Rozdział 30

Seonggwan

Patrzałem przed siebie, lecz ciężko było mi ciężko skupić swój wzrok na drodze. Nie mogłem określić co dokładnie mnie rozpraszało, lecz co chwila potrząsałem głową, jakby próbując wyrzucić z niej uporczywe myśli.

Otworzyłem szerzej oczy i wyprostowałem nogę, wciskając hamulec do oporu zauważając przed sobą jakiś cień. Samochód z piskiem opon próbował się zatrzymywać. Zrobił to, lecz po zderzeniu z tajemniczym cieniem.

Dyszałem ciężko, a serce waliło w mojej piersi jak oszalałe. Na przedniej szybie coś leżało. Potrąciłem to zwierzę?

Wyszedłem z pojazdu. Nogi miałem jak z waty. Dookoła panowały ciemności. Las i zero ulicznych latarni. Światło dawał jedyne księżyc na niebie.

Obszedłem przednią maskę. Początkowo nie mogłem dostrzec co się na niej znajduje. Lecz, gdy tylko w końcu rozpoznałem ciało, obraz nie chciał uciec z mojej głowy.

To ja... Mój mózg nie mógł przetrawić tej informacji. Skoro ja leżę tam, to kim... kim ja jestem?

Podniosłem wyżej drżące ręce i już wiedziałem do kogo należą, chociaż nie umiałem tego wyjaśnić. Jiminnie. Zamrugałem kilkukrotnie nie mając pojęcia co się dzieje.

Uniosłem wzrok z niepewnością przenosząc go na siebie, chyba siebie, leżącego na częściowo zbitej szybie. Kruczoczarne włosy były potargane, z czoła ściekała mi krew, a ciemnobrązowe oczy spoglądały wprost na mnie. Kącik ust uniósł się delikatnie w uśmiechu po części wesołym, po części tęsknym.

Skierowałem dłoń w stronę Jungkooka, to było silniejsze ode mnie. Zadrżałem widząc na własnej ręce ślady krwi. Byłem ubrudzony nią od palców po łokcie.

Co tu się dzieje?!

Zamknąłem oczy, kucnąłem i zakryłem głowę rękoma. Z moich ust wydobył się krzyk rozdzierający panującą ciszę.

Szarpnięciem podniosłem się do siadu. Wierzchem dłoni przetarłem krople potu z czoła. Dyszałem ciężko próbując się uspokoić. Spanikowany rozglądałem się dookoła. Nieco mi ulżyło widząc otoczenie, które poznawałem. Niepokój jednak całkowicie nie opuścił mojego ciała.

Wstałem z łóżka i szybkim krokiem powędrowałem do łazienki. Dopiero tam po przejrzeniu się w lustrze odetchnąłem. To ja.

Korzystając z tego, że już stałem przy zlewie przemyłem twarz zimną wodą, by do końca zmyć z siebie resztki snu.

Powolnym korkiem wyszedłem z łazienki. Spojrzałem na nowe okno, a właściwie okna. Po przyjeździe dałem się namówić na wymianę wszystkich okien w domu. Prawda była taka, że ich stan tego wymagał. Teraz przez noc pomieszczenia się tak nie wychładzały.

Przeszedłem do kuchni. Z grymasem spojrzałem na swoje zapasy. Zakupy. Potrzebowałem zrobić zakupy. W tej wiosce nie było żadnego sklepu. Do miasta nie zamierzam i nie mam czym się wybrać. Może zrobię je przez neta z dostawą do domu? Również wolałbym tego uniknąć.

Zerknąłem w stronę zegara. Było ledwo po siódmej. Podrapałem się po twarzy. Wcześnie wstałem. Dzień będzie mi się dłużył.

Wyprostowałem się zdziwiony słysząc trąbienie samochodu przed domem. Zbliżyłem się do okna, niepewnie wyglądając przez nie. Przed starą bramą stał bus. Nie chcąc popadać w paranoje i zachowywać się podejrzanie ubrałem kurtkę i wyszedłem przed dom.

Mężczyzna pomachał do mnie zachęcająco. Podszedłem bliżej, a szyba w busie uchyliła się.

– Nie potrzebuje pan czegoś? – Spytał mężczyzna w średnim wieku z miłym uśmiechem na twarzy.

– Słucham? – Spytałem nie za bardzo rozumiejąc.

