Rozdział 29
Seonggwan
Drżałem każdorazowo, gdy miałem wrażenie, że widzę policyjny radiowóz, chociaż za każdym razem było to tylko zwykłe auto. Albo traktor. Ich też było tutaj dużo.
Nie oglądałem telewizji. Zakładałem, że znaleźli już ciało. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Tak samo wierzyłem w to, że plan się powiedzie. Że uwierzą, że to ja.
Cieszyłem się, że chociaż ten jeden raz ojciec nie zawalił i w tak gównianym momencie mojego życia potrafił mi pomóc. Nadal ściskałem w dłoni już kulkę papieru, na której znajdował się adres osoby, która spadała z mostu do wody by zająć moje miejsce. Można powiedzieć, że obecnie to jedyna moja niewielka pamiątka po ojcu, którą podarował mi za życia.
Nadal nie wiedziałem jak to możliwe. Po dotarciu na adres, który podany był na kartce i ujrzeniu tego mężczyzny, wiedziałem co powinienem zrobić. Nie miałem pojęcia skąd ojciec go wziął, skąd wiedział. Ja musiałem tylko nieco pomóc nieznajomemu, stać się lepszym mną.
Spojrzałem za okno. Była już ciemno. Żadne światło tutaj nie docierało. Noc była pochmurna. Najwyższa pora położyć się spać, lecz za każdym razem odwlekałem ten moment w czasie.
Siedziałem przemęczony w rogu pokoju, próbując nie zasnąć. To co mnie czekało w krainie snów wcale nie należało do miłych. Już od dawna w moim życiu nie było nic miłego czy przyjemnego. Obawiałem się niestety, że taki stan rzeczy już pozostanie.
Zacząłem jak modlitwę powtarzać swoje nowe dane osobowe, mając nadzieję, że wejdą mi one w głowę wypierając wcześniejsze personalia.
Obudziłem się cały spocony. Rozglądałem się dookoła, początkowo nie poznając pomieszczenia. Po kilku gwałtownych wdechach przypomniałem sobie, że teraz to mój dom. Przetarłem ręką mokrą twarz starając się zapomnieć o koszmarze.
Zbliżyłem się do okna, które nie było zasłonięte przez grube zasłony. Spojrzałem w nocne niebo. Chmury się rozeszły, dając miejsce gwiazdom. Siedziałem na gołej podłodze, przyglądając się im. To moja jedyna rozrywka na wieczory.
Za dnia wszystkie okna były przesłonięte, nie wyściubiałem nosa poza dom. Nie chciałem by ktokolwiek wiedział, że ktoś tu zamieszkuje. Wolałem myślano, że ten dom nadal jest opustoszały. Tylko nocami pozwalałem sobie na nieco swobody i wyglądałem przez okno.
Ponownie zacząłem robić się senny. Odsunąłem się i przeniosłem na materac. Okryłem się kocem, noce zaczęły robić się coraz bardziej chłodne.
Jimin
Wziąłem głęboki wdech. Odepchnąłem się i spróbowałem podobnie. Efekt był taki sam.
– Idzie ci coraz lepiej. – Usłyszałem głos Jihyuna.
– Nie żartuj sobie. – Prychnąłem.
On i jego pomysły. Nigdy nie umiałem pływać, do niczego w życiu ta umiejętność nie była mi potrzebna. Miło z jego strony, że chciał mi pomóc w znalezieniu zajęcia dla mnie, jednak po proszę o coś na suchym lądzie.
Chociaż plus był taki, że spędzaliśmy ze sobą trochę czasu. Po tych wszystkich latach, kiedy był warczącym na mnie synkiem, była to miła odmiana.
– Już prawie się panu udało! – Do kibicowania dołączył Jinwoo.
I jeszcze on mnie torturuje. Chyba chce sobie zarobić minus u przyszłego teścia.
