Rozdział 33
Seonggwan
Obudziłem się wczesnym rankiem. Nie potrzebowałem żadnego budzika. Mój organizm już przyzwyczaił się do tej pory pobudki i nie pozwalał mi pospać dłużej. Niespodziewanie stałem się rannym ptaszkiem.
Wstawiłem wodę na kawę, po czym wyszedłem wypuścić stadko kur z kurnika, sypiąc im przy okazji trochę ziarna. Następne w kolejności była para krów. Wyprowadziłem je z obory na podwórko przed domem, by pojadły sobie trochę świeżej trawy. Przy okazji w ten sposób nie będę musiał jej kosić.
Wróciłem do domu zrobić sobie kawę i zjeść śniadanie. Po posiłku przejrzałem się w łazienkowym lustrze. Korzystając z chwili nieco skróciłem zarost, pozostawiając jednak co nieco na twarzy.
Słysząc dzwonek do poszedłem otworzyć drzwi.
– Wcześnie jesteś. – Powiedziałem do chłopaka.
– Mam przyjść później?
– Nie. Chodźmy. – Pokręciłem głową, zabierając rękawice z szafki.
Udaliśmy się do garażu po taczkę i ruszyliśmy na pole. Wyprostowałem się i przeciągnąłem przed tym jak moje plecy będą musiały spędzić kilka następnych godzin w niezbyt wygodnej pozycji.
– Tak właściwie, dlaczego chciałeś mi pomagać?
Chaerok sam przyszedł kilka dni temu i zaoferował się, że pomoże mi przy zbieraniu ziemniaków.
– Chciałem trochę dorobić. – Odparł nie przerywając pracy.
– Co, u dziadka robi się za darmo.
– To co innego. Robi się na swoim dla siebie.
To też racja. Za bardzo nie miał kto inny mu pomagać. Jego babcia również nie cieszyła się najlepszym zdrowiem, a mimo to codziennie ile mogła to pomagała przy gospodarstwie swojemu mężowi, któremu również wiek dawał się we znaki.
– Bez kolegów pewnie trochę ci tu nudno. Wszystkich masz w mieście.
Chłopak prychnął w pierwszym odruchu.
– Wielkie miastowe paniska już zapomniały z jakiej dziury pochodzą. – Burknął.
– A w szkole masz jakiś znajomych?
– Tak. Chociaż tam też jest kilka dupków co uważa się za lepszych, tylko dlatego, że mieszkają w mieście, a ja na wsi. Jakby to cokolwiek zmieniało.
– Nie daj im się. – Uśmiechnąłem się do niego.
– Nie daje. Jednak życie na wiosce trochę daje krzepy i uczy życia. – Na jego twarzy pojawił się cwany uśmiech.
– Powiedz mi to samo jak po raz pierwszy wrócisz z obitą buźką, bo przeceniłeś swoje siły. – Zaśmiałem się.
Chłopak jest niezwykle pewny siebie oraz prostolinijnie szczery. Te dwie cechy w końcu sprowadza na niego kłopoty. Już nie jest takim młodym szczawiem, a rozwiązywanie spraw w tym wieku rzadko kiedy przebiega pokojowo.
– Tak właściwie nigdy cię nie pytałem, ale... co z twoimi rodzicami? – Postanowiłem w końcu zapytać.
– Zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałem jedenaście lat.
– Przykro mi.
Chaerok nic nie odparł. Chwycił pełną już taczkę ziemniaków, poszedł ją opróżnić i wrócić z pustą. Czekając na niego chwyciłem butelkę z wodą i przyssałem się do niej. Chłod poranka był jeszcze wyczuwalny, jednak słońce na niebie już zaczynało sprawiać lekki dyskomfort w pracy.
– A pan? – Postawił taczkę i powrócił do zbierania. – Ma pan dzieci?
Uśmiechnąłem się delikatnie.
