmy jego zakątki. Woleliśmy zająć się najpierw nim i parterem, bo mieliśmy następną wspólną lekcję za dziesięć minut i woleliśmy się wyrobić niż przybyć spóźnieni. Zobaczyłam już przestronną stołówkę, rozmieszczenie toalet, szatnię oraz salę gimnastyczną na parterze, a teraz byliśmy na pierwszym piętrze, na którym była biblioteka i sale od numerów 10 do 21, z czego dwie były informatyczne. Na pewno ta szkoła różniła się od innych tym, że panowała tu czystość, nowoczesna technologia i sprawnie działało tu wifi oraz, co chyba najbardziej zaskakiwało, podobno w toaletach znajdowały się papier i mydło. Szliśmy dalej, mijając tłumy uczniów, chociaż były one zdecydowanie mniejsze niż te w szkołach publicznych. Ciekawe dlaczego. Na tym piętrze też znajdowały się toalety, chociaż moim zdaniem, nieważne ile ich byłoby, do damskiego zawsze będzie kolejka.

Gdy obeszliśmy całe piętro, przystanęliśmy przy naszej sali, bo okazało się, że do informatycznej nie można wejść na przerwie. Stanęliśmy z Quentinem przy wolnym kawałku ściany, bo jak zauważyłam grupki uczniów chyba respektowały to, że korytarz służy do przemieszczania się i aby tego nie uniemożliwiać, stawali przy ścianie. Szacun, w poprzedniej szkole musiałam pokonywać korytarz slalomem i droga, która powinna trwać dwie minuty trzykrotnie mi się przedłużała. Już nie mówię o osobach, które przystawały na schodach, by się przywitać z kimś i pogadać. Chociaż i tak tutaj zastany przez mnie widok budził we mnie rozbawienie. Był... piękny, bo aby każda z grupek miała jakąś taką "prywatność", musiała być odsunięta od drugiej o parę metrów, więc zabawnie było patrzeć na porozrzucane po całym korytarzu skupiska osób, z których większość tak naprawdę potrzebowała oddalenia się, by obrabiać plecy innych. 

Uśmiechnęłam się kpiąco pod nosem, co nie uszło uwadze chłopakowi, który od razu się spytał, co mnie bawi, a ja mu odpowiedziałam, jednak pozostawiając zgryźliwe uwagi sobie. Nigdy nie wiadomo, co uważa nowo poznana osoba i czy faktycznie można jej ufać. Zawsze nasze drogi mogły się po tej przerwie rozejść i nie wiadomo, czy zachowałby moją wypowiedź dla siebie. Ludzie robią to tylko wtedy, kiedy to jest korzystne dla nich. Później... mogą z tym zrobić, co chcą.

– Wiesz, zawsze na konfie przed rozpoczęciem pierwszej liceum są te typowe teksty, że będziemy zgrani, nie będzie podziału na grupki, ale wiesz, Silene? Zawsze to pretekst do narzekania na Middle School** i to jak było tam źle, jak się nienawidziło tamtejszych ludzi. A potem przychodzisz, z tydzień wszyscy starają się gadać ze wszystkimi i nagle po tygodniu, maksymalnie dwóch, abrakadabra! Tworzą się grupki, to, czego ponoć wszyscy nienawidzili – stwierdził z przekąsem. Zgodziłam się z nim. 

Zawsze są obiecanki cacanki, że tym razem nie będzie podziałów, a zawsze one się tworzą. Bo ludzie są różni i nie umieją lub nie chcą się z każdym dogadać. Albo po prostu chodzi o kwestię gustu. Z jedną osobą będziesz mógł gadać godzinami,a z drugą, cóż, nie będziesz w stanie pociągnąć rozmowy po przedstawieniu się. Już miałam spytać się, do jakiej on należy grupy, kiedy dodał:

– Tu masz przykład jednej z nich. – Kiwnął głową na bok i po chwili, by nie dać po nas poznać, że gadamy o nich, podążyłam tam wzrokiem. 

Dostrzegłam tam piątkę osób, dokładnie dwie dziewczyny i trójkę chłopaków, z czego dwójkę z nich zdążyłam poznać przed tą feralną lekcją matematyki. Byli pochłonięci sobą, dyskutując o czymś, co można było wywnioskować po bogatej gestykulacji dziewczyn i marszczeniu brwi chłopców. Najbardziej gestykulowała dość mocno opalona brunetka. Dziwiłam się wręcz, że nie uderzyła przez to blondynki w głowę, bo oczami wyobraźni już to widziałam.

– Ta brunetka to Gina Evans, córka znanego na całe Stany przedsiębiorcy, ogólnie nie jest taka zła, taka typowa gwiazdka, która nie zwróci na ciebie uwagi, dopóki nie ubrudzisz jej najnowszej torebki. – Pokiwałam głową, patrząc na długowłosą dziewczynę, której nie brakowało urody. 

Nie chciało mi się jednak wierzyć, by laska spełniała całkowity stereotyp typowej królowej szkoły, jaki promują w serialach czy filmach. W końcu hola hola, tu jest prawdziwe życie. Z drugiej strony jednak, czemu miałabym nie wierzyć Quentinowi, w końcu to on spędził w tej szkole te trzy lata. Mój wzrok skierował się na dziewczynę obok niej, która z lekko zarysowanym uśmiechem patrzyła się na przyjaciół. Nie uszło to uwadze chłopaka.