Jednak nie poddając się tak szybko spróbowałem jeszcze raz przepłynąć kawałek. W głowie przypomniałem sobie wszystkie wskazówki chłopaków. Wziąłem głęboki wdech i spróbowałem ponownie. Tym razem udało mi się przepłynąć o kilka centymetrów dalej.
– Koniec, potrzebuję odpoczynku. – Oznajmiłem zdyszany.
Dlaczego to jest takie męczące? Już chyba wolałem zacżąć biegać, za czym również nie przepadałem.
Zbliżyłem się do krawędzi basenu i przy pomocy drabinki wydostałem się na brzeg. Moje miejsce w wodzie zaraz zajął syn wraz z chłopakiem. Ta dwójka czuła się jak ryba w wodzie. Cieszę się, że Yoonah nauczyła pływać Jihyuna, gdy był mały. Chociaż, gdy był tylko pod moją opieką i tak każde wyjście nad wodę wiązało się z dużym stresem. Zdawałem sobie sprawę, że w razie jakiś problemów nie jestem w stanie mu pomóc, bo najzwyczajniej w świecie utonąłbym szybciej od niego.
Patrzałem jak dwójka chłopców pływa, początkowo rekreacyjnie, później urządzając sobie krótkie wyścigi.
– Byłem pierwszy! – Odezwał się Jihyun wynurzając się z wody.
– Nie prawda! – Oburzył się Jinwoo marszcząc przy tym brwi. – Ja byłem pierwszy!
– Tato?
Uśmiechnąłem się na ten widok.
– Był remis. – Oznajmiłem. – Chodźmy już. Czas nam się powoli kończy.
Założyliśmy klapki na stopy, zabraliśmy swoje ręczniki i ruszyliśmy do szatni przebrać się w suche ubrania. Wychodząc z basenu byłem wykończony. Chłopcy chyba również się zmęczyli, ponieważ byli wyjątkowo cisi.
Wracając, w pierwszej kolejności odwieźliśmy Jinwoo do domu, a następnie skierowaliśmy się do siebie.
– Naprawdę idzie ci coraz lepiej. – Pochwalił mnie syn.
– Nie wiem dlaczego dałem ci się namówić na karnet na cały miesiąc.
– Bo się bardziej opłacał. – Zaśmiał się.
– No i mam swoje sknerstwo. – Westchnąłem.
– Jeszcze kilka razy i akurat nauczysz się na tyle by w razie czego móc dopłynąć do brzegu.
Kątem oka spojrzałem na niego zdziwiony.
– W razie czego? Mieszkania raczej nam nie zaleje, a wypływać raczej też nigdzie nie zamierzam.
– Ale jednak jakby była taka okazja, to przynajmniej będziesz płynął z świadomością, że się nie utopisz, gdy znajdziesz się w wodzie.
– Dzięki, Hyunnie. – Pokręciłem głową.
Chyba sam muszę znaleźć jakieś zajęcie dla siebie na ten czas wolny od pracy, bo obawiam się, że mogę nie przeżyć kolejnego pomysłu swojego syna.
Jadąc do domu przez kilka sekund zawiesiłem oko na mijanym budynku. Może to nie jest długoterminowy plan, ale przynajmniej spokojniejszy pomysł na spędzenie wolnego popołudnia niż próba nie utonięcia.
Seonggwan
Zbierałem się w sobie od rana. Sam nie wiedziałem, dlaczego to dla mnie takie trudne. Chyba trochę zdziczałem przez ten czas. Tylko właśnie, jaki czas? Nadal nie pozwalałem sobie na kontakt ze światem. Absurdalnie bałem się nawet włączyć świeżą komórkę, jakby policja mogła mieć jej numer i tylko czekała aż będzie on aktywny by mnie namierzyć i zgarnąć.
Wziąłem głęboki wdech i jednym ruchem ręki odsłoniłem zasłonę okna na tył posesji. Jakiś rewelacyjnych widoków stąd nie było. Zaniedbany kawałek podwórka, stara stodoła oraz pole ciągnące się aż do lasu. Tak właściwie to dookoła mnie były praktycznie same pola. Kolejne domy znajdowały się co najmniej sto lub nawet dwieście metrów dalej.