– Mam artykuły spożywcze i część rzeczy pierwszej potrzeby. Taki obwoźny sklepik. Może ceny nieco wyższe niż w siecówkach, ale za to na miejscu.

– Wow, nie wiedziałem, że takie sklepy jeszcze funkcjonują. – Otworzyłem szerzej oczy.

– Nie jest lekko. Ale to mała mieścina, mieszkają tu głównie starsi ludzie. Niektórzy nie mają jak dojechać do miasta, więc dla nich jestem jak zbawienie. – Zaśmiał się. – Pan Lee powiedział, żebym może do pana zajrzał. Wprowadził się pan niedawno.

– Tak. – Skinąłem głową.

– To jak, potrzeba czegoś? – Spytał mężczyzna wychylając się nieco bardziej przez okno.

– Tak właściwie to tak.

Ten mężczyzna tak właściwie był dla mnie błogosławieństwem. Zrobiłem u niego większe zakupy niż się spodziewał. Na początku przyszłego tygodnia będzie miał również świeże mięso, w które już zapowiedziałem mu, że będę chciał się zaopatrzyć.

– Dziękuję i do zobaczenia. – Życzył sprzedawca z uśmiechem na ustach.

– Spokojnej drogi.

Samochód odjechał, a ja spokojnie mogłem poprzenosić reklamówki z zakupami do domu. W brzuchu burczało mi już podczas rozpakowywania zakupów w kuchni. Wykładałem wszystko na blat, po chwili chowając wszystko do odpowiednich szafek.

Z uśmiechem na ustach przygotowywałem sobie śniadanie. Już dawno nie miałem okazji zjeść niczego porządnego. Czekał mnie dopiero pierwszy, a już nie mogłem doczekać się obiadu. Zapachy powstające w kuchni sprawiły, że mój żołądek zaczął śpiewać pieśń swojego ludu.

Po sytym śniadaniu usiadłem na kanapie. Dawno nie czułem się tak najedzony. Wziąłem głęboki wdech, będąc po prostu szczęśliwym.

Jednak nie pozwoliłem sobie zbyt długo na lenistwo. Miałem dość siedzenia w domu. Skoro już i tak jest wiadomym, że dom nie stoi pusty, to nic nie stoi na przeszkodzie bym zaczął częściej wychodzić na własne podwórko.

Ubrałem się odpowiednio i wyszedłem na dwór. Rozejrzałem się po podwórku. Trzeba byłoby zacząć ogarniać tutaj przed zimną. Płot na pewno wymagał naprawy w kilku miejscach. Za domem był kawałek ziemi, których chyba służył kiedyś za ogródek, obecnie był pełen chwastów. Podobnie zresztą wyglądały niektóre części trawnika. Stał tu jeszcze duży garaż, chyba obora i jeszcze jeden budynek, prawdopodobnie stodoła.

W pierwszej kolejności skierowałem się do garażu. Nie zaglądałem dotychczas nigdzie poza domem. Kupując tę działkę informowano mnie, że poza tym iż nie jest w najlepszym stanie, to kilka gratów zostało po starym właścicielu w budynkach gospodarczych.

Garaż był na tyle wysoki i duży by pomieścić samochód oraz traktor czy innego rodzaju maszynę rolniczą. Z brzegu pod ścianą walało się kilka butelek, starych części, połamanych desek i innych bezużytecznych rzeczy. Po pogrzebaniu chwilę w steracie znalazłem jakieś grabie, łopatę i inne narzędzia ogrodnicze. Kilka desek również nadawało się by załatać nimi dziury w płocie.

Udałem się dalej na zwiedzanie. Stodoła jak stodoła. Wysoki pustostan. Przy ścianach kolejne kawałki drewna, wiadra, miski taczka. Zajrzałem jeszcze do pomieszczenia, które do niego przylegało. Kolejna góra mało przydatnych rzeczy. Wiele z nich musiały leżeć tu od dawna, jak na przykład kosa, którą już dawno temu ludzie postanowili wymienić na kosiarki czy inne maszyny.

Po oborze również nie spodziewałem się cudów. Jedno pomieszczenie przeznaczone na składowanie różnych zbóż, kolejne najpewniej dla zwierzyny, ostatnie za bardzo nie wiedziałem do czego mogło służyć i ostatnia część dla kur, co sugerowały grzędy przy ścianach.