– A to Joanne Anderson, córka szefa najlepiej prosperującego banku nowojorskiego, nie gadałem z nią nigdy, ale też w sumie nigdy nie widziałem, by rozmawiała z kimkolwiek spoza tej grupy, trochę zachowuje się, jakby była ważniejsza od innych, ale wiesz, wszyscy tu tak mają. Patrzą na ciebie z góry, a ty masz się dostosować. – Pokiwałam znów głową, przyswajając kolejną fajną informację. 

W sumie ta niechęć do rozmowy z innymi wyjaśniałaby trochę tę poranną sytuację, bo jeśli ta ich cała "grupka" jest dość zamknięta to, co tych gości obchodziło być dla mnie miłym, chcieli się po prostu pozbyć kłopotu. W końcu ludzie jak oni żyli w świecie bez problemów, więc nie wiedzieli jak sobie z nimi radzić. Następnie Quentin przeszedł do chłopaków, wskazując najpierw na tego, który się do mnie odezwał:

– To William Garcia, szczerze? Nie wiem, czy spotkałem większego idiotę od niego. Laski kolejkami się do niego ustawiają, tymczasem ja zastanawiam się, co one w nim widzą. Owszem, wygląd ma, czasem myślę, że dostał podwójnie urodę, by jakoś nadrobiła ona brak kultury. Ale wiesz, to kolejny dzieciak ogromnych bogaczy, nie zdziwiłbym się, gdyby miał specjalnego pracownika od podawania mu jedzenia do ust – prychnął. Ja natomiast przyjrzałam się brunetowi, który obecnie przysłuchując się rozmowy jego przyjaciół, mierzył otoczenie przymulonym spojrzeniem. 

Nie miałam pojęcia, czy to, co słyszał, go nudziło czy może grono, w jakim się znajdował, a może rutyna, w której znalazł się każdy uczeń. Dawało mi to do myślenia dlatego, że jeszcze nigdy nie widziałam aż tak znużonego spojrzenia, które na moje nieszczęście znalazło się w tym momencie na mnie, przez co odwróciłam wzrok, by zaraz potem wywrócić oczami, bo jeszcze może teraz miałby się do mnie przyczepić, że "się gapię".

– Ten blondyn obok niego to Zayden Smith, chodzę z nim teraz na francuski, na który niedawno się przeniósł, zamieniliśmy ze sobą parę słów, chyba jest najbardziej z nich wszystkich otwarty, niemniej jednak, jeśli liczysz na jakąś dłuższą rozmowę, to nigdy jej nie uzyskasz w otoczeniu tej grupki. Ten gość to trochę taki kameleon. Tu gada i jest podobny jak wszyscy, a tam staje się podobny do nich. – Zerknęłam na obecnie śmiejącego się z czegoś blondyna. 

Nie powiem, biła od niego promienność i naturalność, ale przecież w momencie, gdy nasza reakcja nie jest kontrolowana i planowana, zawsze opuszczamy swoją maskę i ukazujemy część siebie. Jaki był naprawdę, to sam on wiedział, o ile to odkrył, bo niektórzy nie są w stanie odkryć swojego oblicza aż do śmierci, więc, czy on to zrobił? Nie wiadomo, ale nie powiem, ta grupka zaczęła mnie intrygować, bo z tego, co tu widziałam, mieliśmy cały skład zupełnie stereotypowych i sprzecznych osobowości. Uniosłam jedną brew, kiwając na ostatniego z nich, którego również poznałam na matmie.

– To Claude Tremblay, syn sławnego tenisisty, podobnie jak z Joanne, nigdy nie widziałem go gadającego z kimkolwiek innym niż ta ich grupa, zgryźliwi nadali mu łatkę przydupasa Williama, bo ciągle za nim łazi i w sumie true, bo bardzo rzadko widzę go bez niego, ale nie mam pojęcia, jakie tam układy między nimi panują, bo cóż, nie jest mi dane z nimi się bujać – parsknął, przewracając oczami. Zaśmiałam się w duchu, bo liczyłam, że okaże się jeszcze, że Claude będzie "tym porywczym" i dopełni tę stereotypową grupę, tworzącą tak zwany licealny "dream team". 

Ciekawiło mnie, czy naprawdę są oni tacy szablonowi, czy może to jest pierwsze wrażenie. Niemniej jednak emanowało od nich jedno – wyższość. Stali tam niby na tym samym piętrze, tym samym poziomie, ale aby znaleźć się na równi z nimi, musiałoby się pokonać stuszczeblową drabinę i i tak patrzyliby na ciebie wciąż, jakbyś był gorszy i nie zasługiwał na ich uwagę. Na takich przynajmniej się kreowali, chociaż, czy mowa tu o takim typowym sprawianiu wrażenia, skoro oni nawet wśród samych siebie w tym kącie, gdzie nikt inny nie stał i chyba nikt poza mną się nie patrzył, tworzyli taką swoją otoczkę? Nie wiedziałam tego i byłam przekonana, że nigdy się nie dowiem prawdy. Szczególnie że życie jest grą i jeśli przybiera się konkretną maskę na zbyt długo, to w końcu nadchodzi taki moment, gdy zaczynasz się zastanawiać, czy to jest tylko maska, czy jednak to ty sam. 





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top