Obserwując okolicę mogłem przypuszczać, że mamy jesień. Pogoda zresztą jakby tylko to potwierdzała, bo coraz częściej słyszałem deszcz uderzający o szyby i dach.
Obróciłem się za siebie, spoglądając na szafki w kuchni. Podszedłem do nich, zaglądając do każdej z nich. Moje zapasy znacznie uszczuplały. Pomijając fakt, że miałem już dosyć samych zupek błyskawicznych i reszty gotowych dań. Zamrażalnik nie był duży, więc zapasy mięsa też nie były oszałamiające.
Poczekam jeszcze trochę. Wyjdę jak jedzenie naprawdę będzie mi się kończyć. Wtedy nie będę miał wymówki i będę musiał udać się do jakiegoś sklepu uzupełnić zapasy.
Zasłoniłem z powrotem zasłonę. Udałem się do łazienki na szybki prysznic. Przy okazji nieco ogarnąłem zarost, który zaczął mi przeszkadzać. Nieco go skróciłem, nie pozbywając się jednak całkowicie.
Przechodziłem z łazienki do salonu, kiedy usłyszałem czyjeś głosy w pobliżu domu. Zastygłem w bezruchu, nasłuchując. Nieco odetchnąłem z ulgą. To znowu te dzieciaki. Już od jakiegoś czasu kilkoro małolatów kręci się w pobliżu i straszy nawzajem opowiadając historię, jakoby ten dom był nawiedzony.
Zachowując ciszę i trzymając się z dala od pozasłanianych okien, przeszedłem na kanapę. Siedziałem, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Z niechęcią spojrzałem na niewielki stos książek, które zdążyłem już przeczytać kilkukrotnie.
Czując narastającą frustrację, wstałem i udałem się po schowaną głęboko w torbie komórkę. Wróciłem na kanapę. Siedziałem, trzymając ją w dłoni i przypatrując jej się, jak gdybym mógł ją uruchomić siłą woli.
Przecież nic się nie stanie jak ją włączę. Nie mogę tak dłużej funkcjonować. Nawet nie wiem jaki dzień tygodnia mamy. Zakładam, że jest weekend, biorąc pod uwagę obecność tych irytujących dzieciaków.
Na wdechu włączyłem telefon, przechodząc przez etap pierwszej konfiguracji. W końcu komórka połączyła się z siecią oraz zebrała informacje z naszej strefy czasowej.
– Sobota. – Szepnąłem. – Październik.
Nawet przegapiłem swoje urodziny. Chociaż nie. Teraz moje urodziny wypadają w kwietniu. Musiałem przestać myśleć o sobie jak o Jungkooku. To już nie byłem ja.
A skoro już mam dostęp do Internetu, słaby co prawda, lecz jest, sprawdźmy w takim razie co się stało z Jeon Jungkookiem.
Wyświetliła mi się cała masa nagłówków z jego imieniem. Szybko odnalazłem te dotyczące jego śmierci. Czyli znaleźli ciało. Wszystko poszło zgodnie z planem. Próbowałem znaleźć więcej informacji na temat pogrzebu, lecz były one niezwykle skąpe. Jeden z portali przekazywał niepotwierdzone informacje o udziale więźniów – członków gangu w uroczystościach pogrzebowych. Nigdzie jednak nie było informacji o tym, kto zajmował się organizacją, ani kiedy dokładnie się odbył.
Jeon Jungkook nie żyje. Nie szukają go. Od dwóch miesięcy żadnych nowych artykułów. Najwidoczniej udało mi się.
Było to jednak niewielkie pocieszenie. Wcale nie czekało mnie łatwe życie. Najlepiej byłoby jakbym jeszcze przez jakiś czas się nie wychylał, by mieć pewność, że nikt mnie nie rozpozna. Zresztą, raczej czeka mnie dożywocie na tym odludziu.