Wyszedłem na środek podwórka. No dobra. Wiem co mam.

Pierwszym co przyszło mi do głowy było wzięcie się za płot. Wróciłem do garażu by wybrać wszystkie najlepsze deski jakie się tam znajdowały. Chwyciłem wszystkie potrzebne nażęcia i udałem się do najbliższej dziury.

Może nigdy mistrzem napraw nie byłem, lecz prace manualne nie były mi straszne. Przybicie pierwszych trzech sztachet nie poszło mi najsprawniej, lecz każda kolejna zostawała przytwierdzona do płotu z coraz większą wprawą.

Naprawa części płotu zajęła mi czas do południa. Wróciłem do domu zmęczony i zadowolony. Trochę fizycznej pracy, a właściwie jakiekolwiek zajęcia, dobrze wpłynęło na moje samopoczucie.

Wziąłem szybki prysznic i zająłem się przygotowywaniem obiadu. Ta część dnia również wywołała na mojej twarzy uśmiech. W końcu miałem składniki by zjeść coś porządnego. Może moje umiejętności kulinarne nie były wyśmienite, lecz i tak lepsze to niż kolejne gotowe danie.

Po obiedzie pozwoliłem sobie na krótki odpoczynek na kanapie. Z pełnym brzuchem nie miałem ochoty nigdzie się ruszać. Leżałem wpatrując się w ekran telewizora. Unikałem wiadomości, nie chciałem wiedzieć co się dzieje w okolicy czy na świecie. Skupiałem swoją uwagę na serialach paradokumentalnych, różnych teleturniejach czy chociażby filmach przyrodniczych.

Gdy jedzenie się już przetrawiło, a na zewnątrz niebo zaczęło przybierać pomarańczowe barwy postanowiłem udać się na krótki spacer po lesie znajdującym się za polem na tyłach podwórka. Wątpiłem bym mógł spotkać kogokolwiek. Liczyłem na spokojny samotny spacer, co najwyżej przy akompaniamencie jakiś ptaków.

Założyłem wygodne buty, zamknąłem drzwi i skierowałem się w stronę linie drzew. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Przemierzałem pola ciesząc się kompletną ciszą i pustką. Po chwili wkroczyłem w gęsty las, który szybko nieco się rozrzedził.

Oddychałem głęboko ciesząc się świeżym, czystym powietrzem. Już dawno nie odczuwałem takiego spokoju ducha.

– Tego mi było trzeba.

Korzystając z dobrego humoru i drzemiącej wewnątrz energii zdecydowałem się nawet na krótki bieg. Znacznie wyszedłem z formy, spędzając kilka miesięcy zamknięty w czterech ścianach. Ćwiczenia zawsze sprawiały mi przyjemność i chyba muszę do tego wrócić. Chociażby do krótkich przebieżek w zaciszu drzew.

Wydawało mi się, że byłem już całkiem spory kawałem od domu, kiedy moich uszu dobiegł huk wystrzału. Zmarszczyłem brwi. To na pewno nie było żadna krótka broń. Myśliwi?

Wbrew zdrowemu rozsądkowi udałem się w stronę, z którego wydawało mi się, że dochodzą odgłosy wystrzałów. Odstępy między kolejnymi były dosyć długie. Z czasem, im bliżej celu się znajdowałem, zaczęły docierać do mnie jeszcze inne dźwięki.

Prychnąłem rozbawiony zaczynając rozumieć co się dzieje. Dzieciaki bawią się jakąś bronią. Po chwili mogłem dostrzec grupę dzieciaków, tych samych, które jakiś czas temu kręciły się wokół mojego domu, strzelających do pustych puszek po piwie.

Nie mogłem się powstrzymać, by ich trochę nie nastraszyć. Zbliżając się do nich widziałem ich plecy. Żaden z nich w tym czasie nie odwrócił się, więc nie mieli pojęcia o mojej obecności.

– Gównarzeria, co ty się wyprawia?! – Krzyknąłem skracając dystans między nami.

Niemal wszyscy krzyknęli przerażeni. Zauważając moją obecność zaczęli uciekać. Chłopak, który aktualnie trzymał broń wcisnął ją niemal siłą jednemu z kolegów. Chłopak z bronią w ręku stał zdezorientowany, podczas gdy reszta uciekała.

