Rozdział 32


Jimin

Od rana uśmiech nie schodził mi z twarzy. Naprawdę polubiłem te nasze co niedzielne obiady. Odkąd mieszkam sam zrobiło się tu całkiem pusto i cicho bez niego. Cieszyłem się, że mogłem go widzieć raz w tygodniu przy wspólnym posiłku.

Jak zawsze starałem się przyrządzać jedno z ulubionych dań Jihyuna. Nieważne jak pracochłonna była potrawa. Zawsze z szerokim uśmiechem przygotowywałem wszystko, wiedząc, że Hyunnie ucieszy się na przyrządzone jedzenie.

Nie martwiłem się o to, że źle jada. A przynajmniej odkąd zamieszkał z Jinwoo. Młodszy potrafił gotować. Miałem tylko nadzieję, że przy ciągłej nauce ma czas jeść, albo że jego chłopak w miarę możliwości tego pilnuje.

Nakrywałem do stołu, kiedy usłyszałem dźwięk dzwonka. Niemal biegiem udałem się w stronę drzwi by powitać gości. Starałem się by uśmiech nie zszedł mi z twarzy wyczuwając nieco napiętą atmosferę między chłopakami, którzy starali się to przede mną ukryć.

– Wchodźcie do środka. Mam nadzieję, że jesteście głodni.

– Hyun jakby mógł to by nie jadł śniadania by móc więcej tutaj zjeść. – Odezwał się Jinwoo.

Chłopcy rozebrali się z kurtek i udali do stołu. Zaraz pomogli mi poprzynosić cale jedzenie do salonu. Zasiedliśmy do stołu życząc sobie smacznego. Serce mi rosło widząc ten zadowolony wyraz twarzy syna, gdy zaczął jeść.

– Co u ciebie słychać? – Zagadnął Jihyun podczas posiłku. – Jak w pracy?

– Mam wrażenie, że dzieciaki z roku na rok mają coraz mniej w tych głowach. – Westchnąłem ciężko.

Zacząłem krótko opowiadać jak minął mi tydzień w pracy, który nie zaliczał się do lekkich. Młodzież naprawdę potrafiła dać w kość. Przynajmniej w domu już nie muszę walczyć z buntowniczym nastolatkiem, lecz głowy całkiem spokojnej też nie mam. Często zastanawiam się co u syna, czy dobrze jada, czy się wysypia i jak radzi sobie na studiach.

– A jak u ciebie Jinwoo ze szkołą? Dajesz radę.

– Nie jest tak źle jak myślałem. Wiem, że później będzie ciężej, ale jak na razie daje radę. – Uśmiechnął się.

– A ty, Hyunnie? Mam nadzieję, że nie wagarujesz i się uczysz.

– Nie bój się tato, uczę się. – Odparł uspokajająco.

– Tak, tylko nie tego co powinien. – Mruknął jego chłopak.

– Woo. – Szepnął karcąco Jihyun.

Ostatnio chyba dosyć często nie mogą dość do porozumienia. Już od jakiegoś czasu zauważyłem, że sytuacja między nimi jest nieco napięta. Jednak nie sądziłem, że może mieć to jakiś związek z nauką.

Patrzałem na chłopców licząc, że dowiem się co młodszy z nich miał na myśli.

– To nic takiego. Dobrze wiesz, że się dużo uczę. – Starał się mnie uspokoić.

– Za dużo pewnych rzeczy. – Znowu cicho odezwał się młodszy.

– Jakich? – Spytałem bez ogródek. – Co się dzieje?

Nie mogę ukryć, że zacząłem się niepokoić. Nie miałem pojęcia co mogło się dziać. To tylko niewielka kłótnia między nimi, zwykła różnica zdań, czy rzeczywiście Jihyun próbuje wpakować się w jakieś kłopoty?

– No powiedz tacie. – Prychnął patrząc z złością na partnera.

– Woo, przestań. – Ostrzegał go nerwowo.

– Dobrze wiesz, że to się mu nie spodoba. Ja również jestem temu przeciwny od samego początku. Dlaczego nie możesz odpuścić?

