Rozdział 24
Jungkook
Zachowanie spokoju w tych okolicznościach było praktycznie niewykonalne. Starałem się jednak zachować trzeźwość umysłu. Wyjechał rano. Po drodze nie było żadnych wypadków.
– Na wszelki wypadek obdzwoń okoliczne szpitale i te w okolicy twojej babci. – Poleciłem młodszemu.
Trzeba było sprawdzić wszystkie ewentualności. Już sam nie wiem czy wolałbym by jednak znalazł się w jakimś szpitalu czy lepiej, żeby go tam nie było. Tylko, jeżeli nie tam to gdzie on się podział? Lista opcji zawężała się w zastraszającym tempie.
– Nigdzie go nie ma. – Powiedział nieco roztrzęsiony. – To wszystko twoja wina!
– Spokojnie, na pewno go znajdziemy.
Nie zaprzeczałem jego oskarżeniom. Coraz bardziej oczywistym stawało się to, że jego zniknięcie miało powiązania ze mną. I tę opcję młody przyjął za pewniak.
– Obiecałeś, że nic mu się nie stanie. To wszystko przez ciebie. – Zaczął panikować.
– Jihyun, spokojnie. Obiecałem, że włos mu z głowy nie spadnie i zamierzam dotrzymać słowa. – Tego jednego byłem pewien. – Ddeng też siedzi, a to głównie tam miałem wrogów. Jeśli już ktoś miał go przejąć to jest to policja. To ich aktualnie jestem celem. – Myślałem na głos. – A przecież policja nie zrobi mu krzywdy. Dlatego spokojnie.
Taki był najbardziej prawdopodobny scenariusz. W tym układzie Jiminowi nic nie grozi. Tylko wątpiłem by pozwolono policji na taką akcję bez zgody głównego zakładnika. W takim razie Jimin jest tam przetrzymywany wbrew własnej woli. A kto mógłby się zdobyć na coś takiego? Kto jest tak zdeterminowany by mnie dopaść, że posunąłby się aż tak daleko.
– Jak policja mogł...
– Czekaj. – Chcąc by dał mi jeszcze spokojnie pomyśleć.
Ten skurwiel, Namjoon, musi działać na własną rękę. Wątpiłem by odważył stawiać mi czoła w pojedynkę, więc znalazł jeszcze kilku wariatów, którzy postanowili mu pomóc. Normalnie Jiminowi nie powinno nic grozić. Jednak w wypadku, gdybym był tego pewien Namjoon nic by nie ugrał. Dlatego obawiałem się, że będzie w stanie poświęcić najbliższą mi osobę, byle tylko mnie dopaść. Przecież nie przeciwstawię się mu, jeśli życie Jimina będzie zależało od niego.
Na pewno będzie musiał się jakoś ze mną skontaktować by ustalić miejsce spotkania. Zapędzi mnie w pułapkę i każe po dobroci oddać się w jego ręce inaczej Jiminowi stanie się krzywda.
Jednak jeśli moje przypuszczenia są prawidłowe, to w tym momencie jeszcze jestem o krok przed nim.
– Jihyun, masz jakiś telefon na kartę?
– Chyba. – Odparł niepewnie.
– Przyszykuj mi ten telefon i daj mi pięć minut.
Namjoon chce grać ostro, nie ma problemu. Wstałem i z zdeterminowaną miną udałem się do sypialni. Kucnąłem przy swojej ciemnej torbie. Spod spodu zacząłem wyciągać rzeczy na czarną godzinę.
Przebrałem się w ciuchy, które miałem przygotowane na tego typu okazję. Dobra spodnie to podstawa, żeby wszystko zabrać i zarazem było pod ręką. Następnie sięgnąłem po broń, kilka magazynków, nóż, zestaw wytrychów oraz mocną szarą taśmę.
Jihyun stal lekko przestraszony w progu pokoju z telefonem. Co prawda sam miałem zapasową nieużywaną komórkę, lecz ona jeszcze musiała pozostać nietknięta.
Przejąłem od niego urządzenie.
– Zadzwoń jeśli dostaniesz jakąś wiadomość, gdzie go przetrzymują. Na pewno się odezwą. Ja jeszcze przed tym muszę coś załatwić. – Skierowałem się w stronę wyjścia.