Jestem bezpieczny.
Od samego rana obudziły mnie wrzaski dzieciaków za oknami. Znowu kręciły się wokół mojego domu. Miałem tego naprawdę dosyć. Nie miały w tej wiosce naprawdę innych ciekawszych zajęć od przychodzenia do tej rudery?!
Starałem się to ignorować, lecz to zadanie stawało się coraz bardziej niemożliwe do zrealizowania. Mission Imposible ze mną w roli głównej.
Dziękowałem sobie, że w końcu uruchomiłem telefon bo przynajmniej miałem jakieś zajęcie. Przeglądałem wiadomości i artykuły dotyczące Busan od momentu akcji z łapanką J-Unit oraz Ddeng. Nie powiem, trochę tego było, chociaż patrząc na daty od jakiegoś czasu jakby wszystko ucichło.
Bo o czym tu pisać. Złapali wszystkich. Szybki proces i osadzenie wszystkich w więzieniu. Długie poszukiwania jedynego zbiegłego Jeon Jungkooka. Aż w końcu znalezienie ciała przez jakąś spacerującą parę, które okazuje się być ciałem powyższego poszukiwanego, który postanowił popełnić samobójstwo.
Oczywiście znalazło się kilka komentarzy podważających przyczynę śmierci lub nawet samą osobowość zmarłego. Dla mnie liczyło się przede wszystkim to, że policja zamknęła śledztwo, zakończyła poszukiwania, a Jeon Jungkook nie żyje.
Nim pomyślałem wpisałem Park Jimin w wyszukiwarkę, będąc pierwotnie ciekaw czy jakoś powiązali go z tym wszystkim. Poczułem ulgę, gdy nie znalazł niczego. Czyli żyje w spokoju i nie łączą go z J-Unit.
Jednocześnie dałem sobie mentalnego policzka za przypominanie sobie o jego osobie. Niemal od razu poczułem bolesne kłucie w sercu, a oczy zaczęły lekko szczypać. I już wiedziałem, że ponownie będę miał koszmary z jego udziałem. Znów będę widział jak go opuszczam, jak wyrzuca mnie ze swojego życia.
Zostawiłem telefon w spokoju odkładając go na kanapę. Spojrzałem w stronę okna, w pobliżu którego kręciła się garstka dzieciaków. Małe szczyle podeszły już na tyle blisko, że mogłem zobaczyć ich cień przez zasłony.
Chłopcy podpuszczali się wzajemnie do zapukania w okno i straszyli zamieszkującym tu duchem.
– Ja wam zaraz zapukam w okno. – Szepnąłem z przebiegłym uśmiechem.
Podszedłem bliżej, trzymając się blisko ściany. Nie chciałem za wcześnie zdradzać im swojej obecności. Wewnętrznie czułem podekscytowanie, będąc ciekaw min dzieciaków, gdy mnie zobaczą.
Jednym ruchem odsłoniłem grubą zasłonę, uśmiechając się zwycięsko. Jednocześnie usłyszałem krzyki dzieciarni oraz poczułem uderzenie w czoło.
– Kurwa. – Zakląłem pod nosem.
Przyłożyłem rękę do bolącego miejsca przymykając oko bliższe zranienia. Przelotnie spojrzałem na zewnątrz. Część gównarzerii już uciekała. Został tylko jeden chłopak, który najprawdopodobniej rzucił kamieniem w moje okno.
Zdjąłem dłoń z rany, czując delikatną stróżkę krwi cieknącą po moim czole. Wyprostowałem się i spojrzałem na chłopaka nieprzyjemnym wzrokiem. Zapamiętam cię młody. Masz u mnie przesrane.
Przestraszony w końcu ruszył się z miejsca i zaczął uciekać w stronę wioski.
Westchnąłem ciężko. Udałem się do łazienki. Opłukałem twarz zimną wodą, chcąc pozbyć się z niej świeżej krwi. Osuszyłem ją i spojrzałem na ranę, która szybko ponownie zaczęła krwawić. Tak jak przypuszczałem. Niewielkie zadrapanie, lecz miejsce bardzo ukrwione. Gorzej to wygląda niż jest w rzeczywistości.