Między nimi wywiązała się walka na spojrzenia. Obawiałem się tego, co to wszystko może oznaczać. Młodszy wyraźnie miał dość ukrywania tego przede mną i bycia osamotnionym przeciw Jihyunowi. O co mogło chodzić, skoro był tak pewien, że poprę jego stronę?

Syn kręcił głową, próbując powstrzymać chłopaka przed powiedzeniem prawdy.

– Jihyun uczy się do egzaminów by wstąpić do służby więziennej.

– Jinwoo! – Naskoczył na niego od razu.

Zamarłem. Tego w życiu bym się nie spodziewał. Nie miałem pojęcia skąd mu to przyszło do głowy. Przecież ma już za sobą rok studiów pedagogicznych. Skąd nagle ta zmiana decyzji?

Nie miałem pojęcia co o tym wszystkim sądzić. W głowie zaczęły pojawiać mi się obrazy tych wszystkich niebezpiecznych przestępców, z którymi musiałby mieć do czynienia. Może i w więzieniach odsiadują niewielkie wyroki drobne złodziejaszki, ale przecież są też tam mordercy, gwałciciele i inni groźni ludzie.

– Musiałeś? Naprawdę musiałeś?!

– A jak długo zamierzałeś to przed nim ukrywać?!

Chłopcy kłócili się przez chwilę. W końcu wzrok Jihyuna padł na mnie.

– Tato, wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – Spytał zmartwiony.

– Tak. – Odparłem, chociaż nie ukrywam, że przez moment zrobiło mi się słabo.

Nie chciałem jednak martwić syna. Wolałem także od razu negatywnie nie reagować na usłyszane rewelacje. Już się nauczyłem, że nie warto zaraz gasić każdy jego pomysł, nawet jeśli mi się on nie podoba.

Nastała chwila nerwowej ciszy. Dzisiaj nie jest dobry czas na kłótnie. Już znałem, albo przynajmniej domyślałem się tego co na ten temat sądził Jinwoo, a z Jihyunem chciałem porozmawiać o tym w cztery oczy.

– Dokończmy, bo będzie całkiem zimne. – Powiedziałem z lekko wymuszonym uśmiechem, chcąc zmienić temat.

Powróciliśmy do posiłku.

– Jak się trzyma JJ? – Zapytałem, dawno nie słysząc nic o kociaku.

– Dobrze. Ostatnio walczyliśmy z nim by podać mu tabletkę na odrobaczenie. Ja nie wiem jak on to robił, ale tabletkę miał już w gardle, a i tak ją jakoś wypluwał.

Przez chwilę rozmawialiśmy o kocie i ich kocich przygodach. Miło było słuchać ich opowieści. Działo się u nich więcej niż u mnie.

Podczas dzisiejszego dnia nikt nie poruszył już tematu planów Jihyuna. Cieszyłem się, ponieważ tak rzadko miałem okazję ich widzieć, że nie chciałbym marnować tego czasu na niepotrzebne spięcia.

Po obiedzie nawet udało nam się zagrać w planszówkę. Żadne z nas dawno w żadną nie grało, dlatego mieliśmy świetny ubaw. Takie niedziele były świetnym odprężeniem przed nadchodzącym tygodniem.

Ze smutkiem w sercu żegnałem chłopców.

Ponownie mieszkanie stało się puste. Jednak rewelacje jakie mi zafundowali sprawią, że przez najbliższe kilka dni nie będę miał spokojnych myśli.

Obawiałem się, że co bym nie uważał, Jihyun i tak nie zmieni zdania. Oboje byliśmy zbyt uparci. Tylko czy warto było walczyć z nim w tej kwestii. Wiedziałem, że każdą wolą chwilę będę się zastanawiał nad planami syna.


Seonggwan

Czasami miałem ochotę ochotę zatłuc tego koguta. Chociaż tak naprawdę i bez niego budziłem się już stale niemal o identycznej porze.

Wstałem z łóżka i skierowałem się do kuchni. Tam jedynie wstawiłem wodę na kawę, następnie jedynie zarzucając na siebie bluzę, a stopy wsuwając w buty udałem się na zewnątrz.

Odetchnąłem świeżym porannym powietrzem, które przesiąknięte było wilgocią. Pomimo iż pogoda jeszcze raczyła nas słońcem, to nad ranem coraz częściej można było zauważyć delikatną rosę na trawię.