Miałem ochotę zaśmiać się głośno zauważając, że osobą, która została pozostawiona przez resztę był ten, który rzucił kamieniem w moje okno.

– Młody, koledzy chyba cię nie lubią, skoro kolejny raz zostawiają cię samego w takiej sytuacji.

Chłopak nadal był zbyt przerażony całą sytuacją by cokolwiek odpowiedzieć.

– Nie jesteście za młodzi by bawić się bronią? Skąd ją macie? – Spytałem zaraz.

– Chcieliśmy tylko poćwiczyć. – Powiedział niepewnie. – Tata... – Zrobił dłuższą przerwę jednak nie wydając kolegi. – Jest myśliwym.

Spojrzałem na strzelbę, a następnie na postawione w oddali puszki. Były na nich może dwie dziury po kulach.

– Chujowi z was strzelcy.

– A pan to niby lepszy? – Prychnął, nieco odzyskując pewności siebie.

Bez pytania chwyciłem od niego broń. Sprawdziłem czy jest naładowana po czym oddałem dwa celne strzały. Kątem oka widziałem jak młody patrzy z szeroko otwartymi oczami na trafione cele.

– Przypomnij gówniarzu jak masz na imię.

– Chaerok.

– Chaerok, słuchaj mnie. Jeszcze raz was zobaczę jak bawicie się czymś co nie służy to zabawy, to możesz być pewien, że przekażę tę informację komu trzeba. – Pogroziłem mu, oddając zabezpieczoną broń. – A ty zastanów się nad doborem znajomych, albo przynajmniej zacznij uciekać, bo jak na razie tylko ty pakujesz się w kłopoty.

Niepewnie skinął głową.

– Posprzątaj po sobie i kolegach, i wracaj do domu. – Poleciłem mu.

Sam również skierowałem swoje kroki w stronę domu. Nie byłem pewien jak daleko zawędrowałem, chociaż nie mogła to być zbyt duża odległość, biorąc pod uwagę obecność dzieciarni.

Gdy ujrzałem swój dom i podwórko słońce zdążyło się już schować za horyzontem, a niebo bardzo powoli zaczęły rozświetlać gwiazdy.

Zjadłem kolację, ponownie szybko się odświeżyłem, lecz nim udałem się spać podszedłem do okna w sypialni. Otworzyłem je na oścież, wychylając się przez nie i spoglądając w górę. Uwielbiałem ten widok rozgwieżdżonego nieba. W pobliżu nie było żadnych większych źródeł światła. Dookoła pola, lasy i gospodarstwa. Do miasta był spory kawałek. Nic nie zakłócało tego widoku.


Jimin

Jeszcze nie mogłem przyzwyczaić się do grafiku zajęć swojego syna. Mógł wywiesić chociaż jakiś zarys planu lekcji bym wiedział, o której się go spodziewać w domu.

Cieszyłem się jednak, że dostał się na pedagogikę, tak jak tego chciał oraz że od samego początku wziął się do nauki. Mój syn naprawdę dorósł.

Spojrzałem na zegar. No cóż, jak nie zdąży wrócić to będzie musiał sobie sam podgrzewać obiad. Ja sam postanowiłem się wziąć na spożywanie posiłku.

W trakcie jedzenia drzwi mieszkania otworzyły się. Jihyun przywitał się ze mną, po czym zasiadł przy stole od razu biorąc się za jedzenie.

– Jadłeś coś dzisiaj w ogóle? – Spytałem, patrząc z jakim apetytem wszystko pochłania.

– Coś tam z rana przekąsiłem na szybko w biegu. – Przyznał.

Nie zagadywałem go już podczas obiadu, dając w spokoju napełnić żołądek. Po wszystkim sam zaoferował, że pozmywa, a ja nie zamierzałem się z nim w tej kwestii wykłócać. Poszedłem się przebrać z domowych ubrań na te nieco bardziej wyjściowe.

– Tak właściwie to gdzie wychodzisz? – Spytał Hyun z kanapy w salonie, zauważając, że szykuję się do wyjścia. – Spotykasz się z kimś?

– Nie. – Odparłem nieco rozbawiony. On naprawdę sądził, że po takim czasie będę mógł się z kimś umawiać? – Jesteś ciekaw gdzie idę?

– Tak.

– To chodź ze mną.