– Ale...
– Obiecuję, że sprowadzę go całego. – Powiedziałem mu prosto w oczy.
Założyłem na głowę czapkę, na twarz maskę, a ręce zakrywały rękawiczki. Wyszedłem z mieszkania szybkim krokiem kierując się na dół. Po szybkim rozejrzeniu się zbliżyłem się do samochodu w szarym końcu parkingu.
Musiałem się spieszyć. Dookoła nikogo nie było, lecz mogło się to zmienić w ciągu kilku sekund. Szybko poradziłem sobie z zamkiem samochodu. Wszedłem do środka i w pośpiechu rozpocząłem próby uruchomienia samochodu. Nieco wyszedłem z wprawy, dawno tego nie robiłem.
Gdy tylko udało mi się odpalić samochód, wyjechałem z parkingu w stronę centrum. W trakcie jazdy ściągnąłem kamerkę, znajdującą się na przedniej szybie. Dotarcie do celu zajęło mi trochę czasu, lecz i tak musiałem zaczekać do zamknięcia lokalu.
Zaparkowałem w ciemnej uliczce. Rozejrzałem się czy w pobliżu nie ma kamer. Znajdowała się tylko jedno, skierowana na wyjście dla pracowników. Nie przeszkadzało mi to. Sprawdzenie ich na nic im się nie zda. Na sam koniec zrobiłem rundkę wokół bloku, w którym znajdowała się kawiarnia.
Cierpliwie czekałem na jego wyjście. Miałem nadzieję, że zdążę przed telefonem Jihyuna. Namjoon, wyjątkowo nie spiesz się. Wiem, że nie zrobisz krzywdy Jiminowi, ale za swój idiotyczny pomysł będziesz musiał zapłacić. Na twoje nieszczęście wiem, co cię zaboli najbardziej niż bezpośrednie uderzenie w ciebie.
Poczułem miłe podekscytowanie połączone z wściekłością na jego widok. Wiedziałem, że będzie sam. Przechodząc obok sklepu widziałem, że byłą ich tylko dwójka, a pracująca z nim kobiet wyszła dziesięć minut temu.
Gdy zamykał za sobą drzwi podszedłem do niego. Końcówka lufy wbijała się w jego plecy. Wierzyłem, że wie co i kto znajduje się za nim.
– Dawno się nie widzieliśmy. Możesz podziękować Namjoonowi za moje odwiedziny.
Czułem jak cały zesztywniały ze strachu, zaczął wręcz drżeć po usłyszeniu mojego głosu. Dobrze, że się boisz.
– Niczego nie próbuj. Idź ze mną grzecznie, to nie będzie tak bolało.
Widziałem jak niemal niezauważalnie skiną głową. Poprowadziłem go w stronę samochodu, poza zasięg kamer. Wyciągnąłem rolkę taśmy z bluzy.
– Ręce do tyłu.
Nie stawiał się, niczego nie komplikował. Dał sobie okleić ręce, a następnie usta. Nie wiązałem mu nóg, bo nie było sensu. Nawet jeśli będzie próbować uciekać, daleko nie ucieknie.
Otworzyłem bagażnik. Szybko rozejrzałem się po nim, chcąc się upewnić, że nie ma w nim niczego, czym mógłby się uwolnić. Jednak jedna leżąca tam rzecz przykuła moją uwagę. Tak, przyda się.
Nieco mało delikatnie pomogłem mu do niego wejść. Zamknąłem klapę i zająłem miejsce kierowcy. Ruszyłem w drogę.
Nie trudziłem się by omijać dziury czy uważać na zakrętach. Dopóki byliśmy w mieście, jechałem tak by nikt nie mógł się mnie czepić lub wezwać policji za piracką jazdę. Gdy zabudowania się zmniejszyły, przyspieszyłem.
Gdy dotarliśmy na miejsce było już całkowicie ciemno. Brak jakichkolwiek świateł, poza lampami samochodu jeszcze bardziej podkreślał beznadziejność sytuacji Seokjina. Otworzyłem bagażnik, po czym pomogłem mu wyjść.
Z satysfakcją patrzałem jak z przerażeniem rozgląda się po lesie dookoła nas. Tak, nikt ci nie pomorze.