Przeszedłem przez płot dzielący moje podwórko na dwie części, po czym zajrzałem do kurnika. Szybko przeliczyłem swój niewielki inwentarz. Wszyscy są. Jakiś czas temu jakiemuś kotu, lisowi czy innemu zwierzęciu udało się nocą podwędzić mi jedną z kur. Od tamtej pory starałem się lepiej zabezpieczać wejście i pilnować by wszystko było pozamykane.

Wypuściłem ptactwo na na zewnątrz, po czym wróciłem do domu. Woda już niemal się zagotowała. Przygotowałem sobie szklankę z energodajnym granulatem, po czym zalałem go wrzątkiem. Do czasu, gdy zrobiłem sobie śniadanie kawa zdążyła na tyle przestygnąć by móc ją wypić i nie poparzyć sobie języka.

Po posiłku przyszedł czas na poranną toaletę. Następnie z powrotem wizyta na podwórku. Tym razem na dłużej.

W pierwszej kolejności udałem się rzucić kurom co nieco na śniadanie, skoro ja już miałęm pełen żołądek. Kolejnym celem był ogródek na tyłach domu, który musiałem doprowadzić do porządku i zebrać z niego to co się jeszcze dało. Chwyciłem pozostawione w skrzyni narzędzia i rozpocząłem swoją pracę.

Podobało mi się to jaką stabilizację uzyskało moje życie. Każdy dzień wyglądął niemal tak samo, lecz w żadnym stopniu mi to nie przeszkadzało. Aktualnie miałem tyle pracy, że nie musiałem się martwić, że któregoś dnia będę się nudził. Teraz dawałem z siebie ile mogłem, by zimną zasłużenie sobie odpocząć.

Gdy przechodziłem przez podwórko zerknąłem w stronę pól oddalonych ode mnie kawałek. Zdziwiłem się widząc, że postać wypuszczająca krowy na łąki jest o wiele mniejsza i drobniejsza niż zazwyczaj. O tej godzinie to on nie powinien być w szkole? Zawsze jego dziadek się tym zajmował.

Wiedziony ciekawością zostawiłem narzędzia przy płocie i udałem się w stronę łąk sąsiada. Gdy dotarłem na miejsce moje przypuszczenia się potwierdziły. Ubrany w nieco brudne i lekko za duże robocze spodnie i kurtkę Chaerok kończył przymocowywać ostatni łańcuch do ziemi.

– A ty nie powinieneś być w szkole? – Spytałem, pozostając za płotem.

– Dziadek gorzej się poczuł, a gospodarstwo trzeba ogarnąć. – Wzruszył ramionami.

Chłopak ruszył w stronę obory, gdzie trzymali resztę bydła. Poszedłem za nim. On niemal zawsze był natrętem względem mnie, to i jak raz postanowiłem odpłacić mu tym samym.

Widziałem jak chłopak bierze widły i zabiera się za przerzucanie starej, brudnej słomy.

– Powinieneś się uczyć, żeby coś do tego pustego łba wpadło. – Zagadnąłem go ponownie.

– Da pan spokój.

– Gdzie masz drugie widły? Pomogę ci.

Chłopak spojrzał na mnie wyraźnie zdziwiony nie udzielając odpowiedzi. Sam rozejrzałem się za dodatkowym narzędziem i bez słowa zacząłem mu pomagać. W końcu jakby wrócił myślami do teraźniejszości i ponownie zaczął sprzątać.

On załadowywał opornik na taczkę, a ja wywoziłem go na odpowiednią górkę kupy na dworze. Jakiś czas temu ten zapach może by im przeszkadzał, lecz zdążyłem się do niego przyzwyczaić.

– Z dziadkiem to coś poważnego? – Podpytałem w wolnej chwili.

– Ma już swoje lata. Czasami ma dni, że nie może wstać z łóżka. Babcia się nim zajmuje, a ja wtedy ogarniam gospodarstwo.

Roboty było tu całkiem sporo. Podziwiałem pana Lee, że codziennie sam to wszystko ogarniał. Z pewnej strony to nie miał innego wyboru. Z tego żyli. Chłopak pomagał mu ile mógł, lecz był młody, miał szkołę i inne swoje obowiązki.