Syn spojrzał na mnie z nieufnością. Oszacowywał ryzyko.

– Długo to potrwa?

– W domu nas nie będzie może dwie godziny. – Nieco zgadywałem. – Możemy później skoczyć na coś słodkiego do kawiarni. – Zaproponowałem.

– No dobra. – Odparł wzruszając ramionami.

Ciekawość zwyciężyła. Uśmiechnąłem się zadowolony. Czekałem, aż Hyunnie będzie gotów do wyjścia by razem udać się do samochodu.

Nie zagadywał mnie. Jedynie z uwagą i ciekawością obserwował okolicę by domyśleć się, gdzie zmierzamy. Byłem niemalże pewien, że nie domyśla się, gdzie zamierzam go zabrać.

Widziałem jego zdziwioną minę, gdy zatrzymałem samochód na parkingu, a następnie jak wyraz dezorientacji się powiększa, gdy przechodziliśmy przez drzwi teatru. Rozglądał się uważnie w poszukiwaniu podpowiedzi.

Do kasy biletowej udałem się samemu, każąc mu poczekać kawałek dalej.

– Powiesz mi na co tu przyszliśmy, czy dowiem się dopiero jak obejrzę? – Szepnął w moją stronę, gdy zajmowaliśmy miejsca.

– Potrzymam cię jeszcze trochę w niepewności. – Uśmiechnąłem się do niego.

Obserwowałem jak rozgląda się po sali. Na występ przychodzili ludzie w różnym wieku. Zapewne usilnie próbuje się domyśleć na co takiego zabrał go jego staruszek. Siedziałem z uśmiechem, wiedząc że go zaskoczę.

W końcu zgasły światła i występ się rozpoczął. Patrzałem na wszystko z zafascynowaniem, ale i również z małą tęsknotą. Zazdrością, że oni nadal mogą tańczyć, rozwijać się, robią to co kochają, a dla mnie już za późno. To był ten rodzaj żalu za utraconym hobby. Jednak to pozwalało mi zapomnieć o innej równie bolesnej tęsknocie.

Co jakiś czas przenosiłem swój wzrok ze sceny na syna. Byłam bardzo ciekaw jego zdania. Spodziewałem się, że to mogą nie być jego klimaty. Nie mniej cieszyło mnie, że jest tu razem ze mną.

W końcu występy dobiegły końca. Cierpliwie czekaliśmy, aż część ludzi opuści salę, by nie pchać się w największy tłum. Na spokojnie opuściliśmy pomieszczenia, jak i budynek teatru.

– To co z tym obiecanym słodkim? – Spytał Jihyun nim udaliśmy się do samochodu.

– Sprawdź, gdzie jest najbliżej jakaś kawiarnia. – Uśmiechnąłem się do niego.

Chwila przeglądania telefonu i już byłem prowadzony do znalezionego przez niego lokalu. Na miejscu okazało się, że gości było całkiem sporo, lecz znalazło się dla nas wolne miejsce. Wnętrze było całkiem przyjemne.

– I jak? Podobało się? – Zagadnąłem go, gdy zamówienie znalazło się na naszym stoliku.

– Sam nie wiem czego się spodziewałem. Ale to było... Z pewnej strony wow. To taniec współczesny czy coś takiego?

– Tak. – Przytaknąłem. – Co tydzień dwie szkoły mają występy w teatrze. Za każdym razem jest co innego. Młodzież ma szansę na oswojenie się z publiką.

– Nie sądziłem, że interesują cię takie rzeczy. – Wyznał, zaraz upijając łyka kawy.

– Sam tańczyłem jak byłem młodszy. – Wspomniałem z uśmiechem.

– Co?! – Wyszczerzył oczy. – Takie coś?

– Tak, takie coś. – Zaśmiałem się.

– Wow. Długo? Dobrze ci szło? – Dopytywał. – Dlaczego ja wcześniej o tym nie wiedziałem?

Miło było słyszeć zainteresowanie w jego głosie.

– Nigdy nie pytałeś. Powiem nieskromnie, że gorzej niż to co dzisiaj widziałeś nie tańczyłem. Ale później zaczęły się studia, zabrakło czasu.

Nie chciałem tłumaczyć mu, że ciąża jego matki, dodatkowe prace by zapewnić nam lepsze życie przerwały kontynuowanie mojej pasji. Nie chciałem by czuł się w jaki sposób winny. Ja niczego nie żałowałem.