– Nie mam dzieci. Chociaż przez jakiś czas pomagałem w wychowywaniu buntowniczego gnojka. Był jeszcze gorszy od ciebie. – Wyznałem. – Chociaż nie dużo ci brakuje.
– A jakaś rodzina?
– Ojciec nie żyje, a o matce nie słyszałem odkąd byłem mały. Nie mam nikogo.
– Czyli jest pan sam.
– Przyzwyczaiłem się do tego. – Wzruszyłem ramionami. – Tak jest lepiej.
Przez jakiś czas skupiliśmy się na pracy. Co dziwne, tym razem to ja nie mogłem wysiedzieć w ciszy. Dzisiaj jak nigdy przeszkadzała mi cisza. Zawsze to ten mały gnojek nie umiał się zamknąć.
– Jakie plany po szkole? – odezwałem się w końcu. – Studia?
– Na studia mnie raczej nie stać, a mam zbyt kiepskie oceny by starać się o stypendium. – Odparł. – W sumie nie wiem, gdzie chciałbym pracować. W mieście jest tyle różnych rzeczy, że na pewno sobie coś znajdę. Tylko boję się, że dziadek sam sobie nie poradzi na gospodarstwie.
No to młody ma dylemat. Z pewnej strony rozumiałem, że nie chciał zostawiać dziadków samych. Był z nimi bardzo zżyty, wychowywali go. Jednak również nie powinien całkowicie rezygnować z życia w mieście, z życia jakie chciałby wieść ze względu na nich. Założę się, że oni sami chcieliby dla niego jak najlepiej.
– Dlaczego właściwie się pan tu przeniósł? – Tym razem to on zadał pytanie. – Z miasta na takie zadupie? Bo po pana obeznaniu w temacie widać, że za dużo z mieszkaniem na wsi czy pracą na roli nie miał pan do czynienia.
– Chciałem ciszy i spokoju. Zaczęło mnie to wszystko przytłaczać.
– Pan chciał uciec z miasta, a ja chcę uciec do niego. – Zaśmiał się.
– Jesteś jeszcze młody, wszystko przed tobą. Jeszcze zobaczysz co ci bardziej odpowiada.
– Nie uśmiecha mi się całe życie babrać w oborniku. Problem z dojazdem gdziekolwiek, sąsiedzi w wieku moich dziadków. Tak właściwie cała wieś jest zestarzała. Warunki do życia dla młodych raczej nie korzystne.
– Ile ty gnojku właściwie masz już lat?
Szczerze mówiąc kiedyś wspominał w jakim jest wieku, ale nie specjalnie się tym przejąłem. W naszych kontaktach tak szczegółowa wiedza nie była mi potrzeba.
– Siedemnaście.
– Jeszcze trochę i dorosłość u progu. Tylko co by ci się w dupie nie poprzewracało. – Zaśmiałem się. – Dziadkowie na pewno zrozumieją, że chcesz zamieszkać w mieście.
Rozmowy na pewien czas ucichły. Skupiliśmy się na pracy, przez co nasze tempo znacznie wzrosło. Jednak dzisiaj to ja naprawdę nie mogłem usiedzieć w ciszy.
– Dziadek nie ma nic przeciwko temu, że przychodzisz i pomagać? – Postanowiłem zapytać.
Jakby nie patrząc mógłby w tym czasie robić coś na swoim polu lub przy zwierzętach. Ich gospodarstwo wcale nie jest takie małe.
– Nie. Wie, że z pana dupa wołowa a nie rolnik, więc nie ma nic przeciwko bym panu pomógł i przy okazji sobie trochę dorobił.
Zaraz ziemniak trzymany w mojej ręce poleciał w jego stronę.
– Ty kiedyś naprawdę wpakujesz się w kłopoty przez swój niewyparzony język!
Chłopak w odpowiedzi jedynie się zaśmiał, masując miejsce, w które oberwał warzywem.