Później zamieniliśmy jeszcze kilka słów, lecz głównie pracowaliśmy w ciszy. Robiłem wszystko o co poprosił mnie Chaerok. Najwięcej roboty było przy krowach. Dla mnie i tak było szokiem, że teraz istniały maszyny, które same je doiły. Ile to musiało kiedyś zajmować czasu, żeby te wszystkie mućki wydoić ręcznie, a przecież do roboty było jeszcze tyle rzeczy.

Dobrze, że już po żniwach, bo w tym aspekcie trudniej chłopakowi byłoby wyręczyć dziadka.

– Może pan już iść. – Powiedział późnym popołudniem. – Poradzę sobie dalej. Już i tak większość zrobiliśmy.

– Na pewno?

Skinął głową, przecierając wierzchem dłoni policzek.

– Wieczorem pomogę ci sprowadzić krowy z pastwiska. – Oznajmiłem., odwracając się i ruszając w stronę swojego domu.

– Panie Shim. – Zatrzymał mnie. – Chce pan za to pieniądze? – Spytał bezpośrednio chłopak.

– Nie bądź śmieszny. – Prychnąłem. – Daj wieczorem butelkę mleka i będziemy kwita.

Chłopak uśmiechnął się. Chyba nie sądził, że wezmę od niego pieniądze za pomoc, podczas gdy on specjalnie opuszcza szkołę i zajmuję się gospodarstwem, by sami mieli za co włożyć coś do garnka. Gdyby było ich stać na jakąś pomoc na pewno młody nie zawalałby nauki.

– Panie Shim, jak pana kury? – Spytał nim odszedłem.

– Już się niosą. Dzięki za radę. – Poczochrałem jego włosy.

Poza tym ten dzieciak tyle razy mi pomagał, że jak mógłbym mu się nie odwdzięczyć tym samym.

Tym razem już naprawdę udałem się do siebie. Byłem głodny, w brzuchu już od dawna mi burczało. Śniadanie już dawno zdążyło się strawić, a żołądek w ogóle zapomniał, że cokolwiek dzisiaj do niego trafiło.


Jimin

Chwilę się wahałem przed wykonaniem telefonu. Lecz ten temat przez cały czas nie dawał mi spokoju. Muszę z nim porozmawiać inaczej cały czas będę myślami gdzie indziej, a nie tam gdzie powinienem. Nawet w pracy ciężko było mi się skupić.

– Cześć tato. – Usłyszałem jego wesoły głos, a na sercu od razu zrobiło mi się cieplej.

– Cześć. Co u ciebie?

– Dobrze, daje radę.

– Słuchaj, miałbyś dzisiaj chwilę spotkać się na kawie? O pierwszej kończę pracę, więc jestem otwarty na twoje propozycje.

Wiedziałem, że jest środek tygodnia i na pewno ma dużo nauki na uczelni. Nie wiedziałem też dokładnie jak wygląda jego plan zajęć.

– Od trzeciej do czwartej mam okienko między zajęciami. – Odparł po chwili zastanowienia. – Możemy się spotkać.

– Cieszę się. W takim razie później prześlij mi adres. Nie chcę cię za bardzo odciągać od szkoły, a ty na pewno lepiej się orientujesz co jest w pobliżu.

– Jasne. Em, muszę kończyć.

– Oczywiście, nie przeszkadzam. – Uśmiechnąłem się do siebie. – Do zobaczenia.

– Cześć. – Pożegnał się ze mną.

No, w końcu dzisiaj będziemy mieli to za sobą. Byłem ciekaw czy spodziewa się o czym chcę z nim porozmawiać. Byłem gotów wysłuchać jego argumentów, lecz wątpiłem by przekonały mnie do zmiany zdania. Zapewne tak samo będzie w drugą stronę.

Do końca dnia w pracy skupiłem się na nauczeniu młodzieży. Miałem wrażenie, że po tej przerwie dzieciaki są jeszcze gorsze Niemal każdy z nich uważał, że niepotrzebnie ich twgo wszystkiego nauczam. Po prostu ręce opadają.