Wykorzystałem łopatę leżącą w bagażniku. Wziąłem ją ze sobą nim zostawiłem auto. Chwyciłem za kurtkę mężczyzny i zacząłem go prowadzić głębiej w las. Dalej nas samochód nie dowiezie. Za łatwo byłoby go później znaleźć, jeśli można byłoby tu trafić autem.
Po kilkunastu minutach marszu zatrzymałem się. Rozciąłem taśmę oklejającą nadgarstki Seokjina.
– Kop.
– C-Co? – Wyjąkał się przerażony.
– Głuchy. – Wyciągnąłem pistolet dla postrachu. – Kop.
Drżącymi dłońmi chwycił szpadel. Stał i starał się chyba obudzić z tego chorego snu.
– Gdzie Namjoon ukrył Jimina?
– Ja nic nie wiem. – Odparł, patrząc na mnie przestraszonymi oczami. – Nie mam pojęcia. Mówiłem mu, że to kiepski pomysł.
– Kazałem ci kopać! – Przypomniałem mu.
Zaczął niezdarne próby kopania. Uśmiechałem się w duszy. Taka akcja świetnie siada na psychice. I tylko w tym celu to robi. Zaplanowałem dla nieco co innego.
– Co jest kiepskim pomysłem?
Widziałem jak rozgląda się zbity z tropu, lecz po moim ostrzegawczym spojrzeniu wrócił do kopania.
– Ja nic nie wiem. Po prostu bardzo chciał cię złapać, ale góra nie chciała się zgodzić. Mówił, że ma plan. Ja po prostu prosiłem go by nie działa na własną rękę.
Czyli dobrze podejrzewałem. Nawet nie wiesz jak mi w tym momencie pomogłeś.
– Musisz wiedzieć, gdzie się teraz ukrywa.
– Ja... ja nie wiem. Pokłóciliśmy się ostatnio. Właściwie to o ciebie. Nie rozmawiałem z nim od ponad tygodnia.
– Nie jesteśmy kolegami, żebyś się tak do mnie zwracał. – Warknąłem.
Pomijając fakt, że z tego co pamiętam to jest ode mnie starszy. W tej sytuacji jednak to się w ogóle nie liczyło. Może i mieli małą sprzeczkę, lecz wątpiłem by przestało mu na nim zależeć.
– Kop, kop. Było tak nie rosnąć, a ja nie będę cię tam wypchał na siłę.
Seokjin trzymał się coraz gorzej. Drżącymi rękoma kopał coraz większy dół, w międzyczasie próbując mnie przebłagać, żeby tego nie robił. Średnio go słuchałem.
Gdy uznałem, że już starczy tej szopki, stanąłem za kopiącym mężczyzną. Znieruchomiał, gdy usłyszał szczęk odbezpieczanej broni.
– Mogło się to zakończyć inaczej. – Zacząłem. – Twoja śmierć zabolała by Namjoona bardziej niż cokolwiek inne. Niestety ratuje cię fakt, że Jimin by mi tego nie wybaczył. Tylko to cię ratuje.
Mężczyzna zaniósł się szlochem, kiedy zrozumiał, że nie wyląduje martwy w tym dole. Jednak tak fajnie jak on myśli to mimo wszystko nie będzie.
Jednym kopnięciem posłałem mężczyznę na kolana, a następnie zaatakowałem brzuch by nieco rozładować emocje. Gdy leżał na ziemi, próbując złapać oddech, przyciągnąłem go bliżej drzewa. Szarpnięciem podniosłem go do siadu. Sprawnie zacząłem przywiązywać go do drzewa.
Robiąc dwa kroki do tyłu spojrzałem na efekt końcowy.
– Skończy się to nieszczęśliwie dla ciebie, jeśli nie znajdą cię w porę. Musze ci powiedzieć, że raczej rzadko kiedy ktoś się zapuszcza w te okolice. Jak widzisz, mało grzybów, nie ma po co tu zachodzić. Tak więc, licz na to, że nim padniesz z głodu lub pragnienia, Namjoon cię odnajdzie. Jakieś prawdopodobieństwo istnieje, nie? – Zaśmiałem się.