– Do wszystkich tak pyskujesz?
– Pana sobie szczególnie upodobałem.
Rzuciłem w niego kolejnym ziemniakiem.
Jimin
Wyszedłem z domu z uśmiechem na ustach. Od rana nie schodził mi on z ust. Sama myśl o zobaczeniu się z synem sprawiała mi wielką radość, chociaż widzieliśmy się trzy dni temu. Nigdy nie przypuszczałem, że będzie mi go tak brakowało. W głowie cały czas owlekałem myśl, że w końcu się wyprowadzi, a gdy w końcu do tego doszło, było to cięższe do zaakceptowania niż się spodziewałem.
Stanąłem na przystanku autobusowym. Nie jechałem autem, mając na później jeszcze plany.
Będąc już pod właściwymi drzwiami starałem się nieco pohamować swój entuzjazm. Mocno ściskałem w ręce zapakowane dla nich jedzenie.
Otworzył mi Jinwoo.
– Dzień dobry panie Park.
– Witaj, to dla was. – Powiedziałem, przekazując młodszemu pakunek.
– Nie trzeba było, naprawdę.
– Przecież wiesz, że nie umiem przyjść z pustymi rękoma.
Widziałem, że oboje mają dużo na głowie, a chociaż przynosząc im trochę jedzenia mogłęm ich odciążyć. Poza tym gotowanie dla kogoś sprawiało mi ogromną radość.
– Jest Jihyun? – Spytałem dla pewności nie widząc syna po wejściu do domu.
– Tak, uczy się. – Odparł chłopak.
Uśmiechnąłem się, ponieważ miło było mi to słyszeć. Po rozpoczęciu studiów i zamieszkaniu samemu Jihyun naprawdę się zmienił. Mógłbym niemal powiedzieć, że nie do poznania.
– Zawołam go.
– Dobrze, ale jak chce jeszcze chwilę się pouczyć, to spokojnie. Nie ucieknę.
Usiadłem na kanapie. Jinwoo na chwilę zniknął za drzwiami ich wspólnego pokoju. Wyszedł jako pierwszy przechodząc od razu do kuchni by zrobić nam coś ciepłego do picia. Zaraz jednak mogłem ujrzeć swoje jedyne dziecko.
– Tata. – Powiedział ucieszony zamykając mnie w mocnym uścisku.
Tak, naprawdę się zmienił.
– Dużo nauki?
– Nie powiem, żeby było mało, ale daje radę. – Uśmiechnął się.
– Kiedy będziesz podchodził do egzaminu do służby więziennej? – Postanowiłem dopytać.
Widziałem jak syn kątem oka spogląda na partnera, który właśnie pojawił się w salonie przynosząc wszystkim gorącą kawę.
– Najpierw skończę studia. Zdam ostatnie egzaminy tutaj i dopiero wtedy. – Odparł.
– Dobra decyzja. – Pochwaliłem go. – Będziesz miał spokojnie czas by się porządnie przygotować.
– Tak. Ale mniejsza z nauką. Co u ciebie? Jak w pracy? Jak w domu?
– W domu cisza i spokój. – Zaśmiałem się.
Wyżaliłem im się trochę jeśli chodzi o pracę, ponieważ pierwszaki z roku na rok są coraz gorsze. W kolejnych klasach już trochę lepiej się z nimi współpracuje, lecz początki są coraz gorsze.
Siedzieliśmy we trójkę spędzając czas na rozmowach. Miło było widzieć, że chłopcy się już ze sobą pogodzili. Jihyun naprawdę dobrze trafił, a Jinwoo na pewno nie miał z nim łatwo.
– Jinwoo, rodzice odwiedzają was czasami?
– Byli tutaj raz. Bardziej zapraszają mnie do siebie niż tu przyjeżdżają.
– Na pewno bardzo za tobą tęsknią nawet jeśli nie wyprowadziłeś się daleko i tego nie okazują. – Powiedziałem z przekonaniem.