Odetchnąłem z ulgą, kiedy zadzwonił dla mnie ostatni dzwonek. Czekałem aż wszyscy się spakują, po czym opuściłem gabinet zamykając go za sobą. W pokoju nauczycielskim pożegnałem się ze wszystkimi, spakowałem się i mogłem wychodzić.

Będąc w aucie ruszyłem prosto w drogę do miejsca wskazanego w wiadomości przez Jihyuna. Było południe, godziny szczytu na ulicach, dlatego dojazd na miejsce zajął mi dwa razy dłużej niż normalnie. Mimo to nadal byłem przed czasem.

Odnalazłem lokal, lecz nie wszedłem do środka. Postanowiłem poczekać na syna na zewnątrz. Pogoda nas dzisiaj rozpieszczała. Nie wiadomo jak długo będziemy mogli się jeszcze cieszyć tym ciepłem, dlatego zamierzałem korzystać z promieni słońca niemal nie przesłoniętych żadnymi chmurami.

Uśmiechnąłem się na widok syna, jednocześnie czując delikatnie przyspieszony puls. Stresowałem się.

Zajęliśmy wolny stolik i złożyliśmy zamówienie.

– Jak w szkole? Dużo nauki? – Postanowiłem nie przechodzić od razu do rzeczy.

– Całkiem sporo. – Przyznał. – Na razie jeszcze jakoś daje radę, chociaż podczas sesji na pewno nie będzie łatwo.

– Studia to dosyć ciężki okres, nie ma co ukrywać. Ale ma też swoje dobre strony. Na pewno ze znajomymi dobrze wykorzystujecie wolny czas. – Uśmiechnąłem się do niego.

Sam byłem młody i wiem, że nie samą nauką człowiek żyje. Okres studencki rządzi się też swoimi prawami. Delikatny uśmiech, który pojawił się na jego twarzy tylko to potwierdził.

– Na pewno dodatkowo pracując nie jest łatwo.

– Udaje mi się jakoś to wszystko pogodzić. – Starał się mnie uspokoić.

– Mój zdolny chłopiec.

– Tato. – Zaprotestował niemal od razu. – Zresztą ty też pracowałeś podczas studiów. Wiesz, że da radę to wszystko pogodzić.

Tak, da. Jednak pewnymi wyrzeczeniami. Nasze sytuacje bardzo się od siebie różnią. I z pewnej strony cieszę się z tego powodu, bo chociaż sam nigdy czasu bym nie cofnął, to nie był to najlepszy czas na pewne rzeczy.

Jednak on był na drugim roku pedagogiki, pracował by utrzymać się w wynajmowanym z Jihyunem mieszkaniu oraz dodatkowo uczył się do egzaminu by wstąpić do służby więziennej...

– Jihyun... – Zacząłem biorąc głębszy wdech.

– Tato, ja naprawdę to przemyślałem. – Powiedział nim sam zdążyłem cokolwiek więcej dodać.

– Na pewno dobrze się zastanowiłeś? A co z studiami?

– Skończę je, nie bój się. Dzięki nim będę mógł szybciej starać się o stopień oficera oraz mam więcej możliwości, jeśli chodzi o przydział i obowiązki.

– Od początku to planowałeś? – Spytałem podejrzliwie.

Zdawał się mieć to lepiej przemyślane niż sądziłem.

– Częściowo tak. – Przyznał.

– Rozumiesz, że martwię się, ponieważ to nie jest najbezpieczniejsza praca.

– Dobrze wiesz, że umiem sobie poradzić. Może nie jest najbezpieczniejsza, jednak to praca w państwówce, dobrze płatna z różnymi benefitami.

– Praca w weekendy, święta i inne dni wolne. – Zwróciłem mu uwagę.

– Jak wiele innych. – Odparł. – Kierowca autobusu również pracuje w święta.

Westchnąłem ciężko.

– Tak. Ale on w tym czasie nie ma do czynienia z samymi przestępcami.

– Przecież to nie tak, że ja sam sobie ich pilnuje jak bydła na wybiegu. Są w celach, a...

Przez kilka kolejnych minut wymienialiśmy się argumentami. Było tak jak się tego spodziewałem. Naprawdę dobrze przemyślał tę decyzję i nie zamierzał zrezygnować z tej drogi. Wewnętrznie nie chciałem się z tym pogodzić.