Wyciągnąłem z niewielkiej szafki dobrze zaopatrzoną apteczkę. Ponownie oczyściłem twarz z krwi i szybko zakleiłem ranę. Zaraz powinna przestać krwawić.
Powolnym krokiem wróciłem do salonu. Z grymasem spojrzałem na rozbitą szybę, kawałki szkła na podłodze oraz leżący nieopodal kamień. Niech mi tylko ten smarkacz jeszcze się pokaże to mnie popamięta.
Zacząłem zbierać większe kawałki szkła z podłogi. Później przyszedłem z zmiotką zająć się mniejszymi drobinkami.
W międzyczasie zastanawiałem się jak ja wymienię szybę. Muszę znaleźć jakiegoś szklarza. Tylko jak to zrobić by zminimalizować kontakt z osobami z zewnątrz? No to mam teraz problem do rozwiązania. Może w szopie za domem znajdę coś co mi pomoże.
Skończyłem zbierać szkło. Przyglądałem się czy aby na pewno nic nie zostało, by później nie wbić sobie niczego w stopę, gdy nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Znieruchomiałem, zastanawiając się czy aby na pewno się nie przesłyszałem.
Gdy w domu ponownie rozległo się pukanie moje serce podeszło mi do gardła. Spokojnie, przecież Jeon Jungkook nie żyje. Ale czego ktoś może od ciebie chcieć? Spojrzałem na siebie. Może nie wyglądałem najlepiej, ale długi rękaw zasłaniał tatuaż.
Wziąłem się w garść i z sercem trzepoczącym jak u spłoszonego gołębia poszedłem otworzyć drzwi. W duchu błagałem, by ten ktoś sobie poszedł.
Chwyciłem za klamkę otwierając wejście do tego domu po raz pierwszy od kilku miesięcy. Przed progiem stał starszy mężczyzna, nieco już siwiejący, mogący mieć już ponad pół wieku na karku. Trzymał on w dłoni koszulkę dzieciaka, powstrzymując go przed chociażby podjęciem próby ucieczki. Dzieciaka, który rzucił kamieniem w moje okno.
– Dzień dobry, Lee Chaebom. Jestem dziadkiem tego łobuza. – Przedstawił się. – Sąsiad przejeżdżał i widział jak dzieciaki kręcą się koło pana domu oraz jak Chearok rzucił kamieniem i wybił panu okno. Najmocniej przepraszam za tego gagatka. – Mężczyzna poruszył ręką, w której trzymał wnuka.
– Tak... Przepraszam. – Powiedział niezbyt przekonująco.
– Oczywiście zapłacę za zniszczenia.
– Nie, naprawdę nie trzeba. – Zacząłem kręcić głową z miłym uśmiechem. – Pieniądze to żaden problem. Ale może zna pan jakiegoś szklarza, u którego mógłbym zamówić nową szybę?
– Naprawdę przepraszam za wnuka. Może być pan pewien, że kara go nie ominie. – Zapewnił dziadek. – Gdzieś w domu powinienem mieć numer do szklarza. Poszukam i każe Cherokowi przynieść.
– Dziękuję.
– Dom bardzo długo stał pusty. – Zagaił mężczyzna przy okazji wypuszczając wnuka z uścisku. – Dawno się pan wprowadził panie...
– Najmocniej przepraszam. Shim Seonggwan. – Ukłoniłem się. – Niedawno. Tyle co zdążyłem w środku się urządzić. Zostało mi jeszcze ogarnięcie podwórka.
– Mało kto z młodych chce się przenosić do takiej dziury. – Zaśmiał się.
– Nie lubię wielkomiejskiego zgniłku. Cenię sobie cisze i spokój.
– Jeszcze raz przepraszam za tego urwisa. Postaram się jak najszybciej przekazać panu ten numer. Do widzenia i przepraszam.