Zaczął się szarpać i panikować. Jednym uderzeniem w twarz go uciszyłem. Zdziwiłem się, kiedy jego głowa bezwładnie opadła na klatkę piersiową. Mam więcej siły niż sądziłem, a może to przez te buzujące wewnątrz mnie emocje, które nie mogą znaleźć innego ujścia?
Sprawdziłem szybko jego puls na szyi. Żyje. Ocknie się.
Sprawdziłem jeszcze raz wiązania oraz rozejrzałem się dookoła niego. Wolałem by nie znalazł na ziemi jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności kawałka potłuczonego szkła, którym by się rozwiązał. To popsułoby całą zabawę.
Zabrałem łopatę. Ona się tutaj już na nic nie przyda. Ruszyłem w drogę powrotną do samochodu. Tym razem prostą drogą, a nie na około, jak podczas drogi w pierwszą stronę.
Byłem przy samochodzie, kiedy odezwał się mój telefon.
– Pod drzwiami była kartka i...
– Gdzie i o której? – Spytałem, chcąc by przeszedł do sedna.
– O północy. Podpalone przez was magazyny.
Wiedziałem, które miał na myśli. Trudny teren – dla mnie, dla nich idealny. Jednak należy pamiętać, że to był mój teren.
– Jasne. Czekaj na nas w domu. – Rozłączyłem się.
Miałem nadzieję, że na mnie również. Wsiadłem do auta i powoli ruszyłem by wydostać się z lasu. Niechciałem tutaj wykonywać brawurowej jazdy i zostawiać po sobie ślady, przez które szybciej dotrą do mężczyzny.
Będąc w mieście przyśpieszyłem. W głowie zastanawiałem się, gdzie powinienem zapakować oraz układać różne scenariusze, czego mogę się spodziewać. Ani na chwilę nie traciłem opanowania, nie dawałem ponosić się emocjom.
Zaśmiałem się do siebie, uświadamiając sobie, że w takiej chujowej chwili potrafię zachować opanowanie i spokój, zachowując się jak profesjonalista, a wściekałem się i wybuchałem z o wiele bardziej błahych powodów.
W końcu dotarłem na miejsce. Wyszedłem z samochodu by dalej pieszo udać się na miejsce. Jednak nie zamierzałem pójść prosto do celu. Miałem jeszcze trochę czasu, a Namjoon nie będzie sam. Trzeba oczyścić teren.
Jimin
Może to głupie, ale w tym momencie nie umiałem myśleć o niczym innym niż o jedzeniu. Nie miałem pojęcia, która jest godzina, ale zakładam, że bardzo późna. Rano jadłem tylko lekkie śniadanie. Poza tym przez cały dzień nie miałem niczego w ustach.
Był czas kiedy martwiłem się o siebie i o chłopaków. Jednak doszedłem do wniosku, że skoro porwał mnie policjant, nawet jeśli jakiś totalnie chory na umyśle, to jest dziewięćdziesiąt procent szans, że nic mi się nie stanie.
Wierzyłem, że Jungkook zatroszczy się o Jihyuna. Miałem dzisiaj wracać, więc raczej przez cały czas oboje siedzieli razem w domu. Hyunnie był bezpieczny.
A Jungkook? Po prostu miałem nadzieję, że sobie jakoś poradzi. Przyjdzie tu i nas stąd wydostanie. Oboje wyjdziemy stąd cało. Żyłem tą złudną nadzieją, bo w przeciwnym razie bym zwariował.
Wytykałem sobie, że wcześniej nie rozpoznałem mężczyzny. Chociaż z drugiej strony nic by mi to nie dało. Namjoon był policjantem. Ucieczka po zobaczeniu go i tak nie wchodziła w grę. Kto mógł wiedzieć, że skończę jako zakładnik?
Mój oprawca nerwowo przechadzał się po pomieszczeniu. Oczekiwał zjawienia się Jungkooka. Ja sam za bardzo nie wiedziałem czego się spodziewać. Wiedziałem, że policjant nie był sam. Miał kilkoro ludzi, którzy pomagali mu w tym całym przedsięwzięciu. Kook sam tu przyjdzie i wtedy go złapią? Czy może jeden z nich złapie go wcześniej i tutaj przyprowadzi?
– Nie ma za dużo czasu. – Powiedział patrząc na zegarek.