Oparłem się ciężko o krzesło, nie mając już pomysłu. Jihyun zdawał się być nieco zdenerwowany moim sprzeciwem. Widziałem jak nerwowo spogląda na zegarek.

– Hyunnie...

Syn spojrzał na mnie częściowo zdenerwowany, gotowy na kolejne odpieranie ataku.

– Skoro naprawdę tego chcesz to muszę się z tym pogodzić i tyle. – Uśmiechnąłem się do niego. – Powodzenia w nauce, tylko pamiętaj, żeby nie zawalić studiów. Jeśli potrzebujecie to wpadajcie do mnie na obiad tak często jak macie ochotę, by trochę się odciążyć. Jakbyś ogólnie potrzebował czegokolwiek nie bój się poprosić.

Widziałem jak jego jasnobrązowe oczy spoglądając na mnie z czystym zdezorientowaniem. Nie spodziewałeś się tego, prawda? Nie robiłem tego chętnie, ale jakie miałem wyjście? Mógłbym toczyć z nim wojnę o to, lecz przecież ostatecznie niczego by to nie dało, poza oddaleniem się syna ode mnie. To jego życie i muszę uszanować jego decyzję.

– Mam nadzieję, że ci się uda. – Powiedziałem szczerze w jego stronę.

– Ja... Dziękuję tato. – W jego głosie zdawało się słyszeć delikatną ulgę.

– Jinwoo też się nie przejmuj. Nie kłóć się z nim i po prostu daj mu trochę czasu.

Miło było widzieć jak napięcie znika z jego postawy, jak wyraźnie się rozluźnia i uspokaja.

Nie mieliśmy już zbyt dużo czasu. Dokończyliśmy picie kawy, po czym zaczęliśmy się zbierać. Jihyun musiał jeszcze dotrzeć na uczelnię przed zajęciami. Nie chciałem by się spóźnił.

– Do zobaczenia w niedzielę na obiedzie. – Pożegnałem się z nim.

– Oczywiście. Cześć i... naprawdę dziękuję.

Uśmiechnąłem się do niego uspokajająco. Miło było wiedzieć, że moje słowa naprawdę coś dla niego znaczyły, że liczył na moje wsparcie, a ja zamierzałem mu go dać tyle ile będzie potrzebował.

Rozdzieliliśmy się. Szedłem powoli w stronę auta, gdy z na przeciwka ujrzałem znajomą postać. Chłopak również bardzo szybko mnie rozpoznał.

– Dzień dobry panie Park.

– Cześć Jinwoo. – Przywitałem się z nim.

– Widział się pan z JIhyunem? – Spytał niepewnie.

Skinąłem głową, potwierdzając jego przypuszczenia. Raczej nie miałem wielu powodów by zapuszczać się w te okolice.

– Przemówił mu pan do rozsądku?

– Wiem, że częściej niż trzeba ma głupie pomysły, ale równie dobrze jak ja wiesz jaki jest uparty, jak już sobie coś postanowi. Ja także wolałbym by wybrał sobie inną drogę, ale czy warto się z nim teraz o to kłócić? Szczególnie jeśli naprawdę tego pragnie? – Spytałem, a na twarzy młodszego pojawiło się lekkie zmieszanie. – Nie pokazuje nam tego, lecz teraz na pewno przyda mu się nasze wsparcie, a nie krytyka. Spróbujmy jakoś nie zejść na zawał martwiąc się o niego i po prostu wspierać go w jego decyzji.

Jinwoo nieco zakłopotany spoglądał na swoje buty.

– Spokojnie. Ktoś z waszej dwójki w końcu i tak musi być tym trzeźwo myślącym i hamować jego głupie pomysły. Wiem, że to nie łatwe zadanie, lecz wierzę, że sobie poradzisz. Jestem dużo spokojniejszy wiedząc, że ma ciebie.

Zdawało się, że wprawiłem go w jeszcze większe zakłopotanie, lecz było ono już innego rodzaju. Mam nadzieję, że nieco pocieszyłem go tymi słowami.

– Nie przeszkadzam. – Odezwałem się. – Daj znać na co będziesz miał w niedzielę ochotę to przygotuję.