Nie łatwo okazać jest tęsknotę za dzieckiem, a jednocześnie często człowiek kryje się z nią by go dodatkowo nie zamartwiać.
Kawa dawno się skończyła, podobnie jak przyniesione przez nich słodkie przekąski. Wyglądając za okno można było zobaczyć niebo, które bardzo powoli przybierało różne odcienie pomarańczowego.
– Będę się już zbierał. Nie chcę wam dłużej przeszkadzać. – Odezwałem się wstając z kanapy.
– Nie przeszkadzasz. Prawda, Woo?
– Oczywiście. – Uśmiechnął się miło młodszy.
Skinąłem głową, lecz zdania nie zmieniłem. Chciałem się udać jeszcze w jedno miejsce, a już robiło się późno.
Pożegnałem się z chłopcami, chociaż z pewnym trudem opuszczałem ich mieszkanie. Naprawdę tęskniłem za obecnością syna w domu. Z pewnej strony miałem wrażenie, że mieszkanie samemu nie jest dla mnie.
Starając się długo nie ubolewać nad brakiem towarzystwa ruszyłem w drogę. Skierowałem się w kierunku części miasta znacznie mniej zabudowanej. Czasami odwiedzałem to miejsce.
Chociaż ostatnio dni zaczynają być coraz cieplejsze, to jednocześnie coraz dłuższe, więc moje wypady tutaj zostaną ograniczone. Nie zawsze mogę sobie pozwolić na późne powroty do domu. Człowiek w moim wieku musi się wysypiać.
Szedłem chodnikiem między budynkami, by w końcu zagłębić się w las. Początkowo niezbyt pamiętałem drogę, bałem się, że się zgubię. Teraz trafiałem do celu bez najmniejszego problemu bez względu na porę dnia.
Budynek zdawał się niemal nie zmieniać. Chociaż czasami miałem wrażenie, że niektóre elementy konstrukcji robią się coraz słabsze i dają do zastanowienia czy wejście na górę na pewno jest bezpieczne, to i tak zawsze kończyłem na dachu.
Rozłożyłem przyniesiony ze sobą koc, po czym usiadłem na nim. Początkowo patrzałem przed siebie w stronę miasta i zachodzącego słońca. Widok był przepiękny, ale na jeszcze lepszy musiałem chwilę poczekać.
Gdy dookoła było już ciemno, położyłem się wpatrując w nocne niebo. Szybko zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy.
Cisza, spokój, piękne widoki. To pełni szczęścia brakowało tylko jednego. Kogoś obok.
Chociaż powinienem zacząć przyzwyczajać się do samotności w moim życiu, która zagląda do mnie na coraz większej ilości płaszczyzn.
Najpierw zniknął on, później wyprowadził się Jihyun. Obawiałem się, że za jakiś czas syn będzie oddalony ode mnie więcej niż te kilka, kilkanaście kilometrów. Bałem się, że w końcu z powodu swoich planów zawodowych będzie zmuszony na jakiś czas opuścić Busan.
Patrzałem w rozgwieżdżone niebo z jednej strony siebie za to karcąc, a z drugiej nie potrafiąc teraz nie myśleć o Jungkooku. Zastanawiałem się gdzie jest i co robi, jak się czuje, czy wszystko u niego w porządku? Czy również tęskni?
Były również chwile, gdy zastanawiałem się czy na pewno nie pomyliłem się podczas identyfikacji ciała. A jeśli to naprawdę był on, tylko mój umysł usilnie nie chciał przyjąć tego do wiadomości? Im więcej czasu minęło tym coraz mniej pewny byłem tego co wtedy widziałem.
Może rzeczywiście trzy lata temu naprawdę pożegnaliśmy się z Jungkookiem?
__________________________________
Tym razem nie wiem co napisać 🙈 Po prostu chętnie poczytam wasze komentarze ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top