– Naprawdę sądziłeś, że się z kimś spotykam? – Spytałem nawiązując do jego wcześniejszego pytania w domu.

Wzruszył ramionami chyba samemu nie będąc zbytnio przekonanym.

Jihyun zaczął nieco wypytywać o lata mojej młodości. Z radością odpowiadałem na każde jego pytanie. Ostatecznie ustaliliśmy, że po powrocie do domu przejrzymy stare albumy ze zdjęciami.

W miłej atmosferze zjedliśmy po kawałku ciasta i wypiliśmy przepyszną kawę. Trafiliśmy do naprawdę dobrej kawiarni. Cieszyłem się z tych wspólnie spędzonych chwil. Ostatnio dużo jego czasu pochłaniały dopiero co rozpoczęte studia.

Późnym wieczorem wróciliśmy do domu. Tak jak mieliśmy to w planach, przeszliśmy do mojej sypialni by pooglądać stare zdjęcia.

– Na pewno nie musisz się pouczyć na jutro? – Zająłem dosyć większą część jego dnia.

– Jest dopiero początek roku. Na jutro nie mam nic do nauki. Mam jeszcze czas. – Zapewnił mnie.

Skinąłem głową, po czym wyciągnąłem wszystkie albumy. Przeglądaliśmy je wspólnie. CO jakiś czas syn dopytywał o osoby na zdjęciach. Nieco szybciej przeleciał te z okresu moich studiów, na których znajdował się Yoongi. Uśmiechnąłem się na widok małego Jihyuna.

– Byłeś naprawdę uroczym dzieckiem.

– Byłem? A co, już nie jestem? – Spytał, udając obrażonego.

– Myślałem, że nie jesteś już dzieckiem.

Prychnął w odpowiedzi i wrócił do przeglądania zdjęć.

Gdy skończyliśmy przeglądać ostatni z albumów było już naprawdę późno.

– Pochowasz albumy? Ja przygotuję dla nas kolację. – Zaproponowałem.

– Jasne.

Udałem się do kuchni. Zaraz jednak zawróciłem by spytać się na co tak właściwie syn ma ochotę. Nie krzyczałem, coś wewnątrz mówiło mi, żeby zachować ciszę. Zajrzałem przez uchylone drzwi do mojej sypialni.

Patrzałem jak Jihyun siedzi przy szafie i obok częściowo ułożonych albumów przegląda niewielki plik pojedynczych zdjęć. Tych kilka, które posiadaliśmy z Jungkookiem. Poczułem gulę w gardle. Zacisnąłem zęby na dolnej wardze, po czym wróciłem do kuchni.

Już wiedziałem, że to będzie ciężka noc. Rana ponownie się otworzyła.

Starałem się wziąć w garść i skupić na przygotowaniu posiłku. Po czasie udało mi się nawet wcisnąć na twarz uśmiech.

Kolacja minęła nam w spokoju. Później każdy zaczął przygotowywać się do snu. Nim jednak udałem się do łóżka, podszedłem do szafy i sięgnąłem po plik zdjęć, który wcześniej był w rękach Hyunniego.

Usiadłem z nim na środku łóżka. Z coraz silniejszym kłóciłem w klatce piersiowej przeglądałem te kilka zdjęć, na których znajdowałem się ja i Jeon. Zrobił je nam aparatem, który dostał ode mnie na święta.

Przez chwilę zacząłem się zastanawiać się, co zrobił z pozostałymi zdjęciami, które były w jego posiadaniu. Zostawił je czy wyrzucił.

Pokręciłem głową. Nie powinno mnie to obchodzić.

Schowałem zdjęcia i położyłem się spać, jednak w głowie nadal miałem natłok myśli i wspomnień.

Chciałem szybko o nim zapomnieć, jednocześnie pragnąc by nigdy nie wyszedł z mojej pamięci, jak i serca.

_______________________________

Czyżby Jungkook znowu nieświadomie zaczynał bawić się w tatusia czy kogoś od wychowywania gówniarzy? 

Czy Jimin w końcu uda się zapomnieć o Jungkooku? A może nie powinien? Chociaż po tym wszystkim dobrze by było, gdyby w końcu zaczął myśleć i dbać o siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top