– Dobrze, dziękuję. Do widzenia panie Park.

Minęliśmy się i każde udało się w swoją stronę. Mnie czekał teraz powrót przez nieco mniej zakorkowane ulice miasta, lecz miałem do pokonania niemal dwa razy dłuższy kawałem drogi niż wcześniej.

Czułem się nieco lżej na duszy. Nadal obawiałem się o Jihyuna i o to w co chciał się wpakować, lecz równie bardzo co na jego bezpieczeństwie zależało mi by nasze stosunki między sobą były na dobrym poziomie.


Seonggwan

Według pogodynki to jest ostatni taki ciepły dzień w tym roku. Dlatego postanowiłem zająć się ostatnimi porządkami oraz sprawdzeniem stanu budynków. Zeszłej jesieni i zimy zauważyłem kilka nieszczelności, które na szybko załatałem. Zamierzałem posprawdzać czy nic się w tej kwestii nie zmieniło oraz czy nie pojawiło się nic nowego.

Od rana kręciłem się po całym podwórku. Chodziłem od garażu do stodoły, od stodoły do obory i kurnika. Przez większość czasu kury przyglądały mi się dziobiąc i grzebiąc w trawie. Po południu zrobiłem sobie krótką przerwę na posiłek, bo później wrócić do prac na podwórku.

Kilka rzeczy wymagało wzmocnienia. Budynki, jak i okna czy drzwi miały już swoje lata. Sądzę, że co roku będę miał coś do naprawy, szczególnie jeśli będzie coraz bardziej użytkowane.

Kończyłam napełniać kolejne wiadra z wodą, kiedy wąż, a raczej stara pompka podłączona do studni zaczęła odmawiać posłuszeństwa. Zacząłem włączać i wyłączać niewielkie urządzono, lecz ono tylko rzęziło w różnych tonach.

– Co za głupi staroć. – Burknąłem uderzając kilka razy w pompkę.

W końcu coś zaczęło bulgotać, lecz nie zdążyłem ponownie chwycić węża nim woda pod dużym ciśnieniem wystrzeliła z niego. Część wody oczywiście musiała trafić w moją osobę. Zakląłem pod nosem starając się zapanować nad wężem. Wyłączyłem pompkę, by odciąć dopływ wody.

Westchnąłem ciężko otrzepując ręce i patrząc na mokrą koszulkę.

– Ma pan tatuaże? – Usłyszałem nagle znajomy głos.

Odwróciłem się zaskoczony. Chearok przechylał się przez płot, spoglądając na mnie ciekawskim wzrokiem. Przez przemoczony materiał białej bluzki, pomimo iż posiadała długi rękaw, ciemne ślady na skórze doskonale się przebijały na zewnątrz.

– Złaź z płotu, bo jak popsujesz to sam będziesz go naprawiał! – Zganiłem go od razu.

– Był pan w więzieniu?

– Co?

– Dziadek mówi, że tylko kryminaliści mają tatuaże.

– Twój dziadek to mądry człowiek, ale starej daty. Czasy się zmieniły. Za dużo w tej dziurze siedzicie. – Prychnąłem. – Czy ja ci wyglądam na kryminalistę?

Teraz mój wygląd znacznie odbiegał od tego, co prezentowałem w swoim poprzednim życiu, więc byłem ciekaw jego odpowiedzi.

– Prędzej na bezdomnego. – Odparł bez zastanowienia.

Ten dzieciak przez swoją szczerość kiedyś wpakuje się w poważne kłopoty, pomyślałem.

– Dlatego nosi pan zawsze koszulki długi rękaw?

– Żeby takie wsiury jak ty sobie za dużo nie myślały. – Odburknąłem.

– Już się pan tak nie obraża.

– Gdzie masz znajomych? Ostatnio coś często się tutaj kręcisz. Pokłóciliście się?

– Powyjeżdżali do internatów. Zaczynamy szkołę średnią. Większości nie opłaca się stąd dojeżdżać. Niektórzy z rodzicami i tak będą się niedługo stąd wynosić.

– Zostałeś sam?

Dobrze wiedziałem, że jego dziadków nie stać na takie luksusy jak internat. Chłopak niestety na razie był skazany na tę wieś.