– A jeśli się nie zjawi? – Zapytałem.
Może postanowił uciec, wiedząc, że nie uda mu się tu po mnie przyjść i nie dać się złapać? W końcu on był jeden, a ich kilku. Ciężko było przyjąć mi to do wiadomości, lecz miał małe szanse.
Uśmiech, którym mnie obdarował wcale mi się nie spodobał.
– Wtedy nie będziesz mi już potrzebny.
Przełknąłem ciężko ślinę. Poprawiłem się na zimnej podłodze, tyłek mi zdrętwiał od siedzenia. Nie związał mnie, ani nie kneblował. Grożenie mi bronią wystarczyło bym był posłuszny i niczego nie próbował. Mimo wszystko chciałem przeżyć. Nie chciałem osieracać w ten sposób Hyunniego.
Wzdrygnąłem się, a serce przyspieszyło swój rytm słysząc huk wystrzeliwanej broni.
– Wstawaj! – Warknął na mnie policjant. – Wstawaj! – Popędzał mnie.
Zbliżył się do mnie, a ja ponownie tego dnia mogłem poczuć chłód broni na swojej skórze. I wtedy wszedł on, cały na czarno. Pomimo odległości mogłem dostrzec jego uważny wzrok, który skierował na mojego oprawcę, na mnie, a następnie znowu na oprawcę.
– Kim, przekroczyłeś wszelkie granice.
– Ciebie również miło widzieć. – Odparł. – Liczyłem, że zobaczymy się wcześniej.
– Zostaw go. To sprawa między nami.
– Musiałem cię jakoś przekonać do wyjścia z ukrycia.
– Trochę zawiewa desperacją, skoro odważyłeś się na takie samozwańcze kroki. – Prychnął z kamienną twarzą. – Liczysz, że pominą porwanie niewinnej osoby, jak mnie wsadzisz za kratki.
– Przekonajmy się.
Jeon szybkim i płynnym ruchem wyciągnął przed siebie dłoń z bronią. Spiąłem się przestraszony, gdy pistolet, który dzierżył w dłoniach policjant mocniej wbił się w moje ciało.
– Rzuć broń Jungkook!
Patrząc na Jungkooka, miałem wrażenie, że patrzę na drapieżnika. Czarna pantera, która nie spuszcza z oczu swojego celu. Spokojna, pewna swych umiejętności, gotowa do ataku, znajdująca się w swoim żywiole.
Spojrzałem do góry. Na antresoli pojawił się jeszcze jeden mężczyzna, celujący do młodszego z broni. Cała sytuacja zaczynała być coraz bardziej beznadziejna.
– Ja bym się dwa razy zastanowił na twoim miejscu. Jeśli będę martwy, możesz nie zdążyć odnaleźć swojego kelnerzyny.
– Co? – Odparł słabym głosem, cały blednąc.
– Wypuść Jimina.
– Gdzie jest Seokjin? Co mu zrobiłeś?! – Krzyczał z wyraźną wściekłością.
– Nic mu nie będzie, jeśli Jiminowi nie spadnie włos z głowy. Wypuść go.
– Jungkook! – Krzykowi policjanta towarzyszył szczęk odbezpieczanej broni.
Starałem się pamiętać o oddychaniu. Przerażonym wzrokiem patrzałem na Kooka, lecz on nadal zachowywał pełen spokój, mierząc w naszą stronę bronią. Starałem się trzymać jego opanowania niczym koła ratunkowego na wzburzonym oceanie. Ufałem mu, że wszystko dobrze się skończy.
– Jimin, zamknij oczy. – Poprosił.
Moje serce zatrzepotało niespokojnie, a w uszach słyszałem krew buzującą w moich żyłach.
– Jiminnie, zamknij oczy! – Rozkazał, jednak wyczułem w tym nieme błaganie.
Jungkook przeniósł swój wzrok z Namjoona na moją osobę. Nasze spojrzenia się spotkały, a na twarzy młodszego pojawił się uśmiech.
Zamknąłem oczy, a moich uszu dobiegł odgłos trzech strzałów.
_____________________________________
Nie lubię być Polsatem, ale czasami trzeba. Dzisiaj będzie krótko:
Co się wydarzyło?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top