– Dziękuję i do widzenia. – Pożegnałem się.
Zamknąłem drzwi za niezapowiedzianymi gośćmi, po czym odetchnąłem z ulgą. Nigdy nie sądziłem, że rozmowa z ludźmi będzie taka stresująca. To tak czują się aspołeczni ludzie, kiedy muszą z kimś porozmawiać?
Spojrzałem niezadowolony w stronę okna, a właściwie jego części. Z powrotem zasłoniłem zasłonę. Nie chciałem by ktoś zaglądał do środka przez tę dziurę. Miałem nadzieję, że gówniarz szybko zjawi się z tym numerem telefonu.
Oczekiwanie trochę mi się dłużyło, lecz w gruncie rzeczy długo nie musiałem czekać. Sądzę po tempie w jakim ponownie rozległo się pukanie do moich drzwi, pan Lee zaraz po powrocie do domu, zaczął szukać tego numer.
Otworzyłem je zastając przed nimi młodego chłopaka.
– Proszę. – Powiedział, przekazując mi kartkę z numerem.
– Dzięki. I więcej nie kręcić mi się koło domu. Rozumiemy się?
Skinął energicznie głową. Odszedł, a ja zamknąłem za nim drzwi. Dobra, pora załatwić tę sprawę. Spojrzałem na kartkę i zakląłem pod nosem. To są czwórki czy dziewiątki?! Westchnąłem ciężko przez dziesięć minut próbując odszyfrować poprawny numeru telefonu.
W końcu nie będąc pewien cyfr, które miałem wybrane w telefonie, zadzwoniłem. Przez cały czas zastanawiając się czy zapisałem dobry numer oczekiwałem aż ktoś po drugiej stronie odbierze. Trwało to długo, lecz ktoś w końcu podniósł słuchawkę.
Sprawy już nie potoczyły się tak jakbym chciał. Mogą przyjechać dopiero jutro z rana.
– Naprawdę nie dadzą rady panowie dzisiaj? – Próbowałem dalej. – To okno w salonie. Noce są już zimne.
– Najmocniej pana przepraszamy. – Powtarzał mężczyzna po drugiej stronie. – Damy radę dopiero jutro. Mogę dać panu rabat na naszą usługę.
– Wolałbym dopłacić i mieć to zrobione dzisiaj.
– Naprawdę nie mamy ludzi. Wszyscy są na wyjeździe. Jutro pojawimy się z samego rana.
Szybko starałem się zastanowić czy może nie powinienem znaleźć jakiejś innej firmy w internecie. Jednak pojawiło się kilka powodów przeciw, a nie miałem czasu na dłuższe rozmyślania. Nie miałem wyboru jak tylko się zgodzić.
Ustaliłem szczegóły jutrzejszego przyjazdu, po czym ponownie słysząc przeprosiny, zakończyłem rozmowę. Zakląłem pod nosem wściekły.
Nieco zrezygnowany i podłamany dzisiejszym dniem usiadłem na kanapie. Dobrze zdawałem sobie sprawę, że to punkt zwrotny w moim ukrywaniu się tutaj. Najwyraźniej świat daje mi znak, że koniec tego dobrego i trzeba na powrót zacząć jakoś funkcjonować.
Będę musiał zacząć wychodzić z domu. Na zakupy na pewno w najbliższym czasie się nie odważę, poza tym z tego co wiem od najbliższego sklepu dzieli mnie ładnych kilkanaście jak nie kilkadziesiąt kilometrów, a nie mam środka transportu. Jednak wokół domu trzeba zacząć się kręcić, skoro już ktoś w wiosce wie, że dom nie stoi pusty. Nie wychodzenie stąd byłoby tylko bardziej podejrzane.
_________________________________________
Cieszycie się że nasz poszukiwany żyje? Ale co to za życie... 😅
Jak sądzicie, co dalej? Można jeszcze liczyć na Jikooki?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top