– Jakbym i ja wyjechał to kto by z panem rozmawiał? – Uśmiechnął się.

– Poradziłbym sobie.

– I znowu rozmawiał z kurami?

Zmierzyłem go nieprzyjemnym wzrokiem. Postanowiłem zostawić w spokoju psującą się pompkę i wrócić do domu by się przebrać. Oczywiście ten rzep przeskoczył przez płot i kroczył kilka kroków za mną.

– Pokaże pan tatuaże? – Spytał, gdy wchodziłem do środka.

– Po co?

– Bo jestem ciekaw. – Wzruszył ramionami.

Wszedł za mną do domu przez cały czas mnie śledząc.

Wywróciłem oczami, lecz zgodziłem się. W możę był wkurzający, ale dzięki neimu czasami miałem jakieś nieproszone towarzystwo. Niech już mu będzie, że spełnię to jego małe życzenie. Ja sam wiedziałem już o nim całkiem sporo.

Ściągnąłem brudne rękawiczki z dłoni, a następnie koszulkę, pokazując cały rękaw. Chłopak przyglądał mu się uważnie.

– Napatrzałeś się już? – Spytałem wyciągając z szafy suchą koszulkę.

– Mhm. – Mruknął. – To jak, był pan w więzieniu?

– Nie. – Odparłem zgodnie z prawdą.

Włarzylem na siebie czyste ubranie, zasłaniając ciało.

– A w dłoń co sobie pan zrobił?

Otworzyłem i zamknąłem kilkukrotnie prawą dłoń, spoglądając na nią.

– Bawiłem się wrzątkiem. – Odparłem.

– Wie pan. Jakby się pan ogolił i trochę skrócił włosy to może wyglądałby pan mniej jak menel.

– Jakbyś nie wagarował i więcej się uczył, to może w końcu by coś do tego pustego łba wpadło.

Wyszedłem z sypialni i w dużym pokoju spojrzałem na tego małego gnojka.

– Tak właściwie to po co tu przylazłeś?

– Mam chwilę wolnego przed ogarnięciem krów, więc poszedłem zobaczyć co u pana słychać.

– Chcesz czegoś do picia? – Spytałem z grzeczności.

– Jasne. – Odparł bez wahania. – Ma pan jakieś bąbelki.

Udałem się do kuchni w poszukiwaniu czegoś gazowanego. Zawsze trzymałem jakąś butelkę na jego przyjście. Jego dziadek nie kupował takiej chemii. Ja sam rzadko ostatnio pijałem napoje gazowane, ale wiedziałem, że dzieciak je lubi.

Zaraz w naszych rękach wylądowały szklanki wypełnione z CocaColą. Chłopak upił pierwszego łyka z głośnym mlaśnięciem. Usiedliśmy razem na kanapie by chwilę odpocząć przed dalszą pracą.

– Chaerok, słuchaj, ile cielaków spodziewacie się w przyszłym roku?

– Połowa krów będzie się cielić, bo wymieniamy część starszych. Trochę tego będzie, a co?

– Sprzedalibyście mi dwa cielaki?

– Sądzę, że nie będzie problemów. – Wzruszył ramionami. – Zaklepie panu dwie sztuki. Gdzie pan zrobi łąkę?

– Te pole za stodołą wysieje trawą, a z uprawą przerzucę się na te przed domem po drugiej stronie ulicy.

No to umowę mamy zawartą. Trochę minie za nim młode krowy zaczną dawać mleko, ale nie spieszyło mi się. Coraz więcej rzeczy będę w stanie sam, nazwijmy to, produkować na własne potrzeby. Potrzebowałem zajęć.

Po wypitym napoju wyszliśmy na zewnątrz. Ja wróciłem do swoich prac, a Chaerok udał się do siebie, by powrócić do ogarniania stada krów. Czasami zadziwiała mnie pracowitość tego dzieciaka. Wiele osób w jego wieku buntowałoby się, mając dosyć pracy na gospodarstwie i chcąc zająć się innymi rzeczami, odpowiednimi dla osób w jego wieku. On jednak pomagał bez żadnego zająknięcia.

_________________________________

Kolejne dni rolnika Kooka i samotnego ojca Jimina.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top